Jego Matka przepełniona była łaską,
przepełniona Duchem Świętym.
Kochała swoje dziecko, jak żadna inna matka nie kochała,
nie po to, by wypełnić nim swoją pustkę,
nie po to, by się go kurczowo trzymać,
kontrolować go i zagarnąć jego wolność,
by uspokoić swój wewnętrzny ból i lęk.
Maryja kochała z wewnętrzną pełnią i wolnością,
dając życie,
dając swoje życie
w miłości.
W Jezusie Bóg był w pełni obecny,
od momentu poczęcia,
ponieważ przepełniony był łaską,
jego ciało przepełnione było boskością.
Nie było więc w Jezusie żadnych barier,
żadnych systemów obronnych,
zabezpieczających go przed bólem,
żadnego ukrytego, zapomnianego, wewnętrznego świata,
niedostępnych lub mrocznych miejsc,
nic, co by uniemożliwiało mu życie,
przemawianie lub działanie.
Wszystko co robił, czym był,
miało swój początek w samym źródle jego życia,
płynęło z jego wnętrza,
miejsca głębokiej jedności.
Jezus nie miał potrzeby uciekania od rzeczywistości i ludzi
w złość, marzenia lub ideologie
poszukując sukcesu lub akceptacji.
Nie było w Nim strachu przed ludźmi,
ani ucieczki w jutro lub wczoraj,
ale całkowita obecność
wobec "teraz" dnia dzisiejszego
"teraz" rzeczywistości,
"teraz" ludzi,
"teraz" miłości,
przeżywanej w każdej sytuacji, z każdą spotkaną przez niego osobą.
Rozumiał jak nikt inny
lęki, ciemności i motywacje,
które rządzą ludźmi i społecznościami,
ponieważ on sam nie był zablokowany przez strach lub grzech.
Wiedział kiedy i jak należy działać, by osiągnąć pożądany rezultat --
miłość, jedność i wzrost u ludzi.
Jednakże jak żaden inny mistyk w historii ludzkości,
oddaje się on całkowicie, jak małe dziecko, jak oblubieniec,
w ręce Ojca,
nie po to, by szukać siebie, by wypełnić swój z góry założony plan.
Nie kierują nim też abstrakcyjne prawa lub teorie.
Przez całe życie Jezus słucha cichych napomnień swojego Ojca.
Przez osobę Jezusa Bóg nie jest oddalony od naszego życia,
ale jest w nim obecny,
jest obecny we wszystkich problemach i wydarzeniach społecznych,
istnieje w nich i przez nie.
Jezus słucha Ojca tak jak słucha swojego własnego serca,
jak słucha wydarzeń i ludzi,
czasem ze zdumieniem, czasem ze smutkiem.
Podziw i zaufanie, dziękczynienie i ciągłe odkrywanie
przenikały każdą chwilę Jego życia.
Jezus był jak małe dziecko,
nie było w Nim wewnętrznych podziałów,
nie było też rozbicia ani potrzeby dowartościowania.
Jezus kocha swojego Ojca
będąc jednocześnie głęboko związany z rzeczywistością,
przez całe życie ufa Mu
i głosi Jego chwałę.
W tej wspólnocie miłości
to co wieczne łączyło się w Nim z tym co ludzkie --
nieśmiertelne słowo miłości płynące z jego ludzkiego ciała.
Wyzwolony z wewnętrznych barier,
narażony na ból,
całkowicie otwarty na ludzi,
Jezus był jak oblubieniec, kochający każdego,
trwający przy każdym.
Cała jego osoba,
jego oczy, ręce, ciało
wyrażały tę obecność
i przekonanie o wyjątkowości każdego --
przekonanie, że w oczach Boga każdy jest wybrany, ukochany i jedyny.
Obecny całkowicie w każdej osobie,
przejmował jej cierpienie,
dotykając najgłębszych potrzeb każdego człowieka:
wołania o miłość i uznanie, pragnienia zażyłości,
pragnienia wspólnoty,
wołania by być.
Jezus dotyka także strachu,
straszliwego strachu człowieka przed miłością,
jego dumy, potrzeby niezależności,
barier, które chronią przed podatnością na zranienia,
wołania "nie!"
"Nie chcę Ciebie!".
Gdy Jezus mówi: "Nie chcecie przyjść do Mnie
aby mieć życie" (J 5)
czujemy jego złamane serce.
Ponieważ serce Jezusa było tak bardzo podatne na zranienia,
bardziej cierpiał, gdy był przez ludzi odpychany.
Pragnął dzielić się miłością, która w nim wzrastała,
by przenikała ona ludzkie serca, by dawała życie,
by stawała się więzią wspólnoty.
Ale miłość Jezusa zostaje przez ludzi odrzucona
i jak delikatny Oblubieniec, którego serce zostało złamane,
cierpi w pokorze i ciszy,
doświadczając bólu bardziej niż ktokolwiek z nas.