KS. GRZEGORZ STRZELCZYK
Jednym z najbardziej chyba bolesnych doświadczeń naszej codzienności jest to, że rzeczy czasem idą zupełnie nie tak, jakbyśmy tego chcieli. Ranimy innych, ranimy się nawzajem w zupełnie niepotrzebnych sytuacjach, kiedy wszystko miało przecież pójść inaczej… Dlaczego? Czasem dlatego, że bardzo trudno nam rozpoznać dobro, i nieraz słowo, które miało podnieść – miażdży. Czasem dlatego, że dobro kosztuje i kiedy przychodzi nam dać komuś kawałek siebie – czasu, cierpliwości, pieniędzy, pasji – to nieraz jakoś karłowaciejemy w lęku, że nas „ubędzie” i nie mamy odwagi kochać do końca. A bywa i tak, że to ci, dla których coś czynimy nie potrafią odczytać naszych intencji i nie chcą przyjąć naszej miłości…
Efekt takich porażek zawsze jest ten sam: ból, zniechęcenie do siebie i innych, gorycz w sercu, czasem pretensje do Boga, któremu ten świat najwyraźniej się nie udał… I kolejne zawężenie serca, które nakręca od nowa cały mechanizm. I tak… bez końca?
Być może właśnie ta ostatnia perspektywa – nieskończonej spirali porażek – jest najbardziej porażająca i przerażająca. Na szczęście nie jest to ostateczna perspektywa naszego losu. Czas Adwentu przypomina, że przez nasze życie przechodzi Ktoś, kto potrafi rozplątać nawet najbardziej zasupłany węzeł ludzkiego serca, dokonując tego, co dla nas niedosiężne: oddzielenia dobra od zła.
Jezus, gdy przyjdzie „pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym”. Taka jest nasza nadzieja: On pozbiera z naszego serca i ocali na wieczność każdy okruch dobra, miłości, pasji. I jednocześnie wyrwie i unicestwi plewy nienawiści, zazdrości, nieżyczliwości… Raz na zawsze, skutecznie, nieodwołalnie.
Tak jest nasza nadzieja. Przyjdź Panie Jezu.
ks. Grzegorz Strzelczyk
© 1996–2004 www.mateusz.pl