AGNIESZKA DZIEDUSZYCKA-MANIKOWSKA
Tekst pochodzi z miesięcznika Posłaniec, 5/2010 |
Niewolnictwo tak naprawdę niejedno ma imię. Czy ono nie dotyczy i nie obciąża również nas – wolnych ludzi z XXI stulecia?
Problem niewolnictwa wydaje się nam odległy, zakopany w historii ubiegłych czasów, kiedy to masowo porywano mieszkańców Afryki i przewożono ich statkami na nowy kontynent do ciężkiej pracy. Nieludzkie warunki na tych statkach, którym towarzyszyło nieludzkie traktowanie przez białego człowieka przewożonych niewolników, dziś wzbudzają w nas uczucie oburzenia, gniewu i zapewne zawstydzenia. Zadajemy sobie pytanie, jak to było możliwe, jak to się stało, że cały ówczesny, o zgrozo chrześcijański, katolicki świat to akceptował, zgadzał się z tym haniebnym procederem i... obficie z niego korzystał, dopełniając horroru tragicznej egzystencji niewolników. Przywołuję w pamięci chociażby historię św. Józefiny Bakhity, byłej niewolnicy, uprowadzonej w wieku kilku lat z jednej z wiosek sudańskich przez arabskich handlarzy niewolnikami i sprzedawanej wielokrotnie różnym klientom. W wyniku dramatycznych przeżyć zapomniała własnego imienia. Nazwano ją Bakhita, co – nomen omen – znaczy mająca szczęście, szczęściara. I rzeczywiście miała wiele szczęścia. Trafiła bowiem do zamożnej włoskiej rodziny, gdzie w krótkim czasie odzyskała wolność, następnie wstąpiła do klasztoru we Włoszech i w aurze świętości zmarła w 1947 r. Czy jest tym samym jedną z ostatnich wyzwolonych niewolnic naszych czasów?
Niestety, od czasów Bakhity niewiele się zmieniło.
Gorzka prawda o Sudanie
Ze zjawiskiem niewolnictwa zetknęłam się bezpośrednio właśnie w Sudanie w 2001 r. przy okazji realizacji filmów dokumentalnych na temat od wielu lat trwającej wojny między arabskimi, muzułmańskimi siłami rządowymi z północy a czarną, przeważnie chrześcijańską ludnością z południa kraju. Wojna ta przez ponad 20 lat zbierała tragiczne żniwo: parę milionów zabitych kobiet i dzieci, kilka milionów uchodźców. Całe wioski i miasteczka zostały zrównane z ziemią wskutek bombardowań dokonywanych przez armię rządową albo przez lądowe ataki tej armii, która przeprowadzała bez skrupułów, z wyjątkowym okrucieństwem „czystki” wśród ludności cywilnej.
Jeśli komuś udało się uciec z tego pogromu, nie cieszył się długo wolnością. Armia islamska wyłapywała uciekinierów, głównie dzieci, porywając je i wcielając do szkół koranicznych, przysposabiających często maluchy na żołnierzy „świętej sprawy”. Kobiety zostawały seksualnymi niewolnicami żołnierzy lub były sprzedawane jako niewolnice do rodzin arabskich. Do dziś w Chartumie, stolicy Sudanu, przebywają setki tysięcy ludzi – przede wszystkim kobiet i dzieci – uprowadzonych z południa kraju przez wojska rządowe. Wegetują w haniebnych warunkach. Kilkaset tysięcy nieposiadających żadnych praw, niemających możliwości normalnej pracy, głodujących, najczęściej zmuszanych do żebrania uchodźców z południa to rzeczywistość XXI wieku.
Los porwanych, chrześcijańskich dzieci wcielonych do szkół koranicznych jest dramatyczny. Za każde nieposłuszeństwo, np. odmowę nauki Koranu czy przejścia na islam, są bite i więzione. Niektórym z nich zakłada się na nogi kajdany i tylko z nimi mogą się poruszać. Muszą uczyć się na pamięć całych fragmentów Koranu. Do pisania, zamiast zeszytów, dostają kamienne tabliczki. Po zapełnieniu ich tekstem muszą zmywać je wodą, a następnie tę wodę muszą wypić. Wmawia się im, że wówczas tekst łatwiej wejdzie im do głowy.
Nierzadko celem porwań jest handel narządami ludzkimi. Kiedy odwiedzałam uchodźców z południa w Chartumie, usłyszałam, że dzieci są porywane właśnie w tym celu. Oczywiście lokalna policja i rząd niczego nie robią w tej sprawie, bowiem uchodźcy oficjalnie nie istnieją: nie są nigdzie zarejestrowani, nie mają absolutnie żadnych praw, nawet dokumentów identyfikacyjnych. Jeśli więc zaginie jakieś dziecko chrześcijańskie, kto będzie się tym przejmował? Z pewnością nie lokalne władze.
Kobiety lub młode, porwane dziewczyny służą za niewolnice seksualne. W krajach islamskich, podobnie zresztą jak w Indonezji, dziewczynki, również te porwane, są poddawane rytuałowi obrzezania. Ów zwyczaj to „niewolnictwo zasady”, nic innego jak brutalne okaleczanie, które niesie z sobą tragiczne skutki. Jest to jeden z najokrutniejszych i najbardziej krwawych rytuałów praktykowanych na świecie. Ma on na celu pozbawienie dziewczynki, a w przyszłości kobiety, „brudu i nieczystości”. Przyszłemu mężowi ma zapewnić idealną i krystalicznie czystą pod każdym względem dziewicę. Ma również na celu wyeliminowanie popędu seksualnego u młodych kobiet. Cały zabieg traktowany jest jak ceremonia oczyszczenia wobec Proroka, dokonywana przez osoby uważane za potomków Mahometa. Średnio co dwunasta obrzezana dziewczynka umiera z powodu zakażeń, chorób przenoszonych tą drogą lub po prostu się wykrwawia. U zamężnych kobiet często dochodzi do poronień lub śmierci przy porodzie dziecka. O trwałych zmianach w ich psychice chyba nie trzeba wspominać. Dowiedziałam się całkiem niedawno drastycznych szczegółów na ten temat od zaprzyjaźnionej siostry salezjanki pracującej w Sudanie. Chociaż jest tam od wielu lat i teoretycznie już uodporniła się na tego rodzaju historie, nie potrafiła mówić o tych tragediach spokojnie.
Mimo – niestety tylko pozornej – dbałości o moralność i dobre obyczaje, w krajach muzułmańskich powszechna jest prostytucja. Jeszcze do niedawna właściciele młodych niewolnic zmuszali je do nierządu, czerpiąc z tego procederu niemałe korzyści. Powstawały w tym celu specjalne siedziby oznaczone chorągwiami. Były one własnością bogatych mieszkańców wiosek. Usługi seksualne niewolnic stawały się również dodatkowym elementem tamtejszej gościnności. Gospodarze liczyli, że dzięki temu zyskają wdzięczność i szacunek. Obecnie, gdy setki tysięcy obywateli drugiej kategorii – południowych Sudańczyków, w tym większość kobiet, wegetuje wokół Chartumu, należy domyślać się, że sytuacja nie wygląda wcale lepiej.
Tragedia Dinków
Tragiczne skutki krwawej wojny domowej w Sudanie widoczne są nadal, przede wszystkim w postaci ogromnej liczby mieszkańców z południa porwanych przez siły rządowe na niewolników do Darfuru i Kordofanu na północy i zachodzie. Najwięcej spośród uprowadzonych pochodzi z plemienia Dinka, którego wyniszczenie jest prawdopodobnie planowane. Pojawiły się doniesienia, że uprowadzone do arabskich rodzin dzieci zmuszano do bezpłatnej, wycieńczającej pracy od świtu do zmierzchu. Spały na dworze razem ze zwierzętami, żywiąc się resztkami jedzenia. Były poniewierane, bite i poniżane. Dziewczynki gwałcono albo zmuszano do małżeństwa. Punktem zwrotnym stał się dla Dinków rok 1999. Po 10 latach żmudnych działań rząd sudański uległ presji międzynarodowych organizacji, wśród których była Anti-Slavery International. Władze w Chartumie utworzyły Komisję do Wyplenienia Porwań Kobiet i Dzieci. Mimo to porwania trwają nadal i szacuje się, że w niewoli przebywa około 15 tys. dzieci i kobiet, a 20 tys. dzieci urodziły porwane kobiety. One też są niewolnikami. Pojawia się pytanie, czy owa Komisja nie istnieje jedynie na papierze...
Żywy towar
Organizacje walczące ze zjawiskiem niewolnictwa informują, że na świecie żyje około 27 mln niewolników. Do niewoli każdego roku sprzedaje się od 600 do 800 tys. osób. Z danych ONZ wynika, że współcześnie niewolników jest więcej niż kiedykolwiek w dziejach, przy czym dzieci trudno policzyć. Ten haniebny proceder odbywa się pod pozorem „werbowania taniej siły roboczej” i dotyczy od 1 do 5 mln ludzi. Wartość pracy współczesnych niewolników i półniewolników szacuje się na kilkadziesiąt mld dolarów rocznie.
Handel żywym towarem stał się jednym z najbardziej dochodowych interesów na świecie. Obroty podobno przekraczają 10 mld dolarów rocznie. I choć wszędzie opinia publiczna domaga się od rządów skutecznego zwalczania tego procederu – skutki są znikome. Jest on obecny w ponad 80 krajach od Azji po obie Ameryki. Do samych Stanów Zjednoczonych sprowadza się około 50-60 tys. ludzi rocznie. Korzystanie z niewolniczej pracy nie ogranicza się do klasycznego pojęcia niewolnictwa, bowiem coraz częściej zaciera się granica pracy zarobkowej i pracy niewolniczej.
W niektórych krajach Afryki i Azji handel ludźmi jest praktycznie ponownie legalny. Na Wybrzeżu Kości Słoniowej agencje pośrednictwa jawnie poszukują dzieci w wieku od 9 lat do pracy w kopalniach za kilka dolarów miesięcznie. Za dziecko kopalnia płaci agencji 50 dolarów. Rodzina pozbywająca się dziecka otrzymuje o połowę mniej. Dziś na świecie niewolnicy są dużo tańsi niż 150 lat temu. Przed wojną secesyjną w USA w stanie Georgia cena niewolnika wynosiła 700-1000 dolarów (według obecnej wartości od 30 do 50 tys.). Dziś wystarczy 100 dolarów...
Choć niewolnictwo jest obecnie zakazane we wszystkich krajach świata, liczba niewolników rośnie. Szacunkowe 27 mln stanowi ponad dwukrotnie więcej niż liczba osób wywiezionych z Afryki w ciągu 400 lat handlu niewolnikami. Jak możemy spać spokojnie z taką świadomością?
Imiona zniewolenia
Zachodni świat jest pełen produktów wytworzonych przez współczesnych niewolników – bezwzględnie wykorzystywanych ludzi, którzy nie mogą opuścić swojego miejsca pracy. W Brazylii rocznie sprzedaje się dziesiątki tysięcy dzieci do pracy na plantacjach i farmach. Wielu młodych mężczyzn z dzielnic nędzy w Rio de Janeiro czy Sao Paulo najmuje się do pracy w dżungli. Tam zostają formalnie sprzedani przez pośredników jako niewolnicy do wyrębu drzew i wypalania węgla drzewnego. Ucieczki na ogół kończą się śmiercią.
O niewolnictwie seksualnym dzieci na świecie, zwłaszcza w takich miejscach jak Tajlandia, trzeba by napisać osobny artykuł. Jest to jeden z najbardziej haniebnych procederów w historii ludzkości, za który ta z pewnością kiedyś zapłaci, jeśli już nie zaczęła płacić.
Niewolnictwo tak naprawdę ma niejedno imię. Czy ono nas również nie dotyczy? Przykładamy do niego rękę, chociażby kupując produkty wytwarzane w krajach, w których ludzie, w tym dzieci, zmuszani są do niewolniczej pracy. Korzystając z oferty wielkich koncernów, napędzamy ich rynek, dokładamy się znacznie do ich dochodów, przyczyniając się tym samym do utrzymywania niewolnictwa. Może robiąc zakupy, warto przeczytać na opakowaniu, w jakim kraju zostały wytworzone? Może czas się zastanowić nad naszym udziałem w światowym zniewoleniu?
Islamiści co prawda nas nie porywają, nikt nas też nie zmusza do darmowej pracy w kopalni czy kamieniołomach, ale niewolnikiem chyba każdy z nas, w jakimś sensie, jest. Spójrzmy na siebie i nasze rodziny: czy nie jesteśmy niewolnikami telewizji, komputera, telefonu komórkowego albo różnego rodzaju używek? W tego rodzaju niewolnictwie najgorsze jest to, że teoretycznie mając władzę nad przedmiotem martwym, jakim jest telewizor, komputer czy odtwarzacz mp3, często nie jesteśmy w stanie z tego przywiązania zrezygnować, nawet jeśli jesteśmy całkowicie świadomi jego toksycznych konsekwencji. Brakuje nam... no właśnie, czego? Może wiary we własne siły i moc Bożą? Może chęci do działania?
Agnieszka Dzieduszycka-Manikowska – absolwentka wydziału Lingwistyki Stosowanej na Uniwersytecie Warszawskim oraz Instytutu Dziennikarstwa im. Roberta Schumana w Brukseli; dziennikarka telewizyjna, autorka filmów dokumentalnych, fotoreporterka, podróżniczka, współpracuje z Catholic Radio&Television Network w Niemczech.
Tekst pochodzi z miesięcznika Posłaniec, maj 2010
© 1996–2010 www.mateusz.pl