www.mateusz.pl/rekolekcje/2002
Z CIEMNOŚCI DO ŚWIATŁA – CZĘŚĆ XI
Gdy Jezus wraz z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak, Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: „Synu Dawida, ulituj się nade mną!” Jezus przystanął i rzekł: „Zawołajcie go!” I przyprowadzili niewidomego, mówiąc mu: „Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię”. On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego: „Co chcesz, abym ci uczynił?” Powiedział Mu niewidomy: „Rabbuni, żebym przejrzał”. Jezus mu rzekł: „Idź, twoja wiara cię uzdrowiła”. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą.
(Mk 10,46-52)
W naszej szkole „prostej modlitwy” pojawia się kolejny nauczyciel – Bartymeusz. Jawnogrzesznica i Celnik modlili się, bo zobaczyli swój grzech, z którym sami nie potrafili sobie poradzić. Pismo Święte nie wspomina nic o grzechu Bartymeusza, ale ukazuje jego kalectwo fizyczne – był niewidomy (zob. Mk 10,46-52).
Mieszkał w Jerychu. Siedząc całymi dniami przy bramie wiele słyszał o Jezusie od przybywających gości. Osobiście Go nie spotkał i nawet nie próbował Go szukać ze względu na swoją chorobę. Nie był jednak smutnym żebrakiem, który pogodził się z losem i niczego już od nikogo nie spodziewał się. W głębi duszy może nawet oczekiwał tego dnia, w którym Mesjasz odwiedzający wszystkie miasta zawita również do Jerycha… I stało się. Wielkie poruszenie w całym mieście wskazywało, że On jest blisko! Cóż może zrobić niewidomy, żeby w tłumie znaleźć tego jednego? Jak Go poznać? Jak przedstawić swoją prośbę? Sytuacja wydawała się bardzo dramatyczna. Narastający zgiełk ludzi przesuwający się ku bramie mówił jednoznacznie: za chwilę będzie przechodził…! Tylko ten jeden raz w życiu Jezus przejdzie obok żebraka! Jak Go zatrzymać?! W krytycznej chwili Bartymeusz zaczyna modlić się na głos: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” (Mk 10,47). Pierwsze wezwanie trafiło tylko do otaczających go ludzi, bo zaczęli go uciszać, by nie robił zamieszania. Ponawia zatem swoją modlitwę z wykorzystaniem całej mocy głosu, jaką Bóg go obdarzył. Potężny krzyk: „Synu Dawida, ulituj się nade mną!” (Mk 10,48) sparaliżował wszystkich. Jezus zatrzymał się. Ludzie się rozstąpili tworząc ścieżkę między człowiekiem i Bogiem, ale tej ścieżki Bartymeusz jeszcze nie widzi… Wciąż potrzebuje pomocy, by nawet te kilka kroków podejść… Marzenie zdaje się spełniać, ale pytanie Mistrza zaskakuje: „Co chcesz, abym ci uczynił?” (Mk 10,51). Czyżby nie dostrzegł kalectwa? Niewidomy nie dopuścił do swego serca cienia wątpliwości – odpowiada zdecydowanie: „Rabbuni, żebym przejrzał” (Mk 10,51). „Idź, twoja wiara cię uzdrowiła” (Mk 10,52) – usłyszał w odpowiedzi i po raz pierwszy w życiu zobaczył Jezusa i ludzi, niebo i ziemię i siebie…
Przyglądając się Bartymeuszowi warto zwrócić uwagę również na to, co dzieje się w nim również w sferze emocjonalnej. Choć uczucia nie są najważniejsze na modlitwie, jednak stanowią część osobowości i coś mówią. Zainteresowanie osobą Jezusa, który odwiedza różne miejscowości (gdzieś daleko stąd…), czyni różne znaki (dla obcych ludzi…), moglibyśmy nazwać „przygotowaniem dalszym” do modlitwy. To wszystko przyjmowane jest jeszcze dość chłodno, aczkolwiek temperatura wzrasta na wieść, że Mistrz kieruje się w stronę Jerycha. W umyśle i sercu żebraka dokonuje się przewartościowanie. Dotychczasowe długie rozmowy z przechodniami (jedyna radość życia) schodzą na dalszy plan wobec perspektywy spotkania ze Zbawicielem. Zaczyna się istna gorączka poszukiwania sposobów odnalezienia Tego, który jest Światłem, mimo otaczającej wciąż ciemności – to jakby „przygotowanie bliższe”, bezpośrednio poprzedzające modlitwę. Wołanie skierowane do Nauczyciela połączone jest z potężną eksplozją mieszających się wzajemnie uczuć: nadziei i niepewności, radości i lęku. Burza emocjonalna nagle ustaje, gdy Bóg zatrzymał się naprzeciw człowieka. Nastała cisza… Dalej w atmosferze pokoju, pełnego zaufania, miłości toczy się dialog, który kończy tak strasznie długą noc… Pierwszy świt Bartymeusza znów staje się tryskającą pod niebo fontanną uczuć – tym razem jednorodnych, ciepłych: radości, szczęścia, miłości, wdzięczności. Światło Chrystusa przez oczy trafiło do serca.
Bardzo często wracam do wydarzenia spod Jerycha. Bartymeusz wiele mnie nauczył. Przede wszystkim, że nie wolno przegapić żadnej okazji do spotkania z Panem, bo może to być ostatnia możliwość! W modlitwie nie można być ospałym, ale musi być zaangażowana cała osobowość – trzeba dać z siebie wszystko, by stanąć przed Bogiem. Wreszcie rzecz najtrudniejsza, której nauczyła nas już Jawnogrzesznica – wiara. Często Pan Jezus odwołuje się do wiary człowieka: „twoja wiara cię uzdrowiła”, „niech ci się stanie, jak uwierzyłeś” itp. Bałbym się usłyszeć te słowa na zakończenie mojej modlitwy, bo tak trudno uwierzyć bezgranicznie, do końca jak Bartymeusz, jak Jawnogrzesznica… Niech Bartymeusz ze swoją prostą modlitwą: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”, ale angażującą całe człowieczeństwo i połączoną z głęboką wiarą w jej skuteczność, będzie naszym orędownikiem w sprawach, które bezpowrotnie wymykają się…
ks. Tadeusz Kwitowski
tkwitowski@mateusz.pl
Następne rozważanie: Apostołowie
© 1996–2002 www.mateusz.pl