KS. DARIUSZ LARUS
Dzieląc się w niniejszych rozważaniach własnymi, często być może niezbyt „uczesanymi myślami”, pragnąłem i nadal pragnę (jak same tytuły poszczególnych tekstów sugerowały i sugerują): 1) zaciekawić, 2) pobudzić do refleksji, 3) sprowokować do głębszego zaglądnięcia w siebie, 4) wprowadzić w świat prawdy o sobie, a wszystko po to, by 5) siebie w Bogu odnaleźć.
„Słowo stało się ciałem...” (por. J 1,14). Ono (Słowo) nie zamieszkało gdzieś..., ale wśród nas. Można pójść jeszcze dalej i powiedzieć, że Słowo zamieszkało we mnie. Celebracja Eucharystii potwierdza i uobecnia ten fakt najpierw w liturgii słowa, w tekstach Pisma Świętego tak Starego, jak i Nowego Testamentu, a potem w tym, co najistotniejsze – w Komunii Świętej.
Czytając Biblię mam być nie tym, kto jednym uchem wpuszcza a drugim wypuszcza, ale tym, kto z odwagą „wprowadza słowo w czyn” (Jk 1,22). „Jeżeli bowiem ktoś przysłuchuje się tylko słowu, a nie wypełnia go, podobny jest do człowieka oglądającego w lustrze swe naturalne odbicie. Przyjrzał się sobie, odszedł i zaraz zapomniał, jakim był. Kto zaś pilnie rozważa doskonałe Prawo, Prawo wolności i wytrwa w nim, ten nie jest słuchaczem skłonnym do zapominania, ale wykonawcą dzieła; wypełniając je, otrzyma błogosławieństwo” (Jk 1,23-25).
Słowo, nad którym w czasie Mszy Świętej się pochylam i które słucham, winienem każdego dnia wskrzeszać do życia, gdyż to właśnie przez Nie, uprzednio sam do życia zostałem wezwany i przez Nie zostałem życiem obdarowany.
Słowo nie ma być li tylko martwą literą prawa, niewiele co znaczącą, zewnętrzną i to jeszcze przez innych mi narzuconą, ale nade wszystko, ma się Ono we mnie stać Słowem żywym, wcielonym Słowem Ojca, Osobą, która w komunii świętej staje się ze mną jednym ciałem. Czyż to nie o to właśnie chodzi? „Mieć te same dążenia: tę samą miłość i wspólnego ducha, pragnąc tylko jednego, a niczego nie pragnąc dla niewłaściwego współzawodnictwa ani dla próżnej chwały, lecz w pokorze oceniając jedni drugich za wyżej stojących od siebie. Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich! To dążenie niech was ożywia; ono też było w Chrystusie Jezusie” (Flp 2,2-5). Potrzeba, byśmy byli jedno w Nim, a nie w grzechu (por. J 17,20-26).
Można być jednym ciałem w sposób pozorny i powierzchowny. Można zobaczyć Jezusa, dotknąć Go, rozmawiać z Nim, przyjmować Go do siebie, a i tak pozostać takim, jakim się było wcześniej – niewzruszonym, albo tylko emocjonalnie wzruszonym za bardzo. Bo istotnie można się wzruszyć nauką Pana, gdyż „nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak On przemawia” (por. J 7,46). Ale cóż... i tak łatwiej jest się wzruszyć niż się ruszyć.
Nie tylko względem człowieka, ale i wobec Boga można wypowiadać słowa: ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość, ale już nie to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Bez wolności od przywiązania do świata i tego, co jest na świecie, nie stać mnie na bezgraniczne zaufanie. Nie stać mnie na to, by w pełni i do końca w moim „teraz” na Boga się otworzyć, bo... czy ktoś jeszcze dzisiaj tak żyje? Dlaczego mam przyjmować Bożą koncepcję na życie? Przecież mogę postawić veto i zaproponować własną wizję – antykoncepcję. Przecież mogę Jezusa w Komunii Świętej przyjmować i tak żyć dalej po swojemu, nic nie zmieniając, no bo, co można zmienić? Obowiązek spełnić, wyrzuty sumienia zniwelować, wobec innych własną fasadową pobożnością się pochwalić i dalej „wolność Tomku w swoim domku”.
W prologu św. Jan Apostoł stwierdza, że: „Pojawił się człowiek posłany przez Boga – Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego” (J 1,6-7). Św. Mateusz przytaczając słowa Jezusa uzupełni, że: „między narodzonymi z niewiast, nie powstał większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11,11). Pomimo jednak niezaprzeczalnej „wielkości”, Jan dając o sobie świadectwo zwraca uwagę słuchaczy na głos. „Jam głos wołającego na pustyni” (J1,23), a głos potrzebuje wypełnienia. Potrzebuje słowa o ściśle określonej treści, słowa, które nada mu znaczenie.
Jan nie koncentruje uwagi na sobie. Ukazuje „Tego, który stoi pośród nas, którego my nie znamy, a któremu on – Jan nie jest godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała” (por. J 1,26-27).
Jan jest człowiekiem wewnętrznie wolnym. Nie domaga się uznania. Nie pragnie zaspokajać własnych głodów emocjonalnych przez fakt zaborczego trzymania innych ludzi przy sobie, podczas, gdy wie, że aby być uczciwym, powinien pozwolić ludziom odejść i to nie na „manowce”, ale tam, gdzie istotnie znajdą szczęście, wolność, prawdę i miłość. Jan odsyła ich do „źródła wody żywej” (por. J 4,1-42). Wskazując na Jezusa, zachęca, by to właśnie na Nim, na Baranku Bożym się skoncentrować. Jan jest (tylko lub aż) przyjacielem Oblubieńca, nie Oblubieńcem. Stając wobec swych uczniów stwierdza: „przyjaciel Oblubieńca, który stoi i słucha Go, doznaje najwyższej radości na głos Oblubieńca. Ta zaś moja radość doszła do szczytu. Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3,29-30).
Jan nie jest i nie chce być podporządkowany wielkim i wpływowym tego świata. Ma odwagę, by żyć swoim powołaniem. Stać go na życie niekonwencjonalne, inne od ogółu, w umartwieniu, ubóstwie i samotności. Jest zasłuchany w ciszę, która przemawia. Żyje w prawdzie o sobie. Mając okazję i możliwości, nie przywłaszcza sobie tego, co do niego nie należy: „nie jestem Mesjaszem, nie jestem Eliaszem, nie jestem prorokiem” (por. J 1,19-21). Jest sprawiedliwy. Przypisując sobie te tytuły, musiałby je komuś innemu odebrać. W tym wypadku – Jezusowi.
Jan odnajduje szczęście w wolności. Będąc cały zwrócony ku światłu (prawdzie) tęskni za pełnią życia, za jednością. Odkrywa miłość w przyjaźni, nie w niewolniczej służbie grzechowi, odkrywa prawdę i to nie w chaosie tego świata, w jego pomieszaniu i poplątaniu, ale w Bogu.
© 1996–2002 www.mateusz.pl