www.mateusz.pl/rekolekcje/2002

Z CIEMNOŚCI DO ŚWIATŁA

Spotkanie w mroku

Wprowadzenie do rekolekcji

 

 

Pierwsze słowa, które zapisuję, rodzą się w otaczającej mnie ciemności nocy. Jest głęboka cisza. Nie słychać nawet odgłosów pobliskiej wioski. Klasztor oddycha miarowym tempem jakby nocne psalmodie odmawiając. Nie pierwsza to noc i pewnie jeszcze nie ostatnia... Ktoś znalazł w niej upragniony spoczynek po ciężkim dniu. Ktoś kreśli znak krzyża układając się do snu, dziękując Bogu za błogosławioną radość dobrego dnia. Gdzieś słychać szloch dziewczyny, która minęła się ze swoją miłością. Albo ciche krzątanie się matki przy dziecku, które zasnąć nie chce.

Noc oczekiwana z radością, nadzieją, czasem z lękiem. Przychodzi niezależnie od naszych pragnień. Przynosi „ciemne bogactwo”, ofiarowuje dar ciszy, spoczynku, uwolnienia od trosk. Ta noc jest darem od Boga dla mnie. Jest zaproszeniem w nieznane...

„Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód, a Duch Boży unosił się nad wodami” (Rdz 1,1-2). Księga Rodzaju podaje, że dzieło stworzenia poprzedzała ciemność. Ciemność, która jednak nie była pustką, bo przepełniała ją obecność Boga. Z tej „nocy” Bóg wyprowadza wszelkie dobro – ma ono służyć człowiekowi. Dobrze rozpoczęta noc – tak prawdziwie po chrześcijańsku – kiedy to ustają wszystkie spory i gniewy, a nienawiść przeradza się w przebaczenie, sprawia, że jak w owym opisie z Księgi Rodzaju – wchodzi się w ciemność wypełnioną obecnością Boga, by z niej wyprowadzić dobro służące ludziom. Dobra noc staje się zaczynem dobrego dnia. Dobra noc rodzi nową chęć do pracy, służby, ożywia nadzieję, rozbudza twórcze myślenie. Cisza sprzyja głębokiej refleksji, modlitwie – w niej powstają wielkie i trwałe dzieła.

Ta zwyczajna noc przyjęta jako dar może być początkiem czegoś ważnego w życiu człowieka. Zlekceważona, niezauważona – nic nie zmieni. Źle przeżyta może stać się początkiem końca – pasma nieszczęść tworzących życiową tragedię.

Romantycy mówią: „noc jest piękna”, realiści: „noc jest ciemna”, a ja chciałbym dopowiedzieć: „noc jest taka, jakie jest moje serce”. Czasem zachwycam się widokiem gwiazd, chciałbym zaśpiewać którąś z piosenek nuconych przy ognisku. Wracają wówczas najpiękniejsze wspomnienia. Te same gwiazdy – niczym wiosenna łąka – towarzyszyły niezapomnianym wędrówkom, spotkaniom, przyjacielskim rozmowom. Niektórzy z dawnych kompanów już nie oglądają tego nieba..., ale może odnaleźli jeszcze większe szczęście tam, gdzie już nie ma nocy.

Bywa też, że trudno podnieść głowę, oderwać się od ciężkiej ziemi, bo coś zostało stracone bezpowrotnie. Ogrom przeciwności, bezradność strasznie przygniatają i wydaje się, że noc jest tak czarna, iż nic jej nie jest w stanie rozjaśnić. Gdy wszystko się wycisza, ból i złość na siebie samego jeszcze się wzmaga. Jeśli już nic nie da się zrobić, zamiast walczyć z sobą, dobrze jest poddać się – przyznać się do porażki, oddać swój oręż Bogu. On uczynił ciemną noc również po to, by człowiek mógł się wyżalić, wypłakać – niezauważony przez innych. Niezależnie czy jest się dzieckiem czy starcem, człowiekiem prostym czy na wysokim stanowisku – przychodzi czas poznania swojej słabości i wówczas szczere łzy są najbardziej oczyszczające i otwierające na miłość Boga, który w cichej ciemności jest jakby łatwiej „zauważalny”. Mój smutek i radość, nadzieje i rozterki, zwycięstwa i klęski wnoszę w tę noc, by to wszystko, co w minionym dniu było „moje”, teraz znów spoczęło w ręku dobrego Ojca. Jeśli wstanie dla mnie nowy dzień, On da mi wszystko, czego potrzebuję. On da tchnienie życia, otworzy oczy, umocni ręce, pokaże drogę, wyposaży w narzędzia, bym uczył się kolejny raz naśladować Go. Bym wlewał nadzieję i chęć do życia spotykanym ludziom, ukazywał piękno stworzonego świata, prowadził dobrymi drogami, służył. Bym nikogo nie potraktował obojętnie.

Każdy poranek jest jakby od nowa pisaną „Biblią”. Na początku z mroku wyłania się zarys ziemi i nieba. Rodząca się zorza podkreśla kształty drzew, roślin – najpierw tych dużych, potem coraz mniejszych. Wreszcie zaczyna się symfonia przebudzonych ptaków, zwierząt domowych i polnych. Ukoronowaniem owego „stworzenia” jest człowiek, który wychodzi z domu, by „jak Pan Bóg przykazał” z pomocą innych istot uczynić sobie ziemię poddaną. Ten wspaniały początek niesie w sobie nadzieję, że dziś będzie lepiej, że to, co dawne (o czym chciałoby się zapomnieć) może już nie wróci. Ciąg dalszy nowego dnia będzie historią przyjaźni i niewierności, walki – zwycięstw i klęsk, ucieczek i powrotów, aż w końcu człowiek znów przyjdzie do domu, by złożyć wszystko w ręce Boga. W Nim odnajdując pokój i szczęście, którego szukał przez cały „dzień”. Obecna noc dana mi przez Pana jest kolejną szansą, by naprawić dzisiejsze zaległości, jeszcze raz przyjrzeć się Mistrzowi i jutro podjąć kolejny egzamin z miłości.

Kiedy słyszysz pozdrowienie: „Dobranoc”, o czym wówczas myślisz? W czym dostrzegasz dobro swojej nocy?

W Ewangelii według św. Marka Pan Jezus bardzo żywiołowo mówi: „Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg” (Mk 10,18). Każdy mistrz w swoich dziełach pozostawia cząstkę siebie. Z twórczości można poznać pewne cechy charakteru, osobowości artysty. W stworzeniach również odsłania się odblask Boga i właśnie to jest „dobre”. I w ciemnej nocy zawarte jest owo „dobro” – ślad Boga – którym się obdarowujemy życząc „dobrej nocy”. W czym wyraża się to dobro? Kiedy robi się ciemno, przychodzi wolność. Teraz można zdjąć swoje maski, odkleić uśmiech z twarzy, wyprostować kręgosłup i odetchnąć pełną piersią, poczuć się wreszcie sobą bez lęku, że ktoś mnie zrani, ośmieszy, wykorzysta, zniszczy. Mogę być normalny. Nikt nie będzie się dziwił, że jestem smutny, nie usłyszę drwiny, gdy wtulę się w ramiona matki (choć jestem już dorosły...). Tak bardzo potrzeba tych chwil zwyczajności, by nie stać się obcym dla samego siebie. A może warto ten moment odkrycia prawdy o sobie „zabezpieczyć” składając to, kim jestem w sercu miłującego Ojca. Kto wie, czy nie zaowocuje to kiedyś (może już dziś) odważną decyzją, aby dzień, który przyjdzie, był tak samo czasem prawdy i wolności w moim życiu, jak noc!

Pamiętam jedną szczególną noc. Wszystko się mieszało: niebo z ziemią, ciemność ze światłem, życie ze śmiercią, obojętność z przyjaźnią. Kończył się rok 1996. Wieczór sylwestrowy w Medziugorje zgromadził bardzo wielu młodych z całego świata. Naokoło słychać było przeróżne języki. Wszyscy podążali w jednym kierunku – do kościoła, by tam powitać Nowy Rok. Uroczysta Msza św. koncelebrowana przez ok. 50 kapłanów rozpoczęła się parę minut po 2300. Moment konsekracji przypadł dokładnie na godzinę 000. W ciemności nocy zajaśniało światło przychodzącego (nowonarodzonego?) Jezusa Chrystusa. W czasie podniesienia zapanowała głęboka cisza... Nie było salw, sztucznych ogni, okrzyków – Jezus rodził się w sercach przybyłych. Po chwili, jak z największej armaty, wystrzelił potężny śpiew przenikający aż do szpiku kości. Pełne mocy i radości „Gloria in excelsis Deo” wypłynęło z wszystkich ust. Świątynia i cała okolica wypełniła się chwałą Bożą... Po Mszy św. życzenia wypowiadane na wszelkie możliwe sposoby tak, by radością podzielić się z Hiszpanami i Włochami, Koreańczykami i Chorwatami, Japończykami i Niemcami. Bariery językowe, antagonizmy narodowe, rasowe, przestały istnieć.

Gdy wszystko się uspokoiło, znów nastała ciemność, w której trzeba było wybrać drogę. Co dalej? Postawiliśmy na kolejne szaleństwo – jak na taką noc przystało – ruszyliśmy na górę Kriżevac, by odprawić Drogę Krzyżową. Poprzedniego dnia padał mokry śnieg i góra była cała oblodzona. Przy świetle latarek podjęliśmy wspinaczkę – krok za krokiem. Wiele było upadków, ale i wielu Szymonów z Cyreny, Weronik. Nie zabrakło też Matki Jezusa. Czasem ktoś upadając ze łzami w oczach wyznawał – ja nie dam rady, idźcie sami. I w jednej chwili pojawiał się ktoś, kto był już bardzo wysoko, by swoje siły ofiarować tym na dole... Droga Krzyżowa w Nowy Rok – to jeden z kontrastów naszej codzienności. Bóg się rodzi i umiera. Światło przechodzi w ciemność, by znów zajaśnieć nowym blaskiem. Żeby rozpocząć coś nowego, coś trzeba zakończyć, żeby zacząć żyć, trzeba się narodzić – przejść przez śmierć i wyjść z ciemności do światła.

Zadziwiająca jest tajemnica nocy. Zgłębić mogą ją ci, którzy potrafią dostrzec w niej dar i przyjmą go mądrze – z rozwagą.

Ponieważ nie zamierzam pisać rozprawy filozoficznej, niech te kilka myśli wystarczy na początek. Będą one punktem wyjścia w dalszych rozważaniach sięgających bardziej w głąb duszy, gdzie znów spotykamy się z ciemnością i światłem. Mam nadzieję, że zarysowany obraz „nocy” nie przestrasza, ale raczej zachęca do własnej refleksji nad tym doświadczeniem w swoim życiu.

I jeszcze ostatnie słowo przed snem: gdy ciemność zapada i gwiazdy migocą, a księżyc ukradkiem zagląda przez okno, zanim zamkniesz oczy, życz całemu światu „dobrej nocy”, by stała się powrotem do domu, do siebie, do Stwórcy. Dobranoc.

ks. Tadeusz Kwitowski
tkwitowski@mateusz.pl

 

Pierwsze rozważanie

 

 

 

© 1996–2002 www.mateusz.pl