STANISŁAW MORGALLA SJ
Tekst pochodzi z miesięcznika Posłaniec, 11/2008 |
Powiedziano, że nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich (J 15, 13). Ale to było już dawno. Czy dziś stać nas na taką miłość lub na takich przyjaciół?
Zazwyczaj nie trapimy się poszukiwaniem ochotnika, który byłby gotów za nas umrzeć. Prośby o podobną przysługę ze strony rodziny czy przyjaciół też nie spędzają nam snu z oczu. Może to nawet trochę zaskakujące jak na naród wspominający (zwłaszcza w listopadzie) bohaterskie czyny przodków, którzy w kolejnych powstaniach czy wojnach oddawali życie w obronie Ojczyzny. Czasy się zmieniły i to niewątpliwie na lepsze: zasłużenie cieszymy się wolnością i tym, że nikt nie wymaga od nas poświęceń z własnego życia. Ta radość może jednak okazać się płytka i chwilowa, jeśli zapomnimy o tym, że życie nieustannie toczy się w cieniu dramatu i każda kolejna chwila może być wstępem do wyboru, który na zawsze je zmieni. I co gorsza, ta chwila zastanie nas zupełnie nieprzygotowanymi.
Historia uczy, że gotowość do złożenia ofiary z siebie wcale nie była i nie jest przywilejem wyjątkowych jej momentów. Wprost przeciwnie, bohaterskie czyny zazwyczaj rodzą się w szarej codzienności, są sprawdzianem naszego człowieczeństwa i wartości, którymi żyjemy. Dlatego ten temat zawsze jest aktualny, a warto go podjąć właśnie w dziale poświęconym psychologii, bo praktycznie nie pojawia się on na łamach popularnych poradników psychologicznych. A co to za psychologia, która nie pomaga w naprawdę trudnych momentach życia?
Od dramatu dzieli nas tylko krok. Wystarczy drobiazg – np. nieoczekiwana choroba, nieszczęśliwy wypadek, niechciana ciąża itp. – a w jednej chwili nawet najszczęśliwsza historia przeistoczy się w klasyczny dramat lub tragedię. Oczywiście nie zawsze ceną, którą trzeba zapłacić, jest nasze własne życie, ale nawet jeśli nie ono jest zagrożone, to zagrożona jest jego jakość; cóż to za życie bez ukochanej osoby lub z sumieniem obciążonym pamięcią jakiegoś niegodziwego czynu... Skupmy się jednak na sytuacji, w której ceną za życie jest życie innej osoby. Wbrew pozorom po przykłady nie trzeba sięgać w zamierzchłą przeszłość czy w meandry wyobraźni. Każdego dnia wszędobylskie media przynoszą nam ogromną ilość użytecznego w tym temacie materiału do refleksji. Tylko czasu na refleksję zwykle nam brak.
W tym roku byliśmy świadkami przynajmniej jednej historii, która na naszych oczach przeistoczyła się w dobrowolny akt oddania życia za życie. Agata Mróz, znana polska siatkarka, dla ratowania zdrowia swego poczętego dziecka wstrzymała się pół roku z przeszczepem szpiku kostnego, koniecznego w leczeniu jej białaczki. Była w pełni świadoma, że taka decyzja może zaważyć na jej własnym zdrowiu, a nawet życiu. Urodziła zdrową córeczkę, lecz sama zmarła parę tygodni po przeszczepie szpiku kostnego. Przegrała z chorobą, ale zdobyła serca ogromnej rzeszy ludzi. Dała całej Polsce lekcję znacznie cenniejszą niż setki pobożnych kazań czy mądrych książek: przypomniała aktualność tej podstawowej prawdy o miłości, która nie cofnie się nawet przed ofiarą z własnego życia. Warto przy tym podkreślić, że Agata Mróz nie była żadną świętą z obrazka. Wprost przeciwnie, w niczym nie odbiegała od modelu nowoczesnej, pełnej życia kobiety, której bliskie były marzenia o sławie, powodzeniu, urodzie i tym podobnych sprawach. Przecież pozwoliła sobie nawet na “rozbieraną” sesję fotograficzną dla jednego z kolorowych czasopism dla mężczyzn. To jednak w niczym nie umniejsza szlachetności jej czynu i osoby, a może nawet czyni ją jeszcze bliższą, ludzką i zrozumiałą.
Heroizm w Polsce wcale jednak nie jest taki popularny, choć kobiet w rodzaju Agaty Mróz na pewno mamy znacznie więcej. Nie usłyszymy o nich z oczywistych względów: jedna Matka Polka na rok wystarczy. Usłyszymy natomiast o postawach zupełnie odmiennych, które przez dłuższy czas będą zajmować czołówki gazet i serwisów informacyjnych, jakby zło było ciekawszą wiadomością niż dobro. Chciałbym tylko jedną taką historię przypomnieć. To również historia ciężarnej kobiety, która jednak chciała swoje dziecko usunąć, by ratować własne zdrowie. Nie pozwolono jej tego dokonać, choć polskie prawo było po jej stronie. Odwołała się więc do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu i wygrała proces przeciwko Państwu Polskiemu. Uzyskała pieniężne zadośćuczynienie.
Historia Alicji Tysiąc, bo o niej tu mowa, to ważna lekcja dla każdego z nas. Alicja Tysiąc nie została heroiczną matką (pewnie wtedy nikt by o niej nie usłyszał), ale za to okrzyknięto ją bohaterką walki o prawo do aborcji. W dyskusjach na jej temat jednak właściwie niewielu zauważa, że jej dramat nie tylko się nie skończył, ale jeszcze się na dobre nie zaczął, bo został odsunięty w czasie. Co Alicja powie swoim dzieciom, zwłaszcza temu trzeciemu, gdy dojrzeją i zaczną kojarzyć fakty i zadawać trudne pytania? Jak wytłumaczy dziecku, że je kocha, choć jednocześnie robiła wszystko, by je usunąć z tego świata? Tej wewnętrznej sprzeczności nie da się wytłumaczyć logicznie, chyba że uciekniemy się do opisów głębokich zaburzeń psychicznych, w których miłość i nienawiść następują po sobie lub sąsiadują z sobą jak gdyby nigdy nic. Ale czy patologia może stać się normą społeczną?
Piszę o tym nie po to, by kanonizować jedną osobę czy potępiać drugą. Nie o łatwe i szybkie sądy tutaj chodzi. Raczej o kształtowanie świadomości i wrażliwości. Wspomniane historie już są częścią naszej społecznej świadomości, a tym samym oddziaływają na naszą wrażliwość i gotowość do działania. Są wypracowanymi niejako modelami, których w stosownym czasie będziemy mogli użyć. Może jutro staniemy wobec podobnie dramatycznego wyboru: moje życie lub życie kogoś innego? Odpowiedź przygotowujemy już dziś, m.in. przez podejście do dramatów innych ludzi, nawet tych opowiadanych w serialach telewizyjnych.
W starożytnej Grecji znany był mit o królu Admecie, który musiał umrzeć, będąc w pełni sił i radości życia. Dzięki życzliwości bogów mógł jednak przedłużyć swoje życie (a nawet stać się nieśmiertelnym, jak czytamy w innej wersji) pod jednym warunkiem: jeśli ktoś z jego rodziny dobrowolnie umrze za niego. Nikt jednak nie chciał się na to zgodzić, nawet starzy i bliscy śmierci rodzice. Dopiero żona Admeta – Alkestis – zgodziła się umrzeć. Warto przez chwilę pomyśleć o tych mitycznych postaciach. Może odnajdziemy w sobie coś z Admeta lub coś z Alkestis? Od nas zależy, jaką rolę odegramy w naszym własnym życiowym dramacie.
Ks. Stanisław Morgalla – jezuita, psycholog, dyrektor Szkoły Formatorów (2002-2008); odbywa Trzecią Probację w Weston (USA).
Tekst pochodzi z miesięcznika Posłaniec, listopad 2008
© 1996–2008 www.mateusz.pl