DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ
Znak czasu to coś, co w otaczającej nas rzeczywistości, a także w życiu osobistym, szczególnie przykuwa naszą uwagę i intryguje. Znak zawiera w sobie jakąś treść mobilizującą do myślenia, wyzwanie, które Bóg stawia przed nami. Znak od Boga kieruje ku nam jakiś apel, który prowokuje, rodzi pytania oraz wzbudza rozmaite reakcje.
(Nadzieja i obawa). Aby Kościół sprostał swemu zadaniu, zawsze ma obowiązek badać znaki czasów i wyjaśniać je w świetle Ewangelii, tak aby mógł w sposób dostosowany do mentalności każdego pokolenia odpowiadać ludziom na ich odwieczne pytania dotyczące sensu życia obecnego i przyszłego oraz wzajemnego ich stosunku do siebie. Należy zatem poznawać i rozumieć świat, w którym żyjemy, a także jego nieraz dramatyczne oczekiwania, dążenia i właściwości. („Gaudium et spes”, nr 4)
Motto kardynała Faulhabera, zagorzałego przeciwnika hitleryzmu w Niemczech, które widnieje w tytule, na pierwszy rzut oka może intrygować. Bo czyż to oznacza, że każdą opinię większości mamy utożsamiać z wolą Boga? Z pewnością nie. W gruncie rzeczy myśl kardynała jest przede wszystkim wyrazem głębokiej wiary w to, że Bóg działa w każdym czasie i miejscu, że historia powszechna jest w gruncie rzeczy pewną „metaforą”, a naszym zadaniem jej jest rozszyfrowanie. Historia ludzkości splata się bowiem z historią zbawienia. Chrześcijanie wierzą, że wydarzenia dokonujące się w czasie zawierają w sobie ukryty sens, że w świecie – by użyć tutaj słów Bernharda Häringa – obecna jest „żywa ręka Boga piszącego w ruchach społecznych, przełomach naukowych, filozoficznych i teologicznych koncepcjach”. Historia to nie suma przypadkowych zajść i epizodów, lecz wędrówka ludzkości ku pełni, ku ostatecznemu spełnieniu.Takie podejście do historii było obce światu antycznemu. Starożytni Grecy nie przejmowali się zbytnio dociekaniem, czy czas zmierza do jakiegoś celu, czy nie. Ich zdaniem wszystko powracało w kółko do tego samego punktu wyjścia. Większe zainteresowanie budziło w nich piękno i niezmienność świata, niż jakakolwiek zmiana. Stąd greckie wyobrażenie Boga – jak widzimy to u Arystotelesa – było bardzo statyczne. Bóg nie ingerował w losy tego świata, a najwyższym przejawem jego doskonałości była niezmienność, niedostępność, niecierpiętliwość.
Judaizm, a później także chrześcijaństwo, zrobiły w tej koncepcji poważny wyłom. Wiele refleksji teologicznych zapisanych w Biblii powstało w wyniku interpretacji konkretnych wydarzeń historycznych. Na przykład opis stworzenia świata w Księdze Rodzaju wypływa z analizy i obserwacji teraźniejszości. Autor, doświadczający razem z całym ludem dramatu niewoli babilońskiej, nagle zaczyna pytać o fundament całej rzeczywistości: Kto rządzi światem i historią? Jaki jest jej początek i sens? Czy zawsze było tak fatalnie, jak obecnie? Znamienne, że podstawą opisu stworzenia jest to, co dzieje się teraz, a nie w przeszłości. Z drugiej strony w tym, co jest teraz, autor dostrzega jednak konsekwencje pierwotnych wydarzeń, które miały miejsce na początku. W ten sposób nie przechodzi nad teraźniejszością do porządku dziennego, nie abstrahuje od niej, ale patrzy na początek przez jej pryzmat. W momencie deportacji do Babilonii Żydzi nie wiedzieli, dlaczego spotkało ich takie nieszczęście. Dopiero z upływem czasu zauważyli, że tragedia ta jest owocem ich wcześniejszych wyborów – zerwania przymierza z Bogiem, zapomnienia o Nim i zbratania się z obcymi mocarstwami. W historii istnieje więc pewna ciągłość i następstwo zdarzeń. Czas nie oznacza jedynie monotonnego mijania godzin, dni i lat. Czas jest także areną komunikacji Boga z człowiekiem. Ma w sobie „duszę” ukrytą pod powłoką zewnętrznych wydarzeń.
Konstytucja „Gaudium et spes” pozostaje wierna temu biblijnemu postrzeganiu historii. Dlatego zanim wypowie się o istocie misji Kościoła oraz jego stosunku do świata i ludzkości, próbuje przyjrzeć się sytuacji współczesnego człowieka. Nie jest przypadkiem, że Kościół nie zajmuje się ad hoc udzielaniem odpowiedzi na kwestie, które dręczą i nurtują człowieka, dopóki nie przypatrzy się uważniej złożonemu procesowi przemian i nowych tendencji zachodzących w świecie. Chce rozpoznać ślady działania Boga w świecie, aby skuteczniej i pewniej odpowiedzieć na Jego wezwanie. Chce także spojrzeć na historię i współczesność niejako oczyma Boga i z tej perspektywy wyjść ku dzisiejszemu człowiekowi. Tym samym pragnie zadośćuczynić pytaniu samego Jezusa, który pierwszy wezwał w Ewangelii do lektury współczesnych mu czasów, wołając: „Wygląd nieba umiecie rozpoznawać, a znaków czasu nie potraficie” (Mt 16, 3)?
Jan XXIII już na początku Soboru powraca do nieco zapoznanej w tradycji Kościoła idei badania znaków czasu i wzywa do dokonania „aggiornamento” – uwspółcześnienia nauczania. W słowie tym zawiera się rdzeń „giorno”, który oznacza „dzień dzisiejszy”. Nie bez kozery Konstytucja mówi o „obowiązku badania znaków czasu”. Z kolei w Konstytucji „Dei Verbum” Sobór zaznacza, że „objawienie urzeczywistnia się przez czyny i słowa Boga wewnętrznie ze sobą powiązane” (nr 2). Bóg daje się poznać przez „historyczne doświadczenie swojej obecności” (H. de Lubac SJ) i nie przestaje nadal udzielać się człowiekowi i mówić do niego.
Jest to, jak sądzę, pewien szczególny wyróżnik, tendencja, wydarzenie, zmiana zachodząca w konkretnej chwili dziejów, życia, roku, tygodnia, dnia, jakiej dotąd nie spotykaliśmy lub przynajmniej nie doświadczaliśmy jej w tak dużej intensywności. Jest to coś charakterystycznego dla określonego momentu historycznego.
Znak ze swej definicji odsyła do czegoś poza sobą. Nigdy nie jest tylko tym, co widać na pierwszy rzut oka. W najgłębszym sensie można powiedzieć, że w strumieniu płynącego czasu przez znak odsłania się jakaś inna rzeczywistość. Jeden z moich współbraci uważa, że „znaki czasu to historycznie zmienne sposoby Bożego uobecniania się, wyrażanego poprzez wolną ekspresję i przemianę człowieka i mające znaczenie dla całej rodziny ludzkiej, a przynajmniej dla sporej części ludzkości”. Zarazem znak czasu wykracza poza naturalny bieg rzeczy, przełamuje oczywistość. Znakiem czasu nazwałbym także coś, co w otaczającej nas rzeczywistości, a także w życiu osobistym, szczególnie przykuwa naszą uwagę i intryguje. W końcu znak zawiera w sobie jakąś treść mobilizującą do myślenia, wyzwanie, które Bóg stawia przed nami. Znak kieruje ku nam jakiś apel, co – jak dalej będzie to interpretować Konstytucja – prowokuje, rodzi w nas pytania oraz wzbudza rozmaite reakcje.
Znaki czasu mogą być pozytywne i negatywne. Najkrócej rzecz ujmując pozytywne znaki czasu wskazują na dziejące się w świecie dobro, pragną je uwypuklić, skłonić człowieka do dziękczynienia, do pomnażania tego dobra. W tym kontekście takim szczególnym znakiem obecnego czasu, jest zakrojona na niesłychaną jak dotąd skalę międzyludzka solidarność z cierpiącymi czy ofiarami różnych kataklizmów, możliwa także dzięki rozwojowi mediów i szybkości komunikacji.
Negatywne znaki czasu to po prostu te wydarzenia, tendencje i kierunki myślowe, które w oczach Bożych jawią się jako „czerwone” światła dla ludzkości. I tak, np. nierówność społeczna nie pochodzi od Boga w tym sensie, jakoby On był jej inicjatorem, ale w takim, że poprzez nią Stwórca apeluje do człowieka: Musisz z tym coś zrobić, musisz zmienić swoje podejście, swój sposób myślenia, to jest palący problem, wymagający twojej reakcji.
Badanie znaków czasu przez Kościół związane jest z konkretną misją, którą Bóg powierzył mu w świecie. Jeśli więc Ewangelia nie ma być jedynie zbiorem abstrakcyjnych i szlachetnych idei, lecz żywym Słowem, wcielającym się w jednostkowe i społeczne życie człowieka, jeśli ma wpływać na bieg świata i dążyć do jego przemiany, wobec znaków czasu nie można przejść z obojętnością. Jeśli Kościół ma lepiej służyć człowiekowi i całej wspólnocie ludzkiej, troszczyć się nie tylko o ich doczesne powodzenie, ale także umacniać w nich dobro i prowadzić do pełnego rozwoju duchowego, nie może abstrahować od kontekstu społecznego, kulturowego i duchowego, w jakim ów człowiek żyje.
Uczciwość oraz szacunek wobec Boga i człowieka domaga się poważnego potraktowania tego zadania. Co więcej, w wezwaniu Soboru wyraźnie dochodzi do głosu podkreślenie historycznego wymiaru zarówno Ewangelii jak i Kościoła, który wbrew pozorom także podlega przemianie.
Ogromną porażką Kościoła byłoby obstawanie z racji niezmienności i uniwersalności prawdy, która mu została podarowana, przy równoczesnej niezmienności form jej głoszenia. Przez wieki sądzono, także w łonie Kościoła, że zasadniczo człowiek odczytuje prawdę zawsze w ten sam sposób. Istnieje pewien statyczny porządek do odczytania, który niejako trzeba w sobie odwzorować. Pytanie o „czasowość” prawdy i poznania w ogóle się nie pojawiało. Oczywiście, prawda jest niezmienna, ale człowiek poznaje ją sukcesywnie, stosownie do stopnia jego dojrzałości i kultury, w której żyje, a także w oparciu o społeczne uwarunkowania. Można powiedzieć, że pewne aspekty prawdy nigdy nie zostałyby wcześniej odkryte, bo człowiek nie był na to dostatecznie przygotowany.
O tym mówi także Jezus podczas swojej mowy pożegnalnej w Wieczerniku, że uczniowie nie potrafią obecnie znieść całej prawdy, dopiero przyszłe doświadczenia i wydarzenia oraz postępujący za nimi rozwój, a także dary Ducha Św. uzdolnią ich do tego.
Sobór wyraźnie podkreśla, że nie tylko bezpośrednia łaska Ducha sprzyja większemu otwarciu na prawdę, lecz także możliwość nabywania doświadczeń. Doświadczenie ludzkie, choć naznaczone słabością i błędem, przeniknięte jest także działaniem Bożego Ducha. Dlatego posiada niebagatelne znaczenie w procesie poznawania prawdy oraz w rozwiązywaniu rozmaitych problemów.
Dla przykładu weźmy sprawę małżeństwa. Za czasów św. Augustyna, związek kobiety i mężczyzny, był jeszcze postrzegany dość ambiwalentnie jako w pewnym sensie „zło konieczne”. Pan Bóg dopuszcza „nieczyste” życie seksualne, bo przecież ród ludzki jakoś trzeba przedłużać. W późniejszym średniowieczu małżeństwo było z kolei stawiane niżej niż powołanie zakonne. Dzisiaj sobór mówi o jednym powołaniu i podkreśla, że małżeństwo to jedna z dróg do osiągnięcia świętości. Ile czasu musiało upłynąć, zanim Kościół tak zaczął to rozumieć.
A jeśli chodzi o wzajemne przenikanie się i warunkowanie kierunków myślowych panujących w świecie, wystarczy zwrócić uwagę chociażby na zniesienie niewolnictwa. Kościół jasno potępił ten proceder dopiero w chwili uznania równości wszystkich ludzi przez państwa i międzynarodową społeczność.
Nie oznacza to, że w Piśmie św. nie ma mowy o jednym powołaniu chrześcijańskim albo o szkodliwości niewolnictwa. Te idee tkwią tam niejako w zalążku. Papieska Komisja Biblijna stwierdza w jednym ze swoich dokumentów, że „Pismo św. niekoniecznie zawiera bezpośrednie odpowiedzi na każdy problem”. A kardynał John H. Newman pisze o „kiełkowaniu i dojrzewaniu prawdy”, o rozwoju, który odbywa się na „ruchliwej scenie życia ludzkiego i nie mógłby wcale postępować bez przedzierania się przez istniejące formy myślenia i postępowania, niszcząc je, przekształcając czy wcielając się w nie”.
Ciekawe, że Kościół interpretuje swoje zadanie na ziemi najpierw jako udzielanie odpowiedzi na pytania nurtujące człowieka. Ale nie każde – tylko pytania „odwieczne”, a więc fundamentalne, przekraczające to, co widzimy: Po co istnieje wszystko, co nas otacza? Dlaczego my istniejemy? Dokąd zdążamy? Dlaczego świat i człowiek mają taką, a nie inną postać? Jak zrozumieć i wyrazić stosunek tego, co ziemskie do tego, co niebieskie? Jak te dwie „sfery” się przenikają? Te fundamentalne pytania wiążą się nieodparcie z pewnym ponadświatowym sensem. Zadaniem Kościoła nie jest więc rozdzielanie nieba od ziemi, ale ich łączenie i zespalanie.
Kryje się za tym afirmacja ludzkiego myślenia, wiara w potencjał ludzkiego rozumu, z zachowaniem jego granic i wyznaczonej mu pozycji. „Należy poznawać i rozumieć świat” -to echo preambuły „Gaudium et spes”, która mówi, że Kościół żyje w świecie i dla świata. Niezgodne z duchem Kościoła są te tendencje, które odrzucają wartość ludzkiego poznania, które ograniczałyby się jedynie do tego, co objawione w Piśmie św. Nieraz słyszę, także w gronie ludzi Kościoła: „A na co nam do szczęścia filozofia, psychologia, politologia, sztuka, kultura itd.? My mamy Ewangelię”. I często ludzie tacy głoszą Dobrą Nowinę tak, jakby spadli z księżyca.
Wiemy dobrze, że ten, kto chce otworzyć firmę przynoszącą zyski, musi najpierw przeanalizować konkretne potrzeby i tendencje na rynku, przewidzieć wielkość popytu na oferowany towar czy usługę, określić potencjalnego klienta, itd. W sumie, aby odnieść sukces i nie zbankrutować musi wziąć pod uwagę szereg czynników i zależności, a więc najpierw wszystko gruntownie przemyśleć. Nawet w Ewangelii mamy przykład osoby budującej wieżę, która postawiła bardziej na spontaniczność, rozmach, a nie wykonała uprzednio „kosztorysu” całej inwestycji I w ten sposób nie starczyło jej pieniędzy na wykończenie budowli (por. Łk 14, 28-30). Jezus podaje ten przykład w kontekście podejmowania decyzji o pójściu za Nim, abyśmy byli świadomi konsekwencji naszego wyboru. Inaczej mówiąc odpowiedzialność zakłada w życiu także dobry użytek z rozumu – roztropność, właściwą ocenę sytuacji, własnych możliwości i zastosowania doń odpowiednich środków.
Ale wydaje się, że w badaniu znaków czasu chodzi o coś więcej niż zdolność człowieka do przewidywania i planowania, przezorność i spryt, dostrzeganie okoliczności i dobieranie odpowiednich środków do osiągnięcia wyznaczonego sobie celu. Do założenia firmy zasadniczo wiara nie jest potrzebna. Natomiast nie da się właściwie odczytać znaków czasu bez świadomości, że świat nie jest tylko rzeczywistością czysto „świecką”. Wiara obdarza człowieka innym sposobem patrzenia na świat, sposobem, który nie ogranicza się jedynie do analiz socjologicznych, psychologicznych, czy ekonomicznych. Wiara pomaga dojrzeć najgłębsze źródła i konsekwencje złożonych procesów zachodzących w rzeczywistości. Stosuje inne miary i kryteria, bo interesuje ją, jak w tym świecie dojść do autentycznej duchowej dojrzałości, takiej, która pozwoli już tutaj cieszyć się jednością z Bogiem.
Toteż Kościół mówi, że znaki czasu należy badać i „ wyjaśniać w świetle Ewangelii”. Badanie znaków czasu to proces z gruntu duchowy, aczkolwiek zakotwiczony w możliwościach poznawczych i doświadczeniu człowieka. Dlatego chrześcijańska roztropność sięga nieco dalej niż tylko właściwe korzystanie z rozumu – jak do tego zachęcali starożytni filozofowie. Św. Augustyn pisze, że „roztropność jest miłością, która jasno widzi, co jej jest pomocne, a co jej szkodzi”. Jeśli ostatecznie Bóg jest miłością, to roztropność chrześcijańska polega na rozeznaniu tego, co sprzyja dążeniu do Boga, a co mu się sprzeciwia. Nowy Testament mówi raczej o mądrości, która jest darem Ducha Świętego, niż o czysto ludzkiej roztropności, chociaż bez wątpienia ta druga często współgra z boską mądrością. Rozeznanie zakłada umiejętność rozpoznania rzeczywistego dobra i zła. Rozeznanie zakorzenia się w misji prorockiej Kościoła. Prorok to wbrew pozorom nie ten, kto przepowiada przyszłość – jak czynią to dzisiaj całe zastępy wróżbitów i twórcy horoskopów. Prorok jest najpierw osobą, która nasłuchuje, kontempluje, obserwuje rzeczywistość teraźniejszą i stara się ją zinterpretować. Nie mówi od siebie, ale otwiera się na głos Boga. Karl Rahner pisze, że każdy człowiek, a zwłaszcza wierzący jest „słuchaczem” Boga przemawiającego w historii. Jeśli więc chrześcijanin przez chrzest uczestniczy w „kapłaństwie Chrystusa, w Jego misji prorockiej i królewskiej” (KKK 1267), to kiedy Kościół mówi o konieczności badania znaków czasu, ma na myśli nie tylko Ciało Chrystusa w ogólności, ale także każdego wierzącego z osobna.
Oczywiście, badanie znaków czasu, o którym mówi Kościół, wymaga także szerokiego doświadczenia, kompetencji intelektualnych, rozległości spojrzenia i wiedzy z różnych dziedzin. To nie ulega wątpliwości. Dlatego już przed 50 laty Henri de Lubac SJ wołał: „Jak mało ludzi rozeznaje głębię prądów, które ich unoszą”! Potrzeba do tego także wiele odwagi, zgody na cierpienie i niezrozumienie, gotowości pójścia pod prąd i bycia odrzuconym.
Badać znaki czasów to odnajdywać „przestrzenie” duchowego głodu człowieka, które przyzywają pokarm szczególnego rodzaju – samego Boga. To także wsłuchiwać się w te głosy, które wobec niepewności, bezradności wołają o ratunek, o światło. Badać znaki czasów to przybliżać się do tych istotnych „miejsc” w życiu ludzkości, w których dotyka ona swoich granic. Badać to słuchać, bez względu na to, co się usłyszy. Tego poznania świata nie można zarezerwować tylko do jakichś wycinków. Sobór nie ogranicza tego procesu – mówi o całym świecie.
Kościół rozeznaje znaki czasów najpierw jako wspólnota, w której możliwa jest większa pełnia i bogactwo poznania, większa dojrzałość duchowa, większy potencjał duchowy. Ale oprócz tego wymiaru globalnego, istnieje także badanie znaków czasu w wymiarze osobistym. Jeśli każdy z nas uczestniczy w jednej misji Kościoła, to logicznie wnioskując, nie może uciec przed trudem lektury znaków czasu w swoim życiu, w społeczeństwie i świecie, którym żyje. Inaczej będziemy realizować tylko własne cele, nie wychylimy się poza to, co naturalne, co wypływa z pewnego naturalnego pędu i niezdrowej spontaniczności. Zagubimy się w mnogości różnych myśli i kierunków.
Katechizm Kościoła Katolickiego stwierdza, że „Trójca Święta obdarza ochrzczonego łaską uświęcającą, która daje mu zdolność życia i działania pod natchnieniem Ducha Świętego, za pośrednictwem jego darów” (KKK 1266). Jasną sprawą jest, że rozeznawanie nawet jeśli w ostateczności opiera się na Bożym darze, jest także sztuką, której uczymy się powoli. Jeśli wszyscy powołani jesteśmy do tego, aby żyć i działać pod natchnieniem Ducha, a więc wybierać to, co dobre, musimy gruntownie przyswoić sobie Ewangelię, która rzuca światło na życie osobiste i społeczne. W niej znajdują się kryteria, które pomagają rozpoznać co pochodzi od Boga, a co kłóci się z Jego logiką. Rozeznanie nie jest przeznaczone tylko dla teologicznych czy duchowych specjalistów. Każdy wierzący, jeśli chce żyć świadomie i przybliżać się do Boga, nie może zwolnić się od wysiłku szukania prawdy, od rozeznawania – zawsze na miarę własnych możliwości.
W duchowości ignacjańskiej istnieje coś takiego jak rachunek sumienia. Jest on niczym innym jak praktycznym zastosowaniem rozeznawania – badania znaków czasu – zakotwiczonym w mądrości – darze Ducha Świętego, w który dzięki chrztowi i bierzmowaniu wyposażony jest każdy wierzący. W gruncie rzeczy rachunek sumienia jest modlitwą, w której akcent pada nie na rachowanie grzechów, jak mogłoby się wydawać, lecz na przyglądanie się przed Bogiem mijającemu dniowi czy dłuższemu okresowi czasu. W jakim celu? Chodzi o to, aby w codziennych, nieraz prozaicznych wydarzeniach, pracy, czynnościach, relacjach z innymi zauważać te wszystkie momenty, w których można dopatrzeć się szczególnego działania Boga. Coś mnie poruszyło, wywołało jakąś reakcję. Jakieś słowo, osoba, książka, sytuacja, film zaintrygowały mnie, dały do myślenia itd. Odbywa się to bardzo prosto. Przechodzi się cały dzień i niejako zatrzymuje na chwilę nad tymi szczególnymi chwilami. I pyta się: Jakie one mają znaczenie? Co Bóg chce mi powiedzieć, co chce zakomunikować? Czego pragnie ten lub tamten człowiek? Dlaczego spotkało mnie to lub tamto? Dlaczego zachowałem się w taki, a nie inny sposób? Nie oznacza to koncentracji na każdym drobiazgu, bo niektóre sytuacje nie mają zbyt wielkiego znaczenia.
Istotą rachunku sumienia jest rozeznawanie różnych poruszeń, myśli, także pokus i słabości po to, aby nie rozminąć się w swoim życiu z Bogiem, który przechodzi przez naszą codzienność i działa w sposób nieskrępowany. Docelowo ta praktyka ma nas uzdolnić do nieustannego rozeznawania, ma wykształcić w nas pewien duchowy zmysł i wyczulenie, które pozwolą nam w każdej sytuacji odnaleźć Boga lub zdemaskować to, co nie współgra z Jego wolą. Dzięki takiemu rozeznawaniu nie musimy stale „eksperymentować” w życiu, możemy lepiej podejmować życiowe wyzwania, uchronić się od wielu błędów i grzechów. Ale rozeznawanie uczy także, jak żyć w sytuacji dzisiejszego pluralizmu, wielości kultur, różnych religii, przemian, za którymi często nie nadążamy.
Taka praktyka wypływa oczywiście z wiary, że Bóg objawia swoją wolę praktycznie przez wszystko, co stworzone, przez całą rzeczywistość. Natomiast nasza codzienność jest „przestrzenią” powolnego wzrastania do większej dojrzałości, do lepszego wypełniania własnego powołania, pracy, konkretnych zadań, które stoją przed nami, do bardziej adekwatnego wychodzenia naprzeciw tym, pośród których żyję, do wychodzenia z siebie i zauważania innych. Rachunek sumienia nie ma więc za wielkiego sensu, jeśli pozbawi się go zarówno wymiaru osobowego jak i wówczas, kiedy nie czujemy się ludźmi posłanymi, jeśli naszego życia nie przenika żadne poczucie misji. Głębia i owoce badania znaków czasu w dużym stopniu zależą więc od poczucia osobistej odpowiedzialności za siebie, za innych, za wspólnotę, za rozwój własnej wiary i formację sumienia.
Część III: Osoba i wielkoduszność
Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl
Dariusz Piórkowski jest współautorem portali www.mateusz.pl i www.tezeusz.pl, mieszka w Warszawie
© 1996–2005 www.mateusz.pl