„Szukajcie Pana, gdy się pozwala znaleźć”
DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ
Boże Narodzenie, 25.XII.2002
„Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu” (Łk 2,10).
Życie betlejemskich pasterzy z pewnością pozbawione było olśniewającego „połysku”. Czuwanie po nocach, w zimnie i wietrze, dokuczliwe zmęczenie nikomu się nie uśmiechają. Na dodatek ileż razy trzeba im było znosić okazywaną pogardę, spychanie na margines i przyrównywanie ich do podrzędnych najemników. Bo cóż może znaczyć zwykły pastuch owiec? Ale o dziwo to właśnie oni wybrani zostali przez Boga jako pierwsi adresaci wieści o „wielkiej radości”. Aby stała się ona ich udziałem pasterze musieli wybrać się w drogę, opuścić swoje trzody, jakby na chwilę oderwać uwagę do swego mizernego losu. Wiedzeni po trosze ciekawością, po części niebiańskim przesłaniem ruszyli ku Dziecięciu, aby zaczerpnąć przyobiecanej radości.
Kiedy przyszli do stajni, w ubogim Dziecięciu w pierwszym momencie dostrzegli raczej obraz swojej własnej niedoli. Być może zaczęli się w duchu pytać: Jak ów żałosny widok z kamiennym żłobem, słomą, kilkoma zwierzętami może być przyczyną do radości? Jakżeż w tym Dziecku rozpoznać Mesjasza Pana? Jak tu znaleźć powód do jakiejkolwiek radości? Przecież tu należałoby raczej płakać i pomstować. Ale kiedy się Mu uważniej przypatrzyli, prawdopodobnie zrozumieli gdzie leży prawdziwe źródło ogłoszonego im wesela. Nie mogliby tego pojąć ani „teologiczni” doradcy Heroda, ani uczeni w Piśmie, którym po prostu nie zmieściłoby się to w głowach. Wcielenie to najpierw radykalne zapomnienie Boga o samym sobie, to ofiarowanie siebie na służbę drugim. Właśnie w owym małym dziecku pasterze odkryli Tego, który „ogołocił samego siebie przyjąwszy postać sługi” (Flp 2,7) i „dał życie swoje za owce” (J 10, 11). Dlatego niebo rozradowało się, bo dokonał się dar nad darami.
Każdy z nas bez wyjątku zaproszony jest do uczestnictwa w tej radości. Radość wymaga wysiłku i przekroczenia lęku przed utratą siebie. Wtedy rozleje się ona w naszym sercu jako nieuniknione następstwo ochotnego daru. To zaś nie realizuje się abstrakcyjnie, lecz w bardzo konkretny sposób: przez zwrócenie się ku bratu i siostrze, przez ludzką solidarność i pozbawioną kalkulacji służbę. Tak to już bywa, że bliźni zawsze pojawia się na naszej drodze nie w porę. Nieustannie mamy bowiem coś ważniejszego do zrobienia. Ale czy ludzka zdolność do przekraczania własnego egoizmu nie jest właśnie najwyraźniejszym świadectwem przyjęcia Jezusa do swego serca? Czyż wszędzie tam, gdzie rozpoznana zostaje przeze mnie potrzeba drugiego i w miarę moich możliwości zaspokojona nie wydarza się ciągłe Boże Narodzenie w moim życiu? Pewien człowiek, który spędził kilkanaście lat w jednych z łagrów napisał kiedyś: „Szukałem mojego Boga, ale Ów gdzieś się ukrył. Szukałem mojej duszy i nie znalazłem jej. Szukałem mojego bliźniego i nagle odnalazłem wszystko troje”.
© 1996–2002 www.mateusz.pl