Mam problem. Ogromny problem. Wiem, że modlitwa czyni cuda. Jednak ja straciłam wiarę w sens „modlitwy prośby” – tzn. o cokolwiek proszę nie otrzymuję, lub otrzymuję zupełnie nie to co oczekiwałam. Miałam wiele różnych próśb do Boga i nic.
Wiem, że Bóg nie jest czarodziejską skrzynką do spełniania życzeń, jest ponad to. Prosiłam o wiele (może za wiele, np. o nawrócenie taty i braci, wyrwanie ich z nałogu pijaństwa, o dobrego męża dla mnie, o pracę wielu bezrobotnym – znam i mam ich w rodzinie wielu – oraz inne mniejsze i większe prośby). Weszłam teraz na stronę Mateusza i znalazłam „skrzynkę intencji” – w niej mogę poprosić o modlitwę. Moja reakcja – nie warto i tak się nic nie stanie, chociaż mam problem z synem i córką. Już w ten sposób prosiłam, prosiłam też w ich intencji różnych ludzi (księży, siostry zakonne, osoby świeckie) i sama codziennie się modlę i nic, chyba jest coraz gorzej.
Tylko nie odpowiadaj mi, że trzeba z nimi więcej rozmawiać (bo oni nie chcą – ich odpowiedź to trzaśnięcie drzwiami). Jeżeli to jest moja wina, tzn. złego wychowania – dobrze, umiem się przyznać. Tylko dlaczego Bóg nad nimi nie czuwał, skoro ja tak źle wychowywałam? Przecież ich nie opuścił, przecież czuwał. Wierzę w to tylko nic nie rozumiem, ale już nie wierzę w sens modlitw.
Łucja
Droga Łucjo!
Bardzo serdecznie pozdrawiam i proponuję kilka refleksji, które, mam nadzieję, pomogą Tobie w odnalezieniu sensu modlitwy. Jest to fragment mojej książki Aby lepiej modlić się, która w marcu 2002 roku zostanie wydana przez Drukarnię i Księgarnię św. Wojciecha w Poznaniu.
„Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie, starając się jedynie o zaspokojenie swych żądz” (Jk 4, 2-3) – te słowa z listu św. Jakuba dotykają jakże ważnej sprawy związanej z modlitwą, mianowicie jej pozornej nieskuteczności. Jednym ze źródeł niechęci do modlitwy jest przekonanie, iż nie można być pewnym jej wysłuchania. Tymczasem Pan Jezus wyraźnie mówił, iż ten, kto prosi, otrzymuje (por. Łk 11, 9-10). Mówił o tym Chrystus bez żadnych warunków wstępnych, zatem dlaczego osoby modlące się często odnoszą wrażenie, iż rzeczywistość jest inna od Jezusowych zapewnień?
Chrystus mówił o niezawodnej skuteczności modlitwy. Trzeba jednakże od razu powiedzieć, iż chodzi o prawdziwą, autentyczną modlitwę, a nie o jej namiastkę. Modlitwa autentyczna to ta, w której chrześcijanin świadomie spotyka się z Bogiem, którego kocha, za którym tęskni. Spotyka się z Nim, stając w swoim wnętrzu do Jego dyspozycji. Zwraca się do Boga w konkretnej sprawie (potrzebie), ale ma zaufanie, więc modli się z nastawieniem: „Proszę Cię Boże o to (np. o zdrowie dla mamy), ale daj to, co Ty chcesz dać, bo Ty wiesz, co w tej sprawie jest najbardziej potrzebne i bardzo mnie kochasz (a także osobę, za którą się modlę), a ja Tobie wierzę i ufam”. W modlitwie zanoszonej z takim nastawieniem, z wiarą oraz wewnętrzną dyspozycyjnością tkwi moc, którą Chrystus obiecał, tzn. taka modlitwa będzie zawsze wysłuchana. Pewność wysłuchania prawdziwej, chrześcijańskiej modlitwy opieramy na zapewnieniach ze strony Chrystusa. Zresztą św. Jan napisał, iż „ufność, którą w Nim pokładamy polega na przekonaniu, że wysłuchuje On wszystkich naszych próśb zgodnych z Jego wolą” (1J 5,14). A prosić na modlitwie z wiarą i prosić zgodnie z wolą Bożą, oznacza to samo. Jeśli ktoś modli się do Boga przedstawiając Jemu konkretną prośbę, która wyraża z jednej strony jego wiarę w Boga, a z drugiej przylgnięcie (zawierzenie, zaufanie) do tajemnicy Bożej woli, to na pewno jego modlitwa jest przez Boga przyjęta i przynosi owoc (czyli jest wysłuchana). Warto zauważyć, iż modlitwa pogańska traktuje Boga jako kogoś, kto jest narzędziem człowieka w zaspakajaniu jego pragnień, skądinąd często bardzo szlachetnych i dobrych. A przecież wiemy, iż taki Bóg (pojmowany jako narzędzie człowieka) nie istnieje, zatem nic dziwnego, iż modlitwa pogańska nie może być wysłuchana.
Pozostaje jeszcze szczegółowy problem wrażenia, jakie niejednokrotnie towarzyszy człowiekowi usilnie modlącemu się w jakiejś potrzebie. Otóż często dany człowiek jest przekonany, iż modli się z wiarą i przylgnięciem do woli Bożej, a jednak jego modlitwa jest bezowocna, tzn. nie otrzymuje tego, o co prosi. Co innego jednak wrażenie, odczucie, a co innego rzeczywistość. Jeśli skierowałem do Boga prawdziwą modlitwę, to przez wiarę mam pewność, iż Bóg ją przyjął i wysłuchał. Dobro, o które prosiłem, otrzymałem, chociaż niekoniecznie w takiej formie, w jakiej się spodziewałem. Oznacza to, iż może istnieć różnica między dobrem, o które człowiek prosi Boga, a tym, które otrzymuje. Ta różnica wyjaśnia pozorną nieskuteczność modlitwy, którą można tłumaczyć na różne sposoby. Święty Augustyn podał w tym względzie tradycyjną odpowiedź, która sprowadza się do dwóch możliwości: Bóg chce przysporzyć człowiekowi dobra poprzez jego niejako wymuszoną wytrwałość w modlitwie albo też przygotowuje człowieka do przyjęcia tego, co jest gotów mu dać, a jest to większe dobro niż to, o które człowiek sam prosi. Ojciec Jerzy Gogola powyższą sytuację ilustruje przykładem św. Pawła, który trzykrotnie prosił o uwolnienie go od wysłannika szatana, a usłyszał odpowiedź, iż wystarczy mu Bożej łaski (por. 2Kor 12,7-10). Zatem Paweł Apostoł nie otrzymał tego, o co prosił, ale został obdarowany łaską Pana, która dla niego była większym dobrem w obliczu prowadzonej przez niego działalności apostolskiej. Możemy śmiało przypuścić, iż modlitwa św. Pawła była prawdziwie chrześcijańską i została wysłuchana, ale inaczej, niż sam Paweł oczekiwał.
Ks. Jacek Hadryś
Łucjo,
to, co przeżywasz, niesie w sobie obraz dużej beznadziejności. I we mnie wzbudziło smutek i poczucie niejasności. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje w Twoim życiu i wokół Ciebie. Nie znajduję łatwych odpowiedzi. Wierzę jednak, że Bóg nigdy nie pozostawia nas bez żadnego światła, a wobec depresyjnych myśli potrzebujemy pomocy.
Tak, jak piszesz, przeżywana sytuacja powoduje zwątpienie w sens modlitwy prośby. Myślę jednak, że chodzi tu o indywidualną modlitwę prośby, wynikającą z życiowych problemów (one pobudzają do stawania przed Bogiem z konkretnymi prośbami). Bo modlitwą prośby jest także Modlitwa Pańska: „Ojcze nasz”, której uczy nas Jezus. Ważne byłoby więc zobaczenie tego, jak postrzegasz tę modlitwę w swoim życiu, jak rozumiesz zawarte w niej prośby, ich spełnienie w swoim życiu. Bo są to najważniejsze i prośby i sprawy, o które trzeba, byśmy zabiegali. W nich zawarta jest podstawowa wola Boża względem nas.
Odniosłem też wrażenie, że niektóre problemy, o których rozwiązanie prosisz, mają w sobie tę trudność, że wymagałyby ciągłego poszukiwania dróg do ich rozwiązania. Sama modlitwa może ich nie rozwiązać, choć może być niezbędna i dlatego powinna być wytrwała, mimo przeciwności. Nadzieję trzeba pokładać również w możliwym wsparciu ze strony innych ludzi, którzy mogliby pomóc. Dzięki ich kompetencji i doświadczeniu, to, co jest zbyt trudne dla nas, może zostać zrozumiane i rozwiązane. Ufam, że uda Ci się skorzystać z takiej pomocy.
Ks. Tomasz Trzaskawka
Pani Łucjo,
Chciałbym przede wszystkim powiedzieć, że rozumiem Pani ból. Sam mam syna, który niedawno rozpoczął studia i zamieszkał z dala od domu. I chociaż jest ogólnie rzecz biorąc dobrym dzieckiem, to jednak dla nas rodziców jest to ciężki okres. Nie mamy już nad nim kontroli i nie widząc go na co dzień boimy się, aby nie zrobił jakiś głupstw w sferze alkoholu, narkotyków, seksu, itd. Nie możemy już za niego podejmować decyzji, czujemy się bezradni, dlatego pozostało nam tylko ufać, że on będzie dokonywał dobrych wyborów i modlić się.
Zamiast teoretycznego wykładu na temat modlitwy, chciałbym podzielić się z Panią doświadczeniami swoimi i swoich bliskich. Mam nadzieję, iż chociaż jedno z nich pomoże również Pani.
Wytrwałość i zaufanie
Jestem pewien, że moja mama zawsze się za mnie modliła i nadal się modli, bo nie ma na tej ziemi dla rodziców nic cenniejszego jak dzieci. Niestety ja jako dorastający chłopak nie byłem dla niej dobry. Byłem przez nią rozpieszczony i robiłem co chciałem. Wiedziałem, że mam nad nią kontrolę i wykorzystywałem to. Na pewno nieraz byłem dla niej utrapieniem i powodem wielu łez. Robiłem to co chciałem i nie zwracałem uwagi na jej ból. Wiem że się zawsze modliła, bo miała głęboką wiarę wyniesioną z własnego domu, ale w tej sytuacji mogłaby powiedzieć, że Pan Bóg jej nie wysłuchuje. W końcu problemy ze mną, w wieku nastolatka, trwały pewnie przynajmniej z pięć lat. Później, jak już mi wreszcie przeszło, nastąpiła pewna stabilizacja, ożeniłem się, to zdecydowałem się na wyjazd z kraju. Znowu był to dla niej ciężki okres. Wtedy, na początku stanu wojennego, nie można było dzwonić, listy były cenzurowane i niektóre nie dochodziły, przeżyła wiele zmartwień i na pewno się za mnie dużo modliła.
Poza tym, moja wiara była bardzo letnia i dopiero w wieku trzydziestu paru, prawie czterdziestu lat, nastąpiło głębokie nawrócenie na przestrzeni bardzo krótkiego czasu. Pewnie słyszała Pani o Św. Monice, matce Św. Augustyna, która to Monika modliła się przez kilkadziesiąt lat o nawrócenie swego syna, zanim ono nastąpiło. Mogła wiele razy zwątpić, ale jednak trwała na modlitwie, ufała, bo pewnie nie widziała innego wyjścia. Po ludzku to było niemożliwe, ale dla Boga nie ma nic niemożliwego. Co chcę powiedzieć, to że potrzebna jest nam wytrwałość w modlitwie. Bóg wybiera czas i miejsce, które będą dla nas najlepsze. On nie jest ograniczony czasem, tylko my nie mamy do końca pewności czy nas wysłucha, w jaki sposób nas wysłucha, i zaczynamy wątpić w sens modlitwy. Każdy z nas ma nieraz wątpliwości i to, samo w sobie nie jest jeszcze niczym złym, tak jak wszystkie pokuszenia. Chrystus też był kuszony. Ważne jest natomiast co z tym zrobimy. Dlatego zachęcam Panią do naśladowania Jezusa, który oprócz natury Boskiej, był również w pełni człowiekiem i przeżywał dokładnie to co my przeżywamy. On odchodził codziennie na swoją pustynię i czerpał siłę z modlitwy. Przed śmiercią na krzyżu dane mu było również przeżyć moment zwątpienia, moment kiedy nie czuł obecności Ojca, ale właśnie wtedy pokazał nam jak trzeba zawierzać Bogu nawet w najtrudniejszych sytuacjach, kiedy czujemy się całkiem opuszczeni.
Jak otrzymujemy
Kiedyś wszystko przychodziło mi łatwo. Można by powiedzieć, że Pan Bóg mnie wysłuchiwał, a nawet odczytywał moje pragnienia, które często nie były wypowiedziane. Opiekował się mną. Nie musiałem się zbyt ciężko uczyć, wszystko przychodziło mi dość łatwo i wiele razy „udawało” mi się zrobić pewne ważne rzeczy w ostatnim momencie, potem było by już to niemożliwe. Uważałem, jak to potocznie mówimy, że „mam szczęście”, albo że Pan Bóg nade mną czuwa (może dzięki modlitwom mojej mamy). Jednak to „szczęście” nie wpływało pozytywnie na moją wiarę. Wprost przeciwnie, czułem się coraz bardziej pewny siebie, zacząłem uważać, że to ja jestem taki wspaniały i nie ma dla mnie nic niemożliwego. Podświadomie jednak musiałem czuć, że to nie jest jednak pełnia szczęścia, bo zacząłem się modlić prosząc Boga, aby dał mi to co według Niego jest dla mnie najlepsze, nawet jeżeli to oznacza dla mnie zmianę na gorsze w sensie materialnym. Miałem jednak nadzieję, że tak się nie stanie. Była to z mojej strony próba pokazania Bogu, iż jestem wspaniałomyślny i nie zależy mi na tym co mam, że on niby jest dla mnie najważniejszy. Myślałem, że wystarczy sama moja gotowość przyjęcia Jego woli, a w nagrodę za to On pozwoli mi cieszyć się tym co mam i będzie mi dalej błogosławił na mój sposób.
Pan Bóg jednak wysłuchał moją modlitwę i dał mi to co według niego było lepsze. Było to dla mnie bardzo bolesne, bo ja jeszcze niczego nie rozumiałem. Wszystko zaczęło się walić, w sensie materialnym. Pan Bóg skruszył mnie doszczętnie, aby mi pokazać, że to nie ja kontroluję wydarzenia i nie jestem w stanie poradzić sobie sam w każdej sytuacji. Zmusił mnie do stanięcia w prawdzie i uznania swojej słabości. Przez moment wydawało mi się, że On mnie całkowicie opuścił i było mi bardzo smutno. Jednak po czasie zobaczyłem, że nie mam innego wyjścia jak tylko zaufać Jemu i dać mu się prowadzić. Na siebie już przecież nie liczyłem. Bardzo powoli wszystko zaczęło się zmieniać na lepsze. Ale największa zmiana, to było to że od tej pory zacząłem bardziej polegać na Bogu a mniej na sobie. Zapłaciłem wysoką cenę za tę lekcję pokory, ale z perspektywy czasu muszę przyznać iż było to warte.
Ta sytuacja pokazuje mi, że czasem wydaje nam się iż wszystko idzie wspaniale i Pan Bóg nas wysłuchuje, a okazuje się iż weszliśmy w ślepy zaułek. I odwrotnie, myślimy że Pan Bóg nas nie słucha, a potem postrzegamy ten czas jako błogosławieństwo, jako czas specjalnej łaski i nauki, chociaż ta nauka bywa bolesna i my wtedy nic nie rozumiemy. Bóg w swojej miłości chce nam dać życie w obfitości, to co jest dla nas najlepsze z perspektywy wieczności, ale my tego nie potrafimy często zrozumieć w tym momencie. Dopiero z perspektywy czasu, patrząc wstecz widzimy jak wielką łaską było dla nas to trudne doświadczenie i wszystko zaczyna układać się w piękną mozaikę. Bóg nas czasem doświadcza i oczyszcza, abyśmy mogli otrzymać jeszcze więcej niż się spodziewamy. On chce nam dać tak jak dobrzy rodzice chcą dać dziecku. Rodzice wiedzą, że dana rzecz, której dziecko bardzo teraz pragnie, nie jest dla niego najlepsza w perspektywie długoterminowej. Tak jak np. długie oglądanie telewizji może zaspokoić pragnienia dziecka na teraz (i dać rodzicom więcej czasu dla siebie), to jednak wiemy że nie jest to dobre dla jego rozwoju. Lepiej aby czytało książki, uczyło się, spędzało czas z innymi.
Faktem jest, że samo zaspokojenie naszych doraźnych pragnień nigdy nas w pełni nie zadowoli. Zawsze będziemy chcieli czegoś więcej. Znam ludzi, którzy mają pracę albo własne biznesy i zarabiają bardzo dobrze. Nawet niektórzy są „milionerami”. Czy to znaczy że są szczęśliwi? Niestety w większości przypadków nie. Pracują tyle godzin, że czują tylko zmęczenie. Nie mają czasu zastanowić się, że dostali to o co prosili. Pragną teraz więcej czasu na odpoczynek, ale nie potrafią go sobie sami dać, bo „tyle jeszcze trzeba zrobić”. Kiedy otrzymają przymusowy odpoczynek w formie bezrobocia, to znowu będą się denerwować, że nie ma pracy i też tego nie docenią. Nie będziemy naprawdę szczęśliwi dopóki nie zbliżymy się do tego o czym mówił Św. Paweł w liście do Filipian „Umiem cierpieć biedę, umiem i obfitować. Do wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony... Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia.”
Oparcie we wspólnocie
W czasie, który był dla mnie trudny, Pan dał mi łaskę oparcia się na wspólnocie, abym nie stracił nadziei. Kiedy ogarniają nas wątpliwości, kiedy przechodzimy trudny i bolesny okres, to nie jesteśmy w stanie sami ocenić tej sytuacji obiektywnie. Zapominamy o tym, że Bóg jest miłością i ze swojej natury nie może chcieć dla nas źle. On jest przecież o nas zatroskany bardziej niż my jesteśmy o swoje własne dzieci. Łatwo popadamy w rozpacz i potrzebujemy wtedy przyjaciela, któremu możemy wypłakać swój ból i który nas pocieszy. We wspólnocie to pocieszenie przychodzi w sposób naturalny, kiedy słuchamy świadectwa wiary innych osób. Osób, które przechodziły podobne sytuacje, ale już z nich wyszły i mogą pokazać nam to wydarzenie w innym świetle. Mogą je nam zobiektywizować, mogą dać nam nadzieję i oparcie. Pisałem więcej o tym jak wielkim darem jest dla mnie wspólnota, w odpowiedzi na list Pawła, który poszukuje wspólnoty. Nie będę więc już tego wszystkiego powtarzał w tym miejscu. Zachęcam Panią jednak do znalezienia takiej wspólnoty. Dla mnie jest to wielkim błogosławieństwem.
Jak się modlić
Kiedyś na modlitwie głównie prosiłem (po odmówieniu pewnych wyuczonych modlitw, jak Ojcze Nasz i Zdrowaś Maryjo). Starałem się też dziękować za to co otrzymałem i ewentualnie przepraszać. Brakowało natomiast całkowicie w mojej modlitwie uwielbienia. Ten rodzaj modlitwy odkryłem dopiero we wspólnocie grupy modlitewnej. Teraz zawsze zaczynam modlitwę od uwielbienia i ta modlitwa stała się dla mnie wielkim darem. Można by się zapytać po co uwielbienie? Czy Pan Bóg jest tak samolubny, że potrzebuje w swojej pysze aby Go uwielbiano i wychwalano? Nie, ta modlitwa potrzebna jest nam. Kiedy uwielbiamy Boga za dary jakimi nas obdarzył, za nasze rodziny i przyjaciół, za przyrodę, za Jego miłość do nas i miłosierdzie, za Jego kompletne wydanie się dla nas, za drobne radości dnia, za uśmiech i gest drugiego człowieka, za dar wspólnoty, nawet za trudne doświadczenia które nas czegoś uczą, zaczynamy zauważać jak wiele już otrzymaliśmy, o czym może nawet nie myśleliśmy, czego kiedyś nie dostrzegaliśmy. W modlitwie uwielbienia stajemy się bardziej wrażliwi i świadomi darów które już mamy. Duch Św. je przed nami odkrywa i rodzi się w nas wielkie dziękczynienie. Zaczynamy modlić się sercem, spontanicznie, zamiast bez zastanowienia powtarzać wyuczone słowa.
Taka modlitwa z czasem przynosi nam wielką radość, stajemy się w niej bardziej jak dzieci, które są na wszystko otwarte, nie mają uprzedzeń, po prostu wierzą swoim rodzicom i nie zastanawiają się dlaczego, żyją w pełni chwilą obecną, zamiast zamartwiać się co będzie jutro. Jutro staje się radosnym oczekiwaniem na dary Boże. Nasze nastawienie zmienia się ze smutnego pesymisty na radosnego optymistę. Modlitwa uwielbienia pomaga nam zauważyć Boże prowadzenie, zauważyć to co dobre w drugim człowieku i w nas samych. Zmienia nas z egoistów zapatrzonych w to co nam się „należy”, w ludzi wdzięcznych za to co już otrzymaliśmy i przez to bardziej radosnych, zadowolonych (nawet pomimo przeciwności), pełnych pokoju. Ta modlitwa i jej spontaniczność pomaga nam wejść w odpowiednią relację z Tym, który jest Miłością. Wtedy inaczej będą wyglądały nasze prośby (Panie, jeśli chcesz..., a nie Ty musisz to dla mnie zrobić). Nasza modlitwa staje się wtedy językiem miłości. Miłości, w której każdy chce przede wszystkim dać coś z siebie dla drugiej osoby, całkiem bezinteresownie i nie spodziewa się nic w zamian. Sama obecność z ukochanym, staje się wystarczającą nagrodą. W modlitwie uwielbienia nie myślimy o tym czego Bóg nam, czy naszym bliskim, jeszcze nie dał, ale koncentrujemy się na samej Miłości, która jest źródłem wszelkiego dobra.
Wielką pomocą dla naszej rodziny była w pewnym okresie wspólna modlitwa. Niestety nie jest łatwo ją rozpocząć jeśli rodzina tego nie robiła kiedy dzieci były jeszcze małe. Wtedy jest to dla nich naturalne, że wszyscy razem się modlą. Brak wspólnej modlitwy w rodzinie jest chyba największym i najbardziej nagminnym problemem wychowawczym. Ja się również tego nie ustrzegłem. Gdy syn był mały, nie było z nim problemów i nie widziałem potrzeby wspólnej modlitwy. Zawsze wydawało mi się, że to jest sprawa bardzo indywidualna i intymna, a nie coś co powinno się robić razem. Kiedy zaczęły się problemy wieku dorastania i rozmowy czasem kończyły się „trzaśnięciem drzwi”, poczułem, a raczej najpierw moja żona, że w takich sytuacjach najlepiej było by po prostu wspólnie się pomodlić i poprosić Jezusa, aby On pomógł nam spojrzeć na siebie z miłością. Poprosić Go, aby to On uleczył to czego my nie potrafimy.
Ale jak zacząć wspólną modlitwę teraz. Nasz syn i tak uważał w tym okresie, że z normalnych ludzi staliśmy się fanatykami religijnymi, bo zmiana w nas była zbyt nagła dla niego. Pomogło nam niewątpliwie to, że oboje tego pragnęliśmy. Zaczęliśmy więc zapraszać syna wieczorem na wspólne odmówienie „Ojcze Nasz”. Nawet jeżeli nie przyszedł, to wiedział iż my się wspólnie modlimy. Zgodził się wreszcie pod warunkiem, że to nie będą długie modlitwy. Przed Modlitwą Pańską dodawaliśmy zawsze kilka zdań spontanicznej modlitwy dziękczynienia czy prośby i w ten sposób ta modlitwa stawała się bardziej „modlitwą sercem”.
Nic tak nie jednoczy rodziny jak wspólna modlitwa, zwłaszcza jeśli jest to chociaż po części modlitwa spontaniczna. Jeżeli w Pani domu nie ma tego zwyczaju, to bardzo gorąco zachęcam aby spróbować. Ale powoli i cierpliwie. Niech Pani zaproponuje i zacznie od bardzo krótkiej modlitwy. Bardzo możliwe, że wszyscy odmówią. Niech się Pani nie zniechęca i staje nawet sama do tej modlitwy, o tej samej porze, kiedy wszyscy są w domu. Niech wiedzą, że Pani bardzo pragnie tej wspólnej modlitwy i że mogą zawsze się włączyć. Być może któregoś dnia, gdy będą w radosnym nastroju, będą chcieli Pani sprawić przyjemność i przyjdą na modlitwę. Mam nadzieję, że wtedy odkryją jej moc.
Wrażliwość i współpraca z łaską Bożą
Niejednokrotnie odkrywam w swoim życiu, że Pan Bóg chce mi coś ofiarować (jako odpowiedź na moją modlitwę i moje pragnienia), tylko że ja nie zawsze potrafię Go usłyszeć. Odbywa się to poprzez delikatne poruszenia mojego serca. Mogę je usłyszeć i zrozumieć, jeśli jestem wrażliwy na Słowo Boże i podejmę z tym Słowem współpracę. Jeśli nie, to Słowo upada na ziemię i zostaje zmarnowane. Czasami czuję iż mam coś zrobić, do końca tego nie rozumiejąc. Dopiero później wszystko znowu układa się w piękną mozaikę i dostrzegam dar jakim Bóg mnie obdarzył i dlaczego. Ta wrażliwość na Słowo nie zależy od tego czy mamy czas, ale od tego czy jesteśmy ludźmi modlitwy. Niektórzy mają czas, ale nie mogą usłyszeć bo są skoncentrowani na sobie. Inni nie mają czasu, ale wielka wrażliwość powoduje iż nie pozwalają żadnemu Słowu upaść na ziemię i otrzymują wiele darów. Tacy ludzie potrafią zrobić bardzo wiele dla innych, bo oni wiedzą że każdy dar został im dany dla wspólnego dobra.
Przepraszam, że się tak rozpisałem. Ja albo nie mówię nic, albo jak zacznę to trudno mnie zatrzymać. Dziękuję za Pani pytanie. Odpowiadając na nie, mogłem również lepiej uświadomić sobie, w jaki sposób Bóg działa w moim życiu. A więc stawiając to pytanie, pomogła Pani również mnie. Modlitwa jest nam potrzebna jak powietrze. Dlatego zachęcam Panią do wytrwałej modlitwy, do modlitwy we wspólnocie, do spontanicznej modlitwy sercem, do modlitwy która przynosi radość i pokój. Owocem modlitwy są nie tylko bezpośrednie odpowiedzi Boga, ale przede wszystkim powolna przemiana jaka w nas następuje. Przebywając z Miłością, nie możemy pozostać nie zmienieni. Stajemy się coraz bardziej ubóstwieni, coraz bardziej podobni do Jezusa. On pomaga nam patrzeć coraz mniej z perspektywy mojego ja, a coraz więcej z perspektywy bezinteresownej miłości. Pokazuje nam potrzeby innych i pobudza do modlitwy wstawienniczej za innych (tak jak Pani już to robi). Modlitwa jest piękna, bo modlitwa jest językiem Miłości. Niech się Pani zanurzy w tej Miłości bez granic.
Szczęść Boże,
Andrzej Sobczyk