Nikt nie może zabronić nam wierzyć w Boga
Nie mogę zawrzeć związku sakramentalnego ze względu na to, że poprzednio zawarłam
już taki związek z człowiekiem, z którym pożycie małżeńskie trwało bardzo krótko
(nie mieliśmy dzieci). Teraz więc, mimo że od lat stanowimy z drugim mężem i dwojgiem
dzieci zgodną rodzinę, zawarcie związku sakramentalnego jest niemożliwe.
Moja więź z Bogiem, szukanie w Nim wewnętrznego oparcia, nie tylko nie osłabły w
momentach trudnych decyzji życiowych, ale wręcz pomagały w ich podejmowaniu, mimo że w
świetle zasad Kościoła takie postępowanie uważane jest za niezgodne z religią.
Ja natomiast ani przez chwilę nie zapomniałam o Bogu, u Niego szukałam otuchy i
pocieszenia - i znajdowałam je. A potem najważniejsze stały się już dzieci i to, aby
stworzyć dobrą, kochającą się rodzinę - i dążąc do tego celu również stale
czerpię siłę z obcowania z Bogiem. I tylko niekiedy smutno mi, że pośrednikiem w tych
kontaktach z Bogiem jest Kościół - Kościół, któremu zasady każą odwracać się na
ogół od osób takich jak ja.
W tej sytuacji ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne, przyjmuję jako
obiektywnie istniejące, ale dla mnie są to ograniczenia wyłącznie typu formalnego, bo
przecież i tak nikt nie może zabronić wierzyć w Boga, rozmawiać z Nim, szukać
otuchy. I tylko rodzi się żal, że nie można przyjąć Komunii świętej, że nie
wiadomo, co odpowiedzieć na pytanie dziecka: "Mamusiu, a dlaczego ty nigdy nie
przyjmujesz do serca Pana Jezusa, tak jak inni ludzie w czasie Mszy świętej?" Ja
zaś mam przeświadczenie, że całą moją skomplikowaną sytuację też ukształtował
Pan Bóg i gdyby mnie ktoś zapytał, czy wiedząc o tym, w jakim się znajdę
położeniu, podjęłabym kiedyś inną decyzję, odpowiedziałabym: Nie! I czy można to
określić brakiem wiary? Jestem przeciwnego zdania.
Uważam, że pary niesakramentalne powinny być traktowane przez Kościół bardzo
indywidualnie i w zależności od tego należałoby udzielać zgody na przystępowanie do
sakramentów, zezwalać na pełnienie funkcji religijnych i tym podobnych.
Poza tym, co najmniej dziwna jest zasada głosząca, że jeżeli para taka wyrzeknie
się współżycia cielesnego, to - po złożeniu oświadczenia osobie duchownej - może
być dopuszczona do sakramentów, więc jakby "przyjęta, uznana przez
Kościół". No bo co to oznacza? Ze Kościół większą wagę przywiązuje do spraw
cielesnych niż duchowych? Być może dlatego, że tych duchowych, uczuciowych, nie da
się "zmierzyć", ale czy to oznacza, że są one słabsze, mniej ważne?
Ile jest małżeństw sakramentalnych, w których panuje niezgoda, kłótnie, dzieci
wychowywane są w atmosferze awantur, i ci ludzie mogą przystępować do spowiedzi,
Komunii świętej, a nad faktem, że potem znów cały tydzień żyją "jak pies z
kotem", przechodzi się do porządku? Przypuszczam, że takich ludzi jest, niestety,
niemało, niemało jest też takich, którzy w majestacie prawa kroczą w niedziele i
święta do kościoła, a w tygodniu, w pracy zawodowej, zdolni są do różnych,
niekoniecznie godnych katolików postępków, nie zawsze dobrego traktowania
współpracowników.
Dlatego też uważam, że Kościół powinien traktować pary niesakramentalne bardzo
indywidualnie, praw zaś regulujących ich sytuację nie należy określać jednoznacznie,
na zasadzie pewników. I tak ostatecznie każdy człowiek ma własne sumienie, za swoje
postępowanie odpowiada więc tylko przed sobą, przed innymi ludźmi, a przede wszystkim
- przed Panem Bogiem.
(ankieta 50) |