Katolicka Nauka Społeczna

17. Tańcowały dwa Michały... czyli o sprawiedliwości dystrybutywnej

 

Zastanawiając się nad teoretycznymi podstawami porządku społecznego nawiązywaliśmy już nieraz do klasycznej zasady sprawiedliwości. Dzisiaj, chcąc niechcąc, znowu musimy do niej wrócić, żeby wyjaśnić jej najbardziej kontrowersyjny aspekt, ten mianowicie, który dotyczy dystrybucji.

Przypomnijmy po krótce, że sprawiedliwość pojęta szczegółowo posiada trzy przenikające się wzajemnie wymiary. Pierwszy z nich dotyczy bezpośredniej wymiany dóbr i usług, a dwa pozostałe opisują pionowe relacje spajające społeczeństwo, to znaczy akumulację dobra wspólnego i jego dystrybucję. Ta "trójwymiarowa" sprawiedliwość dotyka każdego z nas. Po pierwsze, jest to sprawiedliwość wymienna, która dochodzi do głosu na przykład w handlu i tu możemy ją przeliczyć na złotówki. Po drugie, wszyscy w rozmaity sposób działamy na rzecz wspólnego dobra robią to nie tylko nobliści czy kosmonauci, ale również mały Jasio, kiedy w szkole poznaje tajemnice ortografii. Mały Jasio być może zostanie kiedyś drugim Kochanowskim, ale przecież już teraz, kiedy uczy się poprawnie mówić i pisać, realnie powiększa dobro wspólne. Po trzecie wreszcie, wszyscy w mniejszym lub większym stopniu korzystamy z pewnych dóbr, które nie są tylko nasze, ale wspólne, i domagamy się ich sprawiedliwej dystrybucji. I tu właśnie zaczyna się problem. O ile sprawiedliwość wymienna stosunkowo łatwo daje się jakoś wymierzyć czy nawet spieniężyć, o tyle relacje łączące nas z dobrem wspólnym wymierzyć trudniej. Nikt tak na prawdę nie wie, jaka jest bezwzględna wartość pracy nauczyciela, górnika czy misjonarza. Znamy na pewno jedynie tę wartość, w zamian za jaką oni zgodzili się wykonać swoją pracę, czyli wartość wymienna, ale prawie cała reszta wymyka się pomiarom. Kto uczynił dla dobra wspólnego więcej, a kto mniej, pozostaje tajemnicą. Dopiero gdy w bibliotece spostrzeżemy, że tomik Kochanowskiego jest poplamiony i ma ośle uszy, a czyściutkiego Przybosia nawet nikt nie rozciął, to tajemnica prawdziwego wspólnego dobra trochę się nam rozjaśnia.

Wielkość kontrybucji na rzecz wspólnego dobra, zwłaszcza tych obowiązkowych, zawsze była przedmiotem sporu, ale o ileż ostrzejsze spory toczą się o wielkość i sposób jego dystrybucji! Trudność polega tu nie tylko na tym, że ludzie odpowiedzialni za dystrybucję dóbr materialnych raz po raz ulegają egoizmowi, ale także na tym, że zwyczajne środki polityczne często nie są w stanie wypracować dystrybucji wystarczająco efektywnej.

Trudno tu szukać jakichś uniwersalnych recept. Wspomnijmy tylko, że papież Jan XXIII w encyklice Mater et magistra, nazywanej niekiedy "encykliką sprawiedliwości dystrybutywnej", podał zasady etyczne związane z problemem podziału dóbr. Mater et magistra znakomicie trafiła w swój czas. W gospodarce światowej począwszy od lat sześćdziesiątych coraz wyraźniej dochodziły do głosu idee keynesizmu, który wyjaśniał porządek ekonomiczny właśnie z punktu widzenia dystrybucji. Tu i ówdzie słyszymy dziś opinie, jakoby wtedy również katolicka nauka społeczna uległa "lewicowemu odchyleniu", ale to rozmija się z prawdą. Owszem, papież Jan XXIII mówił o postępującej "socjalizacji" życia ludzkiego, bo rzeczywiście państwo, instytucje i środki masowego przekazu odgrywały w życiu jednostki coraz większą rolę, ale w procesie tym Papież widział równie dużo nadziei, co zagrożeń. Nadziejom na zmniejszenie przepaści między Pierwszym i Trzecim Światem, towarzyszyły obawy przed odradzającymi się ideologiami społecznymi, pochwałom pod adresem coraz lepiej zorganizowanej klasy robotniczej towarzyszyło przypomnienie chrześcijańskiej hierarchii wartości z niedzielnym wypoczynkiem włącznie. Nade wszystko jednak papież Jan przypomniał, że nawet najszczytniejsze ideały społeczne nie mogą przesłonić dobra jednostki i że "odgórne" rozwiązania rządowe nigdy nie zastąpią tego, co trzeba zrobić "na dole", w lokalnych społecznościach i w rodzinie.

Z naszego punktu widzenia najbardziej aktualna wydaje się ta ostatnia uwaga. W dzisiejszej, postkomunistycznej Polsce gminy dysponują zaledwie kilkunastoma procentami budżetu państwa, podczas gdy w Szwajcarii jeśli już użyć wyrazistego przykładu gmina i kanton decydują niemal o wszystkim. Nic więc dziwnego, że w Szwajcarii mieszka się najwygodniej, co potwierdzają badania porównawcze. Bezrobocie sięga tam 3 do 5 procent. Tymczasem w naszej Ojczyźnie służba zdrowia, system ubezpieczeń, szkolnictwo, policja oraz znaczna część gospodarki funkcjonują w pionowych, niezależnych, a więc praktycznie niezdolnych do współpracy strukturach. Między innymi dlatego przypominają one bardziej prywatne beneficja niż dobro wspólne. Nauczanie społeczne Kościoła nie podaje cudownych recept na sprawiedliwą dystrybucję, gdyż ma silne poczucie realizmu. Jedynie realne zmiany zasługują na uwagę i tylko one mogą wydać jakieś trwałe owoce. Zanim więc nastąpią cudowne zmiany w politykach, w urzędach i w całym państwie, trzeba abyśmy jak najlepiej poznali swoje środowisko, to najbliższe i to dalsze, żeby nie przegapić przynajmniej tych zmian, które powoli wymusza proces integracji europejskiej.

Komunistyczna dystrybucja, którą pozornie mamy już za sobą, przypominała nieco taniec dwóch Michałów. Zasadniczo wszystko mieli wspólne, ale praktycznie gonili się w kółko aż do upadłego byle zdobyć orzeszek. Wzrostu różnego, obaj jednako chudzi. Który z nich był państwem, a który obywatelem nie powiem. W demokratycznym kapitaliźmie w dystrybucji również mamy dwóch Michałów, tyle że nikt tu nikogo nie goni bez potrzeby. Nie dlatego, żeby wszyscy byli równi różnice zdecydowanie są większe. Ten Duży rozrósł się i przytył, wręcz ruszyć się nie może i właśnie dlatego potrzebuje pomocy tego Małego. I właśnie to wydaje się mądrzejsze, lepsze i sprawiedliwsze.

 

 


poprzedni odcinek następny odcinek

początek strony
© 1995 Krzysztof Mądel SJ
© 1996-1997 Mateusz