ŻYCIE DUCHOWE, LATO 71/2012
Tekst pochodzi z kwartalnika Życie Duchowe, LATO 71/2012 |
Jedną z najbardziej znanych i charyzmatycznych osób minionej epoki był bez wątpienia Ojciec Pio z Pietrelciny – włoski kapucyn, który otrzymał dar stygmatów, stając się „widzialnym sakramentem” Chrystusa w Kościele, a zarazem znakiem sprzeciwu. Noszone przez niego w ciągu pięćdziesięciu lat krwawiące znaki męki były i nadal pozostają źródłem nieustających polemik i sporów. Jaka jest ich natura, kto jest ich autorem i jaki jest ich cel? Czy są one ludzką mistyfikacją, czy też darem objawiającego się Boga?
W historii Kościoła odnotowano około czterystu przypadków stygmatyzacji, z czego prawie aż u osiemdziesięciu świętych. Tylko w jednym z nich stygmaty zostały uznane za autentyczne, czyli będące wynikiem interwencji samego Boga. Stało się tak w przypadku św. Franciszka z Asyżu – pierwszego stygmatyka w dziejach ludzkości. Nie oznacza to, że rany przypominające rany ukrzyżowanego Jezusa, a występujące u pozostałych świętych nie mają cech zjawiska nadprzyrodzonego, ale że Kościół nie zajął jeszcze ostatecznego stanowiska w tej kwestii. Terminem „stygmaty” (gr. stigma – piętno, znamię) określa się rany, które objawiają się zewnętrznie, albo przebijając serce fizycznie, albo pojawiając się na pewnych częściach ciała, jak na przykład na rękach, nogach albo boku. Są to tak zwane rany miłości. Nosił je na swoim ciele św. Ojciec Pio – pierwszy w historii Kościoła stygmatyzowany kapłan.
Pierwsze symptomy ran podobnych do ran Jezusa Ukrzyżowanego pojawiły się u włoskiego kapucyna latem 1910 roku, kilka miesięcy po przyjęciu przez niego święceń kapłańskich. Na usilną prośbę zawstydzonego tym faktem Ojca Pio stały się niewidzialne, choć pozostały dokuczliwie bolesne. Cierpienie wywołane owymi ranami występowały z różną częstotliwością i intensywnością w określonych dniach tygodnia przez następnych osiem lat. „Bolesna tragedia trwa dla mnie od czwartku wieczorem do soboty, a także we wtorek. Wydaje się, że moje serce, ręce i stopy przeszywa miecz – tak wielki jest ból, który odczuwam” – czytamy w jednym z listów Ojca Pio.
Ostatecznie stygmaty stały się widzialne 20 września 1918 roku. Miało to miejsce w chórze zakonnym, gdzie Ojciec Pio klęczał samotnie przed krucyfiksem i odprawiał dziękczynienie po Mszy świętej. Podczas modlitwy ogarnęła go senność, której towarzyszyło poczucie głębokiego spokoju. Wówczas ujrzał przed sobą „tajemniczą postać”, którą wcześniej widział w podobnych okolicznościach 5 sierpnia tego samego roku (podczas transwerberacji), z tą różnicą, że tym razem jej ręce, stopy i bok ociekały krwią. Ojca Pio ogarnęło przerażenie. Wizja zniknęła, a zakonnik zauważył, że jego ręce nogi oraz bok zostały przebite i ociekają krwią.
Stygmaty zostały naocznie zweryfikowane przez prowincjała, ojca Benedetto, który opisał je w liście, skierowanym do ojca Agostino: „To nie są plamy ani znamiona, ale prawdziwe rany przeszywające dłonie i stopy. Potem obserwowałem tę na boku: jest to prawdziwe rozdarcie, które nieustannie broczy krwią albo krwistą cieczą”. Niezaprzeczalny fakt istnienia ran na ciele zakonnika, których pochodzenie należało ustalić, stał się przedmiotem wzmożonej dyskusji i analiz lekarskich.
Władze zakonne za zgodą władz kościelnych postanowiły przeprowadzić badania lekarskie w celu uzyskania opinii medycznej na temat źródła i przyczyn zaistniałych ran na ciele stygmatyka. Pierwszym lekarzem, który badał stygmaty Ojca Pio, był chirurg, prof. Luigi Romanelli. W swoim sprawozdaniu opisał je od strony medycznej i postawił następującą diagnozę: „Według mojej metody oceniania nie można zaklasyfikować tych ran jako zwykłe, powszechne rany, mające swe podłoże albo w chorobach zakaźnych, albo urazowych. […] Wniosek jest taki, iż rany te mają zupełnie odmienny proces gojenia niż inne rany. Jest zatem wykluczone, by etiologia ran Ojca Pio miała źródło naturalne. Czynnik, który wywołał takie rany, powinien być bez wątpienia poszukiwany wśród zjawisk nadprzyrodzonych. Fakt ten jest fenomenem, którego nie sposób wytłumaczyć jedynie za pomocą wiedzy ludzkiej”.
Co do opisu medycznego ran stóp, dłoni i boku podobne opinie wyrazili inni lekarze: prof. Amico Bignami, kierownik Katedry Patologii na Uniwersytecie Rzymskim, i doktor Giorgio Festa. Prof. Bignami wprowadził jednak wątpliwości, co do natury ran u Ojca Pio, stwierdzając, że rany mają charakter patologiczny (wieloraka neurotyczna martwica skóry), wynikający z autosugestii i są wspomagane środkiem chemicznym, na przykład jodyną. Dla udowodnienia swych przypuszczeń polecił pokryć dłonie zakonnika opieczętowanymi bandażami, które zmieniano każdego dnia w obecności świadków. Po tygodniu okazało się jednak, że stan ran nie uległ zmianie. W ten sposób badanie podważyło wiarygodność stawianych przez profesora tez.
Również światowej sławy lekarz i psycholog ojciec Agostino Gemelli, założyciel mediolańskiego Uniwersytetu Katolickiego Najświętszego Serca, negatywnie ustosunkował się do stygmatów i do osoby Ojca Pio. Opinii tej jednak nie wyraził w oparciu o badania lekarskie, których nigdy nie przeprowadził ze stygmatykiem, lecz zaufał swojemu medyczno-psychologicznemu wykształceniu. Był on pod wielkim wrażeniem nauk medycznych i parapsychologii, które wskazywały, iż podobne rany mogą być wywołane histerią lub autosugestią podobną do ideoplastii, wynikającej z interakcji umysłu z materią. Sprzeciwili się tym opiniom pozostali dwaj lekarze, którzy poprzez badania i eksperymenty medyczne stwierdzili wielokrotnie, że rany nie powstały wskutek doznanych obrażeń ani w wyniku podrażnienia substancją chemiczną, lecz pojawiły się nagle wraz z bólami i krwotokiem. Z naukowego punktu widzenia były one niewytłumaczalne. Zatem „co” mogło być ich źródłem?
Transwerberacja, nazywana także „atakiem Serafina” – zgodnie z nauką św. Jana od Krzyża – ma miejsce wtedy, gdy dusza „rozpłomieniona miłością do Boga” jest wewnętrznie zaatakowana przez Serafina, który „godzi w nią grotem czy włócznią rozpaloną ogniem miłości”. Dzieje się tak, gdy dusza zanurza się cała w miłości, przez którą jest pociągana do wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem. W końcowym etapie tej całkowitej i pełnej przemiany duchowej dochodzi do zranień i tak zwanych „ran miłości”. Zranienia są wewnętrzne i pozostają niewidoczne, natomiast rany miłości są głębokie, długotrwałe i ujawniają się na zewnątrz albo w postaci przebitego serca (transwerberacja), albo w postaci ran na rękach, nogach lub boku (stygmatyzacja).
Zapowiedź pojawienia się tego rodzaju ran na duszy i ciele otrzymał Ojciec Pio od samego Jezusa. Pisał o tym w jednym ze swoich listów adresowanych do kierownika duchowego ojca Agostina: „Przeniknięty zupełnie łaskawością Jezusa wobec mnie, skierowałem zwykłą modlitwę do Niego, robiąc to z większą poufałością: «O Jezu! Obym mógł kochać Cię! Obym mógł cierpieć tyle, ile chciałbym, aby Cię zadowolić i naprawić w jakiś sposób niewdzięczność ludzi wobec Ciebie!» Lecz Pan Jezus pozwolił mi usłyszeć w mym sercu wyraźniej Jego głos: «Mój synu! Miłość poznaje się w bólu; odczujesz go ostry w swej duszy, a jeszcze ostrzejszy w swym ciele»„.
Zapowiedź bolesnych wydarzeń zaczęła się powoli realizować. Bóg rozpoczął objawiać swoją miłość, raniąc najpierw duszę, a następnie ciało Ojca Pio. Oto jedna z relacji opisujących ten duchowy proces: „Byłem w kościele, odprawiałem dziękczynienie po Mszy świętej, kiedy nagle poczułem moje serce zranione ognistym grotem, tak ostrym, gorejącym, iż pomyślałem, że umieram. Brakuje mi odpowiednich słów, aby dać ci zrozumiały opis intensywności tego płomienia. Jestem całkowicie bezsilny, aby móc to wyrazić. […] Mój Boże! Co za ogień!”.
Ostatecznie, wieczorem 5 sierpnia 1918 roku, dochodzi do transwerberacji boku, a 20 września tego samego roku do transwerberacji serca, dokonanych przez „tajemniczą postać”. Ojciec Pio „atak Serafina” opisał w następujący sposób: „Zostałem nagle napełniony krańcowym lękiem na widok niebiańskiej postaci, która ukazała się oczom mej duszy. Trzymała w ręce coś w rodzaju broni, podobnej do bardzo długiej włóczni, mającej grot dobrze wyostrzony i wydawało się, że z tego szpica wydobywał się ogień”. Spotkanie zakończyło się gwałtownym atakiem „niebiańskiej postaci”, prowadząc do bolesnego zranienia zakonnika.
Kim była owa tajemnicza postać? Czy można ją utożsamiać z jednym z Aniołów, których Bóg posyła do ludzi z ważną misją? Odpowiedzi na te pytania należy szukać w wyjaśnieniu samego Ojca Pio, który zapytany o to wprost przez biskupa Volterry Raffaella Carla Rossiego, wizytatora wysłanego do San Giovanni Rotondo przez Święte Oficjum, wyznał: „Zobaczyłem Naszego Pana w postawie jak na krzyżu, choć miałem wrażenie, że nie było krzyża, skarżącego się na brak wzajemności u ludzi, szczególnie tych, którzy Mu się poświęcili i przez Niego bardziej są umiłowani. Widać było, że cierpi i chce, by dusze ludzkie dzieliły z Nim Jego cierpienie. Zapraszał mnie, bym przejął się Jego cierpieniem i medytował nad nim, a jednocześnie troszczył się o zbawienie braci. Na te słowa poczułem się przepełniony współczuciem dla cierpienia Pana i zapytałem Go, co mógłbym zrobić. Usłyszałem głos: «Weź udział w mojej męce». Po tych słowach, gdy wizja już się zakończyła, wszedłem w głąb siebie i rozpamiętywałem to, co się wydarzyło. Wtedy zobaczyłem te znaki, z których kapały krople krwi”.
Zatem tym, który dokonał przebicia serca i zranił bok, a następnie stopy i dłonie Ojca Pio, nie był Serafin, ale sam Chrystus i to ukrzyżowany. To On objawił mu, że celem jego misji jako kapłana będzie wzięcie udziału w męce Tego, który go ukrzyżował z miłości. Zakonnik poznał prawdziwą tożsamość „tajemniczej postaci”, o której mówił, że to „Nasz Pan w postawie jak na krzyżu”.
Objawienie nadprzyrodzone, według św. Tomasza, może dokonać się w trojaki sposób: bądź przez widzenie zmysłowe, bądź przez widzenie wyobrażeniowe czy też przez widzenie umysłowe. Tym dwom ostatnim może towarzyszyć ekstaza, czyli zawieszenie zmysłów. Objawienie ma na celu ukazanie prawdy ukrytej w sposób nadprzyrodzony przy pomocy widzenia, słowa lub tylko jakiegoś proroczego instynktu. Bóg objawia się osobom, dla których ma wyjątkową i często bardzo trudną misję do spełnienia. Do tej grupy należy zaliczyć stygmatyków, którzy kontemplując tajemnicę Odkupienia, wchodzą w sekret cierpień duchowych i fizycznych Chrystusa, ofiarującego się za zbawienie grzeszników. Sam Zbawiciel wybiera sobie takie osoby, które upodabnia widocznie lub niewidocznie do swego ukrzyżowania.
Uważna lektura korespondencji Ojca Pio ujawnia bogactwo tego rodzaju darów. Nadprzyrodzone widzenia dotyczą Boga i Jego przymiotów, Jezusa w ludzkiej postaci, a także Matki Przenajświętszej, aniołów i świętych. Widzeniom tym często towarzyszą tajemne słowa. Podobnie jest podczas stygmatyzacji zakonnika, który pozostając w ekstazie, ma widzenie Jezusa Ukrzyżowanego, choć bez krzyża, i słyszy Jego głos: „Weź udział w mojej męce”.
Zanim jednak dojdzie do upodobnienia i zjednoczenia z Chrystusem w znaku stygmatów, to włoski kapucyn będzie odczuwał ogromne pragnienie poświęcenia się za grzeszników i dusze w czyśćcu cierpiące. Realizacja tego pragnienia była jego odpowiedzią na miłość Jezusa, który Go do tego zapraszał i powołał już na początku kapłańskiej drogi: „Składaj ofiarę z samego siebie i czyń to bez żadnych zastrzeżeń”. Złożył więc dar z samego siebie jako żertwę ofiarną w sposób dobrowolny i całkowity. W ten sposób wypełnił zamiar Jezusa, pomagając w „ogromnym dziele zbawiania ludzi”, poprzez heroiczne sprawowanie sakramentów i pełnione dzieła miłosierdzia tak wobec ubogich, jak i chorych na duszy i ciele. Kapłan stał się żertwą ofiarną, a punktem kulminacyjnym tego ofiarowania miały być stygmaty.
Bóg w swojej nieskończonej miłości zbawia ludzi przez Ofiarę z własnego Syna, a chrześcijanin przez ofiarę z własnego życia – rozumianą nie tylko jako przelanie krwi męczeńskiej – również uczestniczy w Ofierze Chrystusa, kontynuując jej zbawcze działanie. Podobnie rozumiał tę prawdę Ojciec Pio, dla którego życiowa misja współpracy w odkupieńczym dziele Chrystusa stała się jego kapłańskim powołaniem. Napisał o tym w jednym ze swoich listów: „Najsłodszy Jezus naprawdę pozwolił mi zrozumieć całe znaczenie żertwy ofiarnej: Trzeba, […] dojść do Consummatum est i do In manus tuas”. Zakonnikowi zostało więc objawione, że bycie żertwą ofiarną, domaga się czegoś więcej, niż tylko dobrowolnie przyjętego cierpienia. By móc powiedzieć Bogu: „wykonało się” i „w ręce Twoje”, potrzeba wejść w najgłębszą tajemnicę Krzyża. Stało się to faktem w dniu otrzymania stygmatów, które było realnym i jednocześnie bolesnym udziałem Ojca Pio w męce Chrystusa. Potwierdzenie tej prawdy znalazł także w słowach swego kierownika duchowego, ojca Agostina: „Już Pan Jezus jest ukrzyżowany w Tobie, a Ty jesteś ukrzyżowany w Nim. Jego męka jest stałym pokarmem Twojej duszy”.
Tajemnica ukrzyżowania Ojca Pio objawiła swoistą dwubiegunowość: cierpienie i miłość. Z jednej strony, stygmatyk uczestniczył w cierpieniu Chrystusa i tak jak Chrystus, a z drugiej – miłość doprowadziła go do całkowitego upodobnienia do Jezusa. Krótko mówiąc, przez krzyż stygmatów brał udział w męce Pana, która nie tylko była źródłem bólu i cierpienia, ale i objawieniem najwyższej miłości samego Boga. Taka miłość pozwalała mu mieć Boga odciśniętego we własnym sercu, a serce ukrzyżowane z miłości do bliźniego.
Ojciec Pio był świadomy misji, którą miał do wykonania. Była ona dramatycznym doświadczeniem człowieka, który otrzymał ją od Boga, a przy tym czuł się niegodny, aby ją spełnić z powodu własnych ograniczeń. Jednak Bóg nie zamierzał odsunąć od niego ciężaru stygmatów, objawiając całemu światu, że są one częścią owej profetycznej i publicznej misji. Polegała ona na uczestniczeniu Ojca Pio we współodkupieńczym planie ratowania dusz dla Boga.
Tekst pochodzi z kwartalnika Życie Duchowe, LATO 71/2012
© 1996–2012 www.mateusz.pl