Pytania o chrześcijaństwo
R O Z D Z I A Ł   X I I
"Generał" i jego strategia

 

Nic, od początków, nie jest bardziej kosmopolityczne niż chrześcijaństwo. Kościół Rzymski, poza tym, jest powszechny ("katolicki") z samej definicji. Ten, kto kieruje jego losami, musi mieć więc wizję obejmującą całą planetę. Ale co robić, aby dzisiaj realizować to samo starożytne orędzie, od Europy do Afryki, od Azji do obu Ameryk?

Do tych, którzy mogą na to pytanie odpowiedzieć ze znajomością rzeczy, z pewnością należy rektor większy salezjanów, którzy jeżeli chodzi o liczbę członków, stanowią trzecią rodzinę zakonną Kościoła. Jezuici i franciszkanie wprawdzie ilościowo wyprzedzają synów don Bosco, mają jednak za sobą wiele wieków historii, gdy tymczasem salezjanom wystarczyło nieco ponad sto lat, aby rozszerzyć się na wszystkie kontynenty i zyskać sobie najwyższe uznanie.

Jaka jest więc strategia don Egidia Viganò, następcy owego pochodzącego ze wsi kapłana, który myślał w dialekcie piemonckim, ale z Valdocco obejmował wzrokiem całą Ziemię? Jaka jest jego opinia o chrześcijaństwie, widzianym z mostka kapitańskiego wielkiego międzynarodowego zakonu?

Jego świadectwo jest szczególnie ważne: don Viganò nie tylko trzyma w ręku nici działalności światowej, a więc jest pewnego rodzaju kościelnym menedżerem; jest także człowiekiem o intensywnej duchowości: nie przypadkiem Jan Paweł II chciał, aby to on wygłosił mu rekolekcje.

 
Egidio Viganov

Jak we wszystkich starych, poczciwych opowiadaniach salezjańskich, także tutaj, na początku wszystkiego jest matka łagodna i silna, wypełniona uczuciem, ale także zbrojna w odwagę. Gdyby mama Małgorzata nie była taką, jaką dobrze zna każdy czytelnik biografii don Bosco, kto wie, czy sprawy potoczyłyby się tak, jak się potoczyły? Tak samo bez mamy Marii Enrichetty, urodzonej w Bulciago, w Brianza, i zmarłej w wieku dziewięćdziesięciu dwóch lat, Kościół miałby o trzech zakonników mniej; a salezjanie nie mieliby rektora większego, z którego są chyba bardzo zadowoleni, jeżeli po sprawdzeniu go przez sześć lat, potwierdzili jego wybór ponownie.

Mama Viganò: ona jest bohaterką książki Storie di umile gente (podtytuł: Una familia cristiana), książki podbijającej i wzruszającej, zadedykowanej jej przez don Angela, jednego z trzech synów salezjanów. Inni to don Francesco i don Egidio, który jest właśnie rektorem większym, człowiekiem, któremu włożono ponownie na barki ciężar kierowania wspólnotą, która po franciszkanach i jezuitach jest najliczniejsza w Kościele. Siedemnaście tysięcy zakonników, dziesiątki tysięcy współpracowników, setki tysięcy wychowanków, sieć domów, szkół, kolegiów, która pokrywa wszystkie kontynenty odpowiedzialnością i autorytetem na skalę światową.

Weźmy na przykład Afrykę, na którą, właśnie podczas pierwszej kadencji rektorskiej don Viganò, Zgromadzenie skierowało szczególne wysiłki: misjonarze wypędzeni z Sudanu, uprowadzeni w Angoli, prześladowani w innych regionach; ale, na drugiej szali wagi, osiemdziesiąt próśb ambasadorów z tego samego kontynentu o pomoc salezjańską, zwłaszcza w szkołach zawodowych.

W tej samej Afryce, w niektórych stronach zakonnicy musieli zejść do podziemia; ale w innych stronach (Senegal, Kenia), Zgromadzenie boryka się z problemem powiększenia seminariów, aby przyjąć licznych tubylców pukających do drzwi. Drzewo zasadzone w Valdocco przez kapłana z Monferrato w dalszym ciągu wydaje niewiarygodne owoce: na przykład, tysiąc dwustu salezjanów w Indiach, gdzie obecnie tylko 20 to cudzoziemcy. Następnie, absolutnie pierwsze miejsce wśród rodzin zakonnych w kraju bardziej niż kiedykolwiek symbolicznym, jakim jest Polska. W Ameryce Łacińskiej, od El Paso do owej Ziemi Ognistej ze snów don Bosco, salezjanie są do tego stopnia w domu, że w kilku regionach ich nazwa jest synonimem księdza.

I właśnie stamtąd, z Chile, przybywa ten następca don Bosco. W jego gabinecie, za jego plecami, znajduje się mała chorągiewka chilijska; jego wymowa ma akcent hiszpański; gdy mówi, ma się czasami wrażenie, że w myśli tłumaczy z hiszpańskiego. Don Viganò w rzeczywistości urodził się w Sandrio, z matki Marii Enrichetty i z ojca Francesca, wieśniaków z Brianza, którzy wyemigrowali do Valtelliny. Była to jedna z tych "rodzin chrześcijańskich", o których mówi książka opowiadająca historię Viganów: dobry owoc duszpasterstwa, dzisiaj, niestety, przez niektórych wyśmiewanego, a tymczasem któremu, jak wspomina generał salezjański, "udało się tak bardzo przesycić środowisko wiejskie, że kultura wszystkich oddychała chrześcijaństwem". W sumie, był to rezultat owej reformy katolickiej zapoczątkowanej przez św. Karola Boromeusza i kontynuowanej wiernie i z uporem przez pokolenia rzetelnych, dobrodusznych i zarazem surowych proboszczów ambrozjańskich.

Młodzi Viganowie poczuli powołanie nie w szeregach kleru mediolańskiego, lecz w zastępach synów don Bosco, który (opowiadała później mama) podczas pielgrzymki do Turynu dał jej usłyszeć wewnętrzny głos: "Chcę mieć dla siebie wszystkich trzech twoich synów". W wieku dwunastu lat Egidio jest już w salezjańskim seminarium w Chiari. Ma dopiero dziewiętnaście lat, kiedy z dalekiego Santiago de Chile proszą o "dobrego profesora łaciny i greki". On zostaje wyznaczony do wyjazdu, trzeba podjąć ryzyko i przygodę w stylu, jakiego Założyciel nauczył swoich uczniów: "Rzucić się tam, gdzie Bóg wzywa, a potem się zobaczy". Od tamtego momentu, przez trzydzieści lat, don Egidio będzie Chilijczykiem, na Soborze Watykańskim II będzie stał u boku biskupów południowoamerykańskich jako ich teologiczny ekspert, będzie organizował szkoły i kolegia, jako inspektor będzie kierował wszystkimi współbraćmi w kraju. Dopóki nie zostanie odwołany do Rzymu dla objęcia coraz ważniejszych funkcji przy kierowniczym sztabie Zgromadzenia, aż do wyboru na rektora większego w 1977 roku.

I oto on przyjmuje mnie w swoim gabinecie, w którym akurat jeszcze przebywa. Dookoła (niski, z czerwonej cegły, trochę labiryntowy, odosobniony w podrzymskiej wsi, w okolicy Fiumicino) kompleks nowego domu generalnego. Jak widzi z tego swojego wysokiego i uprzywilejowanego obserwatorium stan wiary, Kościoła? Odpowiedź jest zdecydowana: -- Im więcej podróżuję po świecie, tym bardziej staję się optymistą. A nawet tym bardziej optymistą, im lepiej znam kraje, w których Kościół jest prześladowany: to właśnie tam mamy najwięcej powołań, chociaż potajemnych, i są one najbardziej żarliwe; to tam nasi współbracia prowadzą apostolat najtrudniejszy ale najbardziej owocny. Wietnam, Kuba, Czechosłowacja, niektóre kraje afrykańskie, w których usiłuje się narzucić siłą marksizm, nie mający nic wspólnego z lokalnymi kulturami: Kościół działa i żyje ponad granicami, jakie chciano mu narzucić. Rozmowa ze współbraćmi, z wierzącymi, którzy żyją w tych regionach, oznacza odkrywanie, jak bardzo jest w nich żywe poczucie cudu, wyczucie Ewangelii, która jeszcze wciąż dokonuje cudów, o których tymczasem my, w naszym leniwym i bogatym chrześcijaństwie zachodnim zapomnieliśmy.

-- Należałoby prawie życzyć sobie -- zauważam -- jakiejś takiej kuracji na bazie prześladowań także dla naszych Włoch.

Don Viganò uśmiecha się, ale nie bardzo:

-- Pewnego dnia dyskutowałem o tym z kardynałem Silva Henriquezem, również salezjaninem i wówczas arcybiskupem Santiago de Chile. Tam także Kościół stanowi dla ludzi pewien punkt odniesienia z powodu następujących ciągłych zmian rządów o różnych kolorach. Mieliśmy zgodny pogląd, że najwyższym wyrazem świadectwa Kościoła jest naśladowanie Chrystusa w jego męce: z krzyża zawsze wypływa nowe życie.

-- Nowe życie -- zwracam uwagę -- jakiego niektórzy chcieliby raczej szukać w nowym odczytaniu Ewangelii; na przykład owa "teologia wyzwolenia", którą don Viganò zna bardzo dobrze jako obywatel kraju południowoamerykańskiego...

-- Ja -- mówi mi -- owo "wyzwolenie" tłumaczyłbym chętnie jako "odkupienie": taką wskazówkę dał sam Paweł VI. To naturalne, słuszne, że chrześcijanin jest pobudzany do wypracowania myśli, teologii wobec takich oburzających faktów jak nędza wielu regionów Ameryki Południowej. Intencje są często dobre, zanim się je potępi, trzeba pamiętać, że są one sposobem reagowania na nieludzkie sytuacje. Niektórzy jednak nie bronili się dostatecznie przed przesadą, przed postawami jednostronnymi. W Medelljun, w Puebla, walczyłem o to, aby wiara, religia, także kultura, miały miejsce przed polityką. A właśnie to ideologia polityczna, jak marksizm, niszczy kulturę latynoamerykańską.

-- W jakim znaczeniu? -- pytam.

-- Biednymi, jak ich rozumie Ewangelia, nie są ci biedni, jak ich rozumieją marksizm i w ogóle ideologie polityczne. Proletariat według Marksa ma mało wspólnego z ubogimi, których Jezus nazywa "błogosławionymi". Ja, zakonnik, kapłan, salezjanin uważam politykę dobrze rozumianą za powołanie godne szacunku, ale ona nie jest dla mnie, nie jest moja. Jeżeli ja odmawiam uprawiania polityki, to przez to nie pogardzam tym, co polityczne, mianowicie wymiarem służby dla społeczeństwa, dla jego potrzeb. Po to zresztą, aby zaangażować się w działanie polityczne rozumiane w sensie nie partyjnym, nie ideologicznym, ale głęboko społecznym, czego don Bosco od nas wymaga.

-- Zostawmy teologię wyzwolenia, odnosi się wrażenie, że mnożenie się różnych teologii grozi rozbiciem jedności wiary. Co dostrzega na ten temat ktoś, kto zajmuje stanowisko znajdujące się na szczycie międzynarodowego Zgromadzenia?

-- Niewątpliwie, wydaje się, że na Zachodzie uzasadniony pluralizm niekiedy przechodzi w różnorodność, która bulwersuje. Odnoszę jednak wrażenie, że wiele niezgodnych głosów pochodzi od małych grup, które mają w ręku środki i chcą dać do zrozumienia, iż mają za sobą ludzi. Papież, podczas swojej wizyty w Szwajcarii, został zaatakowany serią protestów pewnego księdza, który twierdził, iż mówi w imieniu innych współbraci. Na Janie Pawle II jednak nie wywarło to wrażenia: "Szanuję to, co ksiądz mówi' -- odpowiedział mu -- ale nie jestem bynajmniej pewny, że ksiądz reprezentuje duchowieństwo". O tym, że pewna "mnogość" poglądów, że pewne ryzykowne hipotezy teologiczne są owocem mniejszości badającej problemy w sumie mało ważne, nieuzasadnione, upewnili mnie biskupi afrykańscy spotkani na ostatnim synodzie: "Odnosimy wrażenie -- mówili -- że pewne wasze problemy są problemami ludzi zbytnio znudzonych, którzy szukają problemów fałszywych".

-- Pozostaje jednak prawdziwy, nie dający się pominąć fakt, że kultury tak różnych ludów złączonych pod dachem katolicyzmu, nie mogą nie zabarwiać teologii w różny sposób.

-- Istotnie swoją działalność przełożonego podporządkowałem staraniom, by zbudować równowagę międzykontynentalną. -- Wyjaśnia: -- Sądzę, że byłbym nieodpowiedzialny, gdybym opowiadał się tylko za Trzecim Światem, za Ameryką Łacińską z ich troską o traktowanie na serio sprawiedliwości, o angażowanie w tym celu mocy Ewangelii; ale popełniłbym błąd także wtedy, gdybym postawił na Zachód, europejski i północnoamerykański, z jego sekularyzacją, krytyką wszystkiego i wszędzie; tak samo ciężkim błędem byłoby, gdybym uprzywilejował Azję, zwłaszcza Indie, z pokusą stapiania wszystkich religii w jedną, z obojętnością na problemy społeczne, sprawiedliwość, widzianą choćby tylko na poziomie reinkarnacji. Nie, nie wolno nam pozwolić na rozgrywanie chrześcijaństwa na jednej płaszczyźnie, na zamknięcie go w jedynej kulturze: co do mnie, staram się uzyskać, dla siebie i dla swoich współbraci, punkt równowagi, posługując się przeciwstawnymi bodźcami, które przychodzą z różnych kontynentów, z ich historii, z ich temperamentów. Entuzjazm Ameryki Łacińskiej, krytyczny duch europejski, wschodnie uzdolnienie do kontemplacji: wszystkie elementy są ważne, ale muszą one zostać złagodzone i skonfrontowane ze sobą. Dialog wewnętrzny i równocześnie międzynarodowy: oto mój cel. -- Tym, których kusiłaby niecierpliwość, jednostronne położenie akcentów, don Viganò odpowiada zdaniem, które jest dla niego ważne: -- Powiniśmy zdawać sobie sprawę z tego, że aby pójść do Nieba, nie trzeba topić statku, na którym się znajdujemy; wystarczy go naprawić. Ponieważ właśnie na nim, nie na innym, zostaliśmy wezwani do zbawienia.

Don Egidio Viganò jest rzeczywiście pogodnym optymistą. Ale czy don Bosco był optymistą, czy był pesymistą, czy też przypadkiem, jak wszyscy święci, był realistą? Czy był mianowicie kimś, kto chociaż wierząc, i to do głębi, że ludzkość została ocalona przez odkupienie Chrystusa, ciągle jednak nie dowierzał sobie i zdolnościom ludzkim, świadom, że siła grzechu zawsze jest gotowa do ataku?

-- Don Bosco -- mówi jego następca -- na patrona Zgromadzenia nie wybrał świętego z Miserere, lecz świętego z Magnificat, duszę tak radosną jak święty Franciszek Salezy. Ale ten sam don Bosco był czytelnikiem, wielbicielem, uczniem także św. Alfonsa Liguoriego, tego, który napisał między innymi Apparecchio alla morte (Przygotowanie do śmierci). Jego optymizm na pewno nie był naiwnością; jego pedagogia była zapobiegawcza, skierowana na podjęcie walki o unikanie tego grzechu, którego niebezpieczeństwo dostrzegał. Wiedział jednak także o tym, że moc odkupienia jest jeszcze większa: Jezus Chrystus nie zwycięży, ponieważ już zwyciężył.

Jezus salezjanów, taki jak go don Viganò rozumie, jest "Jezusem zachwyconym życiem ludzkim, tak bardzo, że wybrał je także dla siebie. Wszystko to więc, co jest smutne, nie jest chrześcijańskie: życie dla chrześcijanina jest świętem; uciążliwym, niestety bogatym w kolce, ale świętem".

-- Jest to echo sławnego zdania, często powtarzanego przez don Bosco: -- Staramy się, aby świętość polegała na tym, by być zawsze bardzo radosnymi. Jezus, poza tym, mówi dalej don Viganò -- jest wielkim młodym, jest młodym w całym znaczeniu tego słowa: zmartwychwstanie sprawia, że jego młodość jaśnieje na wieki. Jest to ten sam stan, do którego także my jesteśmy powołani: eschatologia więc jest proroctwem młodości.

Don Bosco -- Maryja: dwumian nierozerwalny, który naznaczał całą historię salezjańską. A teraz?

-- W ciągu sześciu pierwszych lat mojego rektoratu jedną ze stałych trosk było nadanie doktrynalnej treści pobożności maryjnej. Naszym powołaniem jest służenie ludziom; trzeba znać ludzi z Ameryki Łacińskiej, aby wiedzieć, jakie niewiarygodne stanowisko zajmuje tam Matka Boża. Do tego stopnia, że nawet protestanci, jeżeli chcą przyciągnąć kogoś spośród nich do siebie, są zmuszeni obchodzić "miesiąc maryjny", którym w Chile nie jest maj, lecz listopad. Przywiązanie do Maryi stało się spoiwem wiary także we wspólnotach pozostawionych sobie samym, bez kapłanów. W niej chrześcijaństwo objawia się nie jako ideologia, ale jako wiara oparta na konkretnych osobach, na matce. Z naszego doświadczenia wynika, że tam, gdzie wzrasta kult maryjny, wzrasta także chrześcijaństwo w swojej całości. W obecnym całkowitym odzyskiwaniu naszej tradycji jesteśmy wspomagani faktem, że don Bosco w swoim kulcie dla Maryi miał to samo wyczucie eklezjologiczne, na które wskazał Sobór Watykański II: Matka Kościoła, jak to plastycznie ukazuje sławny obraz w turyńskiej bazylice Matki Bożej Wspomożycielki. Nie jest to przesłodzona Madonna, ale Niewiasta silna, z berłem w ręce, pośród apostołów, których ponagla i prowadzi.

-- Don Viganò, gdyby don Bosco obiecał księdzu, iż na pewno zostanie wysłuchana jego prośba, o co prosiłby ksiądz dla Zgromadzenia?

-- Poznawać, kochać tajemnicę Chrystusa i coraz bardziej w niej uczestniczyć. Umieć wejść na drogę prowadzącą do Miłości, którą dla nas jest Jezus, przyjaciel młodych.

-- A gdyby dana była księdzu władza wymazania mniej pozytywnego aspektu księdza rodziny zakonnej?

-- To, co ujawniłem na końcu mojego sprawozdania na Kapitułę Generalną: niebezpieczeństwo, dzisiaj, dla Zgromadzenia życia czynnego: zmierzanie się z problemami bez ich gruntownego zbadania, życie życiem zakonnym z przyzwyczajenia, poddanie się wpływom modnych ideologii.

-- Co oznacza, na płaszczyźnie także ludzkiej, być "następcą" jednej z najbardziej niezwykłych osobowości w Kościele wszystkich czasów?

-- Pocieszam się myślą, że prawdziwym następcą don Bosco nie jest rektor większy, ale jest całe Zgromadzenie salezjańskie. Każdy z nas jest powołany do trudnego zadania, aby godzić wierność z aktualizowaniem. Ja sam codziennie proszę naszego Założyciela, aby on łatał tam, gdzie ja nie potrafię załatać, aby on naprawiał sytuacje, w których ja nie wiem, co zrobić.

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
Gdy katolik jest u władzy Siostra pustelnica i ksiądz narkomanów

początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz