www.mateusz.pl/rekolekcje/2002

Z CIEMNOŚCI DO ŚWIATŁA – CZĘŚĆ VIII

 

 

Potem znowu ukazał się Jezus nad Morzem Tyberiadzkim. A ukazał się w ten sposób: Byli razem Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany Galilejskiej, synowie Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów. Szymon Piotr powiedział do nich: „Idę łowić ryby”. Odpowiedzieli mu: „Idziemy i my z tobą”. Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili. A gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus. A Jezus rzekł do nich: „Dzieci, czy macie co na posiłek?” Odpowiedzieli Mu: „Nie”. On rzekł do nich: „Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie”. Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć. Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował: „To jest Pan!” Szymon usłyszawszy, że to jest Pan, przywdział na siebie wierzchnią szatę – był bowiem prawie nagi – i rzucił się w morze. Reszta uczniów dobiła łodzią, ciągnąc za sobą sieć z rybami. Od brzegu bowiem nie było daleko – tylko około dwustu łokci. A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: „Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili”. Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech. A pomimo tak wielkiej ilości, sieć się nie rozerwała. Rzekł do nich Jezus: „Chodźcie, posilcie się!” Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: „Kto Ty jesteś?”, bo wiedzieli, że to jest Pan. A Jezus przyszedł, wziął chleb i podał im – podobnie i rybę. To już trzeci raz, jak Jezus ukazał się uczniom od chwili, gdy zmartwychwstał.

(J 21,1-14)

 

Piotr

Spotkanie wiary może być bardzo zwyczajne – przynajmniej takie może wydawać się na pierwszy rzut oka. Św. Jan Ewangelista wspomina pewien poranek – już po zmartwychwstaniu Jezusa (zob. J 21,1-14). Uczniowie – choć żaden z nich nie miał odwagi tego otwarcie powiedzieć – nie potrafili znaleźć sobie miejsca. Czuli, że czegoś im brakuje (albo Kogoś?), ale trudno było im określić swój stan ducha. To sytuacja, w której człowiek bierze się za różne rzeczy, choć właściwie nic nie chce robić; próbuje zabić czas, bo w niczym nie może znaleźć upodobania. Ciało coś robi (żeby w ogóle coś robić!), ale serce jest gdzieś daleko…

Piotr, który nie potrafił usiedzieć bezczynnie, wysunął propozycję (na zabicie czasu): „Idę łowić ryby” (por. J 21,3). Reszta podchwyciła pomysł wiedząc, że nic sensowniejszego nie wymyślą. W takim stanie praca też nie idzie… – nie tego potrzebuje zbłąkane serce…

O świcie na brzegu jeziora pojawił się jakiś człowiek z daleka przyglądający się rybakom. W łodzi panowało ogólne ciężkie milczenie i tylko najmłodszy – Jan – zainteresował się przybyszem. Poranna zorza oświetliła twarz – jakoś dziwnie znajomą. Za oczyma ciała pobiegły oczy serca i niczym okrzyk we śnie wyrwało się paraliżujące wszystkich: „To jest Pan” (por. J 21,7)! Krótkie zawołanie jak rozkaz generała zjednoczyło zabłąkane serca z ich ciałami. Nowy duch napełnił uczniów. Ryby przestały się liczyć – zresztą tej nocy wcale nie były ważne. Jedno, czego zapragnęli, to jak najszybciej znaleźć się na brzegu. Ogromna radość wypełniła oczy oglądających Mistrza. Być z Nim – nawet nic nie mówić – tylko być; jak najdłużej – może już na zawsze! Usiąść z Nim do posiłku, rozpocząć z Nim dzień!

Nic tak nie nadaje sensu życiu – tym zwyczajnym codziennym czynnościom wielokrotnie powtarzanym – jak ta jedna chwila wpatrywania się w twarz Nauczyciela.

Czasem zdumiewa mnie przemieniająca moc spotkania – upragnionego czy zupełnie niespodziewanego. Jedno spojrzenie, jeden gest, jedno słowo, w którym rozpoznaję Przyjaciela, wystarczy, by wróciły siły, by spośród gęstych chmur zagubienia wyłonił się promień zwiastujący dzień. Tak mało potrzeba, by obojętność tłumu przerodziła się w radość spotkania człowieka, by noc zwątpienia zaświtała porankiem wiary.

On jest w zasięgu twych możliwości – mówię On, a ty dopowiedz w twym sercu na kogo dziś najbardziej wyczekujesz – może na Przyjaciela sprzed lat, Brata, Siostrę, swojego Ojca czy Mamę, Żonę, Męża, Syna, Córkę…, a może wśród nich chciałbyś zobaczyć Kogoś więcej. Kogoś, kto jasnym spojrzeniem opromieni życie, gorącym sercem stopi lody obojętności, jednym gestem otworzy więzienie nie przebaczenia, jednym słowem nauczy mądrości życia. On – jest tuż obok – towarzysz wśród przeciwności,; jest z przodu – budowniczy nowych dróg; jest z tyłu – skuteczny obrońca; jest w środku – w sercu – tchnienie życia.

Spotkanie może nastąpić dokądkolwiek zwróci się dusza oczekując ciszy, pokoju – strumienia wypływającego z czystego źródła Miłości, gdzie „On” i „ja” przemienia się w „My”.

W Nim – Jezusie z Nazaretu – jeśli tylko dobrze się przyjrzeć, jak w zwierciadle można odnaleźć wszystkie dawne (zagubione) miłości – jeśli były prawdziwe, bo On jest Miłością. W Nim wracają nasi bliscy. W Nim żyje to, co wydawało się bezpowrotnie skończone. W Nim, jak na górze Tabor, powraca to, co najlepsze (Mojżesz i Eliasz) – ale też powstaje nowe – zadanie do wykonania, misja.

Rozpoczynając ten zbiór myśli pierwszą część zakończyłem słowem „Dobranoc”, teraz chcę powiedzieć „Dzień dobry!” „Dzień”, bo robi się jasno, gdy człowiek otwiera oczy, by szukać Miłości, a „dobry” – bo Miłość wychodzi na brzeg w oczekiwaniu spotkania (por. J 21,4). Nie pozwól, by Miłość była samotna. Nie pozwól, by Twoja samotność była bez Miłości.

ks. Tadeusz Kwitowski
tkwitowski@mateusz.pl

 

 

Następne rozważanie: Celnik

 

 

 

© 1996–2002 www.mateusz.pl