www.mateusz.pl/rekolekcje/2002

Z CIEMNOŚCI DO ŚWIATŁA – CZĘŚĆ V

 

 

Pan rzekł do Abrama: „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę. Uczynię bowiem z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię: staniesz się błogosławieństwem. Będę błogosławił tym, którzy ciebie błogosławić będą, a tym, którzy tobie będą złorzeczyli, i ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi”. Abram udał się w drogę, jak mu Pan rozkazał, a z nim poszedł i Lot. Abram miał siedemdziesiąt pięć lat, gdy wyszedł z Charanu. I zabrał Abram z sobą swoją żonę Saraj, swego bratanka Lota i cały dobytek, jaki obaj posiadali, oraz służbę, którą nabyli w Charanie, i wyruszyli, aby się udać do Kanaanu. Gdy zaś przybyli do Kanaanu, Abram przeszedł przez ten kraj aż do pewnej miejscowości koło Sychem, do dębu More. – A w kraju tym mieszkali wówczas Kananejczycy. – Pan, ukazawszy się Abramowi, rzekł: „Twojemu potomstwu oddaję właśnie tę ziemię”. Abram zbudował tam ołtarz dla Pana, który mu się ukazał. Stamtąd zaś przeniósł się na wzgórze na wschód od Betel i rozbił swój namiot pomiędzy Betel od zachodu i Aj od wschodu. Tam również zbudował ołtarz dla Pana i wzywał imienia Jego. Zwinąwszy namioty, Abram wędrował z miejsca na miejsce w stronę Negebu.

(Rdz 12,1-9)

 

Abram

Jest noc, która po dniu nastaje,
by znów ustąpić, gdy dzień zaświta.
Jest noc, co duszę ogarnia,
gdy oczy w poczuciu winy odwracają się od blasku Światła.
Jest noc, co głębię przenika,
a serce pociąga tajemniczym wezwaniem Miłości.

Mistyczna „noc ciemna” jest drogą, jest próbą, jest czasem narzeczeństwa zapowiadającym przedziwne zaślubiny z Bogiem. U początku jej zawsze jest Boże wezwanie. W Księdze Rodzaju (zob. Rdz 12,1-9) spotykamy Abrama (późniejszego Abrahama) – człowieka bogatego, zamieszkałego w Ur (dzisiejsza Zatoka Perska). Do niego Pan Bóg skierował swoje wezwanie: idź do kraju, który ci ukażę (por. Rdz 12,1). Z tym nakazem związana była też obietnica – błogosławieństwo. Dla ludów starożytnych znakiem błogosławieństwa było bogactwo materialne i liczne potomstwo. Abram posiadał już wielki majątek, ale nie miał dzieci. Decyzja opuszczenia rodzinnych stron (w podeszłym wieku) nie mieściła się w żadnych ramach rozumowych. Nawet najbliżsi nie potrafili tego pojąć. Była to odpowiedź wiary na wewnętrzne (tylko jemu wiadome) wołanie Boga. Wyruszając w kierunku pustyni z całym swoim dobytkiem, Abram wszedł w „ciemną noc” wiary. Nie wiedział, jak długo to potrwa. Nie wiedział dokąd ma iść! Tajemniczy głos (nieznanego mu wcześniej Boga) jak echo wciąż brzmiał w jego sercu pobudzając do ogromnego wysiłku wędrówki wśród nieznanych ziem i narodów. Trudno powiedzieć, ile dni czy miesięcy trwała ta tułaczka. Abram przeszedł około 1500 km zanim dotarł do ziemi Kanaan, gdzie wreszcie po raz drugi usłyszał głos Boga (zob. Rdz 12,7). Na chwilę „noc ciemna” stała się światłem, niczym promień słońca, co przedarł się na chwilę przez ciemne burzowe chmury, ale próba wiary jeszcze się nie skończyła. Jeszcze wielokrotnie Abram będzie musiał doświadczyć oczyszczenia, odarcia z własnych koncepcji, planów, by w pełnej wolności mógł stanąć przed Majestatem Boga wyznając: Oto jestem – cały Twój.

Droga tak radykalnego ogołocenia, kiedy człowiek już niczego nie pragnie na tym świecie, jak tylko trwania w Bogu, jest szczególnym darem dla tych, którzy pociągnięci więzami miłości (por. Oz 11,4) już tu na ziemi przechodzą oczyszczający ogień czyśćcowy, by stać się świętym darem dla Stwórcy. Bardzo często to „oczyszczenie” powiązane jest zarówno z cierpieniem duchowym jak i fizycznym. Obietnica złożona przez Wszechmogącego przewyższa jednak wszelkie udręczenia, stąd mimo bólu, na twarzy mistyka zawsze można odnaleźć promień pokoju i radości – odblaski bliskości Boga.

„Noc ciemna” jest stanem mistycznym – przekracza wszelkie doświadczenia zewnętrzne, fizyczne i zjawiskowe. Niemniej w naszej codzienności doświadczamy w jakimś stopniu podobnych prób (choć nie tak długotrwałych i radykalnych), gdy szczerym sercem szukamy Boga, gdy oczekujemy na spotkanie z Nim, gdy konsekwentnie idziemy Jego drogą. Zbliżając się do Boga, trzeba przygotować się na ból „oczyszczenia”, bo w Jego obecności tylko to, co święte, co nosi w sobie Jego podobieństwo, może się ostać. Zatem udając się na modlitwę nie warto obnosić się ze swoimi tytułami, godnościami. Lepiej zawczasu wydobyć całą prawdę o sobie – nawet jeśli nie byłaby zbyt imponująca. To, kim jestem, pozwala mi spotkać się ze Stwórcą w miłości i bez lęku, pozwala trwać w nieustannym zachwycie nad Jego pięknem, które zdumiewa i onieśmiela.

Szczyt oglądany z daleka fascynuje i pociąga swym majestatem. Nim jednak stanie się moim, muszę poszukać drogi wiodącej wzwyż i zdobyć się na trud wspinaczki. Spójrzmy zatem jeszcze raz w niebo, a potem pod nogi, by nie zagubić się w marzeniach, lecz raczej podjąć ich wyzwanie.

ks. Tadeusz Kwitowski
tkwitowski@mateusz.pl

 

 

Następne rozważanie: Spotkanie

 

 

 

© 1996–2002 www.mateusz.pl