TĘSKNOTA I GŁÓD I. MÓWIĄ PARY NIESAKRAMENTALNE

 
5. Głód Eucharystii
 
  1. Ciąży mi ogromnie brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii
    ankieta 51
  2. Ograniczenia par niesakramentalnych odczuwamy boleśnie
    ankieta 16
  3. Odczuwam dotkliwie brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii
    ankieta 11
  4. Boleśnie odczuwamy brak dostępu do sakramentów
    ankieta 15
  5. Nikt nie może zabronić nam wierzyć w Boga
    ankieta 50
  6. Nic nie jest w stanie odebrać nam przynależności do Boga
    ankieta 49
  7. Wierzymy, że będzie nam dana laska przyjęcia Chrystusa do serc naszych
    ankieta 30

 

Ciąży mi ogromnie brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii

Odpowiadając na waszą ankietę, chciałbym podkreślić fakt, że od dawna zastanawiałem się, dlaczego Kościół tak łatwo rezygnuje z tylu tysięcy ludzi, którzy w wyniku często dramatycznych - w sensie duchowym jak i moralnym - wydarzeń znaleźli się w sytuacji takiej jak ja. I co grosza, w sytuacji właściwie bez wyjścia. Wydaje mi się, że to jedyny przypadek, kiedy Kościół wykazuje bezwzględność. Może "dostać" rozgrzeszenie każdy, największy nawet grzesznik, ale nie człowiek, który w pewnym momencie swojego życia był na tyle słaby, że zdecydował się na rozwód. Chciałbym tu podkreślić określenie "słaby", gdyż w moim odczuciu na rozwód może zdecydować się tylko człowiek całkowicie załamany psychicznie, nie mogący pogodzić się z faktem niedochowania przysięgi małżeńskiej przez drugą stronę oraz nieustannym deptaniem jego godności i uczuć.

W moim przypadku, w pięć lat po rozwodzie, zawarłem związek cywilny. Pierwsze małżeństwo było, niestety, sakramentalne. Wszcząłem pewne kroki celem uzyskania unieważnienia poprzedniego małżeństwa, ale zrezygnowałem z tego, chociaż rokowania były pomyślne, pod warunkiem jednak drobnego naginania faktów do potrzeb sprawy. Pomimo że nie musiałbym nawet kłamać, interpretacja określonych faktów nie była w pełni zgodna z moim własnym sumieniem. Być może byłem w tym momencie zbyt mało obiektywny w stosunku do siebie samego, ale unieważnienia małżeństwa pragnąłem nie dla ludzi, lecz dla własnego sumienia.

Chyba należałoby tu dodać, że w momencie zawierania związku sakramentalnego, jak również przeprowadzania rozwodu, moja łączność z Kościołem była, mówiąc skromnie, bardzo słaba. Powrót do wiary nastąpił właściwie w dużym stopniu pod wpływem osoby, z którą zawarłem związek cywilny, oraz Ojca Świętego Jana Pawła II. Ale nie ma miejsca w Kościele dla takiego nawróconego grzesznika jak ja. Cokolwiek bym uczynił, aby wrócić do Kościoła, będzie złe z punktu widzenia czysto ludzkiego. Jeżeli nic nie uczynię, nie mogę zbliżyć się do Kościoła. Wytworzył się zamknięty krąg, z którego zupełnie nie widzę wyjścia. A ilu ludzi jest w podobnej sytuacji?

Wydaje mi się, że częściowo odpowiedziałem już na pierwsze pytanie. W chwili obecnej uważam się za człowieka wierzącego, ale równocześnie odrzuconego przez Kościół. Łączność z Kościołem utrzymuję przez udział w coniedzielnej Mszy świętej oraz za sprawą Ojca Świętego Jana Pawła II, który nie odtrąca całkowicie ludzi takich jak ja, podkreślając wielkie miłosierdzie Boże. W każdym razie mogę pokładać ufność jedynie w Bogu, a nie w Kościele.

Co do drugiego i trzeciego pytania, wyjaśniam, że ta sytuacja ciąży mi ogromnie, i to jest chyba największa tragedia - brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii. W pełni rozumiem stanowisko Kościoła w sprawie nierozerwalności i dozgonności związku małżeńskiego, ale proponowałbym w określonych sytuacjach, kiedy nie ma już szans na powrót do związku sakramentalnego, na przykład w ileś lat (pięć, dziesięć) po zawarciu związku cywilnego, dopuścić takie osoby do Sakramentów Pokuty i Eucharystii. Może by odejść od dotychczasowych reguł Kościoła w momencie I Komunii świętej dziecka ze związku niesakramentalnego. Jak wielka byłaby to radość dla wielu, wielu rodzin. Przecież to dziecko idące do I Komunii świętej jest jednak pewnym znakiem błogosławieństwa Bożego, również dla tej niesakramentalnej rodziny. Wierzę, że taka rodzina nie stanowiłaby zagrożenia dla podstawowej zasady nierozerwalności małżeństwa, natomiast w dobie ekumenizmu byłby to krok, jak to się ostatnio mówi, "we właściwym kierunku". O pozytywnych aspektach takiego kroku Kościoła dla dobra wychowania dziecka ze związku niesakramentalnego nie muszę chyba pisać, tak są oczywiste.

I na koniec. Cieszę się bardzo, że podjęliście te trudne sprawy i wierzę, że nie zabraknie wam sił i błogosławieństwa Bożego w ich kontynuacji.

(ankieta 51)

 

Ograniczenia par niesakramentalnych odczuwamy boleśnie

Jesteśmy małżeństwem tylko po ślubie cywilnym, nazwać to można: "Ofiary powojennego konfliktu między państwem a Kościołem".

Jesteśmy urodzeni, ochrzczeni i wychowani jako katolicy. Brak ślubu kościelnego nie zmienił naszych przekonań. Ograniczenia, jakie Kościół zastosował wobec tych par, są najcięższe. Taka dyskryminacja chyba żadnej ze stron nie przynosi korzyści.

Proponujemy pozostawić tym parom możliwość decyzji, w zależności od ich sytuacji, i znieść wszystkie ograniczenia. Dobre życie będzie ich ślubem złożonym wobec Boga i ludzi.

(ankieta 16)

 

Odczuwam dotkliwie brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii

Nie zawarłem sakramentalnego związku, ponieważ miałem ślub kościelny z pierwszą żoną, z którą rozszedłem się w 1963 roku (za obopólną zgodą, małżeństwo było bezdzietne). Kilka lat temu spróbowałem wnieść prośbę o unieważnienie mego małżeństwa, została ona jednak "jako bezpodstawna" oddalona. W 1988 roku odbyłem "szkolenie" w kościele Św. Floriana, po którym zaświtała słaba nadzieja na ponowne rozpoczęcie działań w tym zakresie. Intensywne życie zawodowe, społeczne i rodzinne odsuwa w czasie próbę ponownego rozpoczęcia starań w tej sprawie.

Moją przynależność do Kościoła katolickiego określam jako akceptację wszystkich zasad chrześcijańskich, a także realizację ich w życiu. Uczestnicząc w Mszach świętych, staram się dokładnie wsłuchać w teksty mówione, a szczególnie dotyczy to Ewangelii i kazań. Doceniając siłę i współczesne zadania Kościoła, pomagam w organizowaniu życia intelektualnego w parafiach (prelekcje, wykłady), ostatnio w ramach Towarzystwa Przyjaciół "Powściągliwości i Pracy".

Ograniczenia, które mnie dotyczą, akceptuję zgodnie z zasadą "prawo jest prawem", ale uważam je za krzywdzące. Zbrodnie zabójstwa może Kościół wybaczyć (zmazać), a rozejście się małżonków nie. Rozumiem, że zasada nierozerwalności małżeństwa była szczególnie słuszna w czasach, gdy kobieta była bardziej uzależniona od mężczyzny. Dzisiaj emancypacja kobiet powoduje, że to mężczyzna może być stroną skrzywdzoną. Uważam, że w przypadkach braku potomstwa lub gdy dzieci są dorosłe, za zgodą współmałżonków, należałoby ułatwić unieważnienie małżeństwa. Utrzymywanie pozornych małżeństw, nienawidzących się nawzajem, obojętnych sobie, jest niepotrzebne.

Mnie osobiście najbardziej dokucza brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii. W trakcie Mszy świętej, kiedy większość wiernych przystępuje do Komunii, czuję się nieco wyobcowany z Kościoła.

Uważam, że pary niesakramentalne powinny mieć możliwość dostępu do Eucharystii. Trudno jest mi zgodzić się z faktem, że człowiek wypełniający swe życie zasadami chrześcijańskimi, żyjący w związku niesakramentalnym, jest gorszy od człowieka nie żyjącego w zgodzie z zasadami Kościoła, mającego ślub kościelny. Wierzę, że Kościół rozwiąże kiedyś ten problem.

(ankieta 11)

 

Boleśnie odczuwamy brak dostępu do sakramentów

Pozostawania w związku małżeńskim niesakramentalnym nie uważamy za brak przynależności do Kościoła.

Ograniczenia, wynikające z braku związku sakramentalnego, odczuwam jako krzywdzące. Nasze małżeństwo jest trwałe (blisko trzydzieści lat), szanujemy się i kochamy, zachowujemy dozwolone praktyki religijne. Ze związku tego mamy dziecko, które wychowaliśmy w wierze i praktykach religijnych. Niemożność przystąpienia do Sakramentów Pokuty i Eucharystii stanowi najbardziej odczuwalne ograniczenie, a nawet krzywdę. Wiele małżeństw, będących w związku sakramentalnym, postępuje niegodnie: nie uczęszczają oni na nabożeństwa, dopuszczają się zdrady małżeńskiej, panuje wśród nich pijaństwo, bandytyzm i wiele innych niezgodności z regułami naszej religii, lecz z uwagi na formalnie zawarte związki sakramentalne mogą przystąpić do sakramentów świętych, mimo że nadal tkwią w grzechu.

Proponowałabym, aby umożliwić parom niesakramentalnym dostęp do Sakramentów Pokuty i Eucharystii, o ile związek ich jest oparty na zdrowych zasadach miłości, szacunku i oddania dla dobra rodziny.

(ankieta 15)

 

Nikt nie może zabronić nam wierzyć w Boga

Nie mogę zawrzeć związku sakramentalnego ze względu na to, że poprzednio zawarłam już taki związek z człowiekiem, z którym pożycie małżeńskie trwało bardzo krótko (nie mieliśmy dzieci). Teraz więc, mimo że od lat stanowimy z drugim mężem i dwojgiem dzieci zgodną rodzinę, zawarcie związku sakramentalnego jest niemożliwe.

Moja więź z Bogiem, szukanie w Nim wewnętrznego oparcia, nie tylko nie osłabły w momentach trudnych decyzji życiowych, ale wręcz pomagały w ich podejmowaniu, mimo że w świetle zasad Kościoła takie postępowanie uważane jest za niezgodne z religią.

Ja natomiast ani przez chwilę nie zapomniałam o Bogu, u Niego szukałam otuchy i pocieszenia - i znajdowałam je. A potem najważniejsze stały się już dzieci i to, aby stworzyć dobrą, kochającą się rodzinę - i dążąc do tego celu również stale czerpię siłę z obcowania z Bogiem. I tylko niekiedy smutno mi, że pośrednikiem w tych kontaktach z Bogiem jest Kościół - Kościół, któremu zasady każą odwracać się na ogół od osób takich jak ja.

W tej sytuacji ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne, przyjmuję jako obiektywnie istniejące, ale dla mnie są to ograniczenia wyłącznie typu formalnego, bo przecież i tak nikt nie może zabronić wierzyć w Boga, rozmawiać z Nim, szukać otuchy. I tylko rodzi się żal, że nie można przyjąć Komunii świętej, że nie wiadomo, co odpowiedzieć na pytanie dziecka: "Mamusiu, a dlaczego ty nigdy nie przyjmujesz do serca Pana Jezusa, tak jak inni ludzie w czasie Mszy świętej?" Ja zaś mam przeświadczenie, że całą moją skomplikowaną sytuację też ukształtował Pan Bóg i gdyby mnie ktoś zapytał, czy wiedząc o tym, w jakim się znajdę położeniu, podjęłabym kiedyś inną decyzję, odpowiedziałabym: Nie! I czy można to określić brakiem wiary? Jestem przeciwnego zdania.

Uważam, że pary niesakramentalne powinny być traktowane przez Kościół bardzo indywidualnie i w zależności od tego należałoby udzielać zgody na przystępowanie do sakramentów, zezwalać na pełnienie funkcji religijnych i tym podobnych.

Poza tym, co najmniej dziwna jest zasada głosząca, że jeżeli para taka wyrzeknie się współżycia cielesnego, to - po złożeniu oświadczenia osobie duchownej - może być dopuszczona do sakramentów, więc jakby "przyjęta, uznana przez Kościół". No bo co to oznacza? Ze Kościół większą wagę przywiązuje do spraw cielesnych niż duchowych? Być może dlatego, że tych duchowych, uczuciowych, nie da się "zmierzyć", ale czy to oznacza, że są one słabsze, mniej ważne?

Ile jest małżeństw sakramentalnych, w których panuje niezgoda, kłótnie, dzieci wychowywane są w atmosferze awantur, i ci ludzie mogą przystępować do spowiedzi, Komunii świętej, a nad faktem, że potem znów cały tydzień żyją "jak pies z kotem", przechodzi się do porządku? Przypuszczam, że takich ludzi jest, niestety, niemało, niemało jest też takich, którzy w majestacie prawa kroczą w niedziele i święta do kościoła, a w tygodniu, w pracy zawodowej, zdolni są do różnych, niekoniecznie godnych katolików postępków, nie zawsze dobrego traktowania współpracowników.

Dlatego też uważam, że Kościół powinien traktować pary niesakramentalne bardzo indywidualnie, praw zaś regulujących ich sytuację nie należy określać jednoznacznie, na zasadzie pewników. I tak ostatecznie każdy człowiek ma własne sumienie, za swoje postępowanie odpowiada więc tylko przed sobą, przed innymi ludźmi, a przede wszystkim - przed Panem Bogiem.

(ankieta 50)

 

Nic nie jest w stanie odebrać nam przynależności do Boga

Związku sakramentalnego nie zawarłem, gdyż moja partnerka jest po ślubie kościelnym.

Pozwolę sobie króciutko opisać swoje przemyślenia, które stanowić będą jedną ogólną odpowiedź na postawione trzy pytania.

Uważam, że nie można się jednoznacznie wypowiadać na temat sytuacji par niesakramentalnych w Kościele, albowiem istnieje wiele całkowicie różnych przypadków i stwierdzić chyba można, że tych różnych sytuacji jest dokładnie tyle, ile jest par niesakramentalnych. Jedno nie ulega kwestii: jest olbrzymia liczba małżeństw sakramentalnych, w których małżonkowie żyją ze sobą bardzo źle, choć z różnych powodów się nie rozchodzą; i trudno by było zaliczyć te związki do grona rodzin naprawdę katolickich. Zdarzają się też sytuacje odwrotne. Są pary, które nie mogą związać się sakramentalnie (na przykład z powodu zawartego poprzednio ślubu kościelnego), ale żyją ze sobą w zgodzie, miłości, harmonii. Chodzą do kościoła, boleją nad tym, że mają jakby do niego mniejsze prawa, czyli że Kościół ich nie akceptuje. Dzieci w takich związkach wychowywane są zazwyczaj po katolicku...

I w tej sytuacji rodzi się pytanie o zasadność nierówności "prawa do Kościoła" takich par ze związków sakramentalnych i niesakramentalnych. Zresztą nie najlepiej to chyba sformułowałem, bo celem moim nie jest tu dokonywanie jakichkolwiek porównań, i więcej już do tego tematu nie wrócę.

Jeśli natomiast chodzi o sytuację tych drugich - par niesakramentalnych żyjących po chrześcijańsku - to wydaje się, że Kościół powinien uwzględnić jakieś racje dopuszczające do zawarcia sakramentalnego związku. Na przykład, gdy para przez wiele lat uczestniczy w życiu religijnym, wychowuje po katolicku dzieci, stanowi wzorzec katolickiej rodziny. To wszystko może być udowodnione i potwierdzone w jakiś sposób. Rozumiem, że Kościół ma od dwóch tysięcy lat swoje niewzruszone zasady, ale trzeba wziąć pod uwagę, że to właśnie aż dwa tysiące lat i w tym czasie wiele się zmieniło na świecie, i być może należałoby rozważyć dopasowanie pewnych zasad kościelnych do istniejących obiektywnych warunków.

Nie jestem specjalnie biegły ani w Piśmie Świętym, ani w historii sprzed dwóch tysiącleci, ale sądzę, że w nieco innych warunkach pary decydowały się na zawarcie związków sakramentalnych wtedy, a w innych czynią to dzisiaj. Warunki dzisiejsze (tempo życia, złożoność spraw, ogrom problemów, sieć uzależnień moralnych, społecznych, politycznych, ekonomicznych) są po prostu takie, iż nie jest możliwe, aby wszystkie małżeństwa dobrze się dobrały. Dowodzą tego w sposób przeraźliwie jaskrawy wszelkie statystyki. Biorąc pod uwagę powyższe sądzę, że Kościół powinien na nowo, w odniesieniu do dzisiejszych warunków, rozważyć problem "nierozerwalności i dozgonności ważnie zawartego związku małżeńskiego".

Na koniec chciałbym napisać o osobistym odczuwaniu swojej sytuacji wobec Kościoła. Nigdy nie przyjąłem do wiadomości, albo raczej do świadomości, faktu, że zostałem odsunięty od Kościoła i że jest mi z tego powodu źle. Okoliczności spowodowały przecież, że nie mogłem zawrzeć związku sakramentalnego, a więc Opatrzność tak chciała, a więc z jakichś przyczyn zażyczył sobie tego Bóg. Mając tę świadomość pozostałem, myślę, takim niezłym chrześcijaninem. Moja rodzina jest prawdziwą rodziną katolicką, ograniczeniami zaś, którym podlegają pary niesakramentalne, staramy się nie martwić, gdyż nic nie jest w stanie odebrać nam przynależności do Boga.

(ankieta 49)

 

Wierzymy, że będzie nam dana laska przyjęcia Chrystusa do serc naszych

Nie zawarliśmy związku małżeńskiego sakramentalnego, gdyż taki związek każde z nas ma już z osobą, z którą rozstaliśmy się po rozwodzie cywilnym.

Jesteśmy ludźmi wierzącymi i czujemy się związani z Kościołem i Bogiem. Mamy nadzieję i głęboko wierzymy w to, iż naszej miłości i naszej wiary Bóg nie odrzucił!

Ograniczenia Kościoła odczuwamy bardzo boleśnie, a zwłaszcza niemożność przystępowania do Sakramentów Pokuty i Eucharystii. Fakt, że nie możemy połączyć się z Bogiem, jest dla nas w każdą niedzielę źródłem cierpienia, które tkwi w nas jak cierń. Jak wielka jest to boleść, może wiedzieć tylko człowiek wierzący, który skazany jest na bierne uczestniczenie we Mszy świętej.

Kościół stoi na stanowisku nierozerwalności i dozgonności związku małżeńskiego - tak, i dzięki temu uratowano wiele rodzin i szczęśliwy dom dla dzieci - ale są przypadki nie do rozwiązania i nie do ugody między ludźmi. Przysięgę, którą składa się przed Bogiem, wypowiadają tylko ludzie - ludzie, którzy mają rozmaite przywary, charaktery i przeróżne skłonności. Czy człowiek "skazany" na charakter (którego nie rozpoznał przed złożeniem przysięgi) innego człowieka może się godzić (pomimo wieloletnich prób ugody) na tolerowanie i jakby uczestnictwo w tych często brutalnych przejawach czyjejś woli? Czyż nie mniejszym złem jest rozejście się takich ludzi niż na przykład tolerowanie różnych drastycznych poczynań, takich jak przerywanie ciąży? Jaka w takim przypadku jest moralna i etyczna - nie mówiąc o chrześcijańskiej - ocena podobnego związku?

Stanowisko Kościoła, jego kanony są słuszne. Trzeba dbać o trwałość rodziny, ale nie za cenę wykraczającą poza granicę wiary człowieka. Kościół powinien także zdać sobie sprawę, iż ludzie pozostawieni, wbrew ich woli, w związku małżeńskim popełniają znacznie więcej wykroczeń i grzechów przeciw wierze i Kościołowi, zasadom moralnym i etycznym. Dla człowieka wierzącego mają one czasami większy ciężar gatunkowy, przekraczający wartość przysięgi małżeńskiej. Być może są to bardzo egoistyczne poglądy, ale wynikają z bardzo osobistych odczuć jakby skreślenia z możliwości życia w pełni wiary i uczestnictwa we wszystkich aktach chrześcijanina. Trwamy w wierze, iż będzie nam kiedyś dana łaska czynnego uczestnictwa we Mszy świętej i przyjęcia Chrystusa do serc naszych.

(ankieta 30)

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
Z głębokości wołam do Ciebie, Panie Będziemy sądzeni z miłości

początek strony
(c) 1996-1997 Mateusz