DZIECI SOBORU ZADAJĄ PYTANIA
DEKRET O POSŁUDZE I ŻYCIU KAPŁANÓW

Inny dla innych

Z ks. Romanem Rogowskim rozmawia Józef Majewski

 

 

Przyzwyczailiśmy się mówić o Soborze Watykańskim II jako przełomie w teologii i życiu Kościoła. Czy również soborowe nauczanie o kapłanach stanowi taki przełom?

Zaraz po zakończeniu Soboru utarła się opinia, że był to Sobór, który wiele powiedział o biskupach, że wyniósł episkopat, że dowartościował świeckich, ale zarazem zaniedbał kapłanów. Mimo to, moim zdaniem, Sobór zrobił olbrzymi krok naprzód w świadomości i nauczaniu Kościoła o kapłaństwie. Do pewnego stopnia, ale tylko do pewnego, mógłbym powiedzieć tu o przełomie. Pośrednio wskazuje na to sam fakt bardzo ożywionej soborowej dyskusji nad dokumentem o prezbiterach (dokument ten przeszedł kilka redakcji, zanim został przyjęty przez ojców soborowych).

Na czym ten olbrzymi krok polegał?

Polega on -- w dużym uproszczeniu -- na tym, że przed Soborem kapłaństwo prezbitera było jak gdyby w każdym wymiarze: bytowym i funkcjonalnym -- uzależnione od biskupa: ksiądz był jedynie pomocnikiem biskupa, ale w tym sensie, że bardziej służył biskupowi niż Chrystusowi i Jego Kościołowi. To, co do pewnego stopnia nowe w nauczaniu soborowym, to nowy model relacji: prezbiter przez sakrament święceń -- podobnie jak każdy wierny przez sakrament chrztu -- uczestniczy bezpośrednio w kapłaństwie Chrystusa, kapłaństwie urzędowym i uczestniczy w odpowiedniej mierze -- jak to określa Sobór -- w urzędzie Apostołów (DK 2). Wprawdzie szafarzem tego sakramentu jest biskup, ale łaska kapłaństwa zostaje mu dana bezpośrednio od Boga i dzięki niej kapłani są "sługami Jezusa Chrystusa" i działają in persona Christi (DK 2).

Wprawdzie spotyka się jeszcze w dokumentach soborowych termin, a raczej określenie, "pomocnik biskupa" (np. KK 21), ale odnosi się on tylko do sfery funkcjonalnej, praktycznej, częściej natomiast występuje termin "współpracownik stanu biskupiego" (DK 2). Oczywiście, problem kapłaństwa urzędowego czy służebnego czeka jeszcze na pogłębienie, zwłaszcza na takie pogłębienie czeka relacja episkopat-prezbiterat, ponieważ przytoczone przez Konstytucję o Kościele określenie episkopatu w relacji do prezbiteratu jako "pełni sakramentu kapłaństwa" (KK 26) z punktu widzenia teologicznego jest niejasne i wieloznaczne. W każdym razie Sobór, który w końcu nie jest kongresem teologów, poczynił w tej problematyce bardzo wiele.

Przed Soborem w Kościele przeważało też pietystyczne ujęcie kapłaństwa, a więc ujęcie pobożnościowe, zindywidualizowane. Mężczyzna zostawał kapłanem, aby się zbawić. Ogromny wpływ na rozumienie kapłaństwa miało jego -- jak to nazywam -- "zamniszenie"; jego koncepcję tworzyli w dużej mierze mnisi, teologowie-mnisi. To ujęcie było za mało eklezjologiczne, za mało egzystencjalne, co trzeba szczególnie podkreślić. Sobór uwypuklił służebną funkcję kapłana w Kościele -- on jest sługą Chrystusa. Olbrzymią rolę przy kwestiach egzystencjalnych odegrali biskupi Ameryki Łacińskiej, to oni wprowadzili do dokumentu treści o ubóstwie kapłanów, ich cierpieniu, przeżywaniu samotności.

Jaką rolę odegrali tu biskupi z Polski?

Niestety, niewielką. Dlaczego? Bo nie wzięli ze sobą teologów albo zabrali ich w ilości aptekarskiej. A -- jak wiadomo -- te episkopaty odegrały poważniejszą rolę na Soborze, które wzięły ze sobą mądrych, odważnych teologów.

 
KAPŁAŃSTWO W KRYZYSIE?

Jeżeli nauczanie soborowe o kapłaństwie miało tak pozytywnie przełomowe znaczenie, to dlaczego w posoborowej literaturze o księżach jednym z najczęściej pojawiających się słów jest "kryzys" (pojawia się ono nawet w oficjalnych dokumentach Magisterium Kościoła)? Czy kapłaństwo przeżywa jakiś kryzys?

Mnie się wydaje, że pojęcie kryzysu -- w takim potocznym rozumieniu -- nie jest pojęciem teologicznym. Dlatego odnoszenie go do rzeczywistości Kościoła, do kapłaństwa, jest nieco ryzykowne. Ale Jan Paweł II w adhortacji "Pastores dabo vobis" (pkt 11.) rzeczywiście posługuje się słowem "kryzys", tyle że mówi nie o kryzysie kapłaństwa, ale kryzysie tożsamości kapłana. Sądzę, że w obu sformułowaniach chodzi o coś innego.

Uważam więc, że jakaś forma kryzysu tożsamości kapłańskiej rzeczywiście ma miejsce. Przejawiać się to może np. w braku powołań kapłańskich (u nas w Polsce to nie jest jeszcze tak widoczne), w utracie przez kapłana autorytetu w społeczności, w poczuciu niepotrzebności, które jest często bardzo bolesne... Niektórzy uważają również, że objawem kryzysu jest zamieszanie w dziedzinie celibatu, ale od razu trzeba powiedzieć, że z teologicznego punktu widzenia problemy z celibatem nie są przejawem kryzysu. Po prostu dlatego że kapłaństwo w swej istocie może istnieć bez celibatu. Natomiast, ujmując rzecz historycznie, kwestionowanie konieczności celibatu lub w ogóle celibatu można by uznać za jakiś objaw tego kryzysu.

A jakie są, Księdza zdaniem, przyczyny tego kryzysu?

Można tu mówić o przyczynach wewnętrznych (wewnątrzkościelnych) i zewnętrznych (pozakościelnych). Gdy chodzi o pierwsze, to należy powiedzieć o posoborowych zmianach w modelu kapłaństwa. Nie jest łatwo po długim czasie panowania modelu "przedsoborowego" przystosować się do nowego. Dalej: samotność kapłana, która niesie ze sobą pewne zagrożenia. W niektórych rejonach w grę wchodzi też bieda kapłanów, szczególnie we Francji, Ameryce Łacińskiej, nie mówiąc o Afryce. Jeżeli natomiast chodzi o przyczyny zewnętrzne, to wspomniałbym tu o kryzysie autorytetu w ogóle, o waleniu się w gruzy pewnych wartości, jak choćby ojczyzna czy miłość bliźniego, o lekceważeniu moralności w wymiarze politycznym, o sekularyzacji życia społecznego. Kluczowe -- moim zdaniem -- jest tu wspomniane poczucie niepotrzebności. W polskim Kościele lokalnym ksiądz takich odczuć na razie nie ma i to -- między innymi -- należy cenić i tym się po prostu cieszyć.

Muszę przyznać, że w ogóle coraz głębiej przekonuję się, iż pewna forma kryzysu niejako wpisana jest w chrześcijaństwo. Po grecku krisis oznacza przede wszystkim rozstrzygnięcie, przełom, a dopiero wtórnie -- załamanie. W tym pierwszym rozumieniu w życiu Chrystusa co chwilę był kryzys, podobnie w życiu Kościoła co chwilę zdarza się taki kryzys. Dotyczy to również kapłaństwa. Być może kryzys tożsamości kapłańskiej jest potrzebny, by -- na przykład -- świeccy w Kościele bardziej doszli do głosu. W takiej perspektywie nie jestem pewien, czy akurat tego rodzaju kryzysy nie są wywoływane przez Ducha Świętego.

Niektórzy posuwają się do twierdzenia, że za kryzys odpowiedzialny jest sam Sobór Watykański II.

Jest to jedna z największych bzdur lansowanych przez przeciwników Soboru, czy to w sutannach czy w garniturach. Sobór nie stanowi żadnej przyczyny tak rozumianego kryzysu. Mógł on natomiast być -- ale czy był, tego problemu nie sposób rozstrzygnąć -- okazją, jakimś katalizatorem dla ujawnienia się czegoś, co już tkwiło w Kościele, dla ujawnienia się jakichś chorób. Sobór jednak nie był przyczyną, to raczej niezrozumienie i nierealizowanie jego nauczania można by uznać za źródło kryzysu. Wina nie tkwi w Soborze, ale w tych, którzy byli odpowiedzialni za realizację jego nauczania. Jeżeli chory nie bierze lekarstwa, to nawet najlepsza diagnoza i najlepsze lekarstwa nie pomogą.

 
JAKA DUCHOWOŚĆ?

Skoro istnieje kryzys tożsamości kapłańskiej, to chyba coś nie gra w kapłańskiej duchowości...?

Rzeczywiście, można mówić, że istnieją współcześnie problemy z właściwym określeniem duchowości kapłańskiej. Myślę, że jest to wynikiem ciążenia przeszłości, ciążenia myśli przedsoborowej na współczesnej duchowości kapłanów. Mówiłem już o tym: duchowość w przeszłości była skrajnie pobożnościowa, ascetyczna, "zamniszona", dużą rolę odgrywał w niej indywidualizm, kapłaństwo było przede wszystkim rozumiane jako forma samozbawienia. Zaginął gdzieś element proegzystencji, czyli istnienia dla kogoś. Nie mówiło się o charyzmatach Ducha Świętego, o Jego darach. Myślę, że istotę tej przeszłej duchowości, ale wciąż ciążącej na nas, kapłanach, doskonale ilustruje cytat ze słynnej -- i wciąż bardzo poczytnej wśród kleru -- książeczki Tomasza ŕ Kempis "O naśladowaniu Chrystusa": Ilekroć wracałem od ludzi, wracałem mniejszy. To szkoda, że wracał mniejszy. Jest to typowy przykład, jak pewne nurty myśli teologicznej, zwłaszcza z zakresu teologii duchowości, mijały się w Kościele przedsoborowym z Ewangelią.

Co w takiej sytuacji należy robić?

Krótko mówiąc: trzeba uczyć w seminariach duchowości chrystocentrycznej -- Chrystus w centrum życia kapłana, Chrystus, którego życie było w istocie całkowicie proegzystencyjne, dla ludzi, propter salutam nostram. Należy kształtować już w seminariach duchowość eklezjocentryczną -- Kościół również w centrum egzystencji kapłana, co jest prostą konsekwencją jej chrystocentryczności; chodzi tu o Kościół nie jakiś abstrakcyjny, ale bardzo konkretny, konkretną wspólnotę Ludu Bożego, któremu się służy. Potrzebna jest właściwa psychologia, kultura, elementy kulturowe i -- co jest bardzo ważne -- egzystencjalne.

Ten ostatni aspekt pięknie ilustruje Sobór Watykański II, mówiąc, że kapłan winien charakteryzować się: dobrocią serca, szczerością, siłą i stałością ducha, ustawiczną troską o sprawiedliwość, ogładą towarzyską (kto kiedyś mówił "księciu Kościoła" o takiej ogładzie?) gościnnością, dobroczynnością, dzieleniem się dobrami, pielęgnowaniem wartości ludzkich. A od siebie dodałbym jeszcze: profesjonalizmem. Nie boję się powiedzieć, że kapłaństwo -- oprócz tego, że jest wyjątkowym i wspaniałym uczestnictwem w kapłaństwie Chrystusa, że ma charakter nadprzyrodzony -- jednocześnie powinno być najwyżej postawionym profesjonalnie zawodem. Wolę dobrego zawodowca niż słabego charyzmatyka.

Jakie istnieją przeszkody, aby kapłan mógł właśnie tak kształtować i przeżywać swoją duchowość?

Żadne! Po prostu trzeba jej uczyć w seminariach, a potem ją realizować w życiu kapłańskim.

A jednak będę upierał się, że sprawa nie jest taka prosta. Otóż soborowe nauczanie o duchowości prezbiterów, a więc jakaś norma dla tej duchowości -- wydaje się nieco abstrakcyjne. Sobór na przykład wymienia ogromną ilość zadań i obowiązków, którym musi sprostać kapłan. Pozwolę sobie zacytować je, chociaż zabierze to nam sporo czasu: głoszenie Ewangelii, sprawowanie sakramentów, modlitwa (nie tylko brewiarzowa), prowadzenie ludzi do dojrzałej wiary, troska o cierpiących i potrzebujących, troska o budowanie wspólnoty (również między kapłanami), dbanie o powołania kapłańskie i zakonne, ciągły rozwój teologiczno-duchowy: lektura Pisma Świętego, dzieł Ojców Kościoła, nauczania Magisterium Ecclesiae, prac co wybitniejszych przynajmniej teologów; rozwój kulturalny i intelektualny, odpowiedzialność za misje, za katechezę, za ekumenizm, troska o wszystkie potrzeby Kościoła, troska o niewierzących. Zdaje się, że nie jest to pełna lista...

My często -- nie wiem, czy to dobrze, czy źle -- traktujemy słowo tak jak ma to miejsce w kulturze semickiej, gdzie słowo jest tym samym co rzeczywistość. Gdy Bóg wypowiada słowo, to ono staje się od razu ciałem, namacalną rzeczywistością. Albo: gdy Żyd mówił, że kocha Boga i w Niego wierzy, to był przekonany, że rzeczywiście kocha Go i w Niego wierzy. Otóż, nam się wydaje, że jeśli nagromadzimy wiele pięknych i wzniosłych słów o prezbiterach, to one automatycznie przekształcą się w rzeczywistość. A tu widzimy, że to się nie przekształca. Dlatego zarzut abstrakcyjności wobec tego aspektu nauczania Soboru Watykańskiego II jest uzasadniony. Na kapłana nakłada się całą litanię obowiązków, często rozbieżnych, niespójnych ze sobą. Powstaje pytanie: gdzie podziali się świeccy? Dlaczego kapłan ma robić to, co z natury jego posłannictwa nie zawsze należy do jego koniecznych obowiązków?

Trzeba dokonać w tym kontekście jakiejś klasyfikacji, rozdziału poszczególnych zadań i obowiązków, nie zapominając o świeckich. To, czego nie musi robić kapłan, na Boga, oddajmy laikatowi, świadomemu, przygotowanemu, który robi to wspaniale, najczęściej lepiej od księdza. Służebna rola kapłana we wspólnocie polega również na umiejętnym rozdzielaniu obowiązków między wiernych, kierowaniu (nie zaś rządzeniu), przewodniczeniu, koordynowaniu działań. My, księża, zbyt często popełniamy jeden fatalny błąd: błąd psa ogrodnika -- kapusty sami nie zjemy, i zającom nie damy!

Czy można mówić o wielu różnych modelach duchowości kapłańskiej? Czy można mówić o pluralizmie w tej duchowości?

Można. Chrystus jest jeden, ale dróg do Niego wiedzie wiele. Cel duchowości chrześcijańskiej najgłębiej ujął św. Paweł: aby Chrystus się w was ukształtował (por. Gal 4, 19). Słynny pisarz, myśliciel, mistyk i trapista, Tomasz Merton, powiedział kiedyś: "Bóg jest szczytem nieskończenie wyższym niż Himalaje, ale istnieją różne drogi, by do Niego dotrzeć". Odnosi się to również do dróg kapłańskich. Duchowość prezbitera nie jest czymś abstrakcyjnym, ale bardzo konkretnym, wiąże się również z otrzymanymi przez niego od Ducha Świętego darami, talentami. Dary są dla dobra wspólnoty. Sprawa jest bardzo konkretna: jeżeli kapłan ma talent, zdolności do pewnej kategorii działań pastoralnych, to -- o ile to możliwe -- trzeba pozwolić mu iść w tym kierunku, trzeba go w tę stronę kierować. To zaś wymaga dobrej polityki kadrowej już na szczeblu kurii i biskupa ordynariusza. A z tym bywa u nas bardzo różnie. Niektórzy ludzie wręcz twierdzą z bólem, że Kościół jest instytucją szalenie marnotrawiącą potencjał ludzki.

Dotknął Ksiądz relacji prezbiter-biskup. Pozostańmy przy tym temacie. Sobór dużo miejsca poświęca tej relacji, kładąc mocny akcent na obowiązku posłuszeństwa kapłana wobec swojego biskupa. Ojcowie Soboru przyrównują to posłuszeństwo do posłuszeństwa Chrystusa woli Ojca. Jak należy to rozumieć?

Problem posłuszeństwa kapłana wobec biskupa, i w ogóle posłuszeństwa w Kościele, domaga się pogłębienia. Sobór ukazuje właściwy kierunek tego pogłębienia. Otóż mówi on, że biskup i prezbiter są dla siebie braćmi i przyjaciółmi. Kapłan jest doradcą i współpracownikiem biskupa. Zatem: zamiast paternalizmu -- braterstwo. To jest wielkie osiągnięcie Soboru. Tymczasem w przeszłości, ale i dzisiaj, pokutuje rozumienie tego posłuszeństwa w fałszywych kategoriach. Po pierwsze: "posłuszeństwo ślepe" -- a posłuszeństwo takie trudno jest nazwać prawdziwym posłuszeństwem. Nic na tym świecie nie może być ślepe, cóż dopiero posłuszeństwo? Po drugie, mówi się, że "wola przełożonego jest wolą Boga". Takie założenie z punktu widzenia ascetycznego jest może wygodne, ale zależy dla kogo, a ponadto z punktu widzenia teologicznego wymaga odpowiedniej interpretacji, bo przełożony nie jest Bogiem, a jego wola nie zawsze musi być wolą Bożą. Jest raczej znakiem woli Bożej, a to zupełnie co innego! Po trzecie mówi się, że wzorem kapłańskiego posłuszeństwa jest postawa Maryi, i rozumie się to w sposób, który może wyrządzić jej wielką krzywdę. Biblia jasno ukazuje w scenie Zwiastowania, że Maryja -- zanim odpowie na wezwanie Boga -- stawia Jemu pytanie. Zanim odpowie "oto ja, służebnica Pańska", potrafi, ma odwagę stawiać pytania. Nie jest to postawa ślepego posłuszeństwa, ale postawa posłuszeństwa w wolności.

Mając to wszystko na względzie, współczesna teologia duchowości jako jedną z form realizacji kapłańskiego posłuszeństwa ukazuje nie rozkaz, ale propozycję, nie polecenie, ale apel, apel przełożonego do podwładnego o to, aby sam podjął decyzję.

Dodajmy tu, że Sobór Watykański II ukazał nam praktyczną formę realizacji tak rozumianego posłuszeństwa kapłana wobec biskupa, mówiąc o potrzebie tworzenia w diecezjach tzw. rad kapłańskich, czyli grup prezbiterów w części mianowanych przez biskupa, w części zaś wybieranych przez samych księży. Celem rad kapłańskich jest doradztwo biskupowi. Pamiętajmy jednak o tym, że doradztwo może iść bardzo daleko, może przyjąć formę współdecydowania. Jeżeli chodzi o Kościół lokalny w Polsce, to takie rady istnieją, ale moja intuicja -- podparta obserwacją -- mówi, iż nie za bardzo u nas funkcjonują.

 
KAPŁAN-SŁUGA

Zadajmy może pytanie fundamentalne: Czym jest kapłaństwo? Kim jest kapłan?

Tak prawdę mówiąc, to do końca tego nie wiemy. Trzeba mieć choćby odrobinę sensus mysterii, kiedy podchodzimy do zagadnienia, o które Pan pyta. Kapłaństwo jest tajemnicą! Mając na uwadze tę podstawową prawdę, można jednak powiedzieć, że kapłan jest to członek Kościoła, który w imieniu Chrystusa, in persona Christi, jest sługą zbawienia wobec tych, którzy ten Kościół tworzą albo będą tworzyć. Kapłan jest sługą, niewolnikiem Chrystusa i Kościoła.

Ale zgodzi się Ksiądz Profesor, że bycie sługą Chrystusa odnosi się również do wierzących świeckich?

Tyle że oba stany inaczej realizują swoją służebność. W przypadku kapłana chodzi tu o służbę nałożoną na niego sakramentalnie, w święceniach kapłańskich. Służba prezbitera odbywa się in persona Christi, w imieniu, w osobie Chrystusa (polski tłumacz tekstów soborowych błędnie przekłada tę frazę -- "w zastępstwie Chrystusa"). Kapłan jest sługą wobec wspólnoty wierzących.

Na tym tle widać również różnicę między kapłaństwem hierarchicznym a kapłaństwem powszechnym wszystkich wierzących. Każdy wierzący -- pozwólmy sobie na krótką teologię kapłaństwa powszechnego, jak je ujmuje Sobór Watykański II -- na mocy chrztu uczestniczy w potrójnej funkcji Chrystusa: kapłańskiej, królewskiej i prorockiej. Uczestniczy "bezpośrednio i na swój sposób". Otóż kapłaństwo sakramentalne, urzędowe, jest po to, aby umożliwiać i wspomagać realizację kapłaństwa powszechnego Ludu Bożego. Pięknie ujął to Jan Paweł II w "Pastores dabo vobis": kapłani służą pełnemu urzeczywistnianiu go (powszechnego kapłaństwa) w Kościele (...) w sakramencie święceń prezbiterzy otrzymują od Chrystusa w Duchu szczególny dar, aby pomagali Ludowi Bożemu w wiernym i pełnym urzeczywistnianiu powszechnego kapłaństwa (pkt 17). Realizacja tego kapłaństwa domaga się koordynowania, uporządkowania. Konieczny jest ktoś, kto będzie temu przewodniczył, kto będzie znakiem jedności Ludu Bożego. I tu pojawia się kapłaństwo hierarchiczne.

To właściwie banał teologiczny, ale wciąż nie zrozumiany przez wielu: każdy hierarcha najpierw uczestniczy w kapłaństwie wspólnym całego Ludu Bożego, a dopiero potem w hierarchicznym. Co więcej: gdyby nie uczestniczył w tym kapłaństwie powszechnym przez chrzest, nie mógłby być kapłanem hierarchicznym.

Dodajmy, że kapłan nie jest we wspólnocie pośrednikiem. To jest błąd teologiczny, jeżeli nawet tu i tam głosi się tę prawdę. Jeden jest Pośrednik -- Jezus Chrystus. Kapłan jest sługą w zbawianiu, to znaczy służy człowiekowi w zbawieniu, którego dokonuje Jezus Chrystus w swoim Kościele i przez Kościół.

Sobór jednak wyraźnie naucza o wydzieleniu kapłana z Ludu Bożego (DK 3). Wydaje się, że słowa te można łatwo zrozumieć niewłaściwie. Jaka treść, zdaniem Księdza Profesora, kryje się za tym nauczaniem o wydzieleniu?

Istotnie, dokument używa słowa segregati -- "wydzieleni". Nie jest to najszczęśliwsze określenie. Soborowi chodziło tutaj o podkreślenie odrębnej funkcji kapłana. Niemniej to wydzielenie, stworzenie pewnego dystansu między kapłanem a Ludem Bożym, nie ma na celu oddalenia, ale -- paradoksalnie -- zbliżenie. Tak jak człowiek potrzebuje oddalić się od czegoś, aby to lepiej zobaczyć i łatwiej wrócić. Chociaż zgadzam się, że samo sformułowanie nie jest najlepsze. Cóż, może ono stanowić pokusę dla księży. Pokusę rozumienia Kościoła jako swoistej piramidy: na samym szczycie -- najwyżej -- biskupi, potem -- niżej, ale i tak wysoko -- kapłani, a na szarym końcu -- najniżej -- cały biedny laikat. Może to stanowić podstawę (a czy nie stanowi?) swoistej tytułomanii w Kościele; znamy te tytuły: "książę Kościoła", sam polski termin "ksiądz" etymologicznie wskazuje na kogoś wyżej postawionego w społeczności; a termin "prałat"? -- toż to słowo również oznacza wyżej postawionego. Nie zawsze kapłani potrafią przezwyciężyć tę pokusę.

Bodaj do IV wieku istniał w niektórych Kościołach lokalnych zakaz -- zdaniem niektórych historyków, był to nawet dekret papieża -- noszenia przez duchownych odrębnego stroju. Rzecz jasna, wiązało się to z sytuacją prześladowania. Ale chyba głównym motywem było -- nie wyróżniać się, nie stwarzać dystansu między wiernymi, między siostrami i braćmi.

 
SAMOTNOŚĆ

Mówiliśmy już o kapłanie we wspólnocie wierzących, pośród świeckich i innych kapłanów. Sobór nie ukrywa jednak, że losem kapłana jest również samotność. W DK 8 czytamy: "...by prezbiterzy w trosce o życie duchowe i intelektualne mieli wzajemną pomoc, by lepiej mogli współpracować w posłudze i aby uniknęli niebezpieczeństw wynikających z samotności, niech pielęgnują jakiś rodzaj życia wspólnotowego..." Czym jest samotność w życiu kapłana? Jakie niebezpieczeństwa zamieszkują jego samotność?

Trzeba od razu powiedzieć, że Sobór, podejmując temat samotności kapłańskiej, okazał wielką wrażliwość. Ojcowie soborowi okazują tu swoją troskę o konkretnego, żyjącego w bardzo konkretnym świecie, kapłana.

Samotność jest wpisana w byt, w posługę prezbitera. Powiedzmy sobie szczerze: gdyby kapłan miał żonę i dzieci, gdyby miał swoją rodzinę, to i tak "skazany" byłby na jakąś formę samotności. Możliwa jest samotność w tłumie, samotność w parafii. Ta samotność wpisana jest w kapłańskie posłannictwo. Wydaje się jednak, że w największym procencie wynika ona z celibatu, nie ma co tego tu ukrywać.

Samotność jest problemem w życiu kapłana. Rodzi ona pewne niebezpieczeństwa. Sądzę, że chodzi tu -- na przykład -- o jakąś formę kapłańskiego autyzmu, egotyzmu, o grożący mu niedorozwój emocjonalny. Samotność kapłana może rodzić takie niebezpieczeństwa. Dlatego chwała Soborowi, że widzi to ryzyko i szuka dróg zapobieżenia mu. Na apel Soboru chyba najradykalniej odpowiedzieli kapłani we Francji. Funkcjonują tam wspólnoty kapłańskie, księża razem mieszkają pod jednym dachem, wspólnie przeżywają swoje powołanie. Z tego miejsca też rozjeżdżają się następnie do swoich placówek, by powołanie to realizować. U nas w Polsce na razie takich "komun" kapłanów nie ma. No, może nie są potrzebne.

Zatrzymajmy się zatem nieco przy celibacie. Współcześnie jest on poddawany krytyce. Proszę powiedzieć, dlaczego jest on dla naszego Kościoła wartością? Dlaczego Kościół trwa przy konieczności celibatu kapłańskiego?

Celibat jest wartością. Żaden zdrowo myślący chrześcijanin nie może tego kwestionować. Kościół podaje różne motywy za jego obowiązywalnością w życiu prezbitera. Po pierwsze, chodzi o motyw duchowy -- rezygnacja z pięknej wartości, jaką jest miłość małżeńsko-rodzicielska, po to by miłością ogarnąć każdego człowieka, by całkowicie zaangażować się dla dobra wspólnoty. Po drugie, motyw egzystencjalny -- życie samemu, zwłaszcza w sytuacjach krytycznych, tragicznych czy dramatycznych, jest łatwiejsze, nie w sensie wygody, ale w sensie większych możliwości. Po trzecie, motyw świadectwa -- że ktoś w świecie potrafi dzisiaj zrezygnować z wielu wartości dla samego Boga. I wreszcie motyw praktyczno- -prawny, który (śmiem podejrzewać) bierze czasami górę nad innymi: księdza samotnego, żyjącego w celibacie, można -- gdy jest taka potrzeba -- w ciągu dwóch godzin przenieść z jednej placówki do drugiej; ksiądz celibatariusz jest -- powinien być -- całkowicie dyspozycyjny, co w przypadku rodziny byłoby utrudnione.

Wszystkie wymienione motywy są dobre -- dla mnie to jest oczywiste -- ale równocześnie wszystkie one mają charakter względny. Oznacza to, że gdyby celibat stał się przeszkodą w wypełnianiu istotnego posłannictwa kapłańskiego, gdyby stał w sposób decydujący na przeszkodzie powołań kapłańskich, to powinien być zupełnie dobrowolny w sensie dowolności, bowiem nie jest z istoty, z postanowienia Chrystusa związany z kapłaństwem. Niektórzy z teologów utrzymują, że taka sytuacja istnieje np. w Ameryce Południowej. W innych Kościołach lokalnych najczęściej taka sytuacja nie istnieje, a stwarzanie wokół tego problemu pewnego szumu robi wrażenie gonitwy za sensacją. Osobiście uważam, że gdyby np. w Polsce wprowadzono dowolność celibatu, 90% księży czy kandydatów na księdza wybrałoby celibat.

Jedno jest dla mnie pewne, zważywszy na to, o czym wspomnieliśmy przy okazji samotności prezbitera: mówienie dzisiaj o celibacie tylko w kategoriach pozytywnych, przy zamilczaniu niebezpieczeństw (Sobór nie wahał się o nich napisać), wydaje się moralnie nieuczciwe, zwłaszcza w stosunku do tych, którzy decydują się na kapłaństwo i życie w celibacie.

Jeżeli celibat ma być na usługach Boga i człowieka, jeżeli ma być formą proegzystencji, to ciągle trzeba zwracać uwagę, czy rzeczywiście tak się dzieje. Bowiem zachowanie celibatu nie polega tylko na jego zewnętrznym zachowaniu, lecz -- przy zachowaniu zewnętrznym -- na normalnym i pełnym rozwoju wewnętrznym, którego motorem jest miłość Boga i człowieka z wyakcentowaniem miłości człowieka, która jest weryfikacją miłości Boga. Jest dramatem postawa księdza, który przy zewnętrznym, często prawie idealnym respektowaniu celibatu wewnętrznie jest pusty, pozbawiony życia i miłości. Co gorsza, ponieważ natura nie znosi pustki, następuje "rekompensata zastępcza" w postaci materializmu praktycznego, intryg itp. Wtedy stają się aktualne słowa Chrystusa, bardzo często gorzkie: Nie macie w sobie miłości Bożej (J 5, 42).

 
EKUMENICZNE PROBLEMY Z KAPŁAŃSTWEM

Czy katolickie rozumienie kapłaństwa da się pogodzić ze stanowiskiem protestanckim i prawosławnym?

Gdy chodzi o protestantów, to ich stanowisko jest okrutnie złożone. Ale ujmując sprawę globalnie, to w Kościołach protestanckich właściwie nie ma kapłaństwa sakramentalnego, hierarchicznego w takim znaczeniu, jak to ujmuje Kościół katolicki. U nich jest tylko kapłaństwo powszechne. Różnice doktrynalne są też istotne.

Jeżeli zaś chodzi o prawosławie, to z punktu widzenia doktryny nie ma między nami wielkiej różnicy. Różnice te nie są istotne. Jeżeli tak można powiedzieć, kapłan prawosławny celebruje katolicką Mszę świętą.

Myślę, że możemy nieco pogłębić katolickie rozumienie kapłaństwa pytając, dlaczego w naszym Kościele nie wyświęca się kobiet?

Zagadnienie wyświęcania kobiet jest jednym z najbardziej współcześnie dyskutowanych problemów teologicznych. Szczególnie jest on ważny z ekumenicznego punktu widzenia, wszak na przykład w Kościele anglikańskim kobiety wyświęca się do kapłaństwa, a nawet do biskupstwa. Problem ten najjaskrawiej stawia dziś tzw. teologia feministyczna, teologia uprawiana przez kobiety.

Otóż, prawdę mówiąc, Objawienie, gdy chodzi o ten problem, jest można powiedzieć -- neutralne. Ani nie mówi "tak", ani nie mówi "nie". Trudno też z tego faktu milczenia wnosić jednoznacznie, że kobieta nie może być wyświęcana, chociaż niektórzy właśnie tak czynią. Argumentum ex silentio nie ma żadnej mocy. Przeciw wyświęcaniu kobiet świadczy Tradycja, chociaż i tu sprawa jest do pewnego stopnia otwarta. W jakim sensie -- otwarta? Otóż, nie mamy żadnych wzmianek, aby wyświęcanie to miało miejsce w pierwotnym Kościele i potem, niemniej można z olbrzymim prawdopodobieństwem mówić, że w Kościele były diakonise.

Jeżeli diakonat uznałoby się za stopień święceń, to istniałaby jakaś relacja do kapłaństwa urzędowego. Oczywiście, jeżeli o tym mówimy, to ciągle poruszamy się na płaszczyźnie teologii, co więcej w świecie dosyć hipotetycznym, bowiem stanowisko Urzędu Nauczycielskiego -- na tym poziomie znajomości Objawienia -- jest jednoznaczne. Deklaracja Kongregacji Nauki Wiary z dnia 15 października 1976 roku jest przeciwna dopuszczaniu kobiet do kapłaństwa urzędowego, argumentując to nieprzerwaną tradycją Kościoła, postawą Chrystusa, praktyką Apostołów oraz nauką samego Kościoła. Na modny dzisiaj argument awansu kobiety w Kościele poprzez uczestnictwo w kapłaństwie urzędowym dokument odpowiada: "Najwięksi w Królestwie niebieskim nie są kapłani, lecz święci". Oczywiście, dokument ten nie zamyka teologii drogi do poszukiwań i penetracji Objawienia w tym zakresie.

Co można powiedzieć o decyzji na przykład Kościoła anglikańskiego?

Nie można -- oczywiście -- naszych braci anglikanów posądzać o brak wiary czy teologiczny niedorozwój. Oni zdecydowali się na wyświęcanie kobiet, bo chcieli i chcą ratować Kościół, ponieważ wzrosła rola kobiety w świecie, ponieważ rozwijają się ruchy feministyczne, ponieważ sprawa męskich powołań jest u nich skomplikowana. Decydują się na wyświęcanie kobiet, bo wierzą, że mogą one wnieść do Kościoła więcej wiary, więcej miłości, więcej światła, więcej swoistej mądrości.

Katolik powinien odnieść się do tego faktu nie z cynizmem, nie z głupimi żartami, ale z olbrzymim szacunkiem. Anglikanie, nasze siostry i nasi bracia, chcą coś zrobić dla swojego Kościoła. Robią to, co uważają za dobre, z czym wiążą swoje nadzieje.

Święcenia kobiet nie muszą też -- przy maksimum dobrej woli po obu stronach -- stanowić przeszkody w dialogu ekumenicznym między Kościołem katolickim a Kościołem anglikańskim. Kiedy ludzie mają dobrą wolę, to nie ma przeszkód zbyt trudnych.

Księże Profesorze -- a jakie jest pole działalności zarezerwowane tylko dla kapłana?

Teologicznie rzecz ujmując: sprawowanie niektórych sakramentów, z Eucharystią włącznie.

Pozwólmy sobie jednak na pewną ciekawostkę teologiczną. Otóż, niektórzy teologowie stawiają hipotezę, powtarzam: hipotezę, pytają, czy -- gdy chodzi o Eucharystię -- w sytuacji permanentnego braku kapłana we wspólnocie wierzących, sama ta wspólnota nie mogłaby wzywać Ducha Świętego w tak zwanej epiklezie wspólnoty, by konsekrował chleb i wino. Problem ten stał się bardzo aktualny w przypadku, dajmy na to, byłej ZSRR, gdzie katolicy żyli bez kapłanów. Zbierali się po domach czy kościołach, wieszali ornat, wyjmowali kielich i chleb i "odprawiali" Mszę świętą, oczywiście bez przeistoczenia. W ten sposób byli pozbawieni Chrystusa eucharystycznego przez długie lata. Tak oto mamy przykład, jak życie Kościoła stwarza problemy teologiczne, a nie odwrotnie. Czy w opisanej sytuacji nie może konsekrować wspólnota wierzących bez kapłana urzędowego, to znaczy Duch Święty w epiklezie wspólnoty? Jest to problem i nie jest to problem wydumany, jak chcą niektórzy teologowie bez wyobraźni, i to -- jak twierdzą -- wydumany przez Hansa Künga, ale problem postawiony przez życie. Küng po pierwsze nie traktował tego problemu w kategoriach hipotezy, lecz faktu, a ponadto zradykalizował go, twierdząc, że w sytuacjach koniecznych "każdy ochrzczony może ważnie konsekrować".

Kongregacja Nauki Wiary w roku 1975 odrzuciła takie stanowisko, nie zamykając -- oczywiście -- dyskusji i poszukiwań teologicznych na ten temat. W formie złagodzonej powyższa hipoteza wygląda w ten sposób, że epikleza, wzywanie Ducha Świętego, nie przeistaczałoby obiektywnie chleba i wina w Ciało i Krew Pańską, ale wywoływałoby subiektywne skutki w ludziach, w ich wnętrzu. Taka postać hipotezy ma szanse akceptacji już dzisiaj.

 
KRYZYS TAKŻE W POLSCE?

Czy kryzys kapłaństwa, o którym mówiliśmy, dotyczy również Kościoła w Polsce?

Wydaje się, że na razie tylko w niewielkim stopniu. Sądzę jednak, że coś zmieniło się od mniej więcej lat 1990-1991 -- od tego czasu kryzys zaczął się pogłębiać. Jest to typowy dla Kościoła paradoks, który polega na tym, iż Kościół rozwija się i działa najlepiej, gdy doświadcza "małego ucisku". Chrześcijaństwo dobrze czuje się w takim ucisku. Francuski historyk Jacques Le Goff uważa, że w historii Kościoła momentami największego rozkwitu były czasy, kiedy cierpiał on względne trudności, "umiarkowane prześladowania". I odwrotnie, w sytuacji zupełnej wolności, kiedy w jakikolwiek sposób był faworyzowany przez władze tego świata, przeżywał -- niestety -- jakiś kryzys.

Po upadku reżimu komunistycznego w Polsce, pojawiły się oznaki zapadania Kościoła na zdrowiu. Oby nie rozwinęło się to w chorobę. Wskazałbym na następujące objawy zapadania na zdrowiu: po pierwsze, Kościół jakby tracił w nowej sytuacji tożsamość, ona się teraz jakoś rozmywa. Po drugie, Kościół hierarchiczny popełnia za dużo błędów. Ciągle boi się ludzi świeckich. W jakiejś mierze ulega triumfalizmowi. Po trzecie, widoczny kryzys przeżywają niektóre formy działalności pastoralnej, chociażby nasze kaznodziejstwo. Po czwarte, coraz wyraźniej widać -- w nowej sytuacji -- trwanie Kościoła przy modelu "zakład świadczy usługi"; przyjdziesz do Kościoła, to zostaniesz obsłużony, nie przyjdziesz, mnie to niewiele interesuje. Złudzeniem jest, że prawie sto procent Polaków to katolicy czystej krwi, ale duszpasterskie działania są podejmowane, jakby właśnie tak było. Po piąte, spada autorytet Kościoła i autorytet kapłanów wśród ludzi. Nie są to jeszcze objawy w stopniu alarmującym; raczej powiedziałbym, że są to na razie zagrożenia czy objawy zagrożeń, których jednak nie wolno lekceważyć.

Czy -- zdaniem Księdza Profesora -- w Polsce mamy do czynienia ze zjawiskiem klerykalizmu?

Myślę, że odpowiedź na to pytanie zależy od rozumienia samego pojęcia klerykalizmu. Ściśle biorąc, klerykalizm jest to bezpośredni wpływ duchowieństwa na władzę polityczną w społeczeństwie. Każde słowo jest tu ważne. W znaczeniu natomiast szerszym jest to przesadny wpływ duchowieństwa na życie społeczne, z dążeniem do pewnej dominacji w tym społeczeństwie. Samo to szerokie określenie jasno wskazuje, że nie jest łatwo orzec, czy w konkretnej sytuacji mamy już do czynienia z klerykalizmem, czy jeszcze nie.

Sądzę, że w Polsce nie ma klerykalizmu w znaczeniu ścisłym. Pojawia się jednak od czasu do czasu klerykalizm w szerszym rozumieniu. Jedno jest pewne -- bezpośredni wpływ polityczny Kościoła na państwo nie jest uprawniony; bezpośrednio może on, a nawet ma taki obowiązek, wpływać na dziedzinę działań moralnych.

Jak wielkie niejasności występują w tej dziedzinie, wystarczy tylko podać taki przykład: ONZ zaprasza papieża do wygłoszenia przemówienia w czasie jakichś obrad -- czy jest to klerykalizm? Ale już święcenie na przykład pomnika Piłsudskiego w odczuciu ludzi może być formą klerykalizmu. A przecież nie ma to bezpośredniego wpływu na politykę, niemniej to razi, irytuje...

Ale czy księża powinni być klerykałami?

Absolutnie nie. Świeccy tym bardziej nie. Chociaż bywa i tak, że właśnie świeccy stają się apostołami klerykalizmu.

Porozmawiajmy chwilę o władzy w życiu kapłana. Sobór, przynajmniej gdy chodzi o polskie tłumaczenie uchwalonych dokumentów, posługuje się w tym kontekście językiem paradoksalnym: w jednym szeregu mówi o kapłańskiej służbie i kapłańskiej władzy. O co tu chodzi?

Ewangelia jasno uczy, że władza w Kościele powinna być służbą; służbą na wzór Chrystusa. Problemem jedynie pozostaje, jak realizować to w praktyce. Formy realizacji władzy jako służby mogą i powinny ulegać zmianom. Biskupi i księża muszą zastanawiać się nad najodpowiedniejszą jej formą. Nie można tu zasypiać. Żeby nie było tak jak u władców świeckich -- bo wtedy Kościół szalenie na tym traci.

Mówił już Ksiądz Profesor o kryzysie kapłańskiego autorytetu. Kiedyś już sam fakt święceń przypisywał księżom duży autorytet w społeczności. Dzisiaj -- jak się zdaje -- same święcenia nie wystarczą. Decydujące znaczenie należy przypisać osobowości kapłana. Czy sytuacja taka nie kryje w sobie jakichś niebezpieczeństw dla życia i wiary Kościoła?

Kryje... Poruszony przez Pana problem jest trudny i aktualny. Autorytet kapłana płynie ze źródła, którym jest Chrystus. Ale żeby on funkcjonował, trzeba w to wierzyć, trzeba wierzyć, że ten konkretny człowiek jest od Boga. Wtedy przyjmuję coś nie w imię autorytetu człowieka, ale autorytetu Boga, który za nim stoi. We współczesnym społeczeństwie taki autorytet wlany przeżywa jednak kryzys. Nie można z tego powodu tylko narzekać, trzeba to po prostu uwzględnić. Dlatego osobowość kapłana odgrywa tu wielką rolę. Jeżeli brakuje dzisiaj wiary, że za tym człowiekiem stoi Bóg, to ten człowiek musi swoim życiem, postawą, inteligencją dawać świadectwo o tym. Oczywiście, osobowość nie jest jakimś dowodem tego, ale staje się znakiem Bożego autorytetu.

Należy zacząć od kapłanów. Powinni oni być autentyczni, żeby w oczach świeckich było jasne, że za tym człowiekiem stoi Bóg.

Jeden z takich motywów wzbudzania autorytetu wiąże się ściśle z ubóstwem kapłanów. Czy kapłan powinien być ubogi? Na czym powinno polegać jego ubóstwo?

Kapłan w swoim ubóstwie powinien naśladować Chrystusa, który był ubogi. Sobór pięknie dostrzegł ten problem, mówiąc -- z jednej strony -- o środkach, które by zapobiegały materializmowi księży, a -- z drugiej strony -- aby nie żył w nędzy. Zobowiązuje też biskupów, aby o to dbali.

Gdy chodzi o sytuację w Kościele lokalnym w Polsce, to odznacza się ona olbrzymią dysproporcją materialną. Jeżeli Zachód rozwiązał ten problem w sposób administracyjno-prawny, trudno powiedzieć czy najlepszy, to w Polsce czeka on chyba na jakieś rozwiązanie, tym bardziej że -- moim zdaniem -- sytuacja materialna Kościoła nad Wisłą i Odrą będzie się pogarszać. Kościół jako instytucja potrzebuje pewnych środków materialnych do istnienia i działania, zwłaszcza w dziedzinie charytatywnej. Tymczasem ubóstwo kapłanów wbrew pozorom jest równie wielkim, a może dzisiaj większym niż celibat, świadectwem, że za kapłanem stoi Chrystus. Tym bardziej że grzechy przeciwko celibatowi ludzie potrafią zrozumieć i przebaczyć, ale nie mają miłosierdzia dla grzechu materializmu.

Podobnie dzieje się, gdy widać, że kapłan -- który jest z istoty swej dla dobra wszystkich ludzi, o różnych poglądach politycznych -- opowiada się za jedną opcją. W naszym Kościele księża, biskupi, no my wszyscy popełniamy tu wiele błędów. Ale ja naprawdę to rozumiem: my się wszyscy na razie uczymy, jesteśmy na początku drogi.

Jeżeli jakiś kapłan skrzywdzi materialnie całą rodzinę, to -- niezależnie od tego, czy jego działania były na korzyść prywatną, czy na korzyść Kościoła -- skrzywdzony jest konkretny człowiek, cała rodzina. Wprowadzają one o wiele więcej zniszczenia duchowego niż wszystkie kryzysy wiary i autorytetu.

Czy nie jest to jedna z przyczyn, że -- jak się wydaje -- kapłani czują się atakowani w naszych mediach?

Nie wiem, na jaką skalę księża czują się tak atakowani. Tu bardzo łatwo o przesadę. Moim skromnym zdaniem, istnieje bardzo zróżnicowany stosunek mediów do duchowieństwa. Od czasu do czasu pojawi się krytyka złośliwa, ale nie ma pomówień. Poza tym istnieje krytyka życzliwa, powiedziałbym -- twórcza. To ona, niestety, czasami identyfikowana jest z atakami.

Wydaje się, że my ciągle zapominamy, kim jesteśmy. Jakaś forma opozycji w świecie jest przecież wpisana w nasze posłannictwo. Zbyt łatwo też przychodzi nam, kapłanom, identyfikować tę opozycję z prześladowaniami. Nie przesadzajmy -- nikt nas nie prześladuje. Ale jeżeli mówimy o prześladowaniu, to dzisiaj tworzy się zupełnie nowe pojęcie, a mianowicie "prześladowanie przez obojętność". Ta forma "prześladowania" może być równie bolesna, co przez męczeństwo. Można zatem powiedzieć, że kenoza Kościoła jest wpisana w jego dzieje, jak kenoza była wpisana w życie Chrystusa. Chrześcijanin powinien o tym pamiętać i winien brać to pod uwagę.

 
ZAGUBIENI W WOLNOŚCI

Ale jakie niebezpieczeństwa realnie czyhają na kapłanów w Polsce?

Patrząc na nasz stan w Polsce, widzę przede wszystkim jakieś zagubienie, dezorientację w nowych warunkach wolności. Rozumienie wolności jest dla nas problemem. Grozi nam poza tym triumfalizm, który przybierać może bardzo różne formy, w zależności od sytuacji polityczno- -społecznej i miejsca w niej Kościoła. Jest to pokusa nie tyle Kościoła jako Kościoła, ale przede wszystkim hierarchii. Pokusa bardzo ludzka, właśnie zbyt ludzka i zbyt doczesna i świecka.

Polskim kapłanom zagraża też uleganie niektórym antypatycznym postawom społecznym: jakiś prostacki antykomunizm, który zwraca się przeciw ludziom; nacjonalizm, który nie ma nic wspólnego z miłością ojczyzny; niekiedy jakieś formy antysemityzmu, które wynikają nierzadko po prostu z głupoty.

Kapłanom w Polsce zagraża również -- o czym się chyba nie mówi -- przedwczesna śmierć. Mamy u nas dużą śmiertelność młodych księży. Średnia życia kapłanów w Polsce jest niska. Co jest przyczyną takiego stanu? Niehigieniczny tryb życia? -- być może. Brak odpowiedniej opieki zdrowotnej? -- na pewno. Brak troski o zdrowie ze strony samego księdza? -- to chyba najbardziej. Zbyt wielu księży umiera, nie dożywszy sześćdziesiątki. Z mojego rocznika już czternastu kapłanów odeszło, nie osiągając tego wieku.

Proszę mi w tym kontekście wybaczyć dość obcesowe pytanie: czy Kościołowi w Polsce grozi brak kapłanów?

W najbliższej przyszłości, nie. Ale należy zauważyć tu, że w latach 1991-1992 pojawił się niebezpieczny symptom spadku liczby powołań kapłańskich w Polsce. W tym roku, o dziwo, liczba ta wzrosła, być może dlatego, że rządy u nas sprawuje postkomunistyczna elita władzy. Oczywiście, nie dowodzi to, że należy tęsknić do tej formacji politycznej, ale z drugiej strony nie należy także rozdzierać szat nad taką sytuacją polityczno-społeczną. Trzeba pamiętać, że cechą chrześcijaństwa jest paradoksalność oraz że w Kościele i w świecie działa Duch Święty, który jak "wiatr wieje tam, gdzie chce" (J 3, 8).

Może jest to dobre miejsce dla pytania, jaki wpływ na oblicze kapłaństwa w Polsce ma Sobór Watykański II, a jaki sytuacja społeczno-polityczna?

Moim zdaniem, wpływ nauczania Soboru na oblicze kapłaństwa w Polsce był niewielki. Dlaczego? Może dlatego że Sobór odbywał się w czasie PRL, kiedy Kościół nasz był traktowany na zasadzie wyjątku. Wydaje się, że czuł się on niejako do pewnego stopnia zwolniony z realizacji nauczania Soboru. Zagrożenie Kościoła ze strony władzy komunistycznej w jakiejś mierze usprawiedliwiać miało powolne wprowadzanie reform soborowych.

Wydaje się, że na oblicze kapłaństwa w Polsce miała duży wpływ sytuacja polityczno-społeczna. Kościół musiał być z narodem. Takie było nasze hasło. Ale wszystko to oznacza, że to, co przeżywał naród, odbijało się jakoś na Kościele. Obawiam się, że to raczej naród modelował Kościół, przynajmniej w pewnym zakresie, a nie Kościół -- naród. W związku z tym przywary naszego narodu potem przechodziły na sam Kościół. Mogę się mylić: ale taka ewentualność chyba istnieje.

Niemniej sądzę, że model kapłana w Polsce jest jednym z najlepszych w świecie. Istnieje jednak obawa, że jakoś rozmyje się pod wpływem Zachodu. Model ten za św. Pawłem określiłbym jako model "na złe dni". Szkoda też, że nigdy nie został on utrwalony, nie został niejako skodyfikowany, poddany teoretycznemu pogłębieniu. Może mając jakieś opracowania tego modelu, łatwiej byłoby znaleźć i przejść do modelu nowego. Może moglibyśmy przyczynić się do przezwyciężenia kryzysu tożsamości kapłańskiej w Kościele powszechnym.

W jaki sposób wierzący świeccy mogą pomóc kapłanom w przezwyciężaniu ich kryzysu?

Pierwszą sprawą jest obecność -- bycie z kapłanem i przy nim. Po drugie, rzetelna troska o powołania kapłańskie. Dalej: tworzenie atmosfery rodzinnej w środowisku kapłańskim; najczęściej będzie to parafia. Po czwarte, w kontaktach z księżmi świeccy powinni przyjąć zasadę złotego środka: z jednej strony daleko posunięta, prawie nieskończona życzliwość; z drugiej, postawa krytyczna, krytyka twórcza. Nie jest to w tej chwili łatwe. Ale wszyscy musimy się uczyć postawy krytycznej. I my, księża, aby ją przyjmować, i świeccy, żeby ją realizować w sposób życzliwy i kulturalny. No i wreszcie, odciążenie kapłanów z obowiązków nadmiernych i nie zawsze wiążących się z istotą posługi kapłańskiej.

Wydaje się, że z tym ostatnim jest kiepsko. Wszystko wskazuje na to, że panuje w Polsce bierność wierzących świeckich, o czym świadczy ich udział, a raczej brak udziału, w pracach II Synodu Plenarnego Kościoła w Polsce. Odnoszę wrażenie, że księża czują się zniechęceni ich postawą.

Ja bym tutaj tych świeckich trochę usprawiedliwił. Jak mają się oni od razu aktywnie włączyć w reformę Kościoła, jak mają się stać laikatem zaangażowanym, gdy -- szczególnie w Polsce -- byli przez wieki wychowywani do posłuszeństwa i bierności w Kościele? Laikat trzeba wychować do postawy odpowiedzialności i zaangażowania. Wychowanie to spoczywa w rękach księży. Zniechęcenie nie jest tu na miejscu.

Czy to oznacza, że dzisiaj chcąc zmienić w duchu Soboru sklerykalizowany model Kościoła, należy niejako rzutem na taśmę model ten doprowadzić do jakiejś ostateczności -- kiedy to kler, aby przezwyciężyć ten model jeszcze raz (i ostatni raz) bierze wszystko w swoje ręce?

Tak, właśnie tak! To jest jeszcze jeden paradoks w Kościele. Właśnie kapłani muszą wychować laikat do postawy zaangażowania, do odpowiedzialności. A poza tym, dostaję białej gorączki, kiedy wciąż słyszę, że laikat powinien być odpowiedzialny za Kościół. Przecież to już amator prawnik, student pierwszego roku prawa wie, że nie ma odpowiedzialności tam, gdzie nie ma się możliwości współudziału w podejmowaniu decyzji. Jeżeli laikat nie decydował w Kościele o niczym, nawet o ilości świec na ołtarzu, no to jak może czuć się odpowiedzialny? Za co? Odpowiada się za decyzje. A my, księża, zaczynamy budować dom od komina. Żądamy odpowiedzialności, nie dopuszczając do współdecydowania. Za wychowanie swoich dzieci świeccy są odpowiedzialni, ale oni decydują o tym wychowaniu.

Czy zatem wierzący świeccy powinni mieć wpływ na wybór swojego duszpasterza?

Moim zdaniem -- tak. I to zarówno na wybór swojego proboszcza, jak i biskupa. Przy czym trzeba tu umiejętnie wyważyć między monarchizmem Kościoła, bo jest on z punktu widzenia ustroju społecznego swoistą monarchią, a jego wspólnotowością, bo z kolei z ustanowienia Bożego jest on wspólnotą. Pogłębienie wspólnotowości nie ma nic wspólnego -- jak to chcą widzieć niektórzy -- z demokratyzacją wciskaną Kościołowi. Ambiwalencja między monarchizmem Kościoła a jego wspólnotowością należy do natury Kościoła.

Z praktycznego punktu widzenia współudział świeckich w wyborze swojego duszpasterza mógłby polegać na tym, że to oni proponują kilku kandydatów na to stanowisko. Wyboru dokonuje natomiast biskup lub papież. Jest to jedna z może nieudolnych prób pogodzenia ze sobą monarchizmu i wspólnotowości w Kościele. Może w ten sposób uniknęlibyśmy sensacji związanych ze zmianami na stanowisku proboszcza czy biskupa.

 
OSTATNIE SZLACHETNE ZAJĘCIE

Sobór już we wstępie do Dekretu o życiu i posłudze kapłanów tak określa jedno z ich zadań: "W odnowie Kościoła Chrystusowego stanowi temu wyznacza się bardzo ważną, a z dnia na dzień coraz trudniejszą rolę". Jak stan, który przeżywa kryzys, może owocnie przyczynić się do odnowy Kościoła?

Odpowiem Panu w ten sposób: otóż Ludwik Hirszfeld, światowej sławy lekarz, powiedział kiedyś: "żeby zapalać, trzeba samemu płonąć". Aforyzm ten jest prawdziwy, ale głównie w odniesieniu do rzeczywistości przyrodzonej. Nie jest on koniecznie prawdziwy w świecie łaski Bożej, w świecie działania Ducha Świętego. Duch Święty może sprawić, że ktoś, kto sam nie płonie, dzięki Duchowi zapala. To jest właśnie inność Dobrej Nowiny.

Kiedyś we Francji po wojnie rozgorzała -- dosyć szumna -- dyskusja na temat kapłaństwa. Stanęły po dwóch stronach dwie grupy katolików. Na czele jednej stał słynny pisarz, François Mauriac. Na czele drugiej Etienne Gilson. Drużyna Mauriaca utrzymywała, że kapłan, chcąc wypełnić swoje posłannictwo, sam musi być święty. Drużyna drugiego twierdziła coś -- prawdę mówiąc -- przeciwnego: kapłaństwo nie musi być samo święte, byleby było narzędziem Ducha Świętego, narzędziem Chrystusa; byleby ten kanał, którym spływa łaska od Głowy po członki był drożny, i to wystarczy. Sądzę, że można by przyznać w jakiejś mierze rację obu, niemniej skłonny jestem przede wszystkim przyznać ją Gilsonowi. Przyznaję ją na podstawie autopsji, jak też na podstawie obserwacji i doświadczenia.

Oznacza to, że Duch Święty może wykorzystać kapłaństwo, które jest w kryzysie -- to kapłaństwo, które jest noszone często przez słabych, często przez grzesznych ludzi -- do zapalania świateł, do zapalania ludzi.

Na koniec pytanie bardzo osobiste: czy Ksiądz Profesor jest zadowolony ze swego kapłaństwa?

Jeżeli zadowolenie miałoby wynikać z przeświadczenia, że wszystko w kapłaństwie zrobiłem doskonale, prawie idealnie -- to nie jestem zadowolony. Natomiast, jeżeli to zadowolenie jest owocem świadomości, że -- mimo własnej nędzy -- usiłowałem dobrze w kapłaństwie służyć Kościołowi, to tak, jestem do pewnego stopnia zadowolony, chociaż pragnienie dokonywania więcej i lepiej jest chyba nigdy nie zaspokojone.

Czy zamieniłby Ksiądz kapłaństwo na inną "profesję"?

Bez żadnych zastrzeżeń: nie! Tym bardziej po Soborze, który wspaniale otworzył drzwi Kościoła dla wszystkich ludzi dobrej woli. Kapłaństwo pozwoliło mi zrealizować siebie, spełnić marzenia i pragnienia. I jeszcze coś: jeden z bohaterów "Antypamiętników" André Malraux powiada: W cywilizacji takiej jak nasza nauczanie i kapłaństwo, służba myśli i Temu, kogo nazywa się Bogiem, to ostatnie szlachetne zajęcie człowieka. W tym zajęciu właśnie uczestniczyłem. I uczestniczę, powtarzając sparafrazowane zdanie Pawła z Tarsu: "Mnie, najmniejszemu ze wszystkich chrześcijan, została dana łaska, abym ludziom głosił Dobrą Nowinę o Chrystusie".

 

Rozmawiał Józef Majewski

 

  • ks. Roman E. Rogowski
    ur. 1936, teolog, prof. dr hab. Studia teologiczne odbył na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, habilitował się na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Kierownik Katedry Teologii Systematycznej Papieskiego Fakultetu Teologicznego we Wrocławiu. Autor kilku hipotez teologicznych ("Salus vicaria", Deus compatiens", "Transsubstantiatio paschalis"). Opublikował 12 książek, m.in.: "Mistyka gór", "Ewangelia na co dzień", "Bóg na moich drogach" (3 tomy), "Światłość i tajemnica", "Jak Jakub z Aniołem", "Teodrama". Autor kilkuset artykułów naukowych i popularnych. Często występuje w radiu, TV i prasie. Alpinista, członek zwyczajny Klubu Wysokogórskiego. Odbył wiele podróży (m.in. Meksyk, Tajlandia, Indie, WIetnam). Mieszka we Wrocławiu.

 

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
ZAPROSZENIE DO WIARY
Rozmowa z ks. Alfonsem Skowronkiem
ŚWIAT ZMIENIŁ SIĘ NA LEPSZE
Rozmowa z ks. Józefem Tischnerem

początek strony
(c) 1996-1999 Mateusz