www.mateusz.pl/rekolekcje/2002
Z CIEMNOŚCI DO ŚWIATŁA – CZĘŚĆ XIV
Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: „Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi”. Rzekł mu Jezus: „Przyjdę i uzdrowię go”. Lecz setnik odpowiedział: „Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: „Idź!” – a idzie; drugiemu: „Chodź tu!” – a przychodzi; a słudze: „Zrób to!” – a robi”. Gdy Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: „Zaprawdę powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary. Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze Wschodu i Zachodu i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim. A synowie królestwa zostaną wyrzuceni na zewnątrz – w ciemność; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”. Do setnika zaś Jezus rzekł: „Idź, niech ci się stanie, jak uwierzyłeś”. I o tej godzinie jego sługa odzyskał zdrowie.
(Mt 8,5-13)
Mówiąc o głoszeniu Ewangelii nie należy od razu kojarzyć tego z nieustannym mówieniem o Panu Bogu. „Ewangelia” to Dobra Nowina dla człowieka, czyli również dobro, życzliwość, radość, miłosierdzie, miłość, nadzieja, pokój – wyrażone w słowach, które niosą prawdę o Bogu, choć nie wymieniają Go z imienia. Taką „Ewangelię” usłyszał ów pogański kapłan z pustyni (wspomniany w poprzednim rozwazaniu). Takie też orędzie poznał dowódca rzymski, który teraz pragnie podzielić się z nami swoim doświadczeniem prostej modlitwy (zob. Mt 8,5-13).
W tym czasie Jezus wielu uzdrowił, wiele też nauczał lud o Bożych drogach. Garnęli się do niego nawet ci, którzy kryli się przed wymiarem sprawiedliwości. W tłumie, a może bardziej w Jego obecności czuli się bezpieczni, jakby w przedziwny sposób roztaczał nad każdym parasol ochronny. Słowa choć wypowiadane z daleka, zdawały się być skierowane wprost do jednego serca. Czasami wśród słuchaczy pojawiali się tez poganie, którzy nie wiedzieli kim był Abraham, dlaczego Jezusa, choć był synem Józefa – nazywają Synem Dawida? Te niezrozumiałe rzeczy nie przeszkadzały jednak w nawiązaniu bliższej relacji, bo słowa Mistrza były czytelne dla każdego
Gdy katecheza w Kafarnaum dobiegła końca, naprzeciw Jezusa stanął żołnierz – setnik rzymski. To spotkanie miało stać się dla niego nowym – nieznanym wcześniej polem walki. Setnik, jako dowódca oddziału wojskowego, występował na ziemi galilejskiej w roli okupanta. Nie czuł się jednak imperatorem, który ma cały świat u swych stóp, lecz raczej troszczył się o mądre budowanie pokoju i dobre nastroje w wojsku. Ciężka choroba służącego musiała mocno go poruszyć, skoro osobiście szukał pomocy u Jezusa. Nie wiemy, czy setnik był człowiekiem religijnym. Z pierwszych jego słów wydaje się, że nie miał doświadczenia modlitwy. Bez jakichkolwiek wstępów – jak raport wojskowy – wyjawia swój problem i czeka na rozkaz… Nie sugeruje żadnych sposobów rozwiązania tej sytuacji. Nie prosi o cud, nie prosi o dobre słowo, nie prosi o nic! On po prostu przedstawił problem. Jeśli naprawdę setnik nigdzie nie uczył się modlitwy, to jest przykładem nadzwyczajnego działania łaski uświęcającej – tzn. zbliżającej do Boga. Jego modlitwa jest niezwykle pokorna. Te kilka słów wypowiedziane w prostocie serca wprowadziły go w nowy świat – świat Ducha.
Szybka, zdecydowana odpowiedź Mistrza pewnie usatysfakcjonowałaby każdego z nas: „Przyjdę i uzdrowię go” (Mt 8,7), ale setnik daje zaskakującą odpowiedź: „Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a sługa mój odzyska zdrowie” (Mt 8,8). Dziwnie znane są te słowa – powtarzamy je w każdej Mszy świętej tuż przed Komunią świętą. Cóż one oznaczają? Mogłyby być potraktowane jako sprawdzenie mocy Jezusa – jeśli On może wszystko, powinien również umieć zdziałać na odległość!? Z dalszego kontekstu wynika jednak, iż były to raczej słowa człowieka wielkiej pokory, który już całkowicie wierzy Nauczycielowi i nie chce zabierać Mu czasu, choć z drugiej strony bardzo zależy mu na cierpiącym słudze. To jest właśnie chwila walki duchowej – wspomnianej wcześniej – która ujawnia prawdziwe intencje modlitwy, demaskuje ukrytą pychę, próbę przekupstwa. Setnik w tej walce okazał się „czysty” – zasłużył na wyjątkową pochwałę z ust. Jezusa: „U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary” (Mt 8,10)
Warto może tutaj zapytać się o własną modlitwę: czy jest tak czysta, bezinteresowna, pokorna, prosta? Czy prosząc o dar dla innych nie oczekujemy (choćby nawet nieświadomie), że jakaś łaska „skapnie” i na nas? Modlitwa setnika wydaje się być bardzo monastyczna. „Nie proszę Cię, Panie, o nic dla siebie, ale proszę za tych, którzy najbardziej Ciebie potrzebują.”
Jak echo znów powracają dwa filary dobrej modlitwy: wiara i miłość, które prowadzą do Boga ale nie w pojedynkę, lecz w jedności z otaczającymi ludźmi. Być może moja modlitwa dziś jest komuś bardziej potrzebna niż mnie? A może dzięki modlitwie innych ja znalazłem swoją drogę wiary?
Może niech wystarczy tych kilka przykładów wybranych spośród bardzo wielu zapisanych na kartach Pisma Świętego. Nie chodzi nam bowiem o jakąś gruntowną analizę biblijną, ale o wskazówki: jak się modlić? Spróbujmy zatem wyciągnąć jakieś wnioski z przedstawionych obrazów.
Pierwsze spostrzeżenie, jakie od razu się nasuwa to „spotkanie”. Każda modlitwa jest spotkaniem. Jeśli do spotkania nie dojdzie, nie można mówić o modlitwie. Tu zaczyna się tęsknota i cały dramat człowieka szukającego Boga. Jak przekroczyć granice swej ludzkiej ułomności, by wejść w obszar świętości Boga? Jak poznać, że On mnie usłyszał i jak słuchać Jego odpowiedzi? Tajemnica modlitwy – to tajemnica obdarowania Bożego, ale nie bez udziału człowieka. Dobrze jest zatem zrobić coś, by trwać w gotowości (w oczekiwaniu) przyjęcia owego daru. Różni ludzie, na różnym etapie życia wewnętrznego będą potrzebowali innego przygotowania. Z doświadczenia kontaktów międzyosobowych wiemy, że pierwsze spotkanie najwięcej kosztuje zabiegów, przygotowań, czasem emocji. Każde następne – w miarę jak oswajamy się z osobą – jest mniej sztywne, pogodniejsze i wydaje się prostsze w przygotowaniu i przebiegu. Podobnie jest z modlitwą. Na początku bardzo trudno będzie wyciszyć swoje myśli, uczucia, trudno będzie zapanować nad swoim ciałem, odejść od otoczenia, by nie zwracać uwagi na dochodzące dźwięki, światła itp.
Ucząc się modlitwy dobrze jest wyszukać odpowiednie miejsce:
- ustronne (z dala od ludzi) – np. w swoim pokoju albo w kościele – w bocznej kaplicy,
- w miarę wyciszone,
- wolne od nadmiaru dekoracji – choć dużą pomocą może być krzyż w zasięgu wzroku. Lekki półmrok pozwala skupić uwagę (całkowita ciemność może rozpraszać),
- wygodne – postawa na modlitwie winna wyrażać szacunek dla Boga, ale w początkach nie powinna być zbyt ascetyczna, albowiem wszelkie niedogodności, bóle, mogą ściągnąć na siebie całą uwagę odrywając od istoty spotkania.
Kolejnym bardzo ważnym elementem przygotowań jest czas. Człowiek, który nie ma czasu, nie potrafi być z drugim, bo wciąż goni za czymś, co jeszcze nie zrobione… Ucząc się modlitwy, trzeba nauczyć się „tracić czas” dla Boga. Niekiedy oczekiwanie na spotkanie może trwać długo. Gdy jednak wchodzę w modlitwę, warto od razu na serio potraktować ten czas, by nie okazał się rzeczywiście stracony. Wspomniane wyżej „odklepywanie pacierzy” jest czasem zmarnowanym, bo nie ma w tym żadnego pożytku dla duszy. Natomiast oczekiwanie w „pełnej gotowości”, z sercem otwartym dla Boga, choćby nawet zakończyło się bez jakiegoś szczególnego doświadczenia spotkania, to jednak zawsze jest miłe Bogu, a smak jego owoców prędzej czy później poczujemy w głębi duszy. To jest właśnie to, co nazwałem „traceniem czasu dla Boga”.
Czasem robiąc postanowienia rekolekcyjne, wielkopostne itp. człowiek sili się na różne ofiary dla Pana Boga i trudno znaleźć coś, co byłoby godne Stwórcy – bo wypada ofiarę składać z tego, co najcenniejsze. A może właśnie czas jest moim największym dobrem. I choć nigdy nie mam go zbyt wiele, może warto by ofiarować go Bogu – w całości, jak ewangeliczna wdowa, która do świątynnej skarbony wrzuciła całe swoje utrzymanie (por. Mk 12,41-44). To jest szczególny sposób przygotowania na spotkanie z Panem w modlitwie, bo jeśli ja daję Mu "„ale w swoje utrzymanie", od tej chwili On „musi” sam zatroszczyć się o mnie! To nie są tylko słowa.
ks. Tadeusz Kwitowski
tkwitowski@mateusz.pl
Następne rozważanie: Chromy
© 1996–2002 www.mateusz.pl