Przewodnik dla zniechęconych...
Ł A M A N I E   C H L E B A :   R O Z D Z I A Ł   I I I
KULTURA MODLITWY
Pewne zwroty, gesty w liturgii mogą robić wrażenie zachowania form towarzyskich. Tak dzieje się na początku mszy św. w czasie powitania zgromadzonych. Zanim jednak wejdziemy w szczegółową analizę struktury Ofiary Chrystusowej, należy zorientować się w jej ogólnej "konstrukcji".

Msza św. dzieli się na:

  • obrzędy wstępne,
  • liturgię Słowa,
  • liturgię Eucharystyczną,
  • zakończenie.

Istnieje jeszcze bardziej szczegółowy podział liturgii Eucharystii, ale na ten temat będziemy mówili szerzej w rozdziale poświęconym analizie modlitwy eucharystycznej. Chwilowo omawiamy pierwszą część -- obrzędy wstępne. Zanim jednak kapłan dojdzie do ołtarza, trzeba zdać sobie sprawę ze specyficznej sytuacji, w której znajdujemy się z chwilą wejścia do kościoła. Jesteśmy wśród bardzo rozmaitych ludzi. Są starzy i młodzi. Ludzie, których określamy jako inteligentów i zupełnie prości, rozmaite usposobienia i charaktery, obcy i znajomi. Specyfiką zgromadzenia liturgicznego jest to, że tu przede wszystkim spotykamy OBECNOŚĆ. Przypominamy sobie tekst Ewangelii: "Gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich" (Mt 18,20). Zgromadzenie liturgiczne powstaje jeszcze przed rozpoczęciem liturgii. A powitanie kapłana, który zwróci się do nas ze słowami: "Pan z wami", to nie tylko znak dobrego wychowania i nie tylko życzenie, "aby Pan był z nami", ale to nade wszystko stwierdzenie faktu Obecności, która zaistniała "w imię Pana" jeszcze przed rozpoczęciem Ofiary.

Obecność w czasie rozwoju akcji liturgicznej będzie jakościowo narastała. Drugi stopień Obecności stworzy uczestnictwo celebransa. Do ołtarza dojdzie alter Christus -- człowiek składający Ofiarę w imieniu Chrystusa. Dalszym stopniem będzie odczytanie Słowa Chrystusowego. Pod postacią Słowa w liturgii jest szczególna obecność Boga. Dynamikę narastania Obecności zakończy najpełniejszy sposób przebywania Wszechmocnego pod postaciami chleba i wina. Nastąpi to w chwili konsekracji. Uświadomienie tego procesu intensyfikacji może pomóc w koncentracji duchowej przed rozpoczęciem obrzędów mszalnych. Dużo mówi się o konieczności skupienia w modlitwie. Trzeba rozróżnić dwa rodzaje koncentracji wewnętrznej: pierwszy -- płytszy -- usiłowanie odejścia od tego wszystkiego, co rozprasza (trudne to i często niemal beznadziejne); drugi -- znacznie głębszy -- to wejście żywą wiarą we WSZECHOBECNOŚĆ Bożą. Jestem wobec Boga! Świadomość bliskości i bezpośredniości Obecności powoduje "przesłonięcie" kłopotów z "rozlataną" wyobraźnią. Skuteczność tej "metody" nie może zupełnie zdeprecjonować pierwszego, najbardziej popularnego sposobu radzenia sobie z rozproszeniami. Powinno tu nastąpić współdziałanie dwóch metod, z wyczuciem roli wiodącej "stawania w Obecności".

Zrozumienie procesu "narastania" Obecności pozwala nam właściwie odczytać mszalne savoir-vivre. Ludzie, wstający w momencie podchodzenia kapłana do ołtarza, nie wyrażają jedynie szacunku dla celebransa. Jest to oddanie czci samemu Chrystusowi, którego uobecnia kapłan. Liturgiczne "formy towarzyskie" nie kończą się na tym. Teraz kapłan pochyla się przed ołtarzem (a nawet przyklęka, jeśli na nim znajduje się tabernakulum ze świętymi Postaciami). Następnie, jakby tego "powitania" było mało, ksiądz całuje ołtarz. Po co te gesty wobec martwego drewna czy zimnego, obojętnego kamienia ołtarzowego? W rzeczywistości znaki czci sięgają głębiej -- dotyczą samego Zbawiciela. Ołtarz jest Jego symbolem. Stół ofiarny wyobraża Jezusa Chrystusa nie w sposób czynny i rzeczywisty, lecz statycznie jako przedmiot materialny właśnie w sposób symboliczny. Dlaczego? Ołtarz z kamienia może symbolicznie przedstawiać Chrystusa, który jest kamieniem węgielnym budowli -- Kościoła. Ale sięgając głębiej, ołtarz staje się poprzez ofiarę miejscem spotkania ludu Bożego z Bogiem. A Jezus jest naszą ofiarą i ołtarzem, na którym składamy dary, aby były przyjęte przez Boga. Tłumaczenie symboliki jest zawsze trudne i nieporadne. Warto przeczytać to, co na temat ołtarza pisze św. Mateusz w 23. rozdziale swej Ewangelii (w. 18-20).

Pocałowanie ołtarza to nie tylko oznaka szacunku, ale coś znacznie więcej. Pocałunek wyraża miłość. Z jaką serdecznością powinien kapłan się pochylać nad ołtarzem symbolizującym Jedynego Kapłana, samego Chrystusa? Niestety, te pierwsze gesty rozpoczynające ofiarę są często zrutynizowane. Przebiegają tak szybko, że są niemal niedostrzegalne. Zadałem kiedyś pytanie ludziom młodym, związanym przez służbę liturgiczną z ołtarzem: "co jest pierwszą czynnością celebransa?" Odpowiedzi były rozmaite: "znak krzyża", "pozdrowienie". Nikt z młodych, obserwujących tak często mszę św., nie powiedział, że pocałunek. A przecież pozycja obserwatorów jest nie do przyjęcia! Konstytucja o liturgii świętej II Soboru Watykańskiego postuluje jednoznacznie: "aby chrześcijanie podczas tego misterium wiary nie byli jak obcy i milczący widzowie, lecz aby przez obrzędy i modlitwy tę tajemnicę dobrze rozumieli, w świętej czynności uczestniczyli świadomie i czynnie" (KL 48). Widząc kapłana, pochylającego się przed ołtarzem i całującego go, nie możemy tego samego uczynić. Powinniśmy jednak wewnątrz nas samych jakoś pokłonić się głęboko Bogu. W ten sposób dokonamy wyznania wiary we Wszechmogącego. Ponadto odcinamy się od fałszywych pokłonów, jakie składamy poza liturgią fikcyjnym bożkom, nazywanym postępem, ambicjami czy pieniądzem. Oprócz wiary będzie i nasza miłość, wyrażona przez pocałunek, składany w naszym imieniu przez celebransa samemu Chrystusowi. Potem kapłan czyni znak krzyża. Jednocześnie czynią go wszyscy wierni. Jakże często żegnamy się bezmyślnie i to nie tylko na początku mszy św. A jest to podstawowy znak chrześcijaństwa. Wzywamy przecież Trójcę Przenajświętszą: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Wezwanie to jest również przypomnieniem naszego chrztu św., dokonanego właśnie w imię tych Trzech Osób. Chrzest wprowadza każdego chrześcijanina w egzystencjalną łączność z Osobami Trójcy. Inaczej mówiąc: włącza nas w życie Boże, a uściślając -- w naturę Bożą, wprowadza nas w tajemniczą wewnętrzną społeczność Trójcy Przenajświętszej. Tym samym człowiek przez chrzest został powołany do czci Bożej, czyli do kultu Bożego w czasie mszy św., która -- jak już zaznaczyliśmy -- jest uobecnieniem tajemnicy trynitarnej i męki Jezusa Chrystusa. Chrzest w imię Trójcy Przenajświętszej upoważnia nas do tego, abyśmy mogli odprawiać razem z kapłanem mszę św. Wcale nie popełniłem pomyłki, pisząc o wspólnym odprawianiu mszy św. Często zwykły śmiertelnik, bez jakichkolwiek święceń kapłańskich, nie zdaje sobie sprawy z tego, że nosi w sobie kapłaństwo Chrystusowe. Poprzez chrzest Chrystus włącza nas w siebie, czyli i w swoje najwyższe kapłaństwo. Prawda o powszechnym kapłaństwie wszystkich ochrzczonych jest fundamentalnym upoważnieniem do sprawowania liturgii. Kiedyś ta prawda u pierwszych chrześcijan była niezwykle żywa. Później, w epoce "klerykalizacji liturgii" zaczęła zanikać i stąd nastąpiło osłabienie świadomego przeżywania Ofiary Chrystusowej. W ostatnich posoborowych latach odżyła nadzieja na obudzenie zaangażowania, bo Kościół jakby sobie "przypomniał", że wszyscy wierni z tytułu udziału w kapłaństwie Jezusa są powołani i nawet zobowiązani do sprawowania kultu Bożego. Przypominając uprawnienia laikatu, nie należy zamazywać istotnej różnicy między funkcjami kapłana "urzędowego", wyświęconego do czynności ofiarniczych i konsekracyjnych, a działaniem liturgicznym, wynikającym z kapłaństwa wiernych. Laikat wszystkie swoje dobre uczynki, trud pracy codziennej, życie rodzinne, wysiłek apostolski, modlitwy składa Ojcu Niebieskiemu we mszy św. wraz z ofiarą Ciała Pańskiego.

Znak krzyża świętego jest niezmiernie bogaty w swojej treści. Poza przypomnieniem naszego chrztu i Męki Jezusowej przez wezwanie Trójcy Niepojętej wskazuje na właściwy układ liturgiczny. We mszy św. powinniśmy się zawsze zwracać do Ojca przez Syna w Duchu Świętym. Trynitarny kierunek modlitwy bardzo wyraźnie jest zaznaczony w modlitwach mszału. Każda z nich kończy się niezmiennie: "przez Chrystusa" i niemal zawsze jest skierowaniem prośby czy dziękczynienia lub chwały do Ojca w Duchu Świętym. Znak trynitarny rozpoczyna modlitwę liturgiczną i treść wytyczona przez ten gest jest utrzymana przez całą mszę św. Zakończy się ona również tym symbolem. Znaki liturgiczne wyrażają głębię życia wewnątrz Trójcy Przenajświętszej: stale Syn dąży do Ojca (ile razy czytamy o tym w Ewangelii, zwłaszcza zapisanej przez św. Jana: "oto idę do Ciebie, Ojcze") w Duchu Świętym, który łączy miłością boską Ojca z Synem. Powstaje przekorne pytanie: czy nie można bezpośrednio modlić się do Chrystusa? Jak najbardziej, wszędzie można, tylko w liturgii... nie warto. Bo to nie jest moja tylko osobista, prywatna modlitwa, ale to nurt wspólnoty POWSZECHNEJ. I jeżeli, w tym nurcie płynąc, chcę dopłynąć, to muszę zapomnieć o swoich indywidualnych przyzwyczajeniach. Bo wtedy jestem sam. Osamotniony. A w liturgii jesteśmy z całą Trójcą Osób Boskich i ze wszystkimi wiernymi, z wielką boską siłą i zgodnie z rytmem natury. To znaczy -- zgodnie z życiem wewnątrz tych Trzech Niewyrażalnych. A może ściślej: przez chrzest włączeni jesteśmy bardziej "wewnątrz" Trójcy Przenajświętszej. O tym wszystkim warto pamiętać, gdy czynimy znak krzyża św. Może wtedy przeżegnamy się nie machinalnie, ale z pełną świadomością, niosącą życie "przez Syna w Duchu Świętym do Ojca!"

Po znaku krzyża następuje pozdrowienie, o którego sensie już wspominaliśmy. Oprócz powitania: "Pan z wami", kapłan ma jeszcze dwa inne zwroty do wyboru. Może on powtórzyć dosłownie zakończenie Drugiego Listu św. Pawła do Koryntian: "Miłość Boga Ojca, łaska naszego Pana, Jezusa Chrystusa, i dar jedności w Duchu Świętym niech będą z wami wszystkimi". Jest to znacznie bogatsze w treść pozdrowienie aniżeli pierwsze. Wyraźnie wzywa trzy Osoby Trójcy, precyzując ich oddziaływanie na nas. Jest to jeszcze jedno trynitarne podkreślenie struktury modlitwy liturgicznej. Tylko że Konstytucja o liturgii zdecydowanie poleciła unikać wszelkich powtórzeń liturgicznych. Wiele z nich zostało z modlitwy Kościoła wyeliminowanych. A właśnie w tym miejscu po znaku krzyża wzywającym Trójcę Przenajświętszą mamy bezpośrednio w pozdrowieniu powtórną inwokację trynitarną.

Kapłan może zastosować jeszcze trzecie pozdrowienie: "Łaska i pokój od Boga, naszego Ojca, i od Pana Jezusa Chrystusa". Znamienne, że w dobie "dowartościowania" Pisma Świętego i to pozdrowienie zostało wzięte z Nowego Testamentu, a mianowicie z Listu do Galatów (1,3). Można żałować, że celebransi -- mając możliwości urozmaicania liturgii -- często trwają przy jednej formule, doprowadzając uczestników do reakcji nawykowych, osłabiających przeżycia w pełni świadome. Wierni natomiast, jeżeli już nawet rozumieją sens pozdrowienia, w jakże licznych przypadkach nie potrafią się wczuć w atmosferę -- tworzącego się przez słowa i gesty liturgii -- braterstwa. Pozostają sztywni w skorupie własnych przeżyć. A przecież pozdrowienie zawiera w sobie dynamikę, jednoczącą ludzi.

Następnym elementem obrzędów wstępnych, już nie związanym z uprzejmością, jest akt pokuty. Można zaryzykować stwierdzenie, że jest on samobójczy. Zazwyczaj jesteśmy nastawieni na samoobronę. Bronimy się wszędzie i wobec wszystkich, a w momencie aktu pokutnego tracimy niejako instynkt samozachowawczy, uderzamy w siebie. Nie bronimy się, ale wobec wszystkich oskarżamy siebie. Na wezwanie kapłana do oczyszczenia wyznajemy winy wobec Boga i braci. Od właściwego przeżycia tej sytuacji wiele zależy. Jeśli nastąpi szczere wyznanie, dalszy ciąg mszy św. może być w znacznej mierze uświęcony. Na początku aktu pokuty -- po wezwaniu przewodniczącego liturgii -- nastąpić powinna chwila ciszy. Piszę "powinna", bo nie zawsze kapłani o niej pamiętają. Cisza we mszy św. ma dla wszystkich duże znaczenie, dlatego należy jej bronić. Najczęściej jednak narzekamy na "przegadanie" mszy św. przez celebransa i na tym się kończy. A powinno się pójść po mszy św. do zakrystii i tu w sposób kulturalny wyjaśnić, na czym polega "błąd", upomnieć się o strefę ciszy. Momentów ciszy w liturgii będzie kilka. Ten pierwszy ma specyficzne znaczenie. Nie chodzi o to, abyśmy w ciszy robili rachunek sumienia. Pauza jest zbyt krótka. Trzeba ją wykorzystać na wywołanie uczucia żalu za popełnione grzechy. Trzeba stanąć w milczeniu wobec Chrystusa ukrzyżowanego za nasze zło. Żal ma moc oczyszczającą. Milczenie nie powinno nas wprowadzać w nastrój milczenia indywidualizującego, wyodrębniającego, separującego od wspólnoty. Moment osobistej refleksji nie powinien dzielić od innych, ale łączyć. Stale we mszy św. trzeba sobie przypominać, że jesteśmy wobec Boga "razem". Za chwilę z ciszy osobistej wracamy na teren modlitwy wspólnej wyznając, że zgrzeszyliśmy nie tylko wobec Boga, ale i wobec braci i sióstr. W posoborowym Confiteor są pewne zmiany. Skróty wobec wersji sprzed Vaticanum II. Ale nie tylko. Zostało wprowadzone nowe wyrażenie. Było ono od wielu wieków stosowane w wyznaniu grzechów w rycie dominikańskim. Chodzi o to, że po reformie wyznajemy nie tylko grzechy dokonane czynem, myślą i słowem, ale również "zaniedbaniem". W ten sposób zwraca się uwagę na szeroką sferę zła, popełnionego nie przez działanie, ale zaniechanie. Mogłem komuś pomóc -- nie pomogłem. Powinienem zdobyć się na czyn odwagi, a stchórzyłem i zabrakło tego działania. Niezwykle dużo zła popełniamy, nie popełniając właściwie niczego.

Posoborowe komisje liturgiczne stworzyły układy pluralistyczne. W mszale kapłan ma do wyboru kilka formuł różnych wezwań do pokuty. Niektóre z nich, mówiące o nawróceniu dobrego łotra czy o Pasterzu, który wytrwale poszukuje zagubionych owiec, są bardzo piękne, lecz niestety pozostają w mszale, wierni ich nie słyszą. Słyszą natomiast jedną formułę, która już się zbanalizowała i z tego powodu nie porusza wewnętrznie. Niektórzy księża popełniają klasyczny grzech zaniedbania w samym akcie pokuty przez niewykorzystanie pełnych możliwości inspiracji nowej liturgii. I znowu nie warto marnować sił na krytykanctwo schematyzmu liturgicznego, znacznie właściwsza będzie droga osobistej rozmowy z księdzem. Osobliwa to chwila, gdy "owieczka" nawraca pasterza, a jeśli temu ostatniemu nie brakuje pokory, następują chwile wspaniałej przemiany w liturgii, która dotychczas nużyła i usypiała.  Jeśli owieczka nie zdobędzie się na przełamanie nieśmiałości lub zabraknie jej ochoty do ochrony dobra wspólnego wszystkich wiernych, wówczas może nastąpić zło pominięcia czynu uzdrawiającego sytuację.

Pod koniec aktu penitencjarnego następuje moment przebaczenia. Jest to oczyszczenie przez miłosierdzie Boskie grzechów lekkich. Absolucja na początku mszy św. nie jest rozgrzeszeniem, zastępującym sakrament pokuty. Chociaż i tutaj w nadzwyczajnym natężeniu żalu -- żalu doskonałym -- może wyjątkowo nastąpić odpuszczenie nawet grzechów śmiertelnych. Nie stawiając barier dla działania miłosierdzia, należy przestrzec przed zbyt pochopnym liczeniem na wywołanie żalu doskonałego poza spowiedzią. Zdarzają się takie sytuacje, ale niezmiernie rzadko. A co najtrudniejsze, nigdy w takich sytuacjach nie ma pewności, że zostały odpuszczone najgorsze grzechy. Pewność stwarza tylko sakrament pokuty.

Do aktu pokuty nawiązuje następny element obrzędów wstępnych -- wezwanie zmiłowania Pańskiego. Liturgia, jak już o tym wspomniałem, nie toleruje dublowania tekstów. Dlatego jeśli w akcie pokuty zastosowano już w jednym z ośmiu wariantów wezwanie "Panie, zmiłuj się" lub "Chryste, zmiłuj się", wówczas byłoby błędem powtarzanie za chwilę tego samego tekstu. W takiej sytuacji wezwanie zostaje opuszczone. O tym powinni pamiętać wszyscy prowadzący liturgię. Zapominają o tym najczęściej "przewodnicy śpiewu", "kantorzy", którzy często beztrosko podejmują powtórzenie śpiewu przebłagalnego. Do czasów papieża Grzegorza Wielkiego (a zatem mniej więcej do VII wieku) "Panie, zmiłuj się" było śpiewane po grecku jako Kyrie eleison. W tamtych czasach w liturgii używano nie łaciny, ale języka słonecznej Hellady. Kyrios po grecku oznacza Pana, ale właśnie z dużej litery: boskiego Pana. W ośrodkach starających się o powiązanie współczesności z tradycją istnieje tendencja do zachowania Kyrie eleison w brzmieniu oryginalnym. W ten sposób tworzymy jakby rezerwat przeszłości. Relikt grecki przypomina nam w każdej mszy św. o naszym pochodzeniu. Nie tylko rzymskim. Gdybyśmy konsekwentnie zachowali również i mały fragment łaciny, mielibyśmy wówczas żywy pomnik naszej wspaniałej przeszłości. Nawet człowiek nie obyty z historią wyczuwałby powiew wieków i rozumiał, że chrześcijaństwo nie narodziło się wczoraj. W polskiej rzeczywistości mamy pewną łatwość w zachowaniu Kyrie eleison. Niemal wszyscy Polacy są przecież wychowani na tradycji najstarszej pieśni bojowej: Bogurodzica, w której przewija się refren: Kyrie eleison.

Pierwotne Kyrie było niesłychanie rozbudowane. Była to właściwie długa litania błagalna z wieloma wezwaniami. Dopiero od VIII wieku nastąpiła redukcja, doprowadzająca do dzisiejszego jedynie "Panie, zmiłuj się". Nasi bracia prawosławni wiele cennych klejnotów wspólnej przeszłości przechowali w swej wspaniałej liturgii. Wschodnie ektenie są pozostałością historycznej litanii. W cerkwiach bije w niebo potężne wezwanie Hospodi pomiłuj. Wielokrotnie powtarzane i splątane wezwaniami tworzy niezapomniany klimat prawosławnej modlitwy. II Sobór Watykański, sięgając do przeszłości, ocalił wezwania litanii i umieścił je jako modlitwę powszechną po wyznaniu wiary. Litania pozostała, jedynie zmieniła swoje miejsce.

Samo wezwanie do miłosierdzia pochodzi z Ewangelii. Tak przecież wołali do Boga ludzie skrzywdzeni, dotknięci ślepotą czy trądem. Jest to krzyk rozpaczy, ale i nadziei, do Tego, który wszystko może.

Kyrie jest ubogie w konkretyzację, ale przez to obejmuje szeroki, niemal kosmiczny zakres. W tym zakresie mieści się wszystko, o co współczesność może błagać Stwórcę. Kyrie ma oddech wieków i przestrzeni, ludzkich trosk i tragedii.

Uprzejmość jest oznaką szacunku. W stosunku do wartości absolutnej uprzejmość będzie się wyrażała w oddaniu czci. We mszy św. już od VI wieku śpiewa się hymn chwały Gloria. Zawsze wartości boskie idą równolegle z ludzkimi. W hymnie czcimy Boga, a ludziom przekazujemy życzenia pokoju. Ten swoisty rytuał pochodzi z drugiego rozdziału Ewangelii św. Łukasza. Pierwsze Gloria wyśpiewał chór aniołów przy narodzeniu Jezusa Chrystusa. W liturgii, powtarzając za aniołami słowa chwały, spełniamy istotny cel naszego życia. Nie istniejemy przecież tylko dla siebie, dla własnych ambicji, sukcesów. Życie, które zamyka sens egzystencji do własnego wymiaru, wcześniej czy później okazuje się bezsensem i często powoduje totalne zniechęcenie, wyrażające się ucieczką od takiego życia przez próbę samobójstwa. Zostaliśmy stworzeni w ramach koncepcji, która oszałamia swym wymiarem. Przerasta ludzi, sięga Boga. Uświadomienie faktu, że zostałem powołany do oddania chwały samemu Bogu, powoduje zrozumienie sensowności hymnu liturgicznego. Jego poszczególne wezwania wskazują na wielkość i wspaniałość Absolutu. W całości mszy św. przeważają elementy prośby, wdzięczności. Warto w pełni wykorzystać moment chwały, aby uświadomić sobie sensowność swojej egzystencji i wejść na teren modlitwy jakościowo najwyższej klasy. Modlitwa chwały jest jakimś szczytem zwrotu człowieka ku Bogu. Nie negując konieczności prośby i wdzięczności, trzeba dobrze sobie zdawać sprawę, gdzie leży wielkość człowieka w modlitwie. Niesłychanie ciekawe, iż wielkość Stwórcy wcale nie umniejsza człowieka. Wprost przeciwnie, dobrze pojęta zwiększa godność modlącego się. Zostaliśmy stworzeni na gigantyczną miarę. Zmniejszanie boskiego "zaprogramowania" powoduje katastrofę człowieka. Autentyczna uprzejmość nigdy nie wywołuje kompleksu niższości. Jest odkryciem właściwych proporcji, polega na pochyleniu się przed prawdziwą wartością. Skłon wobec wartości nie poniża, ale dźwiga w górę pochylającego się. Wzrastanie wartości w tego rodzaju uprzejmości jest tym większe, im wyższa jest wartość czczona.

Być może, iż w roku 112 był znany i stosowany hymn mszalny. W tym roku bowiem Pliniusz Młodszy, pisząc sprawozdanie dla cesarza Trajana, wspomina o pierwszych wyznawcach Chrystusa i o tym, że hymn "śpiewają do Chrestosa jako do Boga". Jest to tylko hipoteza, że tym hymnem mogło być Gloria. Pewne historyczne przekazy wskazują na okres znacznie późniejszy. Warto jednak pamiętać o "donosie" Pliniusza, zwłaszcza w dyskusjach z tymi, którzy negują historyczność istnienia Chrystusa. W ten sposób informacja liturgiczna wspomaga możliwości apologetyczne. Modlitwa chwały ratuje przed zgubieniem sensu egzystencji i przypomina podstawowe fakty historyczne z dziejów chrześcijaństwa.

Wreszcie ostatni element wstępu liturgicznego, jakim jest tzw. kolekta, znowu przypomina o problematyce savoir-vivre w modlitwie. Kolekta, krótka modlitwa, może wzywać lub -- jeśli ktoś woli -- grzecznie zapraszać do wspólnego zwrotu do Boga. Kapłan bowiem na początku kolekty wzywa, zaprasza: "módlmy się". I potem następuje cisza. Jest to już drugi moment refleksji osobistej w liturgii. Jeśli przewodniczący, znając dobrze przepisy rytualne, po wezwaniu robi pauzę, to można się obawiać, że chwila ta nie jest na ogół dobrze wykorzystywana. Wiele osób w natłoku słów i zwrotów liturgicznych nie dostrzega tej przerwy w pobożnej "gadaninie". Inni traktują ją jako przerywnik, wywołujący pustkę zapełnianą własnymi myślami, jakże dalekimi od tego, co się dzieje przy ołtarzu. Cisza na początku kolekty jest dla nas, dla naszych prywatnych problemów. Mamy ją zapełnić własnymi prośbami, jak najbardziej osobistymi. Milczenie powinno krzyczeć do Boga. "Cisza jest głosów zbieraniem" -- powiedział Norwid. Najczęściej krzyczy -- pustką. Po ciszy następuje modlitwa Kościoła jako wspólnoty.

Na sposób myślenia rzymskiego, logicznego a lapidarnego, sformułowane są prośby wynikające z aktualnego okresu liturgicznego lub obchodzonego święta. W kolekcie jest jakby synteza sytuacji, w której znajdują się wspólnie modlący się ludzie. Warto zwrócić uwagę na uroczyste, długie zakończenie tej oficjalnej modlitwy Kościoła. Niemal zawsze kończy się zwrotem: "przez Chrystusa, Pana naszego". Zaznacza się kierunek prowadzenia przez Pośrednika "do Ojca". Kościół nie zapomina i o Trzeciej Osobie Trójcy: zwrot do Ojca przez Syna łączy odwieczną więzią boskiej miłości, jaką jest Duch Święty. W zakończeniu kolekty, będącej finałem wstępu do mszy św., znajduje się powtórzenie układu trynitarnego, który na samym początku otworzył znak Trójcy: Krzyż.

Nazwa "kolekta" pochodzi od łacińskiego słowa colligere. Oznacza ono "zbieranie". Kolekta zbiera wszystkie elementy wstępne w całość. W kręgach kościelnych "kolektą" nazywa się również zbiórkę pieniędzy na tacę. Niektórzy z liturgistów przypuszczają, że kolekta jest modlitwą nad zebranym ludem. Ostatnia możliwość podkreśla konieczność postawy stojącej wiernych w czasie kolekty. Postawa stojąca zawsze wyraża jakąś gotowość. Stojący lud wyraża gotowość zebranego zgromadzenia do prowadzenia wspólnej modlitwy. W kościele powinno być jak najmniej dyrygowania postawami wiernych. Należy zostawić jak największą dowolność. Każdy powinien znaleźć swoją właściwą postawę wobec Boga. Kilka jednak momentów we mszy św. powinno podkreślać przez jednolitą postawę jedność zbiorowości. Oprócz kolekty należy do nich Ewangelia. Wówczas, na znak szacunku dla Słowa Chrystusowego, wszyscy powinni stać. Podobnie jest w czasie prefacji, Ojcze nasz i ostatniej wspólnej modlitwy po komunii św. Zrozumiałą rzeczą jest postawa klęcząca w najważniejszym momencie Ofiary -- w czasie uobecnienia śmierci Chrystusowej, tzn. podczas konsekracji i ostatniego błogosławieństwa. Z psychologicznego punktu widzenia postawa siedząca sprzyja optymalnej percepcji. Dlatego jest polecana w czasie liturgii słowa. W sumie, od pierwszych wieków przeważa postawa gotowości, wyrażona stojącą postawą wiernych. W średniowieczu w okresie hołdów feudalnych zaczęło dominować klęczenie. Ostatni Sobór i przepisy komisji posoborowych starają się nawet i przez właściwą postawę wrócić do źródeł kształtowania kultury w modlitwie.

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
EWOLUCJA W LITURGII GDZIE ZACZYNA SlĘ PRZEGRANA?

początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz