„Dołóżmy starań, aby poznać Pana”

KS. DARIUSZ LARUS

Część II

Pozna(wa)nie Boga, pozna(wa)niem siebie

 

„Dołóżmy starań, aby poznać Pana” (Oz 6, 3). Zapraszając do zaangażowania się w pozna(wa)nie Pana, ufam, że zarówno w moim przypadku, jak i w przypadku P.T. Czytelników, nie będzie to jedynie zaangażowanie chwilowe, przemijające wraz z kolejnym adwentem albo, co nie daj Boże, jeszcze wcześniej.

Wiemy już z pierwszego rozważania, że zachęta wyrażona w powyższych słowach, odczytywana w połączeniu z kontekstem, w którym występuje, nie prowadzi do faktycznego i autentycznego nawrócenia. Sam Bóg zresztą zwracając się do Efraima i Judy daje do zrozumienia, że w ich życiu i postępowaniu nic się nie zmieniło i nie zmienia, mimo, iż pragnienie, o którym mowa jest w nich obecne, a nawet wyrażane ustami. Jak byli, tak nadal są ludem o twardym karku i opornym sercu. Bo pragnienia to jeszcze nie wszystko. „Miłość wasza podobna jest do chmur na świtaniu albo do rosy, która prędko znika”(por. Oz 6, 4).

Przez całe życie, nieustannie i zawsze można czegoś pragnąć i nigdy tych pragnień nie realizować. Można ciągle i bez końca czegoś chcieć i nigdy tego czegoś nie mieć. Można w sobie nosić pragnienie poznania Boga i nigdy tego pragnienia nie podjąć.

 „Dołóżmy starań, aby poznać Pana” (Oz 6, 3) – przywołując to zdanie do świadomości pragnąłem wyakcentować, po pierwsze, fakt, iż niejednokrotnie podobna sytuacja ma miejsce także w naszej codzienności, tzn. pozorne, „wiatrem podszyte” nawrócenie wsparte o „słomiany zapał”, które do niczego nie prowadzi i niczego nie zmienia, po drugie, że pod pięknie brzmiącymi słowami o nawróceniu, nie zawsze kryje się codzienne, poświadczone życiem – faktyczne – przylgnięcie do Pana i po trzecie, że bardzo, ale to bardzo owa jedność między słowem a czynem, między pragnieniem a jego realizacją jest nam potrzebna i jak sądzę, to często właśnie jej – jedności – usilnie wypatrujemy i za nią bardzo tęsknimy.

Ewagriusz z Pontu twierdzi, że aby poznać Boga, trzeba także poznać samego siebie. Zarówno on, jak i inni Ojcowie Pustyni zalecają w życiu duchowym poznanie siebie jako swoistego rodzaju konieczność. Tak jak nie można kochać Boga bez miłowania człowieka, niezależnie, czy tym człowiekiem jestem ja sam, czy ktoś inny, tak również nie można poznać Boga bez jednoczesnego poznania samego siebie. „Jeżeliby ktoś mówił: Miłuję Boga, a brata swego nienawidził jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi. Takie mamy od Niego przykazanie, aby ten, kto miłuje Boga, miłował też i brata swego” (1J 4, 20-21).

Dlaczego tak ważne jest pozna(wa)nie siebie? Otóż, najbardziej boimy się tego, czego nie znamy. Aby móc „służyć Bogu bez lęku w pobożności i sprawiedliwości” (por. Łk 1, 74-75), aby móc poznać Jego samego, najpierw trzeba nam oderwać się od siebie. A nie oderwę się od siebie jeśli lęk o siebie będzie we mnie dominujący i wszystko ogarniający. Lęk utrudnia a często uniemożliwia oderwanie się od tego, czego się lękam. Nie znając siebie, bojąc się siebie, nie posiadając właściwego rozeznania w tym wszystkim, co się we mnie dzieje jeszcze mocniej zamiast na Bogu koncentruję się na sobie samym. Zamiast zabiegać o Bożą chwałę, usilnie dbam i zabiegam o własną. I mimo, że wiem, iż konieczne jest „aby ludzie [choćby z racji świadectwa] widzieli moje dobre uczynki i chwalili [nie mnie a] Ojca naszego, który jest w niebie” (por. Mt 5, 16), to jednak pomimo tego i tak pragnę, aby chwałę oddawano nade wszystko nie Ojcu a mnie.

Znajomość siebie umożliwia panowanie nad sobą, nad własnymi emocjami i uczuciami. Umożliwia rozumienie własnych przeżyć i doświadczeń. Trudno jest panować nad czymś czego się nie zna. U tych, którzy siebie nie znają może się pojawiać rozdźwięk między rzeczywistością a pobożnością. Można podejmować modlitwę, w celu na przykład unikania rozwiązywania własnych problemów, w celu znajdowania azylu, w którym „bezpiecznie” można się schronić i pod maską człowieka pobożnego, by nie powiedzieć świętego, skrywać tłumione, wypierane lub intelektualnie usprawiedliwiane problemy. Takiego rodzaju modlitwa, czy też w ogóle pobożność zamiast prowadzić do wewnętrznej przemiany wywoływać będzie jedynie fałszywą pokorę, z wynoszeniem się nad innych, uznawaniem siebie za kogoś lepszego, bardziej świętego i wręcz nieomylnego.

Potrzebne jest zobaczenie siebie w prawdzie, aby móc także w prawdzie ujrzeć Boga. Postrzegając siebie takim jakim się jest faktycznie, można ujrzeć Boga takiego jakim On jest. Jego prawdziwe oblicze, a nie zniekształcone. Jego prawdziwy obraz, a nie własną projekcję i swoje własne o Nim wyobrażenie.

Na modlitwie

nie szukajmy wygodnego miejsca
wybranych słów
nie róbmy poważnej miny
nie patrzmy co inni robią.
Rozmawiając z Bogiem
nie wkładajmy maski
pobożności dewotki
nie sylabizujmy całego modlitewnika
nie wzdychajmy fałszywie
nie płaczmy nad sobą
a raczej nad grzechami swoimi.
Przede wszystkim
bądźmy obecni...
S. Krzysztofa Kopińska CSFB

Aby znaleźć Boga, wcale nie trzeba daleko szukać. On jest we mnie. W moim wnętrzu. „Panie, przenikasz i znasz mnie, Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję. Z daleka przenikasz moje zamysły, widzisz moje działanie i mój spoczynek i wszystkie moje drogi są Ci znane. Choć jeszcze nie ma słowa na języku: Ty, Panie, już znasz je w całości. Ty ogarniasz mnie zewsząd i kładziesz na mnie swą rękę (Ps 139, 1-5). Poznając siebie odkrywam na ile i czy w ogóle żyję Bożym duchem; poznaję i odkrywam, że nie jestem sam, gdyż On – Emmanuel – jest ze mną i we mnie. Św. Paweł powtarzał, „teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie” (Ga 2, 20).

Znajomość siebie daje możliwość wglądu w to, co się od Boga otrzymało. Można wówczas razem z Maryją wyznać: „Wielbi dusza moja Pana (...) gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny” (Łk 1, 46.49). Nie znając siebie, nie widzę, bo nie mogę widzieć darów od Niego otrzymanych i otrzymywanych. Skoro nic o nich nie wiem i nic o nich nie mogę powiedzieć, to nie potrafię także okazać wdzięczności.

Pozna(wa)nie siebie to także pozna(wa)nie własnej nieprawości. Jezus w mowie pożegnalnej, mówiąc o Duchu Pocieszycielu, którego Ojciec pośle w Jego Imieniu, stwierdził, że to właśnie: „On [Duch Święty], gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie” (J 16, 8). Bo mimo, iż „świat” żyje „po uszy” pogrążony w grzechu to jednak często go nie dostrzega. Nie widzi, albo tylko udaje, że nie widzi. Nie ma świadomości i właściwego rozeznania, albo tylko udaje. Gubi się i nie rozróżnia grzechu od nie-grzechu. Dlatego własnie potrzeba Kogoś, Kto nas o grzechu przekona.

Dostrzegając i piękno i dobro, trzeba nam zobaczyć także i grzech. Trzeba nam zanurzyć się w sobie, by ów grzech w swoim wnętrzu zdemaskować. Jezus zanim wstąpił do nieba, zanim zasiadł po prawicy Ojca – zstąpił na ziemię. „On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi” (Flp 2, 6-7). Wyszedł od Ojca i przyjąwszy ludzkie ciało, chciał dać świadectwo prawdzie. „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu” (J 18, 37).

Zanim nam samym dane będzie wznieść się wraz z Nim ku Bogu, zanim jako ludzie czystego serca, jako błogosławieni Ojca, będziemy mogli oglądać Boga, to wpierw potrzeba nam „zstąpić” w sferę własnego człowieczeństwa. Poznać ją i „nauczyć się” jej. Trzeba nam wraz z Jezusem i u Jego boku burzyć wszelkie mury wrogości, gdyż ON jest naszym POKOJEM i to Jemu a nie sobie mamy śpiewać Pieśń Chwały.

Ks. Dariusz Larus

 

 

© 1996–2003 www.mateusz.pl