„Chcemy ujrzeć Jezusa”

KS. DARIUSZ LARUS

 

V. Służyć w miłości, czyli jak być przyjacielem

 

Kilka dni temu, w liturgii słowa podczas Eucharystii, we fragmencie wyjętym z księgi proroka Izajasza czytaliśmy: „Pocieszcie, pocieszcie mój lud! – mówi wasz Bóg. Przemawiajcie do serca Jeruzalem i wołajcie do niego, że czas jego służby się skończył. (...) Drogę dla Pana przygotujcie na pustyni, wyrównajcie na pustkowiu gościniec naszemu Bogu” (Iz 40,1-3).

W języku biblijnym przemawiać do serca, oznacza apelować nie tylko do uczucia, ale także do rozumu i woli. Cały człowiek potrzebuje nawrócenia. Nie tylko koniecznym zdaje się być oddziaływanie na uczucia, by człowieka w Bogu rozkochać, nadto pobudzić do czynienia dobra, ale również trzeba przemawiać do rozumu, gdyż odniesienie do Boga ma być nie tylko relacją opartą o miłość uczuciową, ale nade wszystko ma to być relacja rozumna. To rozumna miłość ma zmieniać mój sposób myślenia. Potrzebne jest także oddziaływanie na wolę, w celu ugruntowania nowych postaw, by już nie być „miotaną na wietrze chorągiewką”. To nie uczucia mają decydować o moim stosunku do Boga, a rozumna wola, która umożliwia bycie wiernym. Uczucia mogą wpływać i wpływają na moją osobistą relację z Bogiem. Mogą mi pomagać w modlitwie, zachęcach i ułatwiać jej przeżywanie, ale również, mogą modlitwę utrudniać, czy nawet wręcz zniechęcać do niej.

Idąc krok dalej, Izajasz powie: „Czas służby się skończył”. W sposób bezpośredni słowa te dotyczą tkwiącego w niewoli babilońskiej narodu wybranego, który popełnił grzech, a teraz „spija” jego konsekwencje, bo „każdy, kto popełnia grzech jest niewolnikiem grzechu” (J 8,34).

Prorok ma przemawiać właśnie do serca (uczuć, rozumu i woli), by je pocieszyć ogłoszeniem dobrej nowiny: „To zbyt mało, iż jesteś Mi sługą... Ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców ziemi” (Iz 49,6).

Jezus dopowie: „Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mojego” (J 15,15).

A zatem nie jestem już niewolnikiem, lecz synem, jeżeli synem, to i dziedzicem z woli Bożej (por. Ga 4,7).

Słowa pocieszenia odnoszą się do wolności. Są stwierdzeniem faktu. Jestem wolny. Moja nieprawość została odpokutowana. Jeśli chcę, mogę rozpocząć inny etap w moim życiu, etap bycia i stawania się przyjacielem.

Sługi nie wtajemnicza się we wszystko, bo i po co? Nie jest tym, z kim należałoby się dzielić własnymi myślami, pragnieniami, własnym doświadczeniem. Sługa jest tym, kto w mniej lub bardziej lękowy sposób bije pokłony swemu Panu. Jest zależny na zasadzie poddaństwa.

Można być sługą grzechu lub sługą Boga. Wszystko zależy od tego, kogo uznaję za swego Pana i komu pragnę służyć. Wiadomo, że pragnę być szczęśliwy. Z tej racji, w poczuciu poszukiwania i szczęścia i wolności niejednokrotnie mogę wchodzić w grzech, bo wydaje mi się, że tam jest zawarte życie. Chcę być szczęśliwy, a doświadczam rozgoryczenia. Chcę być wolny, a wchodzę w zniewolenie stając się niewolnikiem grzechu. Chcę żyć pełnią życia, a czuję, że umieram. Po czasie odkrywam własną zależność od tego, czemu się poddałem. Mało tego. Wcale nie przyznaje się do własnych uzależnień. Tłumaczę siebie przed sobą, przed innymi, przed Bogiem. Szukam życia w szczęściu i wolności tam, gdzie nie można znaleźć, bo tam gdzie szukam (w grzechu) ani szczęścia ani wolności nie ma.

Mogę zmienić opcję i zacząć służyć Bogu, bo podobno w Nim zawarte jest życie. Ale służąc nawet Bogu inaczej aniżeli w miłości również tego, czego szukam nie znajdę, bo kluczem do znalezienia jest miłość. Tak jak byłem (lub może nadal jestem) sługą grzechu i spełniam uczynki grzechowe, tak mogę być sługą Boga i spełniać Jego uczynki. Ale nadal nie będzie to prowadziło ani mnie, ani innych do uświęcenia. Można prorokować w imię Jezusa, można w Jego imię wyrzucać złe duchy, można czynić wiele cudów mocą Bożego imienia, a i tak usłyszeć: „Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości” (por. Mt 7,22-23). Potrzeba jednego: miłości, bo nawet „gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice i posiadał wszelką wiedzę i wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał” (1Kor 13,1-3).

Jezus stwierdza: „nazwałem was przyjaciółmi” (J 15,15). Przyjaciel wie, co czyni bliska mu osoba, zna ją. Taką powinna być moja relacja z Ojcem przez Jezusa w Duchu Świętym. Chcę być przyjacielem Oblubieńca. Synem Ojca. Synem w Synu.

Uznanie faktu synostwa wobec Ojca i przyjaźni (a nie służby) z Synem Ojca- Jezusem, ma mnie wprowadzać w rzeczywistość przygotowywania we mnie samym drogi dla mojego Boga, przestrzeni, która we mnie do samego Boga będzie należała.

Bóg nie może mnie wprowadzić w coś, czego w Nim nie ma. Ponieważ jest miłością, wprowadza w miłość (pytanie, w co ja wprowadzam innych?). Bóg objawiając Siebie, wprowadza mnie w Siebie, w życie wspólnoty Osób wzajemnie się miłujących, a przez to wzajemnie na siebie otwartych i żyjących bez lęku w prawdzie o sobie.

Otwartość Boga na mnie ma być zachętą, bym i ja odważył się Boga wprowadzić w siebie. Bóg w Jezusie nie oczekuje ode mnie niczego, czego sam w stosunku do mnie nie uczynił. Objawiając mi Siebie, pragnie bym i ja objawił Mu siebie. Bym się otworzył, bym zawierzył, bym dał Mu się poprowadzić.

Pozwalając Bogu, by mnie wypełnił Sobą, wchodzę w ryzyko utraty mojego życia, na rzecz Jego życia we mnie. Ryzyko, o którym mowa, uprzednio zostało także i przez Boga podjęte. Otwierając się na mnie, Bóg wchodzi w realną, zresztą na co dzień widoczną, możliwość bycia przeze mnie odrzuconym. „Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli” (J 1,10-11). Jezus godzi się na taką ewentualność nie z konieczności, nie z rozsądku, nie z przymusu, ale z miłości.

Bóg w Jezusie pragnie mnie podjąć w całym moim człowieczeństwie. Kochając Go, a w Nim i przez Niego kochając człowieka, mojego bliźniego, stać mnie na postawę służenia komuś, ale już nie w zniewoleniu, a w wolności. Nie jestem sługą w znaczeniu niewolnika, ale przyjacielem, człowiekiem wolnym i jako przyjaciel chcę służyć innym. „Jako dobrzy szafarze różnorakiej łaski Bożej służcie sobie nawzajem tym darem, jaki każdy otrzymał” (1P 4,10).

Miłość nie panuje nad innymi, nie wynosi się nad innych, „cierpliwa jest, łaskawa jest, nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą” (1Kor 13,4-6).

Ot, cała „filozofia”.

Ks. Dariusz Larus

 

 

© 1996–2002 www.mateusz.pl