www.mateusz.pl/rekolekcje/2002
Z CIEMNOŚCI DO ŚWIATŁA – CZĘŚĆ IV
A oto podszedł do Niego pewien człowiek i zapytał: „Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?” Odpowiedział mu: „Dlaczego Mnie pytasz o dobro? Jeden tylko jest Dobry. A jeśli chcesz osiągnąć życie, zachowaj przykazania”. Zapytał Go: „Które?” Jezus odpowiedział: „Oto te: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij ojca i matkę oraz miłuj swego biźniego, jak siebie samego!” Odrzekł Mu młodzieniec: „Przestrzegałem tego wszystkiego, czego mi jeszcze brakuje?” Jezus mu odpowiedział: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!” Gdy młodzieniec usłyszał te słowa, odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.
(Mt 19,16-22)
Mówiąc o „nocy grzechu” nie sposób nie wspomnieć o ogromnym obszarze „szarości” naszego życia. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że wszystko jest w porządku, ale gdy szukamy konkretów, zaczynają się kłopoty. Niby jest jasno, a jednak trudno dostrzec „drogowskazy”.
Przypomina mi się historia sprzed kilkunastu lat. W szkole średniej zauważyłem, że psuje mi się wzrok. Coraz trudniej było odczytać z tablicy, co napisał nauczyciel. Jadąc samochodem nie byłem w stanie odczytać znaków drogowych. Moja sytuacja robiła się dość trudna – to zaczęło wpływać na moje wyniki w nauce. Z kolei nie chciałem przyznać się, że moje oczy słabną, bo skończyłoby to się okularami! Jeszcze z podstawówki pamiętałem różne określenia, docinki rzucane pod adresem tych w okularach. Mój świat stawał się coraz bardziej niewyraźny, mglisty, niepewny. Z tego nieciekawego położenia wybawiła mnie przyjaciółka – osoba, którą bardzo ceniłem, kiedy mimochodem w jakiejś rozmowie stwierdziła: „w okularach człowiek wygląda inteligentnie!” Nie zastanawiałem się dłużej. Nie interesowało mnie, co inni powiedzą, bo uwierzyłem jej słowu. Od tamtego czasu minęło sporo lat, a ja z radością noszę okulary, oglądając wyraźnie, kontrastowo rozległe przestrzenie…
Wśród wielu przychodzących do Jezusa i szukających wsparcia, akceptacji, uzdrowienia, miłości – był również młodzieniec. Stawia on pytanie nurtujące każdego młodego człowieka: „co mam czynić?” (zob. Mt 19,16-22). Jest to niezwykle ważny problem. Od tego, jak zostanie rozwiązany, w dużej mierze zależy dalszy los. Wsłuchajmy się dobrze w tę rozmowę zanotowaną przez św. Mateusza, Marka i Łukasza. Młody człowiek nie porusza jakiejś abstrakcyjnej kwestii. Chce usłyszeć konkret, chce poznać drogę do życia wiecznego! (por. Mt 19,16). Być może w życiu dobrze sobie radził, niczego mu nie brakowało (to wynika z dalszej relacji), zapewne też nie nudził się – wiedział więc „co robić” w życiu. Dlatego nie pyta o to, co wie, ale pragnie dowiedzieć się czegoś więcej – jak z tego świata dojść do wieczności, w jaki sposób tam się dochodzi?
Pierwsza wymiana zdań zabrzmiała zachęcająco. Droga przykazań dla rozmówcy Pana Jezusa nie jest obca. Młodzieniec okazuje się człowiekiem dobrym, szlachetnym, dobrze wychowanym. Ze słów Jezusa wnioskował, że jest wszystko w porządku, a jednak postawione na początku pytanie nie dawało mu spokoju; czuł, że Mistrz nie wszystko powiedział… Nie mylił się. Jest jeszcze coś więcej. Dobre – może stać się doskonałe, zwyczajne – może stać się niezwykłe, szare – może stać się jasne!
„Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!” (Mt 19,21). Tym słowem Jezus „założył okulary” na oczy serca młodzieńcowi. Zobaczył w nich wyraźnie rozwiązanie nurtującego go problemu – jednak zawahał się. Może słyszał wcześniej, jak ja przed laty, różne szydercze odzywki pod adresem tych w „okularach”? I dziś nie trudno stać się ofiarą kpiny: „coś taki święty?”, „nie trzeba tak narzucać się Panu Bogu”, itp. A może trudno mu było uwierzyć, że w „okularach” Jezusa wygląda „inteligentnie” – może za mało kochał (?) swojego Rozmówcę. Faktem jest, że światło które otrzymał jako propozycję, było tylko jednym błyskiem szybko gasnącym. Jednak nawet po tym „jednym błysku” nie da się zapomnieć, że jest „coś więcej”! Że w stosunku do tego, co może być, rzeczywistość jest szara…
Znam wielu ludzi, bardzo podobnych do młodzieńca z Ewangelii, których jeden krok dzieli od wielkiego szczęścia wejścia w najbliższe grono przyjaciół Jezusa. A ciągle coś ich powstrzymuje przed decyzją.
Finał omawianego spotkania przez wiele lat, a dokładnie mówiąc – do dnia dzisiejszego, był dla mnie niezrozumiały i trudny do przyjęcia. Przecież Pan Jezus nie chciał nikogo zniechęcić, odepchnąć, a jednak tekst mówi: „odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości” (Mt 19,22). Dlaczego tak się stało?! Myślę, że znów problem młodzieńca dotyczy wielu z nas. Oczekujemy szybkich, konkretnych, jednoznacznych odpowiedzi i takich samych sposobów dochodzenia do celu. Nadto zbyt szybko (bez zastanowienia) oceniamy możliwości własne i innych. Cel – „osiągnąć życie wieczne” (Mt 19,16) – jest nagrodą odłożoną dla człowieka w dalekiej przyszłości – po zakończeniu ziemskiej wędrówki naznaczonej wieloma latami zmagań. Zatem droga do celu – o którą pyta rozmówca – choć zawiera się w krótkim zdaniu, również jest rozłożona na całe lata życia. Decyzja młodzieńca była bardzo emocjonalna – „dziś tego nie potrafię, więc odchodzę…”
Kiedy ktoś każe mi podjąć dzieło przerastające moje siły, staram się najpierw spojrzeć mu w oczy, tak bardzo głęboko, by dostrzec jego serce. Jeśli ujrzę tam tyrana żądnego władzy, obojętnego czy wręcz pogardzającego mną – najlepiej się wycofać: to nie dla mnie. Ale gdy spotkam się z troskliwą miłością, mogę być pewien, że ten, który daje „zbyt trudne zadanie”, nie opuści mnie, gdy moje siły się skończą. Świętego Pawła i każdego z nas Pan Jezus zapewnia: „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali” (2Kor 12,9). Święty Benedykt w Prologu do Reguły zanotował bardzo podobne pouczenie: „Jeśli niekiedy dla naprawienia błędów i zachowania miłości, tam gdzie sprawiedliwość i rozsądek tego wymagają, okażemy się nieco bardziej surowi, nie uciekaj od razu, przejęty strachem, z drogi zbawienia, bo wejść na nią można tylko ciasną bramą. Gdy będziesz postępował naprzód w życiu wspólnym i w wierze, serce ci się rozszerzy i pobiegniesz drogą przykazań Bożych z niewysłowioną słodyczą miłości” (Prol. 47-49).
„Szarością” jest też bezmyślność. Dla jednych pojawia się ona w monotonii mechanicznie powtarzanych czynności – każdego dnia tych samych, bez dążenia do określonego celu. Dla innych – w nieustannej gonitwie za mnóstwem spraw, choć wiele z nich nie ma żadnego znaczenia, ale są potrzebne, by wypełnić czas. Brak zastanowienia nad tym, co robię, dokąd zmierzam, czyni moje życie „szarym”. Wydaje się, że jest w tym jakiś „porządek”, ale gdy tylko pojawi się chwila ciszy, w której może zabłysnąć światło, zaraz rodzi się niepokój, zagubienie, ucieczka do nowych zajęć – ucieczka w „bezpieczną szarość” (to znaczy – „święty spokój”)! „Szarość” rodzi obojętność, zniechęcenie, lenistwo duchowe, czasem zazdrość wobec tych, którzy z niej wyszli.
Bolesna rzeczywistość, której doświadczył sam Jezus – odchodzenie młodych od Boga, od Kościoła – posiada (jak sądzę) dwojakie podłoże. Z jednej strony jest to problem wykształcenia zdrowej osobowości, zdolnej stawić czoła przeciwnościom, a z drugiej – kwestia przełamania pewnego sposobu myślenia preferującego „szarość”, w której nie ma miejsca na młodzieńczy entuzjazm, radość, ekspresję. Często „szarość” usprawiedliwia się słowem „tradycja”, a tak naprawdę kryje się w niej lęk przed czymś nowym, nieschematycznym, co mogłoby się wymknąć spod kontroli…
Mimo ogromnych przemian po Soborze Watykańskim II, mimo „eksplozji” nowych ruchów, wspólnot, stowarzyszeń, Kościół ciągle jest za bardzo „instytucją” a za mało wspólnotą (communio) – czyli miejscem spotkania człowieka z człowiekiem oraz człowieka z Bogiem. Dopóki nie będzie żywych relacji osobowych – wielu będzie odchodziło, bo nie znajdą dla siebie miejsca!
Gdy kończy się droga wspólnego poszukiwania Boga np. na pielgrzymce, w czasie rekolekcji, z wielu ust dochodzi pełne smutku i bezradności stwierdzenie: było wspaniale, ale od jutra trzeba wracać do „szarej” rzeczywistości! Tak wcale nie musi być, bo światło zapalone w sercu, może tam płonąć, choćby nie wiem, jak wielkie ciemności zapadły na zewnątrz.
ks. Tadeusz Kwitowski
tkwitowski@mateusz.pl
Następne rozważanie: Abram
© 1996–2002 www.mateusz.pl