www.mateusz.pl/rekolekcje/2002
Z CIEMNOŚCI DO ŚWIATŁA – CZĘŚĆ III
Przybyli na drugą stronę jeziora do kraju Gerazeńczyków. Ledwie wysiadł z łodzi, zaraz wybiegł Mu naprzeciw z grobów człowiek opętany przez ducha nieczystego. Mieszkał on stale w grobach i nawet łańcuchem nie mógł go już nikt związać. Często bowiem wiązano go w pęta i łańcuchy; ale łańcuchy kruszył, a pęta rozrywał, i nikt nie zdołał go poskromić. Wciąż dniem i nocą krzyczał, tłukł się kamieniami w grobach i po górach. Skoro z daleka ujrzał Jezusa, przybiegł, oddał Mu pokłon i zawołał wniebogłosy: „Czego chcesz ode mnie, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Zaklinam Cię na Boga, nie dręcz mnie!” Powiedział mu biowiem: „Wyjdź, duchu nieczysty, z tego człowieka”. I zapytał go: „Jak ci na imię?” Odpowiedział Mu: „Na imię mi „Legion”, bo nas jest wielu”. I prosił Go na wszystko, żeby ich nie wyganiał z tej okolicy. A pasła się tam na górze wielka trzoda świń. Prosili Go więc: „Poślij nas w świnie, żebyśmy w nie wejść mogli”. I pozwolił im. Tak duchy nieczyste wyszły i weszły w świnie. A trzoda około dwutysięczna ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora. I potonęły w jeziorze. Pasterze zaś uciekli i rozpowiedzieli o tym w mieście i po zagrodach, a ludzie wyszli zobaczyć, co się stało. Gdy przyszli do Jezusa, ujrzeli opętanego, który miał w sobie „legion”, jak siedział ubrany i przy zdrowych zmysłach. Strach ich ogarnął. A ci, którzy widzieli, opowiedzieli im, co się stało z opętanym, a także o świniach. Wtedy zaczęli Go prosić, żeby odszedł z ich granic.
Gdy wsiadł do łodzi, prosił Go opętany, żeby mógł zostać przy Nim. Ale nie zgodził się na to, tylko rzekł do niego: „Wracaj do domu, do swoich, i opowiadaj im wszystko, co Pan ci uczynił i jak ulitował się nad tobą”. Poszedł więc i zaczął rozgłaszać w Dekapolu wszystko, co Jezus z nim uczynił, a wszyscy się dziwili.
(Mk 5,1-20)
Przeglądając Księgi Pisma Świętego zarówno Starego jak i Nowego Testamentu możemy odnaleźć wiele relacji o grzechu i jego skutkach. Warto do nich sięgać, by lepiej poznać siebie, nauczyć się odkrywać, co jest Bożym działaniem we mnie. Nie sposób odnieść się do wszystkich obrazów biblijnych. Chciałbym przytoczyć jeszcze jeden, tym razem z Ewangelii według św. Marka.
Jezus z uczniami przeprawił się na drugą stronę jeziora Galilejskiego – do pogan – do kraju Gerazeńczyków (zob. Mk 5,1-20). Tam na powitanie wybiegł mu opętany – człowiek niezwykle silny, siejący grozę w okolicy. Wszyscy przed nim uciekali, bo nawet sam siebie ranił. Ów nieszczęśnik stał się ofiarą demonów, które w nim uczyniły swoje mieszkanie. Tak dzieje się, gdy grzech zdoła zapuścić korzenie w sercu człowieka i wyda owoc, gdy w porę nie zostaje zdemaskowany i zniszczony. Za każdym razem, gdy czytam ten fragment Ewangelii, mam wrażenie, że temu spotkaniu towarzyszy pogoda zapowiadająca burzę: na niebie kłębią się czarne, ciężkie chmury, a wszystko wokół jest szare…
Ewangelista Marek kończąc charakterystykę owego szaleńca stwierdza: „nikt nie zdołał go poskromić” (Mk 5,4). Ciekawe jest to zadanie, bo ukazuje pewien stereotyp naszego działania, który choć często bywa nieskuteczny, nieustannie powraca jako jedyny sposób uporania się z podobnym problemem: zło trzeba „poskromić”. Tymczasem „nikt go nie zdołał poskromić”, bo żaden człowiek nie zdoła stoczyć zwycięskiej walki z szatanem. Ale oto pojawił się Ktoś, kto nie ucieka na widok opętanego. Ktoś, kogo nie przeraża ogrom grzechu. Wobec Jezusa demony – choć jest ich wielu – tracą swoją moc. Muszą spełnić Jego wolę! Zostają wypędzone w stado świń, a człowiek odzyskuje wolność – znów jest sobą.
Ciemne, burzowe chmury ustępują miejsca zachodzącemu słońcu. W jego blaskach okolica staje się tak piękna, że chciałoby się zostać na dłużej, bo już nie ma się czego bać… W tej chwili nadeszli mieszkańcy z pobliskiej wioski i widząc, co się tu wydarzyło, proszą Jezusa, żeby odszedł z ich granic! (por. Mk 5,17). Czy Jezus uczynił coś złego? Owszem, zatopił stado świń.. Myślę jednak, że nie to było głównym powodem prośby Gerazeńczyków. Ludzie niechętnie przyjmują „mocarzy” w swoje środowisko. Ktoś zbyt silny mógłby stać się zagrożeniem, zatem lepiej zawczasu pozbyć się go, usunąć. Bardzo smutne jest zakończenie tej historii. Wszechmocny, który jednym słowem wypędził cały legion demonów, posłuszny słowu człowieka opuszcza w milczeniu jego ziemię – na zawsze… Spójrzmy jeszcze raz na brzeg jeziora – zostali tam okoliczni mieszkańcy i uwolniony „siłacz” przerastający wszystkich o głowę, który właśnie narodził się na nowo. Dla niego słońce dopiero wstaje. Nie może teraz pójść ze swoim Wybawcą, ale z wielkim oddaniem będzie spłacał ogromny dług wdzięczności głosząc Dobrą Nowinę wśród ludzi – jak on do niedawna – nieszczęśliwych z powodu grzechu.
Spotykając różnych zniewolonych alkoholem, narkotykami, pornografią, lękiem, nienawiścią, tak łatwo ulec pokusie faryzejskiej osądzając drugiego: „Panie Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak on…” (por. Łk 18,11). Tymczasem postawa chrześcijanina winna być naśladowaniem Jezusa, który wychodzi naprzeciw takim ludziom – nie po to, by ich rozliczyć, „poskromić”, ale dać to, czego im zabrakło – miłość.
Późnym wieczorem spacerując w gronie przyjaciół ulicami Gniezna, dobiegła nas gdzieś z bramy cała wiązanka wulgarnych epitetów pod naszym adresem. Zatrzymaliśmy się, by poznać bliżej siedzących przy winie. Usłyszeliśmy jeszcze wiele żali wylanych na Kościół, księży… Chcieliśmy cierpliwie wysłuchać wszystkiego – to był wielki ból strasznie poranionych ludzi. Gdy wreszcie mogliśmy coś powiedzieć, z ciemności wyszedł mężczyzna, którego wcześniej nie zauważyliśmy – lat około 30 o mocno zniszczonej cerze. Na jego widok nasi rozmówcy umilkli – jakby zobaczyli swojego „mistrza”. Zabrał nas parę kroków dalej, by opowiedzieć historię swojego życia. Ostatnie 15 lat z małymi przerwami spędził w domach poprawczych i w więzieniach. Jak stwierdził, wyrządził wiele zła ludziom. Gdy wydawało się, że wszyscy go przekreślili, w więzieniu – w tym najciemniejszym miejscu na ziemi – pojawił się ksiądz, który się nim zainteresował. On pierwszy – mimo zbrodni – potrafił dostrzec w nim człowieka. Tadeusz – tak miał na imię nasz rozmówca – po wielu więziennych spotkaniach z kapłanem, sięgnął po książki, które ten mu przynosił. Wreszcie przyszedł czas, że mógł otworzyć swoje serce przed Bogiem – przystąpił do spowiedzi świętej. Zaczął uczęszczać na Mszę świętą. Bardzo chciał zmienić swoje życie, choć wiedział, że będzie to szalenie trudne. Po wyjściu na wolność od razu pojawili się dawni „koledzy”, ale Tadeusz był twardy – nie dawał się wciągnąć w ich „wyskoki”. Żeby stanąć na nogach, trzeba pracować. I tu okazało się, że wspomnienie przeszłości zamyka wszelkie możliwości. W końcu znalazł pracę u sióstr przy budowie. Bardzo trudne były też spotkania ze „stróżami porządku”. Gdy tylko milicjanci (to były lata osiemdziesiąte) spotkali go na ulicy – najpierw go obili pałkami – „tak profilaktycznie” – a potem dopiero pytali, co robi… Swoją opowieść zakończył Tadeusz zdaniem, które warto sobie wziąć do serca. Stwierdził, że na wolności jest mu trudniej niż w więzieniu! „Tam miałem księdza, który wiele mi wyjaśnił, traktował mnie jak człowieka, a teraz jestem sam i nie mogę znaleźć nikogo, kto pomógłby mi tutaj być normalnym człowiekiem!”
Mieszkańcy Gerazy, podobnie jak nierzadko i my, ze zdziwieniem przyglądali się szaleńcowi, który siedział czysty i przy zdrowych zmysłach – może już nawet nie wierzyli, że jest on człowiekiem?!
„Noc grzechu” umie strasznie zniekształcić prawdę o godności ludzkiej, ale chrześcijanin nie powinien tracić nadziei, że ta „noc” się skończy. Tej nadziei potrzeba pogrążonym w ciemnościach, ale i tym, którzy żyją w świetle, by nie przekreślali nikogo, by dali szansę „nowonarodzonym”, skoro Pan Bóg ich nie spisał na straty, skoro im wszystko wybaczył. Ktoś, kto długo nie widział światła, nie od razu będzie potrafił przystosować się do nowych warunków. Potrzeba wiele cierpliwości, potrzeba spokojnego miejsca, gdzie można będzie od początku zacząć budowę dzieła swojego życia. „Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5,16). Jeśli Tadeusz i jemu podobni wychodząc z ciemności wśród wielu mijanych ludzi nie dostrzegają tego, który nosi Boże światło, to warto zapytać siebie, czy nie jestem podobny do mieszkańców Gerazy – sprawiedliwych, ale wybierających „święty spokój” – nawet za cenę odsunięcia Jezusa z granic mojego świata!
ks. Tadeusz Kwitowski
tkwitowski@mateusz.pl
Następne rozważanie: Bogaty młodzieniec
© 1996–2002 www.mateusz.pl