JAKUB KOŁACZ SJ
Tekst pochodzi z miesięcznika Posłaniec, 5/2009 |
Jedną ze specyficznych cech Kościoła, najbardziej sławionych w Piśmie Świętym, jest jego wiekuista młodość i to, że wciąż jest nowy. (…) Kościół Chrystusowy jest wciąż nowy, bo wciąż nowy jest Duch, który go ożywia.
Jacques-Bénigne Bossuet, Kazania jubileuszowe
Zwykle gdy mówimy o „młodych Kościołach”, mamy na myśli kraje misyjne i te miejsca na świecie, w których nie zarosły jeszcze trawą ślady odciśnięte przez stopy pierwszych misjonarzy. Kiedy zaś mówimy o „młodości Kościoła”, wówczas odnosimy się przeważnie do ludzi młodych, którzy są jego nadzieją – jak to wielokrotnie podkreślał Papież, do którego tak lubimy się odwoływać – i którzy zaszczepiają w Kościele to „coś”, co może i niejednokrotnie dziwi starszych, ale co też nadaje mu pewien koloryt. Z tymi dwoma wymiarami kojarzy się najczęściej młodość Kościoła. Ale czy słusznie wyłącznie z tymi?
Gdyby mówienie o młodości Kościoła zawęzić jedynie do wymiaru geograficznego albo gdyby mierzyć ją średnią wieku tych, którzy uczęszczają na liturgię, wówczas znacznie zubożylibyśmy całe to zagadnienie. Młody to niekoniecznie ten, kto nie posiada jeszcze własnej historii. Myśląc w ten sposób podcięlibyśmy skrzydła tym, którzy mimo nieraz podeszłego wieku z podziwu godną energią służą Kościołowi, podejmując czasem najtrudniejsze wyzwania, ubogacając jego życie doświadczeniem, mądrością, modlitwą i cierpieniem. Bo przecież można z dumą obnosić zmarszczki i blizny, podpierać się nawet laską, ale w gruncie rzeczy pozostać młody duchem. Skoro tak, to warto zastanowić się, co stanowi o tym, że ktoś czuje się młody?
Nie chodzi tu wcale o mądrość lub jej brak, bo zarówno jednym, jak i drugim, niezależnie od wieku może mądrości brakować albo mogą ją mieć w nadmiarze. Najlepszym tego przykładem jest starotestamentowa historia o Zuzannie, przewrotnie oskarżonej przez dwóch starców (Dn 13). Ci, po których spodziewano się prawego postępowania, „zestarzeli się w swej niegodziwości”, natomiast Bóg udzielił daru mądrości młodemu Danielowi, który z natchnienia Bożego ocalił niewinną kobietę.
Nie chodzi o energię do zdobywania nowych doświadczeń i podejmowania nieraz ryzykownych wyzwań, bo i to niezależne jest od wieku. Znamy przecież młodych, którym nic się nie chce, i starszych, którzy nie obawiają się żadnego ryzyka.
Nie chodzi też o to, że starość jest bardziej narażona na ból, a młodość ze swej natury wydaje się beztroska. Bo przecież choroba i cierpienie dotyka wszystkich, niezależnie od wieku, jeśli nie osobiście, to przynajmniej przez współczucie i współcierpienie, patrzenie na ból osób bliskich. W dodatku nie zawsze podcina ona skrzydła i zabija nadzieję, czasami daje niezwykłą moc, tak potrzebną w każdym wieku do tego, aby zwyciężyć ludzką słabość. Niekoniecznie więc Kościół, który przeżywa problemy, boryka się z konsekwencjami skandalów i zgorszeń, który „zasiedział” się w swej tradycji, musi być Kościołem starym i zgrzybiałym – albo brzydko się starzejącym.
Jeśli mówić o czynnikach, które jednoznacznie odróżniają młodość od starości, to jedynym takim elementem są perspektywy na przyszłość lub ich brak. A to nie wiąże się wcale z wiekiem, miejscem, doświadczeniem ani innymi radościami i smutkami, jakie mogą dotknąć lub dopaść człowieka. Tak też jest z Kościołem: ten jest młody, który posiada perspektywy rozwoju, wizję wzrastania, pomysł na życie, a przede wszystkim nadzieję, że to, co najlepsze, jest wciąż przed nim. Dla kontrastu ten człowiek – i konsekwentnie ten Kościół – jest stary, który dochodzi do przekonania, że wszystko już widział, wszystkiego doświadczył, wszystko przeżył, a jeśli cokolwiek jeszcze się wydarzy, to będzie już tylko mniej lub bardziej wierną powtórką tego, co już kiedyś się zdarzyło.
Stary jest ten Kościół, który przygląda się światu dokoła: czasami się ucieszy, czasami się zgorszy, stwierdzając, że ‘dawniej lepiej bywało”, czasami poradzi, jak żyć, odwołując się do wypróbowanej i uświęconej przez wieki tradycji. Problemy jednak przeżywa albo jako coś, co nie do końca go dotyczy, albo je bagatelizuje, a jeśli to staje się niemożliwe, patrzy na nie z lękiem, jakby spodziewając się zawału, wylewu, słowem – nieszczęścia. Boi się zrobić gwałtowny ruch, aby to albo nie obnażyło jego małej sprawności, albo nawet nie skończyło się źle. Gdybyśmy żyli w takim Kościele, wówczas niezależnie od miejsca na ziemi i czasu, jaki upłynął od chrztu, taka wspólnota byłaby stara. Nie w znaczeniu pejoratywnym, bo każdy wiek ma swe zadania, rolę do spełnienia i mistykę, ale w znaczeniu charakteru wspólnoty.
Ale owa spokojna starość Kościoła nie jest pozbawiona niebezpieczeństw. Kościół stary oddaje inicjatywę innym, bo sam nie czuje się już na siłach, aby działać. A taka postawa stanowi niejako przyzwolenie na ekspansywne działania różnego rodzaju sekt i radykalnych grup, które poza całym złem, jakiego mogą dokonać, wykorzystują pozytywne energie człowieka i niejednokrotnie dają mu poczucie duchowego spełnienia, przynajmniej w perspektywie krótkoterminowej.
Pan Jezus kiedyś opowiedział taką przypowieść: Pewien człowiek miał dwóch synów. Powiedział do pierwszego: „Synu, idź i pracuj dzisiaj w winnicy!”. On jednak odparł: „Nie chcę!”. Później jednak odczuł żal i poszedł. Następnie zwrócił się do drugiego i powiedział mu to samo. Ten odrzekł: „Dobrze, panie!”. Ale nie poszedł. Który z tych dwóch spełnił wolę ojca? (Mt 21, 28-31). Otóż odpowiedź na pytanie Zbawiciela jest oczywista. Jak czytamy w dalszej części Ewangelii, słuchacze odpowiedzieli na nie poprawnie. Nie jest to jednak ani egzamin, ani tym bardziej test na inteligencję, ale pytanie, które powinno niepokoić sumienia, które każdy powinien sobie postawić i z jego pomocą zbadać, czy pełnimy wolę Ojca: jako pojedynczy chrześcijanin, ale też jako Kościół. Bo to właśnie do nas zwrócił się Jezus przed swym wniebowstąpieniem, mówiąc: Idźcie na cały świat… (por. Mt 28, 19), co praktycznie brzmi identycznie, jak przesłanie z przypowieści: Idź, pracuj w mojej winnicy. Mówiąc krótko, ten Kościół jest młody, który gdy doczyta do końca opowiadanie Ewangelii i gdy dojdzie do słów posłania na cały świat, nie zamyka tej księgi, kontemplując to, co już się wydarzyło, i nie ogranicza się wyłącznie do nostalgicznego wspominania starych dobrych czasów, ale bierze do ręki pióro i stara się dopisać jej dalszy ciąg. Bo życie i dzieło Jezusa ma swoją kontynuację w młodym duchem Kościele.
Ks. Jakub Kołacz – jezuita, redaktor naczelny Wydawnictwa WAM (2007-2008), socjusz Prowincjała Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego.
Tekst pochodzi z miesięcznika Posłaniec, maj 2009
© 1996–2009 www.mateusz.pl