PIOTR SŁABEK
Tekst pochodzi z kwartalnika Życie Duchowe, WIOSNA 62/2010 |
Z biegiem czasu coraz bardziej odkrywam, że moja modlitwa jest zmaganiem, wysiłkiem wiary i próbą zaufania. Przez wiele lat sięgałem po różne formy modlitwy: medytację, rozważania, różaniec. Gdzieś w sercu rozwijało się jednak pragnienie czegoś bardzo prostego, modlitwy obecności, trwania przed Bogiem bez zbędnych słów, myśli, obrazów, porównań i odniesień.
1. Kilka lat temu zauważyłem, że owo pragnienie prostoty i ciszy zaowocowało swoistą niechęcią do prawie wszelkich treści duchowych. Kazania, których słuchałem podczas niedzielnych Mszy świętych, książki czy artykuły, które czytałem z racji zawodowych, wydawały mi się przegadane, zbyt teoretyczne czy nazbyt ogólne, takie „na ludzką miarę”. Prawie każda z duchowych treści, z którymi się spotykałem i spotykam, wydaje mi się zbyt mocno oparta na rozmyślaniach – wyobrażeniach ludzkiego umysłu, a zbyt mało na prawdziwym i głębokim doświadczeniu Boga.
Już w latach osiemdziesiątych, kiedy najpierw zacząłem interesować się, a później studiować teologię, najbardziej pociągała mnie teologia apofatyczna, nazywana też teologią negatywną (gr. apofatikos – „przeczący”). Nawiązywali do niej wielcy Ojcowie Kościoła: Klemens Aleksandryjski, Pseudo-Dionizy Areopagita, Bazyli Wielki, Grzegorz z Nyssy, Grzegorz z Nazjanzu, Symeon Nowy Teolog. Założenia tej teologii, mówiąc najprościej, można sprowadzić do kilku prawd: po pierwsze, o Bogu, który dla ludzkiego rozumu pozostaje niezbadaną tajemnicą, nieskończenie więcej nie wiemy niż wiemy; po drugie, to, co wiemy o Bogu, to to, jaki Bóg nie jest; po trzecie, to, co o Bogu mówimy, to pewne symbole, obrazy i abstrakcyjne pojęcia zrozumiałe dla naszych umysłów, lecz zupełnie nieadekwatne do opisu tajemnicy natury Boga. Według słów św. Grzegorza z Nazjanzu: „Boga wypowiedzieć jest rzeczą niemożliwą, ale rozumem Go pojąć – jeszcze bardziej niemożliwą”.
Nie chcę analizować i badać mojej obecnej niechęci do treści duchowych. Być może jest to efekt przesytu czy znużenia tymi treściami i bardzo schematycznym, a nawet niekiedy drętwym sposobem ich przekazu... Być może to lenistwo duchowe lub pierwsze objawy starości... Jednak mimo tej niechęci moja wrażliwość dostrzega ślady Boga w niektórych pozornie tylko zaskakujących miejscach; tam, gdzie na ogół tych treści się nie szuka. U mnie tym obszarem stał się film, którym od kilku lat intensywnie się interesuję, oraz piękno przyrody.
2. Spośród wielu form modlitwy, które kiedyś praktykowałem, została mi głównie Modlitwa Jezusowa. Uważam ją za najbardziej prostą i uniwersalną. Modlę się nią bez zbędnych słów i myśli. Pozwala mi ona trwać przed Bogiem, być w Jego obecności w niemal dowolnej chwili dnia. Modlę się, jadąc w tramwaju, idąc do pracy, pracując i wracając z pracy. Nieraz łączę tę modlitwę z adoracją Najświętszego Sakramentu. Mieszkam blisko Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach, więc czasami jeżdżę tam z żoną na adorację. Robimy to jednak coraz rzadziej, z uwagi na grupy prowadzące w Łagiewnikach nocne adoracje. My pragniemy w ciszy i spokoju klęczeć u stóp Pana, zorganizowane grupy mają zupełnie inne potrzeby. Od kilku lat z żoną uprawiamy sport zwany nordic walking. To długie wyprawy marszowe, na które najczęściej wyjeżdżamy do Puszczy Niepołomickiej lub Lasku Wolskiego. Doświadczyłem, że staje się to dla mnie nie tylko okazją do wypoczynku. Czas ten daje mi także wspaniałe warunki do praktykowania Modlitwy Jezusowej. W czasie modlitwy rozmawiam z Bogiem o tym, co dla mnie w życiu trudne.
Dostrzegam, że odpowiedź Boga na moją modlitwę jest zawsze bardzo konkretna i objawia się w małych, nieraz pozornie błahych sprawach. Często zakres tej odpowiedzi bardzo zależy od mojej wiary, która przekłada się na dwie sprawy. Pierwsza z nich to żarliwość i intensywność modlitwy – uwaga skierowana ku Bogu, natarczywość błagania i prośby, intensywność dziękczynienia, podjęcie postu. Druga to przełamanie barier wewnętrznych – lenistwa, nieśmiałości, strachu przed tym, co nieznane, zbytniej troski o siebie czy opinie innych o mnie, przełamywanie egoizmu i wygodnictwa, rezygnowanie z obwiniania innych.
Jeśli moja wiara w tych dwóch aspektach postępuje do przodu, widzę wtedy owoce modlitwy, choć często pojawiają się one w nieoczekiwany sposób, w zupełnie nieprzewidzianych miejscach. Gdy wiara słabnie, a przychodzące trudności załamują mnie, owoce tej mało intensywnej modlitwy z osłabioną wiarą są bardzo mizerne. Wówczas jakbym słyszał głos Boga: „Tylko na tyle pozwoliłeś Mi działać”. Po tym doświadczeniu próbuję kolejny raz, starając się więcej wierzyć i bardziej pokonywać siebie.
Tym, co ożywia naszą wiarę w małżeństwie i bardziej pobudza do modlitwy, staje się pamięć konkretnych sytuacji i zdarzeń, które razem z żoną odczytujemy jako wysłuchanie naszych modlitw i Bożą opiekę nad naszym małżeństwem i rodziną. Lista takich – jak wierzymy – Bożych ingerencji w naszym życiu jest bardzo długa.
3. Tematem naszej wspólnej modlitwy rodzinnej są w dużej mierze sprawy domowe – cały przekrój różnych intencji. Mieszkamy z moją mamą, która skończyła już dziewięćdziesiąt lat i wymaga stałej opieki. Mama jest dla mnie przykładem nieustannej modlitwy. Odkąd pamiętam, zawsze towarzyszyła jej prosta modlitwa ustna, litanie, modlitwy do świętych i różaniec. Bardzo dużo modliła się i modli za nas, za nasze dzieci. Modlitwa to sens jej życia. Wiek mamy i stan jej zdrowia ukazują powolny proces gaśnięcia życia i umierania. Są dni, w których czuje się bardzo słaba. Nieraz nawet z naszą pomocą nie może wstać z łóżka; nieraz nie poznaje żony czy dzieci. Jawa miesza się jej ze snem. Nie pamięta o tym, co było przed chwilą ani w dawnej przeszłości. Modlitwy mylą się jej i plączą. Mimo to zawsze się modli i ma bardzo pogodny nastrój. Często zachowuje się jak małe, bezradne dziecko.
Modlimy się o jej zdrowie i dziękujemy za nią. W czasie opieki nad mamą myślę o mojej starości – oczywiście jeżeli dożyję w zdrowiu takiego wieku. Ta refleksja przybliża mnie do Boga. Mam świadomość, że z wiekiem będę coraz bardziej niedołężny i bezradny, zdany na dobroć i opiekę innych, a przede wszystkim na opiekę Boga. Być może z mojego wykształconego intelektu na starość niewiele zostanie, będzie szwankować pamięć. Zostanie tylko miłość i prosta ufność.
W kwestii dotyczących dzieci nieraz modlitwa jest najskuteczniejszym, a nierzadko jedynym sposobem ich wychowania. W okresie dojrzewania wpływ argumentów rozumowych jest raczej niewielki. Nadmierne nakazy i zakazy zawsze przynoszą efekt odwrotny od zamierzonego. Mocne, nieraz emocjonalne konfrontacje poglądów na dyskusyjne tematy ranią, a nawet zamykają na dialog. W wielu sytuacjach zostaje tylko modlitwa. Z żoną dostrzegamy olbrzymią różnicę między krakowskim duszpasterstwem dominikańskiej „Beczki”, w którym żyliśmy w czasach studiów, a środowiskiem, w którym obracają się nasi studiujący synowie. Na pewno to zmiany kulturowe. Poza tym ówczesna „Beczka” była czymś wyjątkowym. Ogólnie rzecz biorąc, w środowiskach naszych starszych synów to, co uznaje się za normy życia chrześcijańskiego, osobiste doświadczenie Boga, pragnienie ewangelizacji, jest tam nieobecne i powszechnie uważane za formę fanatyzmu religijnego. Nie ma znaczenia fakt, że nasze dzieci i ich znajomi uczęszczali do szkół katolickich.
W takiej sytuacji rozumiemy, że wiara naszych dzieci jest wystawiona na trudne próby, staje się płynięciem pod prąd i przeciwstawianiem się powszechnym poglądom i zachowaniom. Nie dziwi nas fakt, że często pojawiają się trudności i niezrozumienie nauki Kościoła. W tych kwestiach o wiele bardziej skuteczna jest modlitwa niż teologiczne tłumaczenie.
W miarę dojrzewania dzieci nieraz mieliśmy pokusę zaoszczędzenia im życiowych doświadczeń. W wielu sytuacjach związanych z ich decyzjami i wyborami mamy jasność, że ta czy inna decyzja jest błędna: dotyczy to zakupów, doboru przyjaciół czy innych bardziej lub mniej ważnych rzeczy. Powtarzamy dzieciom, że mamy doświadczenie, że konsekwencje ich decyzji będą takie a takie, że to nie ma sensu. Prosimy o zmianę decyzji. Dzieci jednak często obstają przy swoim i dzieje się dokładnie to, co przewidzieliśmy. Wówczas przyznają nam rację, co wcale nie znaczy, że za krótki czas nie powtórzy się podobna sytuacja. To, co dla nas jest ważne, to stała modlitwa, by Pan Bóg uchronił nasze dzieci od skutków poważnych, życiowych, błędnych decyzji.
Nasza forma modlitwy małżeńskiej to oprócz adoracji modlitwa godzin i różaniec. Wspólnie modlimy się przed obiadem i uroczystymi kolacjami. W czasie świąt rozbudowujemy rodzinną modlitwę o modlitwę spontaniczną. Od czasów przedmałżeńskich rozpoczęliśmy wyjazdy na rekolekcje przygotowujące do Triduum Paschalnego. Później wyjazdy te kontynuowaliśmy prawie każdego roku z całą rodziną. W czasie Triduum została ochrzczona Marysia, nasze najmłodsze dziecko. Od wielu lat współprowadzimy te rekolekcje. Zawsze jest to dobry czas dla naszej rodziny: wyłączamy się z natłoku spraw, mamy czas na modlitwę, adorację, refleksję... Każdy z uczestników wyjazdu współtworzy liturgię i aktywnie uczestniczy w tych świętych tajemnicach naszej wiary. Innego sposobu obchodzenia świąt wielkanocnych nasze dzieci nie znają.
Tekst pochodzi z kwartalnika Życie Duchowe, ZIMA 62/2010
© 1996–2010 www.mateusz.pl