JAKUB KOŁACZ SJ
Tekst pochodzi z kwartalnika Życie Duchowe, JESIEŃ 44/2005 |
„W chrześcijaństwie czas ma podstawowe znaczenie. W czasie zostaje stworzony świat, w czasie dokonuje się historia zbawienia, która osiąga swój szczyt w pełni czasu Wcielenia i swój kres w chwalebnym powrocie Syna Bożego na końcu czasów. Czas staje się w Jezusie Chrystusie, Słowie Wcielonym, wymiarem Boga, który jest wieczny sam w sobie. Z przyjściem Chrystusa [...] zaczyna się czas Kościoła, który trwać będzie do Paruzji. Z tego związku Boga z czasem rodzi się obowiązek uświęcania czasu” 1. Tak pisał Jan Paweł II w 1994 roku, zapowiadając Wielki Jubileusz Chrześcijaństwa, który dla wielu wierzących na świecie stał się okazją do przypomnienia sobie najistotniejszych spraw dotyczących ich życia religijnego, mianowicie faktu osobistej i wspólnotowej przynależności do Boga i Kościoła. Wydarzenia związane z tym Jubileuszem uświadomiły wszystkim, że choć z jednej strony przekraczając ten próg czasu, mocą tego faktu nic nie zmieniło się w nas ani w naszych wspólnotach, że także Chrystus pozostał niezmienny, „ten sam na wieki”, to jednak z innej perspektywy zostało nam podarowane coś, co dla każdego człowieka stanowi niekwestionowaną wartość: wspomnienia.
Wspomina rzeczy minione tylko ten, kto posiada własną historię. Co więcej, historia ta musi być pozytywna i ubogacająca, a w dodatku w dynamiczny sposób wiążąca się z dniem dzisiejszym. Jeśli tak nie jest, jeśli coś, co się wydarzyło, jest trudne do zaakceptowania i boli, wówczas staramy się o tym zapomnieć. Wspominanie dobrych wydarzeń własnej his- torii, w sensie duchowym ma swoją długą tradycję. Już w Starym Testamencie, gdy pobożny Żyd modlił się, wspominał najpierw wielkie dzieła, jakich Bóg dokonał w historii narodu wybranego, a następnie prosił, aby i dziś, w momencie zanoszenia tej modlitwy, Pan także okazał swą łaskawość. Wspomnienia są więc bogactwem człowieka i społeczności, w której żyje.
Jubileusz, który właśnie rozpoczyna świętować Towarzystwo Jezusowe, również jest takim czasem, w którym pośród normalnych obowiązków związanych z codzienną pracą „na większą chwałę Boga i dla dobra dusz” cały zakon wraz z tymi, którzy czynnie, w różnym stopniu związani są z jego posłannictwem, spojrzy raz jeszcze we własną przeszłość. Okazją do tego stają się zbiegające się daty urodzin i śmierci kilku wybitnych jednostek, których osobowość i zapał apostolski niewątpliwie odcisnęły się na całej historii zakonu: najpierw, ponieważ nadały rytm pracy w czasach, w których ludzie ci żyli, a następnie, ponieważ przez wieki znajdowali naśladowców obranej przez siebie drogi. Wspominanie tych postaci jest zwróceniem uwagi na pewne wzorce.
Św. Ignacy Loyola już od czasu, kiedy wyruszył z rodzinnego zamku na pielgrzymkę, budził podziw wśród wszystkich, których spotykał. Najpierw było to uznanie dla radykalnych gestów samozaparcia, później dla gorliwości, z jaką „rozmawiał z ludźmi o sprawach Bożych”, w końcu był to podziw dla skuteczności jego działania, zarówno w wymiarze indywidualnym, gdy pomagał konkretnym osobom, jak i na płaszczyźnie globalnej, gdy w ciężkich dla Kościoła czasach postanowił za wszelką cenę trwać w wierności Stolicy Apostolskiej. W istocie jednak podziw i szacunek, jakim otaczali go ludzie, był uznaniem tego, co Bóg dokonał w nim, oraz czego dokonał przez jego ręce, tworząc dzieła i struktury na miarę czasów i odpowiadające potrzebom ówczesnych ludzi. Pewnie niewiele jemu współczesnych wiedziało to, co my wiemy dzisiaj – że „Bóg prowadził go jakby za rękę”, tłumacząc mu swe zamiary i ucząc go odczytywać swą wolę. Dziś pochylamy się z szacunkiem nie tylko nad dziełem, jakie nam pozostawił, ale także analizujemy drogę, jaką Ignacy musiał pokonać od postawy „człowieka światowego” do „człowieka Bożego”. Wiele rzeczy dokonało się na tej drodze w cudowny sposób, nic jednak nie stało się bez wysiłku samego zainteresowanego, który wprawdzie na początku zapragnął dokonywać rzeczy wielkich, przynajmniej takich, jak święci Franciszek lub Dominik, ale musiał przejść długą drogę, zanim pojął, jaka jest miara jego osobistej wielkości. Innymi słowy, wiele czasu potrzebował i niemało musiał doświadczyć, zanim na pytanie takie, jakie zadał ewangeliczny bogaty młodzieniec: „Co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?”, otrzymał własną odpowiedź, która stała się projektem jego życia i osobistego uświęcenia.
Św. Franciszek Ksawery w swoim czasie dorównywał, a nawet przewyższał sławą Ignacego. Dla potomnych stał się symbolem misyjnego zaangażowania Kościoła, przykładem bezkompromisowej gorliwości apostolskiej, aż po ofiarę z siebie – nie ofiarę męczeństwa, ale ofiarę wyczerpania w głoszeniu Ewangelii aż po kres własnych sił. Wysłany do Azji w czasie, kiedy dopiero formowało się Towarzystwo Jezusowe, w pewnym sensie działał w pojedynkę. Nieczęsto jednak zauważa się, że jego zaangażowanie to nie jakaś gorliwość osamotnionego charyzmatyka, żadna odrębna „duchowość ksaweriańska”, ale zaangażowanie typowe dla zakonu, którego on także był współzałożycielem. Nie dane mu było cieszyć się z oglądania rozrastającego się Towarzystwa, jednak pozostawał w nieustannym kontakcie z Ignacym: pisał listy, w których informował o swych poczynaniach, i z listów też dowiadywał się o dynamicznym rozwoju zakonu. Było to dla niego jedynym, ale jakże ważnym wsparciem, gdyż dzięki tej korespondencji wiedział, że nie jest sam, lecz stanowi cząstkę organizmu, który Bóg powołał i wspiera, także przez jego osobistą działalność.
Bł. Piotr Faber, najmniej znany z całej trójki, znacznie ustępujący sławą Ignacemu oraz drogiemu jego sercu Franciszkowi, nie ustępował im w jednym: w pasji oddania swego życia „na większą chwałę Boga”. Nie dane mu było sprawować funkcji przełożeńskich, bo też nie posiadał darów koniecznych do sprostania tej posłudze. Nie wyruszył w dalekie kraje, bo nie czuł się do tego powołany. Zgodnie jednak z logiką duchowości, którą wraz z innymi pierwszymi towarzyszami Ignacego współkształtował, oddał się do dyspozycji Bogu, aby zgodnie z Jego wolą robić „wszystko”, i to robić „najlepiej, jak to tylko możliwe”, z myślą o dobru nieprzemijającym. Faber pracował w wielu krajach Europy, gdzie znany był z duchowej mądrości, dzięki której był w stanie skutecznie pełnić posługę kierownictwa duchowego i towarzyszenia ludziom na ich drodze do Boga. I on zatem wpisał się doskonale w logikę duchowości jezuickiej, angażując swe uzdolnienia i umiejętności w wielkie dzieło prowadzone przez zakon, dając z siebie to, co miał najlepszego, a ustępując pola innym jezuitom tam, gdzie oni byli w stanie daną rzecz wykonać lepiej.
Te trzy wielkie osobowości są – jak to zostało powiedziane – ”skarbem wspomnień”, dzięki którym rozpoczyna się w Towarzystwie Jezusowym obchodzić aktualny jubileusz. Te trzy osobowości i ich działalność – uzupełniona o niepowtarzalną działalność tysięcy ich naśladowców – składają się na jedną rzeczywistość, istniejącą od ponad 450 lat, której na imię Towarzystwo Jezusowe.
„Wyraz Jubileusz mówi o radości. Chodzi tu nie tylko o radość czysto wewnętrzną, ale o radość, która objawia się także na zewnątrz” 2. Stąd świętowanie jubileuszu wiąże się ze specjalnymi obchodami, które mają za zadanie spełnienie kilku zadań. Po pierwsze jest to wyrażenie radości z faktu, że posiadamy własną historię, która wpływa na kształt myślenia i działalności zakonu. Jest ona czymś niezwykle cennym i jest komplementarna w stosunku do tzw. gorliwości pierwotnej, która ożywia zakon w momencie jego tworzenia. Gorliwość ta objawia się czasem w wyjątkowym charyzmacie założyciela, czasem całej grupy, która współtworzy podwaliny życia zakonnego, kiedy indziej w realizowaniu założeń określonej duchowości. Generalnie jednak zakon, który żyje „gorliwością pierwotną”, nie posiada jeszcze własnej tradycji; kiedy zaś posiada historię, zwykle nikt już nie mówi o gorliwości pierwotnej. I jeden, i drugi element ma równie wielką wartość i znaczenie, zaś odpowiednio ukierunkowany stanowi znaczący element działalności apostolskiej.
Jubileusz to także okazja do twórczego rachunku sumienia z realizacji ideałów, jakimi żyli pierwsi jezuici, skupieni wokół Ignacego Loyoli. Założenia leżące u podstaw istnienia Towarzystwa Jezusowego są tak sformułowane, że każda epoka, a nawet każde okoliczności działania domagają się od jezuitów ponownego defeniowania takich pojęć jak: „dobro dusz” i ”większa chwała Boża”. Dokonuje się tego w tym celu, aby pojęcia te odpowiadały wyzwaniom współczesności i stanowiły najlepszą z możliwych reakcję na potrzeby człowieka, któremu Kościół proponuje godne życie z Bogiem i zbawienie w Chrystusie. Od duchowego wyczucia i wierności zakonników zależy poprawność tej definicji. Jubileusz jest więc wyjątkową okazją do zweryfikowania poprawności naszych aktualnych analiz, dotyczących potrzeb człowieka oraz przyjrzenia się własnym postawom. Ignacy, Franciszek i Piotr stawali wobec identycznych wyzwań, choć wpisane one były w zupełnie odmienny kontekst czasów – wydali godne owoce, stąd ich trafne rozeznanie stanowi dla nas dziś punkt orientacyjny i drogowskaz. Jubileusz to także wielkie wezwanie do wierności zasadom, jakie niezależnie od zmieniających się czasów stanowią trwały fundament istnienia zakonu.
Wspólne uczczenie wszystkich trzech wielkich jezuitów, których charaktery, umiejętności i osiągnięcia – choć miały wspólne podłoże – w rzeczywistości tak bardzo różniły się między sobą, jest ze strony Towarzystwa Jezusowego wyrazem „myślenia wspólnotowego”. Zakon, którego pole działalności określają wyłącznie potrzeby Kościoła (czyli w rzeczywistości działający bez żadnych granic, bo i Kościół nie zamyka się na nic i na nikogo), aby pracował kompetentnie, musi opierać się na różnorodności charyzmatów. Te zaś Bóg udziela różnym ludziom wedle własnego uznania oraz takiej mierze, jaką sam uznaje za stosowne. Towarzystwo Jezusowe stara się rozeznać zdolności, darowane zakonowi w jego członkach, oraz stworzyć optymalne warunki rozwoju tych charyzmatów. Wiadomo jednak, że przy tak szerokim zakresie działań konieczna jest specjalizacja
– dziś nie ma już ludzi znających się na wszystkim. To jednak zmusza do myślenia i działania wspólnotowego: uzupełniamy się w działaniu, pomagamy sobie w zdobywaniu umiejętności, cieszymy się z sukcesów jednego jezuity (bo są one sukcesem nas wszystkich) oraz boli nas porażka każdego, jakby była naszą własną. Chcemy tylko, aby w jednym każdy był doskonały: w posłuszeństwie i gotowości bezwarunkowej oddania się na służbę Bogu. Tak jak ci, na których patrzymy, obchodząc nasz jubileusz.
Wracając na koniec do myśli Jana Pawła II, przytoczonej na początku, i odnosząc ją do sytuacji zakonu jezuitów, należy stwierdzić, że cenimy historię i że czas ma dla nas podstawowe znaczenie. Towarzystwo Jezusowe zaistniało w czasie jako „znak czasu” i odpowiedź na „potrzebę chwili”. Nie zostało założone za pomocą środków ludzkich, lecz z inspiracji Boga, w którego wierzymy i któremu staramy się służyć najlepiej, jak to tylko możliwe. W odpowiednim też czasie Bóg wzbudzał w naszej historii osobowości, do których możemy się odwoływać jako do naszych przewodników i nauczycieli. Dzięki nim nabieramy przekonania, że skarby, po które sięgamy do lamusa dziejów, nic nie straciły na swej cenie: wciąż cieszą oczy, podnoszą ducha i uświadamiają nam obowiązek pozostawienia po sobie dobrych wspomnień dla potomności.
1 Jan Paweł II, Tertio millennio adveniente, Rzym 1994, 10
2 Tamże, 16.
Tekst pochodzi z kwartalnika Życie Duchowe, JESIEŃ 44/2005
© 1996–2005 www.mateusz.pl