|
JACEK SALIJ OP 3. Kościół a małżeństwa osób rozwiedzionych |
|
Chcę mówić o potrzebie ewangelicznego krytycyzmu zarówno wobec tej teologii, która rygorystycznie broni zasady, absolutnej nierozerwalności małżeństwa, jak wobec tej, która próbuje otwierać możliwości jakiegoś złagodzenia katolickich zasad 1. Kościół katolicki niezmiernie się zasłużył - także wobec współczesnej kultury, bardziej niż kiedykolwiek potrzebującej takiego świadectwa - że tak wytrwale i jednoznacznie jest wierny literze Ewangelii: "Kto by oddalił swą żonę, a pojąłby inną, popełnia cudzołóstwo względem niej. I gdyby żona opuściwszy swego męża wyszła za innego, popełnia cudzołóstwo" (Mk 10, 11-12). Zarazem jednak trudno nie słyszeć tych dramatycznych pytań, jakie rodzi sytuacja tysięcy katolików, którzy z powodu nie dających się uporządkować spraw małżeńskich znaleźli się na marginesie Kościoła. Czy wierność literze Ewangelii nie przesłania i nie przytłacza tego, co najważniejsze: wierności jej duchowi? Dość często zarzuca się stanowisku Kościoła odnośnie do rozwodów i małżeństw osób rozwiedzionych bezduszność, ciasny rygoryzm, brak ducha miłości. Co sądzić o tym - naocznym przecież - napięciu między literą a duchem Ewangelii? Po pierwsze, wszelkie próby wypośrodkowania między literą a duchem wydają się skażone nieuleczalną niewiernością wobec słowa Bożego. Naukę Chrystusa należy przyjmować dosłownie. Jak mówił Norwid, nie wolno Ewangelii brać przez rękawiczkę. Mnożące się dzisiaj próby rozluźnienia katolickich zasad o świętości małżeństwa cechuje zwykle ten sam, trudny do przyjęcia schemat, jakoby miłość nakazywała niekiedy odstąpić od dosłownego rozumienia nauki Ewangelii. Z drugiej przecież strony nie sposób zaprzeczyć, że praktyka Kościoła sprawia nierzadko wrażenie, jak gdyby w naszej wierności nauce Chrystusa o małżeństwie liczyła się głównie i przede wszystkim litera. Niniejsze refleksje są próbą pokazania, że zachowując literalną wierność przykazaniom Chrystusa, można - i trzeba - czynić to w duchu miłości. Napięcie między literą a duchem należy rozwiązać nie przez odstępstwo od litery, ale przez przesycanie litery duchem. |
Zapewne, prawda tych uwag jest tylko teoretycznie prosta. Wystarczy sobie przypomnieć pełne bólu głosy tych wszystkich, którzy pytają, czy Bóg rzeczywiście chce, aby przez całe życie ponosili skutki młodzieńczej nierozwagi, z jaką zawarli pierwsze małżeństwo, niedobrane i niejako z góry skazane na rozpad. W rozmowach z takimi ludźmi moja wierność Ewangelii jest pełna nieśmiałości wobec nich i żalu do nas samych, że tworzymy atmosferę sprzyjającą lekkomyślnym małżeństwom i zbyt łatwym rozwodom. W ocenie takich sytuacji należy chyba okazywać równie mało tupetu i równie wiele stanowczości, jak spowiednik, kiedy nędzarz mu się spowiada, że był zmuszony ukraść chleb drugiemu nędzarzowi. Wydaje się, że jest przede wszystkim sygnałem jakiejś choroby społecznej, jeśli zbyt często zdarzają się sytuacje, w których alternatywą złamania prawa Bożego jest heroizm lub coś niewiele mniejszego. Jaką perspektywę pojednania z Bogiem i Kościołem można pokazać tym wierzącym, których małżeństwa Kościół nie może potwierdzić sakramentalnie, mimo że jest już związkiem trwałym i jego rozwiązanie nie wchodzi w rachubę? Po tym między innymi rozpoznajemy Bożą obecność w świecie, w którym żyjemy, że w jakiejkolwiek sytuacji człowiek by się znalazł, powrót do Boga jest zawsze możliwy. Ludziom tym radziłbym najpierw spieranie się z Bogiem na temat swojej sytuacji, ale w duchu wiary, to znaczy z tym nastawieniem, że w walce zwycięży Bóg, a ja mam wyjść z niej jakoś oczyszczony i pogłębiony. Zrozumieć w duchu wiary winę mojej dawnej niewierności znaczy zobaczyć, że Bóg jest Ojcem i kocha, zarówno wtedy gdy daje przykazania, jak wówczas kiedy przebacza. Bywa, że człowiekowi jak gdyby potrzeba upadku, aby zrozumiał wspaniałość Bożej miłości. Coś z tego, co odważamy się śpiewać w liturgii wielkosobotniej, nazywając grzech Adama błogosławioną winą. Jeśli ktoś w swoich zmaganiach z Bogiem dojdzie do tego punktu, wówczas chyba łatwiej mu będzie znieść wyłączenie z komunii (paradoks: łatwiej, mimo pogłębienia wiary!). Potrzeba pokuty, nawet tak ciężkiej, będzie w nim bowiem równie żywa, jak tęsknota za sakramentalnym spotkaniem z Chrystusem. A ból z powodu tej najtrudniejszej dla chrześcijanina pokuty będzie łagodzony świadomością, że swoim życiem jestem przecież jakoś do komunii zwrócony. Kończąc niniejsze refleksje, spróbuję skomentować stosowaną niekiedy praktykę, która osoby nie związane sakramentalnie, a mieszkające nadal ze sobą, dopuszcza do Eucharystii jedynie pod warunkiem, że zobowiązali się żyć jak brat z siostrą. Nasza psychika na ogół źle znosi to, co wymuszone, nawet jeśli człowiek wymusza od samego siebie. A dochodzi przecież do tego ważniejszy jeszcze wzgląd na współmałżonka i pokój w rodzinie. Jednym słowem, raczej nie radzę podejmować takiej decyzji, dopóki człowiek nie jest zdolny nadać jej jakiegoś wewnętrznego sensu w duchu wiary. Wydaje się, że ta trudna propozycja dla niektórych par stęsknionych powrotu do sakramentów jest na pewno rozwiązaniem realnym. Inni mogliby widzieć w niej jakąś perspektywę na przyszłość, nawet jeśli jeszcze nie określoną. Ale nie trzeba wezwania do pojednania z Bogiem sprowadzać karykaturalnie tylko do tego szczegółu. Najważniejsze, co można powiedzieć ludziom spragnionym pełnego powrotu do Kościoła, to zapewnienie, że nadzieja zbawienia - wyrażana czynami i całym nastawieniem - może naprawdę stać się wytyczną ich życia. Wówczas, nawet jeśli człowiek nie może jeszcze przystąpić do komunii, przecież duchowo jest coraz bliżej komunii. ("W drodze", październik 1973, nr 2, s. 67-75) |
P r z y p i s y 1 Por. bogaty przegląd bibliograficzny zagadnienia: J. F. Castańo, Nota bibliographica circa indissolubilitatis matrimonii actualissimam questionem, "Angelicum" 1972, nr 49 s. 463-503. Nurt drugi reprezentuje np. B. Häring, Piecza nad zbawieniem rozwiedzionych i nieważnie poślubionych, "Concilium" 1970, nr 1-5, s. :362-366. DO TEKSTU |
|
początek strony (c) 1996-1998 Mateusz |