www.mateusz.pl/rekolekcje/2002

Z CIEMNOŚCI DO ŚWIATŁA – CZĘŚĆ X

 

 

Jeden z faryzeuszów zaprosił Go do siebie na posiłek. Wszedł więc do domu faryzeusza i zajął miejsce za stołem. A oto kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne, dowiedziawszy się, że jest gościem w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowy olejku, stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem. Widząc to faryzeusz, który Go zaprosił, mówił sam do siebie: „Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą”. Na to Jezus rzekł do niego: „Szymonie, mam ci coś powiedzieć”. On rzekł: „Powiedz, Nauczycielu!” „Pewien wierzyciel miał dwóch dłużników. Jeden winien mu był pięćset denarów, a drugi pięćdziesiąt. Gdy nie mieli z czego oddać, darował obydwom. Który więc z nich będzie go bardziej miłował?” Szymon odpowiedział: „Sądzę, że ten, któremu więcej darował”. On mu rzekł: „Słusznie osądziłeś”.

Potem zwrócił się do kobiety i rzekł Szymonowi: „Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu, a nie podałeś mi wody do nóg; ona zaś łzami oblała mi stopy i swymi włosami je otarła. Nie dałeś mi pocałunku; a ona, odkąd wszedłem, nie przestaje całować nóg moich. Głowy nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje nogi. Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje”. Do niej zaś rzekł: „Twoje grzechy są odpuszczone”. Na to współbiesiadnicy zaczęli mówić sami do siebie: „Któż On jest, że nawet grzechy odpuszcza?” On zaś rzekł do kobiety: „Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!”

(Łk 7,36-50)

 

Jawnogrzesznica

Inny przykład prostej modlitwy zanotował św. Łukasz w rozdziale 7 swojej Ewangelii (zob. Łk 7,36-50). Kiedy brakuje słów, by wyrazić stan duszy i wydaje się, że nikt nie potrafi pomóc, pozostaje jeszcze jedna droga – wylać swoje serce z potokiem łez skruchy. Bardzo wzruszający jest to sposób modlitwy, wobec którego nie można pozostać obojętnym. Wyraża on z jednej strony gotowość do przemiany – znienawidzenie dotychczasowego sposobu życia, a z drugiej bezsilność wobec sideł zła mocno trzymających w niewoli. Modlitwa serca – bez słów – proponowana jest przez mistrzynię życia duchowego (!) – Jawnogrzesznicę. Przyjrzyjmy się bliżej tej scenie.

Nie od razu zapłakana kobieta usłyszała pełne nadziei: „Twoje grzechy są odpuszczone”(Łk 7,48). W jej sercu musiało najpierw coś się „przebudować” – coś zawalić i wznieść na nowo. Na to potrzeba czasu. Kolejne chwile modlitwy robią swoje… Pierwsze doświadczenie bliskości Kogoś, kto nie wzgardził, nie potępił, nie podeptał i tak już mocno splamionej godności, pozwoliło zbliżyć się bez lęku, z nadzieją. Nawet tak poranione serce poczuło się bezpiecznie, zalewając się oczyszczającym morzem łez. Choć nie padło żadne słowo, nie było żadnego gestu aprobaty ze strony Jezusa, modlitwa grzesznicy jak wprawny alpinista wspina się na wyżyny. Runęły w niej już stare bastiony grzechu, spalone w ogniu miłości, a na zgliszczach wyrasta nowa świątynia Ducha Świętego. Drogocenny olejek – kiedyś w służbie grzechu, teraz przydaje chwały Bożej. W tej modlitwie bez słów dokonała się przemiana całego życia dzięki miłości i wierze kobiety, jak to podkreślił Pan Jezus: „Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała”(Łk 7,47) i dalej: „Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!”(Łk 7,50). Zaakcentowanie miłości i wiary jest ważną wskazówką dla nas. Miłość otwiera serce w geście zaproszenia, oczekiwania. Ona stwarza atmosferę pokoju, ciepła i zaufania. W niej poczyna się i rodzi to, co z racjonalnego punktu widzenia zdawało się niemożliwe – jak dziecko z niepłodnej matki, jak Syn z Dziewicy. To Duch Święty działa w miłości ożywiając to, co umarło, tworząc nową rzeczywistość – choćby to wykraczało poza sferę naturalną: „Któż On jest, że nawet grzechy odpuszcza?”(Łk 7,49).

Miłość ogarniająca modlitwę budzi wiarę jakby ze snu, w który popadamy przygniecieni codziennością. Wiara z kolei wprowadza w nowy świat, gdzie nie argumenty, nie zdolności krasomówcze są siłą, lecz pokorne poddanie się Bożemu prowadzeniu. „Oto jestem – cały Twój” (Totus Tuus).

 W opisie Łukaszowym chciałbym też zwrócić uwagę na inną postać – faryzeusza Szymona. Jest on teologiem, zna pewne zasady, które powinny pomagać w odkrywaniu prawdy Bożej. W jego umyśle pojawia się słuszne twierdzenie: „Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą”(Łk 7,39). Tę zasadę teologiczną musiała też znać Jawnogrzesznica, skoro w swojej modlitwie nie żądała od Jezusa żadnego potwierdzenia przyjęcia, wysłuchania czy zrozumienia. Po prostu wiedziała, że On wszystko wie i wszystko rozumie!

Podsumowanie tego spotkania jest jakby odkryciem kart:

·     Jezus okazał się tym, który rzeczywiście zna serce kobiety, odpuszcza jej wszystkie (choć nie wypowiedziane słowami) grzechy – jest zatem nie tylko prorokiem (który wszystko wie), ale i Synem Bożym (który wszystko może!).

·     Szymon – zdaje się być dobrym teologiem (posiadającym wiedzę), ale nie nadążającym z wyciąganiem wniosków (sytuacja go przerosła), o umyśle zbyt ciasnym, by zmieścić w nim Boga.

·     Jawnogrzesznica – w niej wiedza, wiara i miłość stanęły w służbie człowieka i wydały owoc nawrócenia. Przylgnęła do Boga, który dokonał tego, co niemożliwe dla zwykłych ludzi – odrodził jej martwe serca – uwolnił z niewoli grzechów.

Choć może to nie wszystkim się spodoba, trzeba jednak mocno podkreślić – mistrzem życia duchowego nie jest ten, kto ma wiedzę, ale ten, kto spotkał Boga w swoim życiu! W tym sensie Jawnogrzesznica staje się drogowskazem na drodze do świętości!

Wspominając ewangeliczną Jawnogrzesznicę przychodzi mi na myśl sakrament pojednania wielokrotnie sprawowany na pielgrzymim szlaku. Owszem, zdarzają się ludzie młodzi już głęboko poranieni życiem, ale większość jeszcze może cieszyć się obfitym działaniem łaski. Niemniej bardzo często „spowiedź w drodze” – zazwyczaj dłuższa niż zwykle przy konfesjonale – kończyła się strumieniem łez. Nie wynikało to z rozchwiania emocjonalnego, lecz z poznania i przyjęcia prawdy o Miłości Bożej i niegodziwości grzechu. Jeśli ktoś potrafi zapłakać nad sobą, to znaczy, że posiada w głębi ogromne pokłady miłości, na których można budować jak na dobrym fundamencie. Zobojętnienie wobec grzechu, wyrzucenie go z siebie przy spowiedzi na jednym wydechu, bez wewnętrznego przeżycia, nie zbliży do Boga. Serce jak „śmietnik” opróżni się, by znów się mogło zapełnić. Tymczasem Pan Bóg w nas nie stwarzał „śmietnika” tylko „ogród”, w którym mógłby odpocząć, spotkać się z nami. Sakrament pojednania ma być czasem oczyszczenia „ogrodu” po to, by w miejscu „śmieci” mogło wyrosnąć coś pięknego, coś zachęcającego do wejścia w głąb, do zatrzymania się. „Śmietnik” – choćby najdokładniej wyprzątnięty, nigdy nie będzie miejscem godnym do przyjmowania gości…

ks. Tadeusz Kwitowski
tkwitowski@mateusz.pl

 

 

Następne rozważanie: Bartymeusz

 

 

 

© 1996–2002 www.mateusz.pl