www.mateusz.pl

DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ

Mieszanie dobra ze złem

Część IV cyklu Zaprzyjaźnij się z Soborem

 

 

Kościół nie ma zamiaru nikogo straszyć ani demonizować rzeczywistości. Przeciwnie, pouczony światłem Objawienia, a także obserwując z uwagą to, co dzieje się na świecie, nawołuje, aby człowiek traktował swoje życie poważnie. Głosi, że w sercu człowieka toczy się walka duchowa, która jest trudno dostrzegalna bez odpowiedniego wewnętrznego nastawienia, przygotowania i pouczenia.

Jeżeli bowiem zburzy się hierarchię wartości i pomiesza się dobro ze złem, poszczególni ludzie i ich grupy zwrócą uwagę na własne sprawy, a nie na sprawy innych. Na skutek tego świat już nie przedstawia pola prawdziwego braterstwa, skoro wzmożona potęga człowieka grozi zagładą samemu rodzajowi ludzkiemu. W ciągu bowiem całej historii ludzkiej toczy się ciężka walka przeciw mocom ciemności; walka ta zaczęta ongiś u początku świata, trwać będzie do ostatniego dnia, według słowa Pana. Wplątany w nią człowiek wciąż musi się trudzić, by trwać w dobrym i nie będzie mu dane bez wielkiej pracy oraz pomocy łaski Bożej osiągnąć jedności w samym sobie. (Gaudium et spes, nr 37)

W wielu dokumentach Kościoła uderza roztropny realizm w podejściu do człowieka i całej rzeczywistości. To trzeźwe spojrzenie dochodzi do głosu także w Konstytucji „Gaudium et spes”. Jest to z pewnością owoc cennego daru, który Kościół otrzymał od Boga i którym powinien się dzielić, skoro nie jest to jego wyłączna własność. Jezus „na życie rzucił światło przez Ewangelię” (2 Tm 1, 10b), przyobiecał także asystencję Ducha Świętego, który często sobie wiadomymi sposobami poucza nas i chroni przed tym, aby nasze poznanie nie ulegało zafałszowaniu i nie zaprowadziło nas na manowce. Światło oświetlające nasze życie to nic innego jak odsłonięcie prawdy, którą widać najpełniej w życiu, czynach, słowach Jezusa Chrystusa.

Cytowany powyżej fragment „Gaudium et spes” dowodzi, że Sobór nie zachłystuje się twórczymi możliwościami człowieka. Dostrzega pozytywne strony rozwoju ludzkości, chwali postęp techniczny, docenia i podkreśla pojawiające się w świecie oznaki wspólnoty i solidarności. I w pewnym sensie na tym bardziej się koncentruje w swoich wypowiedziach, bo dobro jest ważniejsze niż zło. Ale przesłanie Ewangelii nie uprawnia Kościoła do przymykania oczu na pełną prawdę o kruchości stworzenia, o ontologicznym, egzystencjalnym zranieniu człowieka, wyrażającym się w podatności na zło. Już na początku warto zauważyć, że to nie w człowieku upatruje się źródła zła i nieładu, jaki wkrada się do ludzkiej rzeczywistości. Człowiek został „wplątany” w doświadczenie zła. Nie jest jego pierwotnym inicjatorem. Co więcej, nikogo chyba nie trzeba przekonywać, że brak harmonii, wewnętrzne rozbicie w poszczególnych osobach, grupach, społeczeństwach czy całej rodzinie ludzkiej jest stałym zagrożeniem, a nawet staje się często gorzkim i bolesnym doświadczeniem na przestrzeni dziejów ludzkości.

Historia jest także polem walki z mocami ciemności. Być może dzisiaj w dobie wielkich ekranizacji „Władcy pierścieni“ Tolkiena czy „Gwiezdnych wojen“ Lucasa takie spostrzeżenie, chociaż bardzo poważne i zatrważające, bywa niejednokrotnie sprowadzane do rzędu baśniowej idei, nie mającej nic wspólnego z realnym życiem. Wszelako nawet baśnie zawierają w sobie jakąś odrobinę prawdy. Jeśli temat walki dobra ze złem co rusz stanowi kanwę wielu interesujących powieści, legend czy bajek, nie można zasadnie twierdzić, że wszystko to zostaje zupełnie wyssane z palce. Tajemnica dobra i zła przenika także codzienne doświadczenie, nawet jeśli nie byłoby ona w pełni uświadomione. Dzisiaj jednak dzięki medialnej komercjalizacji i spowszednieniu nie tylko śmierć staje się z wolna rzeczywistością „na niby”. Chociaż trudno zaprzeczyć jej istnieniu, ale łatwo ją sobie oswoić bądź wyrugować z codzienności. Podobnie wygląda sprawa ze złem. Wiele ludzi zgodzi się z tym, że dotykają nas różne postaci zła, ale żeby od razu dopatrywać się w tym działania jakichś „mocy”? Nie, to już zbyt daleko posunięta konstatacja. Bo czy nie popadamy wówczas w jakieś mitologiczne mrzonki? Co najwyżej można w tym kontekście mówić o wytworach ludzkiej fantazji, mających nieco „uatrakcyjnić” monotonny i bezbarwny żywot. No bo na pierwszy rzut oka nie widać wśród nas żadnych złych stworzeń, żadnych sił, które prowadziłyby z nami otwartą walkę. A jeśli nawet walczymy między sobą na różne sposoby, to w gruncie rzeczy jest to tylko i wyłącznie wina człowieka, jego złego wychowania, zranień, braku odpowiedniej socjalizacji, słabej i niedostatecznej wiedzy, deficytu miłości itd. Z pewnością takie uzasadnienie wielu ludzkich dramatów i nieładu w świecie zachowuje swoją prawomocność, w jakimś stopniu lokalizuje ich źródła, ale nie sięga do samej istoty problemu.

Stawka w grze życia jest wysoka

Jedno wszakże trzeba powiedzieć: Kościół nie ma zamiaru nikogo straszyć, ani demonizować rzeczywistości. Przeciwnie, Sobór, pouczony światłem Objawienia, zarazem obserwując bacznie to, co dzieje się na świecie, twierdzi, że w sercu człowieka toczy się poważna walka duchowa, trudno dostrzegalna bez odpowiedniego wewnętrznego nastawienia, przygotowania i pouczenia. Mówi o „ciężkiej” walce. A więc nie są to przelewki. Moce ciemności, o których wspomina Sobór, to innymi słowy rzeczywistość złych bytów duchowych, szatana i jego zwolenników. Co rusz spotykam się z ludźmi, także z wierzącymi, dla których słowo „szatan” kojarzy się z jakimś rogatym stworkiem z bajek i „straszakiem“ dla małych dzieci. Zapomina się jednak, że zgodnie z nauką Kościoła diabeł to bardzo inteligentne stworzenie, przeciwstawiające się Bogu i człowiekowi, którego działanie Bóg dopuszcza w świecie. Ale to działanie nie dokonuje się w pierwszym rzędzie spektakularnie. Często rozpoznaje się je dopiero po jego owocach, gdyż jest to aktywność niezwykle inteligentna, oddziałująca przede wszystkim na ludzkie serce, które w każdym czasie i miejscu pozostaje niezdeterminowane i zdolne do wolnego wyboru.

Zanim przejdę do krótkiego przyjrzenia się niektórym aspektom tego duchowego działania zła, trzeba się jeszcze zapytać, dlaczego taka walka w ogóle się toczy? Dlaczego człowiek został w nią uwikłany?

Pytanie to okrywa zasłona tajemnicy. Dlaczego Bóg do tego dopuszcza? Nie jesteśmy w stanie udzielić na to pytanie zadawalającej nas odpowiedzi. Niemniej można się domyślać, że jeśli jest to „ciężka” walka w całej historii, a więc w pewnym sensie nieprzerwana i uporczywa, to nie chodzi tutaj o byle co. Chodzi o człowieka oraz jego ostateczne przeznaczenie i szczęście. Zważywszy na biblijne źródła i przekazy, można powiedzieć, że motywem działania szatana jest w głównej mierze zazdrość. Bierze się ona stąd, że chciałoby się mieć coś, co ma drugi, a skoro jest to nieosiągalne, wówczas dąży się do zniszczenia zarówno znienawidzonej osoby, jak i przedmiotu szczęścia, którą ona posiada. Ojcowie Kościoła mawiali, że diabła najbardziej zżera i motywuje do zgubnego działania to, że człowiek został ukochany przez Boga, że sam Syn Boży przyjął ludzką naturę. A ponieważ on sam zamknął się na tę miłość, automatycznie pragnie wmówić człowiekowi, że rzekoma miłość Boga do człowieka to jedno wielkie oszustwo. Mając doświadczenie tej miłości, odwrócił się od niej, a następnie poczuł się niejako odrzucony. Ale to poczucie odrzucenia, osaczenia, radykalnego osamotnienia jest niczym innym jak właśnie skutkiem utraty żywej i bezpośredniej relacji miłości z Bogiem. Zazdrość prędzej czy później doprowadza do obłędu, do demoniczności, czyli ogłoszenia siebie samego bogiem, skoro nie posiada się świadomości żywego odniesienia do prawdziwego Boga.

Ostatecznym celem działania szatana jest doprowadzenie człowieka do zaciemnienia świadomości o ponadczasowym i transcendentnym powołaniu oraz przeznaczeniu osoby ludzkiej, o istnieniu Boga, który kocha. A skoro nasz świat jest miejscem nie tylko przygotowania na ostateczne spotkanie z Bogiem, ale także przestrzenią faktycznej współpracy z Nim, realizacji swego powołania, miejscem dojrzewania do pełni miłości, to wiadomo, że będzie on także areną działania złego ducha. Współdziałanie z Bogiem nie może być wymuszone, podlega też różnorakim próbom. Największym sukcesem szatana nie jest nawet to, żeby człowiek uwierzył, iż po śmierci nic nie ma, ale to, że życie już tu na ziemi tak naprawdę nic nie znaczy, że człowiek jest nikim, nikim więcej niż jedno z pozostałych marnych stworzeń, że nie istnieje wyraźne rozgraniczenie między dobrem a złem, że cele i środki mogą być traktowane zamiennie, że nie istnieje coś takiego jak jedna prawda, bo każdy może ustanowić taką, którą będzie skrojona na miarę jego oczekiwań, poznania, pragnień.

Sobór mówi, że podstawową przyczyną zachwiania równowagi w świecie i w człowieku jest burzenie hierarchii wartości i mieszanie dobra ze złem. Taki zabieg polega na wywracaniu do góry nogami porządku ustalonego przez Stwórcę. Stawka w tej grze jest więc bardzo wysoka, często nawet nie zdajemy sobie sprawy jak bardzo. Nieraz dopiero po tragicznych owocach różnych wydarzeń zarówno w wymiarze życia osobistego, społecznego czy ogólnoświatowego, widzimy, że niemożliwe jest, aby człowiek jedynie sam z siebie mógł doprowadzić do niejednej tragedii. Ciekawe, że jeśli człowiek „pomiesza dobro ze złem” nagle zaczyna się interesować tylko sobą, a nie innymi. Zło zawsze koncentruje człowieka na sobie, w centrum pojawia się już nie dobro prawdziwe, które zawsze jest relacyjne, lecz własne „ja”. Zło prowadzi do fałszywego ubóstwienia siebie, bo zrywa zależność od Stwórcy, bo de facto nie uznaje w Nim swego Pana. Taka też jest istota działania szatana. Źródłem jego największej radości jest niepowodzenie i nieszczęście człowieka, którego początkiem jest samouwielbienie. Jest to namiastka i wypaczenie miłości, a więc demoniczność. Można powiedzieć, że egoizm jest w jakimś sensie odbiciem demoniczności.

Nie jest obojętne, co myślę

Św. Ignacy z Loyoli zapisał w „Ćwiczeniach Duchowych” reguły o rozeznawaniu duchów. Nie chcę ich tutaj omawiać w całości, ale w kontekście wypowiedzi „Gaudium et spes” przywołam kilka podstawowych intuicji i wskazówek dotyczących mocowania człowieka ze złym duchem.

Przede wszystkim walka pomiędzy dobrem a złem dokonuje się w sferze myśli. Nie chodzi więc o jakieś naiwne wyobrażenie nękających nas stworów czy nawiedzających nas duchów. To tylko ludzkie wyobrażenia i projekcje tego, co dzieje się na wiele głębszym poziomie. Intuicja Ignacego może nas szokować, bo na ogół wydaje się, że w naszym wnętrzu słyszymy tylko nas samych, co najwyżej przypominamy sobie czyjeś słowa czy myśli. Rzadko jednak zwracamy uwagę na to, że pojawiają się w nas myśli, które nie pochodzą od nas. Codziennie przepływa przecież przez nasz umysł i świadomość strumień nieprzebranych myśli, spostrzeżeń, idei. Ale te myśli nie tylko że oddziałują na nasze postępowanie, lecz podlegają także ocenie. Nie wszystkie są neutralne moralnie. Istnieją myśli o wysokim, etycznym ciężarze gatunkowym. Kiedy faryzeusze zarzucają uczniom Jezusa, że przez jedzenie brudnymi rękami czynią siebie nieczystymi, Chrystus odpowiada, że nieczystymi stajemy się najpierw w głębi naszego serca, a nie na odwrót. Czyn zewnętrzny jest już tylko konsekwencją przegranej bądź wygranej walki w sercu. Człowiek staje się nieczysty, kiedy wybiera zło, a więc stawia siebie w opozycji do Boga, odwraca się do Niego plecami. Stwarza wówczas karykaturę porządku. Nieczystość w rozumieniu biblijnym nie sprowadza się tylko do wykroczeń seksualnych. Duchy dlatego są nieczyste, bo nie żyją we wspólnocie z Bogiem. Trędowaty jest nieczysty, bo zostaje wyłączony ze społeczności. (Sądzono bowiem, że zgrzeszył i ponosi karę za swoje przestępstwo). Nieczystość to w gruncie rzeczy skazanie się na bycie samotnym, odizolowanym od Boga i od ludzi. Nieczystość opanowuje serce wtedy, gdy „człowiek zaczyna się interesować sobą, a nie innymi”.

Św. Ignacy pisze, że w głębi naszego serca odczytujemy głos naszego sumienia, nieprzebraną gamę różnorakich skojarzeń i myśli, które nabywamy wskutek codziennego doświadczenia, a także głos Boga i szatana. Oczywiście, nie można sobie tego wyobrażać tak, jakoby w naszej duszy czy umyśle istniało kilka odrębnych „ośrodków”, czy źródeł myśli. Ale jedno jest pewne: jakimś trafem pojawiają się w nas myśli o różnej treści i pochodzeniu. Jest to właśnie podstawowa trudność w rozeznawaniu, o którą wielu ludzi się dzisiaj rozbija: nikogo nie widzę, ani nie słyszę żadnych głosów, więc jak można mówić o istnieniu różnorodności moich myśli? Przecież wszystkie myśli są „moje”. Ale czy jesteśmy sobie w stanie wyobrazić takie nasze istnienie, w którym na okrągło słyszelibyśmy nawzajem zwalczające się ze sobą głosy? Tak nie dałoby się żyć. Bylibyśmy rozdwojeni w sobie, żylibyśmy w jakiejś ciągłej duchowej schizofrenii. Sprawa jest więc o wiele bardziej subtelna. Różne myśli, które rejestrujemy w sobie, jeśli je w ogóle potrafimy rozpoznać, nie naruszają naszej wolności. Człowiek jest jednością i nie podlega w sposób zdeterminowany wpływowi jakiegoś innego „ja“ niż on sam. Jest bytem autonomicznym. Tylko to, co sam pozna i zaakceptuje może wpłynąć na jego wybór i działanie. Natomiast jest możliwe, aby coś z zewnątrz miało na niego niedeterminujący wpływ, zakładając ciągle, że jesteśmy bytami cielesno-duchowymi, zdolnymi także do pozawerbalnej komunikacji. Przez analogię można odwołać się chociażby do współczesnej reklamy. Żadna reklama nie jest w stanie nakłonić nas np. do kupna jakiegoś towaru, ale my w naszej wolności możemy przyjąć jej apel, może nas pociągnąć jej atrakcyjność i często nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że kupiliśmy coś, bo kiedyś w przeszłości naszą uwagę przykuła jakaś reklama. Szczytem sprytu i perfidii jest tak działać, aby widoczne były skutki działania, ale nie ich sprawca czy źródło.

Pierwszy wniosek, jaki można wysnuć z reguł św. Ignacego jest taki: sprawą najwyższej wagi w życiu duchowym jest to, co myślimy, co jest treścią naszych myśli. Św. Tomasz z Akwinu mawiał, że „to tylko jesteśmy w stanie pokochać, co wpierw poznamy, uchwycimy w pojęciu”. Przy pewnym ograniczeniu tej tezy, w jednym trzeba przyznać św. Tomaszowi słuszność: nie pragniemy czegoś nieokreślonego i nie dążymy w naszej woli do jakiejś nicości. Dążenie naszej woli jest na „coś” ukierunkowane. Myśl wydatnie kształtuje nasze działanie. Myśl decyduje o tym, jaki kierunek nadamy naszym zachowaniom, wyborom i ocenom. Zanim jakikolwiek akt naszego ducha znajdzie swoje uzewnętrznienie w postaci czynu lub słowa, urabia i inspiruje nas jakaś myśl. Kto sądziłby, że nasze postępowanie wypływa tylko z „czystej” praktyki, rodzi się w nas spontanicznie, narażałby się na poważne niebezpieczeństwo i niejeden błąd.

Ale chociaż to, co myślimy ma na nas przemożny wpływ, to jednak nie można ograniczać człowieka tylko do samego rozumu. Ignacy pisze także o poruszeniach, które niekoniecznie muszą być wywoływane przez jakąś myśl. Nasze działanie współkształtują także różne pragnienia, uczucia, impulsy. Zwykle bywają one skierowane ku czemuś. Ignacy jedne z nich nazywa uporządkowanymi, czyli dążącymi ku dobru, a drugie określa jako nieuporządkowane, czyli dążące do czegoś mniej dobrego lub do zła. Nasze uczucia mogą być wzbudzane bezpośrednio przez samego Boga, który przy tym szanuje naszą autonomię. O tym piszą też inni mistycy. Bóg może wchodzić w sposób nieskrępowany do duszy ludzkiej, nie naruszając jej wolności. Szatan także może pobudzać nas do różnych reakcji uczuciowych, aczkolwiek nie ma on prawa wstępu do naszego wnętrza, działa wpływając w jakiś sposób na naszą wyobraźnię, cielesność, pożądania, potrzeby itd. Jak to się dzieje, to też pozostaje dla nas tajemnicą. Uczucia, potrzeby, pragnienia same w sobie nie mogą więc stanowić ostatecznego kryterium naszych ocen i wyborów.

W tym kontekście warto jeszcze dodać, że nasza relacja z Bogiem jest w gruncie rzeczy duchowa, aczkolwiek zakotwiczona także w naszej cielesności, bo przecież w niebie będziemy oglądać Boga w przemienionym ciele, a nie tylko w duchu. Nie widzimy, nie słyszymy, nie odczuwamy Boga wprost naszymi zmysłami, nie rozmawiamy z Nim na tej samej zasadzie jak z drugim człowiekiem. A jednak mówimy o rzeczywistej relacji z Bogiem. Chociaż także w międzyludzkich relacjach o jakości naszych więzi w gruncie rzeczy nie decyduje jedynie zmysłowy kontakt. Sensualność w człowieku jest tylko wstępem lub dopełnieniem duchowej więzi. Możemy bowiem spotykać się z człowiekiem twarzą w twarz i pozostać na dość powierzchownym poziomie. Nic się nie wydarza, jeśli nie dojrzy się głębszego wymiaru ludzkiej twarzy. Podobnie z Bogiem komunikujemy się w wierze, czyli nie w absolutnej bezpośredniości i oczywistości. Pierwszą bowiem zasadą komunikacji bytów duchowych jest zaufanie. I dlatego osią każdego kuszenia jest podważenie zaufania do Boga, do drugiego człowieka, do dobra i prawdy.

Fakt zapośredniczonej relacji z Bogiem nie oznacza, że Bóg nie daje nam żadnych oznak swojej obecności. Jednak cuda i nadzwyczajności należą tutaj do rzadkości. Obecność Boga w naszym życiu dostrzegamy w momencie konfrontacji naszego życia i tego, co się w nim dzieje z naszym sumieniem i pewnymi kryteriami właściwego postępowania, które Bóg objawił w Piśmie Świętym.

Św. Ignacy mówi, że rozpoznanie działania Boga wcale nie jest czymś łatwym, co wysysamy z mlekiem matki. Do Boga dążymy pod zasłoną, ale On daje się rozpoznać. Codzienne doświadczenie poucza nas także, że nie każde działanie można przypisać Bogu. Przykładów z historii, także tej najnowszej, można by mnożyć wiele.

Dlatego Sobór napomina, że jeśli człowiek nie ma stać się bezwolną marionetką, którą miotają różnorakie siły i impulsy, musi stale podejmować wysiłek rozeznania. Zachować w sobie jedność oznacza nie być rozdartym ciągłym niepokojem, wewnętrzną szarpaniną, niepewnością, tak żeby to uniemożliwiało twórcze działanie i realizację swojego powołania. Ale ten proces uczenia się i coraz częstszego zwycięstwa dobra w naszym życiu będzie odbywać się sporym kosztem i nie obejdzie się bez pomocy Boga.

Dobro i zło za pan brat

Nieprzypadkowo Sobór zaznacza, że „mieszanie dobra ze złem” to najskuteczniejsza broń mocy ciemności. Na bazie tej taktyki powstała już niejedna zbrodnicza ideologia, niejeden człowiek został zwiedziony na bezdroża. Dlaczego? Wymieszanie to brak zróżnicowania, który jest przejawem chaosu. W chaosie wszystko staje się płynne, nieokreślone, umowne, nieprzewidywalne. Nie da się w nim dostrzec żadnych konturów. Taka rzeczywistość przeraża człowieka, napawa go niepewnością i lękiem. W biblijnej opowieści o stworzeniu świata podkreśla się, że to Bóg uczynił z chaosu – nicości, przestrzeń dogodną dla rozwoju życia i człowieka. Stwórca zaczął oddzielać ląd od morza, światło od ciemności, wody podniebne od powierzchni suchej. Zagospodarował też i urządził ogród dla człowieka, aby był dlań przyjazny. Ład jest więc przeciwieństwem mieszania.

Szczególną formą „mieszania dobra ze złem” jest zdaniem Ignacego bardzo istotna cecha szatana, mianowicie, że działa on pod pozorami dobra. Rzadko człowiek wierzący, a nawet niewierzący kuszony jest bezpośrednio i od razu do jakiegoś wielkiego zła. Chociaż niewątpliwie nie można tego wykluczać. Wiąże się to z tym, że spontanicznie wzdragamy się przed złem, nie dajemy się mu pochwycić, jeśli nie uznamy, że jest ono dla nas atrakcyjne, że obiecuje nam coś dobrego. Zakładając też pewną naturalną wrażliwość sumienia, w którym mamy wpisane niezależne od nas prawo nawołujące do unikania zła, potrafimy uciec przed wielkim złem. Chyba że mamy już do czynienia z człowiekiem zupełnie zdemoralizowanym. Dlatego, aby zwieść człowieka poszukującego dobra i wzrostu w życiu trzeba zastosować inną strategię: zwodniczy cel przedstawia się pod przykrywką dobra i sukcesywnie, równocześnie ze szlachetnymi pobudkami, przesącza się jakieś drobne przekłamanie i fałsz. Tak można by inaczej zdefiniować owo „mieszanie dobra ze złem”. Mądrość ludowa ma rację: w mętnej wodzie diabeł ryby łowi. Człowiek wchodząc w dialog z myślami przebranymi w pozorne szaty dobra powoli skłania się ku złu, jest przekonywany, że dobro, którego chce się trzymać, jest w gruncie rzeczy jego pozorem. Istnieje jeszcze dobro „lepsze”.

Takie pouczenie daje nam także sam Bóg na kartach Pisma Świętego. We wspomianej już Księdze Rodzaju widzimy kusiciela, który nie od razu zaczyna namawiać Ewę do zjedzenia owocu. Tego by przecież nie uczyniła, bo wiedziała, że Bóg zakazał im spożywania z drzewa dobra i zła. Wąż rozpoczyna więc od wzbudzenia wątpliwości co do intencji i zamiarów Boga. Przedstawia Go w krzywym zwierciadle, a dopiero kiedy człowiek uznaje, że chyba coś w tym jest, przystaje na propozycję kusiciela.

Do całkowitej zgody na zło często dojrzewa się stopniowo, etapami. Musi nastąpić zaciemnienie umysłu i sumienia, przyjęcie kłamstwa, które utrzymuje w iluzji. Dopiero kiedy w człowieku zagłuszona zostanie wrażliwość sumienia, lub co gorsza, sumienie zostanie zdegenerowane, wówczas bez wielkich ogródek i często w imię „szlachetnych” motywów człowiek jest w stanie popełnić wiele okropności i bestialstw. Dlatego wielu świętych przestrzega, że większe niebezpieczeństwo kryje się w lekceważeniu drobnych grzechów i uchybień niż wielkich, bo może się to okazać początkiem lawiny zła, której nie będzie można zatrzymać.

Z punktu widzenia złego taka taktyka jest o wiele bardziej opłacalna i skuteczna. Człowiek nie zmienia się od razu w potwora czy w sługę zła. Ale kiedy już da się pochwycić w sidła zła, wtedy jego upadek jest większy i trudniej jest mu się podnieść. Sukces jest większy, gdy „poświęci się” więcej czasu na zwodzenie i mamienie, niż gdyby człowiek natychmiast był nakłoniony do dużego zła.

Dla lepszego zobrazowania mechanizmu „mieszania dobra ze złem” sięgnijmy jeszcze do „Zbrodni i kary” Dostojewskiego. Przypomnijmy sobie jak Raskolnikow powoli dojrzewał do zamordowania Alony Iwanownej wraz z jej siostrą Lizawietą. Zaczęło się m. in. od wizyty w karczmie, gdzie podsłuchał rozmowę młodego studenta z policjantem na temat starej lichwiarki. Krewki student wykoncypował sobie, że warto byłoby zabić Alonę, bo dzięki jej pieniądzom „setki, może tysiące istnień dałoby się skierować na właściwą drogę; dziesiątki rodzin ocalić od nędzy, rozkładu, zguby, od rozpusty, od wenerycznych szpitali. (…) Jedna śmierć za sto żywotów – przecież to prosty rachunek”. Skoro tak szczytny cel jaśnieje na horyzoncie, cóż więc stoi na przeszkodzie, aby pozbyć się starego babsztyla? Czyż jedno życie może znaczyć więcej niż innych tysiące? Czyż poświęcenie się dla ratowania ludzkości nie odkupiłoby jednej, malutkiej zbrodni? Raskolnikow, wysłuchując „wzniosłej” pogawędki, doszedł do wniosku, że w jego własnej głowie „zalęgły się dokładnie te same myśli”. Niedługo potem dojrzeją one do całej pełni i popchną go ku zbrodni. Raskolnikow nie zabił dla pieniędzy, lecz dla idei.

Oczywiście nie wszyscy stajemy przed tak niepokojącymi dylematami i pokusami. Ważne jednak, aby zauważyć, że często zło nie prezentuje się nam w czystej postaci. Jakże jest to aktualne po dziś dzień. Na przykład, dzisiaj często postuluje się klonowanie człowieka czy używanie ludzkich embrionów po to, aby móc leczyć chorych, zapobiec niejednemu cierpieniu. Cel niewątpliwie godny pochwały. Ale czy środek – używanie człowieka jako towaru bądź „lekarstwa” jest bezdyskusyjny? Dramat Raskolnikowa powtarza się nieustannie w każdym człowieku, w całych społecznościach i narodach, chociaż w innym wymiarze i z różną intensywnością.

Kiedy w 1937 roku Pius XI skierował do narodu niemieckiego encyklikę „Mit brennender Sorge” („Z palącą troską”), w której piętnował błędy nazistowskiego systemu, właściwie nie wywołała ona zbyt wielkiego, pozytywnego oddźwięku, chociaż była odczytana w niemal wszystkich kościołach. Hitler podźwignął kraj z upadku, zapewnił dobrobyt i pracę. Niemcy podniosły się z upokorzenia. Wszystko było na jak najlepszej drodze – jak mniemało wielu. Cóż więc mogłoby być w tym złego? Nie wydawało się przecież, żeby coś miało niebawem zakłócić tę błogą idyllę. A jednak. Gdyby Hitler jeszcze przed dojściem do władzy nawoływał do wojny, do eksterminacji Żydów, do tworzenia obozów koncentracyjnych, do ekspansji napędzanej bezbożnictwem, któż poszedłby za nim?

C. S. Levis w „Listach starego diabła do młodego” w kunsztowny sposób opisał misterne i inteligentne działanie szatana. Na przykład, młody adept niepokoi się, że szczególnie inteligentni ludzie czytają nieraz mądre pisma starych myślicieli i mogą przy tym natrafić na ślad prawdy. Na co stary, doświadczony diabeł odpowiada: „Kiedy jakiś uczony spotyka się u dawnego autora z jakimś twierdzeniem, to jedynym pytaniem, którego sobie nie stawia, jest pytanie, czy to jest prawda”. Pyta o wszystko, tylko nie o prawdę. Do tego więc powinien nakłaniać młody diabeł: niech uczeni nie pytają o prawdę, ale o to, kiedy ktoś napisał dane dzieło, co miało na niego wpływ, co uwarunkowało jego wypowiedź itd. Prawda wprowadza zróżnicowanie, sięga głębiej. Pozór prawdy ślizga się po powierzchni.

Ignacy jest przekonany, że Bóg daje każdemu wierzącemu dar Ducha – zdolność rozpoznawania charakteru i celu, ku któremu zmierzają myśli pojawiające się w umyśle. Człowiek może przewidzieć, dokąd jest prowadzony, zarówno wyciągając wnioski z własnych porażek i błędów jak i przypatrując się uważnie swojej codzienności. Człowiek, z niemałym jednak trudem, może przerwać w sobie proces zagnieżdżania się zła, które przesącza się do niego, używając różnych pozorów. Oczywiście nie od razu chodzi tutaj o wielkie zbrodnie czy przestępstwa. Najczęściej wystarczy to, że człowiek zostanie zatrzymany na drodze postępu w dobru, albo że wybierze mniejsze dobro. Wszystko zależy od poszczególnego człowieka i etapu drogi duchowej, na której się znajduje.

Ignacy każe „zwracać baczną uwagę na przebieg myśli. Jeżeli ich początek, środek i zakończenie jest dobre, to znak dobrego anioła. Jeżeli jednak z przebiegu myśli, które się nasuwają, wynika ostatecznie jakieś zło, rozproszenie lub mniejsze zło, niż to, którego dusza przedtem zamierzała dokonać, albo jeśli to osłabia lub niepokoi duszę albo wprowadza w nią zamieszanie, a pozbawia jej pokoju i ciszy – jest to wyraźny znak, że pochodzi ona od złego”. Ignacy ma tutaj na myśli pewien dłuższy proces. Nie od razu możemy rozsądzić, czy jakaś pobudka, myśl, poruszenie zmierza bezpośrednio do dobrego czy do złego celu. I na tym polega cała trudność i sztuka rozeznawania. Ale z czasem, jeśli człowiek ćwiczy się w takim rozeznawaniu, prosi o światło Ducha Świętego, rozważa Słowo Boże, które daje nam pewne kryteria dobra i zła, może nabyć spontanicznego wyczucia metod i znaków działania złego ducha.

Walka z mocami ciemności w gruncie rzeczy wymaga stałej czujności i trzeźwości. Czuwanie oznacza też stałe pytanie o prawdę w moim życiu, powątpiewanie (a nie podejrzliwość) wobec tego, co słyszę, odbieram, rejestruję. Oczywiście, cała misterna gra szatana zmierza ku temu, aby człowiek przestał walczyć, nie stawiał pytania o dobro i zło, żył nieświadomie, bezrefleksyjnie, aby zrezygnował z jakiegokolwiek napięcia poznawczego i etycznego. I to w sumie jest jego największe zwycięstwo. Dlatego, jeśli chcemy być wierni Bogu i dążyć do dobra, tej walki nie można zaprzestać „aż do ostatnich dni”, bo inaczej nasza wolność uwikła się w coś, co nas zniewoli, nawet jeśli wydawać się nam będzie to dobre. Z drugiej strony Kościół bynajmniej nie zachęca do demonizacji rzeczywistości i prowadzenia takiego życia duchowego, jakby to szatan miał w nim decydujące znaczenie. Prorok woła bowiem do Izraela: „Pan jest pośród ciebie, już nie będziesz bała się złego” (So 3, 16). Nasze życie jest w rękach Boga. Jeśli będziemy uczyć się rozeznawania, będziemy łatwiej się z Nim komunikować i odczytywać Jego mowę do nas. Bo to Bóg przemawia do nas otwarcie, bez ukrytych zamiarów, bez chęci zwiedzenia nas i wyprowadzenia w pole. Kościół przestrzega tylko przed wyrugowaniem ze świadomości człowieka współczesnego przekonania, że jest on także istotą grzeszną, niedoskonałą, a do doskonałości nie dojdzie bez sporego wysiłku i współpracy z Bogiem.

Dariusz Piórkowski SJ

Część V: Religia integrująca życie

Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl

 

Dariusz Piórkowski jest współautorem portali www.mateusz.pl i www.tezeusz.pl, mieszka w Warszawie

 

 

 

© 1996–2005 www.mateusz.pl