Gdybym mogła uwierzyć w dobrego Boga...
Zawierając przed dwudziestu pięciu laty związek małżeński uważaliśmy, że jest to dobrowolna umowa pomiędzy dwojgiem kochających się ludzi i w tej sprawie świat nie ma nic do powiedzenia. Ponieważ świat wymagał legalizacji, uczyniliśmy to w Urzędzie Stanu Cywilnego. Było to drugie małżeństwo mego męża (poznałam go już jako człowieka rozwiedzionego i w żadnej mierze nie przyczyniłam się do rozpadu jego pierwszego związku).
Bardzo trudno jest mi odpowiedzieć w sposób jednoznaczny na pytania, gdyż z perspektywy czasu wszystko, co ma związek z Kościołem (szeroko rozumianym), wiąże się z moim stosunkiem do Boga. Wydaje mi się, że jestem (teraz) agnostyczką, ale w dawniejszych latach, w latach dzieciństwa aż po wiek dojrzały, stosunek ten kształtował się różnie. Nie będę opisywać prób dochodzenia do wiary, tego, jak gorąco, choć bezskutecznie jej pragnęłam - w rezultacie nie wierzę w istnienie Boga.
Nie mogę pogodzić się z wiarą, która jest przeciwna rozumowi. Żałuję, ale nie mogłam wyrobić w sobie pokory, aby wierzyć ślepo. Wiem, że to, co piszę, to herezje, nie chcę jednak kłamać, pisząc, że trwanie w związku niesakramentalnym odczuwam szczególnie boleśnie. Wszystkie przytoczone ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne, miałyby dla mnie znaczenie, gdybym zachowała wiarę.
Co się tyczy nierozerwalności związku, to uważam go za nierozerwalny, ale wynika to z naszego własnego przekonania. Gdybym miała obok siebie człowieka niegodnego - odeszłabym. Przypuszczam, że każda para małżeńska ma indywidualne problemy.
Gdybym mogła uwierzyć w dobrego Boga, powołującego ex nihilo świat pełen cierpień i obojętnego na cierpienia! Sprzeczność ta - to mój problem, a obojętność wobec Kościoła jest jej pochodną.
(ankieta 25)
|