DZIECI SOBORU ZADAJĄ PYTANIA
DEKRET O PASTERSKICH ZADANIACH BISKUPÓW W KOŚCIELE

Dzielić ludzkie dramaty

Z bp. Józefem Życińskim rozmawiają Marek Górski i Zbigniew Nosowski

 

 

Biskupi są następcami Apostołów. To chyba olbrzymi ciężar -- być następcą Apostołów, "zastępcą i legatem Chrystusa" (KK 27). Jak można go udźwignąć?

Niewątpliwie jest to ciężar i wielka odpowiedzialność, zarówno w sensie teologicznym, jak i psychologicznym. W moim przypadku doszło przejście w radykalnie odmienne warunki. Przed nominacją mieszkałem w normalnym bloku, gdzie mieszkało sto kilkadziesiąt rodzin. W małym pokoiku bez telefonu mogłem, po wcześniejszym spełnieniu obowiązków profesora i dziekana, oddawać się subtelnościom filozofii i pozostawać w przestrzeniach czysto intelektualnych. Nominacja biskupia wprowadziła mnie w radykalnie różny świat, kiedy nowe obowiązki wymagały pozostawania z wiernymi nieraz od wczesnych godzin rannych do późnej nocy. Równocześnie jednak obowiązki te włączyły mnie w tętniący życiem nurt tradycji Kościoła. Można było wiele uczyć się od tych, którzy zostali weń włączeni wcześniej.

Utkwiła mi w pamięci moja pierwsza biskupia wizyta w Watykanie. Czytałem w samolocie najnowszy numer "The Tablet", a w nim ociekający antypapieską agresją artykuł, którego autorem był Peter Hebblethwaite. Rozmawiając z Janem Pawłem II, przypomniałem sobie potem treść tego artykułu. Uświadomiłem sobie wówczas, iż podobną porcję goryczy i samotności następca św. Piotra musi przyjmować jako chleb powszedni. Solidarność z nim zobowiązuje i stanowi psychiczne podtrzymanie. Podobnie jak modlitwy tylu osób, których działanie odczuwam prawie empirycznie. Pewne problemy, które szokowały na początku biskupiej posługi, dziś przeżywam w zupełnie innych kategoriach.

Dla ludzi wierzących rola biskupów jako następców Apostołów jest teoretycznie oczywista. Ale chyba w głębi duszy duża część z nich -- a tym bardziej ludzie niewierzący -- uważa, że jest swoistą bezczelnością, żeby ktokolwiek mienił się reprezentantem Boga. Sobór zaś mówi wprost, że biskupi wykonują swą władzę w imieniu samego Chrystusa (nawet nie w imieniu papieża). Jak przezwyciężyć ten rozziew między społeczną świadomością a Boską misją?

Mamy tu konflikt między zdroworozsądkową a teologiczną wizją Kościoła. Pojawia się on nie tylko na poziomie misji biskupa. Już wtedy, gdy mówimy, że kapłan sprawuje ofiarę Mszy świętej jako "drugi Chrystus", in persona Christi, sympatycy zdroworozsądkowych ujęć mogą protestować. Podobny rozziew pojawia się w wielu innych dziedzinach, gdy zdrowy rozsądek narzuca rozwiązania, w których ani zdrowia, ani rozsądku nie widać za wiele, np. kiedy pan Kowalski nie chce pogodzić się z twierdzeniami fizyki, z których wynika, że zarówno twarde biurko w jego pokoju, jak i uśmiechnięta żona stanowią zbiór wirujących elektronów -- mamy wówczas konflikt między zdroworozsądkową a naukową wizją świata. Problem w tym, czy można odrzucać słowa nauki w imię dobrego samopoczucia "besserwisserów", którzy wiedzą lepiej.

Jak przezwyciężać ten rozziew -- to osobne pytanie. Nie przezwycięży się go za pomocą prostej strategii. Trzeba ustawicznie kształtować -- w przypadku Kościoła -- świadomość nadprzyrodzoną, w której paradoksy Ewangelii cenione będą wyżej niż uporządkowany świat tak zwanego zdrowego rozsądku.

 
"WASZ BISKUP"

II Sobór Watykański zmienił dość gruntownie wizję Kościoła. Szła za tym zmiana spojrzenia na rolę biskupa. Co nowego przyniósł ten Sobór w porównaniu z okresem poprzedzającym go, którego my pamiętać nie możemy?

Co do teologii okresu przedsoborowego, to z moich osobistych doświadczeń za dużo Panom nie powiem. Wspólnie jesteśmy już produktem ubocznym PRL -- gdy w 1962 roku zaczynałem szkołę średnią, w naszych dyskusjach w internacie Liceum im. Bolesława Chrobrego w Piotrkowie Trybunalskim, kwestie religijne pojawiały się najczęściej w kontekście indoktrynacji ideologicznej. Dość ostro protestowaliśmy przeciw postawie mieszkającego z nami sekretarza ZMS, który po dwutygodniowym szkoleniu na zimowisku bodajże w Szklarskiej Porębie, powrócił jako radykalny wyznawca tzw. światopoglądu naukowego. Przeżywaliśmy nagonkę przeciw biskupom z racji "Orędzia" do biskupów niemieckich. Na tym poziomie dyskusji nie trzeba było jednak odwoływać się do dorobku Yves Congara czy Karla Rahnera. Nie było to konieczne również w polemice z pracownikiem SB, który przekonywał nas w klasie przedmaturalnej, iż przedstawiciele samorządu szkolnego nie powinni przynosić swemu liceum wstydu przez wstąpienie do seminarium duchownego... Kiedy ja to uczyniłem, był już rok 1966. Przypominam sobie, jak starsi seminaryjni koledzy wspominali wówczas z entuzjazmem pierwsze informacje przychodzące z Soboru. Ukazywały one wizję biskupa, do którego należy odnieść Chrystusowe słowa: "Nie potępiać, lecz zbawiać". Dyskutowaliśmy podczas wykładów o tej zbawczej wizji Kościoła, który obejmuje swoim oddziaływaniem łaski także tamtych zagubionych sekretarzy i pracowników SB. Oni również mają nieśmiertelne dusze, za nich również cierpiał Chrystus.

Znane jest powiedzenie św. Augustyna: "Dla was jestem biskupem, a z wami chrześcijaninem. Tamto jest nazwą przyjętego urzędu, to zaś łaski; tamto jest imieniem niebezpieczeństwa, to zaś zbawienia". Czyli ze stanem biskupim wiążą się jakieś niebezpieczeństwa...

Augustyńskie opozycje średnio mi się podobają, bo można przy ich lekturze odnieść wrażenie, że jest się osobno biskupem, a osobno chrześcijaninem i że łaska stoi w jakiejś opozycji do urzędu. Czy refleksje o niebezpieczeństwach biskupstwa są aż tak bardzo istotne? Wszystko jest dziś niebezpieczne, dziennikarstwo także.

Dziennikarze jednak -- przynajmniej niektórzy -- mówią o niebezpieczeństwach związanych ze swoją profesją; biskupi rzadziej...

Może więc przykładowo jeden typ zagrożeń. W trosce o Kościół lokalny w naturalny sposób zwraca się uwagę na to, co bolesne lub niepokojące. Większość otrzymywanych przeze mnie listów oscyluje między niepokojem a agresją. Stąd łatwo już przejść do postawy specjalisty od tysiąca smuteczków i smutków. Psychologicznie przyjdzie to bardzo łatwo w zetknięciu z doświadczeniem ludzkich dramatów. A przecież biskup ma być głosicielem dobrej, radosnej nowiny i nie wolno mu ugrzęznąć w pesymizmie...

Władza w Kościele to służba. "Kto chce być pierwszym między wami, niech będzie ostatnim i sługą wszystkich..." Czy można być sługą, gdy jest się stale tytułowanym "Ekscelencją", otaczanym przymiotami wielkiego -- niekiedy pewnie udawanego -- szacunku itd.?

Z tym stałym tytułowaniem "Ekscelencjo", to przesada. Są osoby, które uwielbiają śpiewać sopranem i nie można ich skłonić, by mówiły normalnym głosem. Operowanie tytułem "Ekscelencjo" pasjonuje ich w podobny sposób, jak mówienie do kogoś "panie hrabio". Na szczęście, większość rozumie jednak, że Kościół nie jest odpowiednikiem muzeum językowego. W moich spotkaniach z wiernymi często spotykam oznaki radości nawiązujące do zakończenia listów duszpasterskich. Wierni cieszą się, kiedy podpisuję je "Wasz biskup" -- to "wasz" jest dla nich bardzo ważne. A mnie z kolei cieszy ich radość płynąca z tego poczucia solidarności, w którym treść, a nie tytuł, jest najważniejsza.

Najpierw może wspomnę o pewnych typach "służby", których nie chciałem podjąć, zaczynając obowiązki biskupie. W pierwszych tygodniach przychodziło do mnie bardzo dużo osób z prośbą o pomoc w uzyskaniu wizy amerykańskiej i wiele takich, które oczekiwały, że nowy biskup pomoże im w załatwieniu jakiejś sprawy w urzędach, które wcześniej odpowiedziały odmownie. Mieli oni wizję biskupa łączącego cechy dobrego szeryfa z sekretarzem partii, którego jeden telefon wystarczał, by urzędnicy niższego szczebla zmieniali swe wcześniejsze decyzje. Nie mogłem przyjąć takiej wizji, bo nie ma ona nic wspólnego z Ewangelią.

Oznak ewangelicznej służby upatrywałbym natomiast w przebywaniu zarówno wśród wiernych, jak i szukających Boga, z biskupią posługą słowa, łaski, modlitwy. Biskup ma dzielić ludzkie dramaty, poszukiwać ewangelicznej odpowiedzi na skomplikowane pytania młodych, wspólnie z nimi szukać nowych środków, które przybliżają do Chrystusa w tych skomplikowanych czasach wirażu kulturowego, którego doświadczamy. Istnieje wielkie oczekiwanie na podobną służbę. Bardzo często w niedzielę mam spotkania z trzema różnymi wspólnotami w odległych krańcach diecezji, bo jest tak wiele osób, które czekają. Niejednokrotnie pojawiają się dylematy, czy pójść na spotkanie do lekarzy, którzy chcą dyskutować o nowych kwestiach bioetyki, czy wybrać młodzież z oaz, która chce wspólnie z biskupem modlić się, czy wygospodarować dwie godziny na wywiad jak dzisiaj dla Panów.

W tym wszystkim jednak ukazuje się duch ewangelicznej służby, a życie nim w biskupim posługiwaniu prowadzi nierzadko do tego, że trzeba dzień zaczynać przed piątą, a kończyć po północy. Podejmowałem decyzję o odejściu od profesorskiego zacisza w czterdziestym drugim roku życia. Tłumaczyłem sobie wtedy, że ostatecznie świata nie zbawia się przez to, że opublikuje się jeszcze kilka książek więcej, czy że przeprowadzi się jeszcze kilkanaście dodatkowych przewodów doktorskich. Wejście w nowy świat realiów diecezji tarnowskiej było dla mnie bardzo ubogacające.

To przecież diecezja w dużej mierze wiejska. Zapewne filozofowi i intelektualiście trudno się było "przystosować" do tego typu realiów...

Nawet samo określenie "diecezja wiejska" kryje uproszczenie, bo w różnych rejonach diecezji, także w środowiskach wiejskich widać różne style, zależnie od związku z wcześniejszą tradycją. Naturalność, szczerość i prostota tych ludzi jest dla mnie często źródłem wzruszeń. Cieszę się, że mogę dzielić ich problemy, których wcześniej nie mogłem widzieć z abstrakcyjnych przestrzeni profesorskiego filozofowania. Kiedy otwierają się w rozmowie ze mną, kiedy przedstawiają swój ból i swoje marzenia, jest to poznawanie głębokiej prawdy o człowieku, której nie zauważyłbym z profesorskiej perspektywy. Kocham tych ludzi, cieszę się, że mogę dzielić ich troski i dziękuję Bogu, że poprzez biskupstwo staliśmy się sobie wzajemnie bliscy.

Czy ma Ksiądz Biskup jakieś wzory osobowe biskupiej posługi?

W życiu duchowym nie poszukiwałem szczególnie wzorców biskupich. Z wielu powodów jest mi bardzo bliski św. Franciszek Salezy. W pierwszym roku kapłaństwa u warszawskich sióstr wizytek spotkałem natomiast i poznałem bliżej ks. Jana Zieję, ks. Bronka Bozowskiego i ks. Jana Twardowskiego. Ich styl okazał mi się szczególnie bliski.

 
MAGICZNA WIZJA ŁASKI DUCHA ŚWIĘTEGO?

Czy będąc biskupem, otrzymuje się zdolność właściwego odpowiadania na wszystkie pytania?

Nawet na przewidywane wyniki ligi angielskiej? Używając wyrażenia Bruce Marshalla, powiem, że nie należy łaski Ducha Świętego traktować jako niewidzialnego parasola, który chroni przed wszelkimi pomyłkami. Łaska w swym działaniu zakłada współpracę z naturą. Skuteczne wykorzystanie tej szczególnej łaski Ducha Świętego, jaką niesie biskupstwo, wymaga uwzględnienia naszych naturalnych cnót i wykorzystania także naturalnych konsultacji. Często bywa to nie rozumiane, i kiedy zasięgam opinii różnych ciał doradczych, słyszę nieraz komentarz: "A po co ksiądz biskup pyta, przecież to ksiądz biskup ma Ducha Świętego". Mamy tu magiczną wizję łaski Ducha Świętego działającej w oderwaniu od natury.

Osobiście doświadczam nieraz działania tej łaski w sposób niemal empiryczny. Kiedy człowiek przychodzi przed tabernakulum przygnieciony brzemieniem problemów i kiedy w chwilach ciszy czuć promieniowanie Bożej obecności, zaś na niektóre z przyniesionych pytań pojawiają się sensowne, harmonijne odpowiedzi -- jest to właśnie działanie łaski. Tej łasce trzeba jednak stworzyć pewne minimalne warunki.

Na czym polegać ma "religijna uległość" (KK 25), jaką winni są wierni swoim biskupom? Czy -- i ewentualnie w jakich sprawach -- dopuszcza ona możliwość posiadania odrębnego zdania?

To na posiedzeniach Komitetu Centralnego cytowanie swoich znakomitych przedmówców było najwyższą oznaką doskonałości. Kościół jest Kościołem prawdy niosącej wyzwolenie. Skutkiem tego -- aby oddawać Bogu cześć w Duchu i prawdzie -- musimy w pewnych sytuacjach wypowiadać zdania niepopularne, odmienne od opinii naszych bliskich, po to by dać świadectwo prawdzie. We wspomnieniach o pięknych renesansowych postaciach polskiego Kościoła można czasem znaleźć westchnienia typu: "Szkoda tylko, że w sytuacjach, kiedy miał wszelkie dane, by bronić prawdy, dla świętego spokoju wypowiadał z reguły opinie oczekiwane".

Chrystus, dający świadectwo prawdzie za cenę krzyża, ma nas wszystkich chronić przed konformizmem. Ale to świadectwo prawdy nie może eliminować "religijnej uległości", o której mówi KK 25. Wspólnota ludzka nie mogłaby istnieć, gdybyśmy za najwyższą wartość przyjęli w niej indywidualizm prowadzący do hamletyzmu. Dlatego też każdy z nas wypowiadając swoje poglądy zgodnie z sumieniem, w duchu odpowiedzialności za prawdę, musi z pokorą przyznać, że mogą istnieć pewne racje, których obiektywnej doniosłości on aktualnie nie dostrzega i jeśli te racje nadrzędne zostają uznane przez biskupów, wierni powinni się do nich zastosować. Inaczej bowiem możemy bardzo łatwo przekształcić Kościół Chrystusowy w zbiór kapliczek dla "narcyzów"...

Biskupi są nauczycielami w sprawach wiary i moralności. Czy istnieją różnice w posłuszeństwie biskupom w dziedzinach doktrynalnej, moralnej i społecznej? Czy w sprawach moralności jest zadaniem biskupów przedstawianie ogólnych zasad moralnych, czy także konkretnych wskazówek dotyczących zastosowania tych zasad? Czy etyczne wskazania biskupów to pomoc w podejmowaniu własnych decyzji przez chrześcijan, czy też autorytatywny nakaz?

Niewątpliwie w tym samym Kościele diecezjalnym nie musimy cenić tych autorytetów sportowych, które podziwia ksiądz biskup, nie musimy zachwycać się tym samym typem literatury czy filozofii, który ma najwyższe notowania u arcypasterza...

A czy musimy zachwycać się tymi politykami, których akurat ceni nasz biskup?

Broń nas, Panie Boże, przed koniecznością zbiorowych zachwytów, niezależnie od tego w stronę których grup społecznych miałyby być one skierowane.

Natomiast rozterka Panów -- ogólne normy czy konkretne wskazówki dotyczące zasad -- ujmuje rzecz zbyt prosto, bowiem istnieją różne poziomy ogólności. Na pewnym poziomie wszyscy będą się zgadzać, że należy czynić dobro, a unikać zła. Natomiast pytanie konkretne, czy dobrem jest np. chronienie pewnego posła przed utratą immunitetu, gdy w grę wchodzi odpowiedzialność sądowa, być może będzie rodzić już wątpliwości. Bałbym się chrześcijaństwa, w którym wszyscy zgodni są na poziomie ogólników, natomiast zgodność ta wynika z tego, że każdy łączy prywatną treść z ogólnymi sformułowaniami. Bałbym się jednak również chrześcijaństwa totalizującego, gdzie nawet w dziedzinie mody i kultury poglądy muszą być całkowicie zuniformowane. Trudno jest podać prosty algorytm, gdzie kończy się dziedzina jedności, algorytmu takiego nie ma i to czyni nasze życie podobne do dzieła sztuki, a nie do elementu strategii.

DB mówi o pasterskich zadaniach biskupów w Kościele. Podkreśla jednak, że winni oni być świadkami miłości wobec wszystkich, i "nawet nie ochrzczonych winni darzyć sercem". Jaki powinien być stosunek biskupa w kraju katolickim do ludzi stojących poza Kościołem?

Czasem nie są to nawet ludzie stojący poza Kościołem, tylko drepczący z niepokojem w pewnej odległości od Kościoła. Przeróżne są uwarunkowania ich postaw, bardzo rzadko spotykamy osoby, które deklarują ateizm. Najczęściej nasi niewierzący przyznają, że nie ma dowodów nieistnienia Boga, że nie wiedzą i że skutkiem tego są agnostykami. Ten agnostycyzm może wypływać z różnych źródeł. Bez względu na to, czy w grę wchodzi ktoś wychowany w środowisku, gdzie "prano mu mózg" sloganami o światopoglądzie naukowym, czy ktoś, kto nie potrafi rozwikłać podstawowych dylematów -- wdzięczni za łaskę wiary, powinniśmy z miłością podchodzić do takich osób i w duchu odpowiedzialności za prawdę ułatwiać im poszukiwanie najgłębszych, ostatecznych odpowiedzi. Jako biskup prowadzę także korespondencję z tymi, którzy szukają, i cieszę się, że lektura moich drukowanych tekstów skłoniła ich do sięgnięcia po pióro, zaś dystans, który rodzi się nieraz automatycznie w stosunku do hierarchii, nie był tak wielki, by nie byli w stanie go przełamać.

O czym oni piszą do Księdza Biskupa?

Na przykład o własnych próbach wypełnienia pustego miejsca po Bogu. Przysyłają próbki własnego filozofowania, w których uporczywie podejmują podstawowe pytania o sens, cierpienie, wierność...

 
BISKUPIA KOLEGIALNOŚĆ

Za jedno z centralnych osiągnięć Soboru w dziedzinie teologii biskupstwa uważane jest dowartościowanie kolegialności episkopatu. Dlaczego to pojęcie przez tyle lat nie było w Kościele katolickim używane?

Miało ono swoich pojedynczych zwolenników w różnych epokach, brakło mu natomiast tej realizacji i ekspresji, którą otrzymało współcześnie. Dlaczego tak było? Można by w podobnym stylu pytać, dlaczego dopiero w XIX wieku powstały geometrie nieeuklidesowe, skoro każda inna epoka mogła równie dobrze prowadzić do zakwestionowania piątego postulatu Euklidesa. Pewne idee egzystujące w ukrytej formie, w określonych stadiach kulturowych znajdują wdzięczniejsze środowisko do ujawnienia swej zawartości i na pewno nasza epoka z jej uwrażliwieniem na wymiar społeczny stanowiła naturalne środowisko dla dowartościowania idei kolegialności.

Czym różni się kolegialność od takich pojęć jak demokracja czy samorządność?

Po pierwsze -- kolegium biskupów zespalane jest więzią sakramentu, żadne inne gremia nie mają tej formy więzi, jaką jest pełnia kapłaństwa. Po drugie -- przewodniczący kolegium biskupów (biskup Rzymu) z ustanowienia Chrystusa Pana ma umacniać swoich braci w wierze i ma sukcesję apostolską. Podobnej cechy nie można znaleźć w żadnych innych strukturach demokratycznych czy samorządowych. Po trzecie -- te ostatnie struktury tworzone są z reguły po to, by rozwiązywać sprawy pragmatyczne określonej społeczności. W działaniu kolegium biskupów czymś fundamentalnym jest natomiast prawda wiary i wynikające z niej zobowiązania moralne.

Hierarchiczny ustrój Kościoła jest dany przez Chrystusa, ale czy jego konkretne wyrazy -- wzorowane wszak na świeckich modelach władzy państwowej -- nie powinny ulec ewolucji wraz z przejściem w państwach np. od monarchii do demokracji?

Jestem przekonany, że konkretne wyrazy hierarchicznego ustroju Kościoła ulegają ewolucji w wyniku dialogu Kościoła z kulturą współczesną. Jest to nieuchronne zjawisko i odpowiadając na znaki czasu, Kościół, przemawiający językiem konkretów, powinien stosować takie formy, by ułatwić dialog prowadzący do zbawienia. Przypomina się znów Bruce Marshall, który pisał, że podając współczesnym wiernym dobre wino Ewangelii, nie należy zmuszać ich do stosowania butelek, które nam tak bardzo podobają się jako wspomnienie dnia wczorajszego. Problemy pojawiają się wówczas, gdy niefrasobliwość w produkcji butelek prowadzi do zamiany ewangelicznego wina w ocet. Niektóre propozycje zmiany konkretnych wyrazów w ustroju Kościoła idą tak dalece, że wcale bym się nie zdziwił, gdyby niektórzy z radykalnych reformatorów zaproponowali obecnie referendum, by "postępowi" katolicy mogli się wypowiedzieć, ile też naprawdę jest osób w tej Trójcy Świętej...

Ideę takiego "referendum" rzeczywiście trudno byłoby przyjąć. Ciekawi jesteśmy jednak, które ze stosowanych współcześnie przez Kościół butelek (żeby pozostać przy tej metaforze) uznaje Ksiądz Biskup za przestarzałe?

Np. ostre kontrasty w organizacji struktur kościelnych w różnych krajach. W diecezji tarnowskiej jeden ksiądz wypada na 1000 wiernych, w niektórych diecezjach afrykańskich -- na kilkadziesiąt tysięcy. Ufam, że wyzwolimy się kiedyś z tych dysproporcji i wiążę duże nadzieje z pracą specjalnej komisji, której przewodniczy kard. Laghi. Nasza generacja przyzwyczaiła się do padających murów i znoszonych granic. Być może przyszłość ułatwi przekraczanie granic kulturowych przez rosnące szeregi kapłanów, którzy będą żyć duchem uniwersalizmu, czując się u siebie zarówno w wielkich metropoliach, jak i w afrykańskich tropikach.

Sobór nie wyjaśnił statusu teologicznego krajowych Konferencji Episkopatu, definiując je jako "jakby zespół" (DB 38). Czy po 30 latach sytuacja jest jaśniejsza? Czy są one wyrazem kolegialności?

Nie narzekałbym w tym przypadku na niejasności teologiczne. Konferencja krajowa stanowi zespół biskupów, których współpraca wynika z pragmatyki, wspólnoty problemów i zadań w danych warunkach geograficzno-kulturowych. Ten zespół utrzymuje więź z Piotrem naszych czasów. Więź taka byłaby natomiast naruszana, gdyby bądź to w wyniku presji politycznej, bądź w celu poszukiwania lokalnych eksperymentów przyjmowano gdzieś decyzje stanowiące naruszenie ogólnych zasad sformułowanych przez Stolicę Apostolską. Na szczęście, obecnie jest to u nas już możliwość czysto hipotetyczna.

Czy Konferencja ma jakąkolwiek władzę nad biskupem diecezjalnym?

Co to znaczy "mieć władzę"? Zapewne pojawi się tutaj "władza" jako forma zobowiązania moralnego. Skoro stanowimy wspólnie ciało zatroskane o ewangelizację w Polsce, nie należy praktykować indywidualizmu, w którym wspólnota ograniczałaby się tylko do wspólnoty przemówień i dyskusji. Pewne ustalenia powinny mieć więc charakter zobowiązujący, gdyż inaczej może powstać obawa, że indywidualizm odosobnionych pociągnięć przekształci wielką symfonię w recital. Ma to czasem miejsce w Kościele, znany jest casus biskupa Jacquesa Gaillot. Perswazja innych członków Konferencji Episkopatu Francji nie była w stanie skłonić go do rewizji stanowiska. W niektórych przypadkach może jednak zachodzić sytuacja, gdzie specyfika określonych diecezji uzasadnia wprowadzenie modyfikacji do działań, które sprawdzają się w innych regionach kraju. Nie chodzi tu o ogólne zasady wiary czy moralności, tylko o konkret działania. W takim przypadku biskup bierze na swoje sumienie odpowiedzialność za przyjętą formę działania i z tej racji pojawiają się odmienności duszpasterskiego stylu, które mogą świadczyć o bogactwie form przyjętych w apostolskiej misji Kościoła.

Kiedy biskup mówi w imieniu własnym, a kiedy w imieniu Kościoła (jakiego Kościoła -- diecezji, Polski)? Czy każda wypowiedź publiczna biskupa jest wyrażana w imieniu Kościoła? Czy można stawiać znak równości (częsty w publicystyce): "zdanie biskupów = zdanie Kościoła"?

Zauważyłem, że kiedy podczas konferencji kosmologicznych wypowiadam się na temat określonego modelu fizykalnego, niektóre z osób stawiają pytanie, czy jest to oficjalne stanowisko Kościoła. Kościół nie ma powodów, żeby wypowiadać się ex cathedra w kwestii każdego modelu kosmologicznego, każdej książki czy dzieła sztuki. Biskup, wyrażając swoje odczucia wobec podobnych dzieł, przemawia jako ich indywidualny zwolennik lub krytyk. Istnieje jednak szeroko praktykowany zwyczaj, że podobne wypowiedzi ujmuje się z perspektywy eklezjalnej. Stąd też, kiedy opublikowałem w "Etudes" mój artykuł dotyczący sytuacji społecznej w obecnej Polsce, redakcja, nie pytając mnie nawet o zgodę, wprowadziła podtytuł "z punktu widzenia biskupa". Można pytać, czy jest to celowe, ale niewątpliwie jest prawdziwe. Niewłaściwy byłby dopiero podtytuł: "z punktu widzenia Kościoła". Tę samą sytuację społeczną dwóch biskupów może bowiem ujmować w odmienny sposób, praktyka świadczy o tym wymownie i nie każda ocena wypowiadana w sprawach bardzo ważnych wyraża od razu stanowisko Kościoła.

W Polsce tradycyjnie ważną rolę odgrywały i odgrywają listy pasterskie Episkopatu Polski. Często słychać jednak narzekania, że są one pisane językiem zbyt drętwym; że zbyteczne jest odczytywanie ich podczas Mszy świętej, a zwłaszcza nie powinno się rezygnować z homilii na rzecz listu albo wręcz z komunikatu z posiedzenia Episkopatu...

Wydaje mi się, że komunikaty czytane są już obecnie bardzo rzadko, z reguły prasa katolicka zastępuje kapłanów w informowaniu o tym, co działo się na posiedzeniu ostatniej Konferencji, w odniesieniu do najważniejszych spraw przychodzi z pomocą pozostała prasa -- po jej informacjach co najwyżej przydałby się komentarz dotyczący zrozumienia lub niezrozumienia ustaleń podczas ostatniej Konferencji.

Zgadzam się, że reakcje na czytane listy są bardzo różne. Musimy sobie uświadomić jednak, że jeszcze niedawno samo czytanie niektórych listów natrafiało na przeszkody, kiedy to Służba Bezpieczeństwa nawiedzała księży i groziła sankcjami za odczytanie listu, zaś słynny list dotyczący pięćdziesięciolecia cudu nad Wisłą stanowił przedmiot daleko idących pertraktacji. Mam w komputerze narzekania wielu kręgów świeckich na styl i formę niektórych listów pasterskich. Problem w tym, iż niekiedy formułowane postulaty się wykluczają. Przecież słuchaczami tego samego listu bywają dziecko, sprzątaczka, profesor uniwersytetu, krytyk literacki. Poszukiwanie odpowiedniej formy przekazu, która trafiłaby do nich wszystkich, jest zadaniem, z którego nie można rezygnować, ale nie wolno się też pocieszać twierdząc, że jest ono łatwe do osiągnięcia.

 
BYĆ OJCEM DLA KULTUROWYCH SIEROT

Rolą biskupa jest być "prawdziwym ojcem" dla swoich diecezjan. Zarazem winien on dawać "dowody macierzyńskiej troski Kościoła względem wszystkich ludzi" (DB 13). Jak można pełnić tę funkcję w sytuacji wielkiego kryzysu męskości i kobiecości, ojcostwa i macierzyństwa?

Niezależnie od doświadczanych kryzysów w człowieku pozostaje nie zmieniona tęsknota za pewnymi wartościami podstawowymi, za prawdą, miłością, przyjaźnią. Biskup nie może być bezosobowym przekaźnikiem prawdy, lecz ma integrować swoją wspólnotę naśladując Ojca w niebiosach. Wówczas anonimowa zbiorowość przekształca się w rodzinę w mniejszym lub większym stopniu. Oczywiście dla młodych ludzi, którzy pochodzą z rozbitej rodziny, gdzie ojciec był alkoholikiem, samo słowo "ojciec" czy "rodzina" będzie niosło treści negatywne. Sądzę jednak, że można przezwyciężyć opory psychologiczne i praktykować dojrzałe ojcostwo bez paternalizmu...

Gdybyśmy przyjęli kryterium kryzysów jako podstawową zasadę możliwości działania Kościoła, Ewangelia zakończyłaby się zaraz po pojmaniu Jezusa. Ucieczka uczniów i pustka na Golgocie były przecież wyrazistym znakiem wielkiego kryzysu. W najbardziej krytycznej godzinie pozostało jednak przy krzyżu grono wiernych osób. Sądzę, iż w doświadczeniu obecnych zagrożeń nie należy koncentrować uwagi na opisie parametrów kryzysu. Trzeba szukać pięknych dusz, które poniosą piękno Ewangelii w świat nękany przeciwnościami. "Macierzyńska troska Kościoła" może być konkretną formą pochylenia nad dramatem tych wszystkich, którzy czują się kulturowymi sierotami.

Biskupi mają pełnić też posługę jednania -- jak to czynić w podzielonym świecie i Kościele?

Eucharystia, którą sprawujemy codziennie, jest dla nas znakiem jedności. Wyznacza ona program, w imię którego musimy przezwyciężać podziały, różnice zdań, skłonności do polaryzacji stanowisk. W tej naszej misji -- w trosce o to, by spełniały się słowa Chrystusowej modlitwy "aby byli jedno" -- trzeba ciągle przezwyciężać pokusę działań, w których miłość została zepchnięta na margines, zaś pragmatykę wzajemnych kontaktów podporządkowano by albo bezwzględnym prawom logiki, albo łatwym emocjom, w których dźwięczą populistyczne echa. W tej dziedzinie nie ma prostego algorytmu ani skróconej recepty na jedność. Trzeba konsekwentnego życia miłością. Z drugiej strony obawiałbym się, abyśmy w imię pozorowanej miłości nie zagłaskiwali odpowiedzialności i prawdy. Między tymi wartościami musi występować sprzężenie, inaczej bowiem będzie łatwo wyprodukować coś w rodzaju katolickiego frontu jedności narodu, gdzie gładkimi ogólnikami zastąpi się refleksję nad sumieniem, jego wrażliwością, przebaczeniem...

Wiele ostatnio mówi się o podziałach i braku jedności polskiego episkopatu. Czy jedność (jednomyślność) episkopatu winna być broniona za wszelką cenę? A może jest to zbędny balast po trudnych czasach PRL?

Mówienie o podziałach w episkopacie nie jest bynajmniej owocem dziennikarskiej pasji ostatniego okresu. Wystarczy przeczytać osławione przemówienie Zygmunta Przetakiewicza, w którym 6 IV 1968 r. charakteryzował on postawę PAX-u wobec wydarzeń marcowych, by dowiedzieć się, jak wówczas katolicy "postępowi" widzieli podziały w episkopacie. Z przemówienia dowiedziałem się m.in., że ks. abp Kominek wszedł w sojusz z "syjonizmem, klerykalizmem politycznym" i episkopatem RFN po to, by zostać kardynałem. Sojusz, zdaniem Przetakiewicza, miał być wymierzony w ks. kard. Wyszyńskiego, ale publicysta PAX-u skromnie podsumowywał: "Nie nam wnikać w nie najlepsze stosunki między kardynałem i arcybiskupem". Mimo wszystko było to bardziej kulturalne niż niektóre publikacje "Wprost". Osobiście uważam, iż sytuacja w polskim episkopacie jest naturalna, każdy z biskupów mówi swym własnym językiem i zachowuje odrębność swego stylu. W sprawach zasadniczych nie ma jednak w episkopacie takich różnic zdań, które upoważniałyby do wypowiedzi o rozdźwiękach czy podziałach.

Jakie kryteria są stosowane przy doborze biskupów?

Z lektury liberalnych dzienników dowiaduję się czasem, iż najważniejszym kryterium jest zgodność z nauczaniem papieskim w kwestiach kapłaństwa kobiet czy antykoncepcji. Świadczy to tylko jednak, iż niektórzy z ambitnych dziennikarzy zupełnie nie wiedzą, o czym piszą. Przy ocenie kandydatów branych pod uwagę przy nominacji biskupiej bierze się m.in. pod uwagę ich formację intelektualną i cechy osobowościowe. Nie jest to jednak wąski wycinek sprowadzany do dwóch czy trzech problemów, lecz całościowa wizja Kościoła, wiary, relacji między rzeczywistością nadprzyrodzoną i przyrodzoną. Uwzględnia się również inne cechy osobowościowe, jak np. umiejętność tworzenia wspólnoty, wytrzymałość, umiejętność organizacji i kierowania. Z konieczności uwzględniane muszą być również predyspozycje zdrowotne. Któryś z kolegów filozofów patrząc na mój kalendarz -- w sobotę wracałem z Nowego Jorku, w niedzielę miałem wizytację w Mielcu, zaś w nocy z niedzieli na poniedziałek jechałem do Mariazell, by tam odprawić ranną Mszę świętą -- stwierdził, że nigdy nie marzył o biskupstwie, ale nawet gdyby marzył, to z racji wytrzymałości fizycznej nie mógłby zrealizować swoich marzeń...

Jak duża była ingerencja władz PRL w proces mianowania biskupów?

Bywała na tyle skuteczna, że niektóre stolice biskupie przez relatywnie długi okres pozostawały nie obsadzone. Polityka władz zmieniała się w różnych okresach, przyjmowała różne formy. Świadectwem tej niekompetencji pozostają ujawnione niedawno dokumenty dotyczące komentarzy wewnątrzpartyjnych przed obsadzeniem krakowskiej stolicy biskupiej w wyniku nominacji ks. prof. Karola Wojtyły. Nie zawsze władze były równie naiwne i można było dostrzec u nich przejawy wyrafinowanej, długotrwałej polityki.

Pamiętam, jak bodajże w 1984 roku, kiedy przyjmowałem studentów w dziekanacie Wydziału Filozofii PAT, w gronie studentów znalazł się nieco starszy pan, który przechodził ciągle na koniec kolejki. Kiedy wreszcie wszyscy załatwieni poszli do domów, i on przyszedł do sekretariatu. Przedstawił się, że jest pracownikiem Służby Bezpieczeństwa i że chciałby przeprowadzić rozmowę w związku z tym, że moje nazwisko bywa wymieniane wśród kandydatów na biskupa. To był rok 1984, sześć lat przed moją biskupią nominacją, gdy nigdy z nikim nie rozmawiałem o podobnej perspektywie. Nieoczekiwanemu rozmówcy powiedziałem wtedy: "Może pan napisać w protokole z rozmowy, że ks. Życiński nie wyraził zainteresowania proponowaną problematyką, nie podejmie w tej sprawie dyskusji, gdyż nie jest zainteresowany biskupstwem". "Proszę księdza profesora -- powiedział mój kulturalny rozmówca z SB -- to się tak prosto mówi <nie jest zainteresowany>, a potem przychodzą takie sytuacje, kiedy człowiekowi nie wypada powiedzieć <nie>"...

Czy w przyszłości -- tak jak przed wiekami -- kapłani i ludzie świeccy będą mogli mieć wpływ na wybór biskupa, np. w formie zaopiniowania kandydatury?

Jeśli dobrze orientuję się, to możliwość ta jest już obecnie wykorzystywana. Z tym, że nie przeceniałbym jej praktycznej doniosłości, bo sam fakt, iż ktoś jest świeckim, siostrą zakonną czy kapłanem, nie przesądza jeszcze o wartości jego ocen. Polemiki występujące obecnie w Kościele w Austrii świadczą, jak o tych samych zjawiskach różne grupy świeckich mają odmienne zdania. Nie uprawiajmy więc eklezjologii zdeterminowanej socjologicznie.

 
NIE MA PROSTYCH ALGORYTMÓW

DB 13 zachęca biskupów, by naukę chrześcijańską podawali w sposób przystosowany do potrzeb chwili, a jasność wyrażania łączyli z pokorą i delikatnością. Czy udaje się to w Polsce?

Gdybyśmy w jakimkolwiek kraju usiłowali twierdzić, że wszystko się udaje i że wprowadzono już w 100% w życie dekrety soborowe, świadczyłoby to tylko o dobrym samopoczuciu i skłonności do samouwielbienia.

Zespolenie wszystkich cech charakteru, jakich oczekuje się od biskupa, wychodzi daleko poza "pokorę i delikatność" wspomniane w pytaniu. Pamiętam, jak w moich profesorskich czasach znajomi świeccy w jednej z diecezji Zachodu narzekali do mnie na swego ordynariusza, mówiąc: "Chcemy przywódcy, który chroniłby swój lud i podnosił go na duchu. A tymczasem on ciągle przeprasza, że żyje". Nie ma prostych algorytmów pozwalających łączyć delikatność i zdecydowanie. Umiejętność odnajdywania tych połączeń zamienia życie w dzieło sztuki.

KK 29 pozostawia Konferencjom Episkopatu decyzję o przywróceniu posługi diakonów stałych. Czy w Polsce kiedykolwiek podjęto dyskusję na ten temat w gronie episkopatu?

Owszem, sam uczestniczyłem w podobnych dyskusjach. Z zainteresowaniem podejmowałem tę problematykę również w moich spotkaniach za granicą, gdzie istnieją różne formy posługi diakonów stałych. Widziałem poświęcenie i radość tych ludzi. Znam jednak również ich problemy. Wielu z nich przeżywa trudności finansowe związane z utrzymaniem rodziny. Wielu marzy o przyjęciu w przyszłości święceń kapłańskich. Niektórzy są krytykowani za antyklerykalne nastroje czy postawę, w której zarzuca się im eklezjalny diakonocentryzm.

Jakiekolwiek decyzje w tej sprawie musiałyby być połączone z wnikliwą analizą konkretnych, polskich warunków. Konieczna byłaby do tego decyzja całej Konferencji Episkopatu. Wykluczyć natomiast należałoby definitywnie pewną formę bezkrytycznych marzeń: czasem otrzymuję listy od eks-księży, którzy chcieliby podjąć posługę diakona. Przyznam się, że nigdzie, w żadnym kraju nie spotkałem w praktyce podobnej sakramentologii, gdzie szłoby się od sakramentu kapłaństwa poprzez małżeństwo, najczęściej związek cywilny, do diakonatu.

Istnienie w Polsce ordynariatu polowego było czasem przywoływane jako argument przeciwko przyznaniu służby zastępczej poborowemu-katolikowi. Czy słusznie?

Uważam, że niesłusznie. Nigdy nie przemawiały do mnie radykalne argumenty pacyfizmu. Uważam jednak, że w domu naszego Ojca jest mieszkań wiele i miłość powinna sięgać dalej niż uzasadnione argumenty. Przejawem miłości bliźniego może być to, że uszanujemy czyjeś prawo, gdy chce on wybrać służbę zastępczą.

Czy nie odczuwa niekiedy Ksiądz Biskup potrzeby zreformowania sposobu udzielania sakramentu bierzmowania -- czy musi jego szafarzem być osobiście biskup? Czy musi się to dziać w tak "głupim" dla młodzieży wieku?

Odczuwam potrzebę zmian, tylko nie widzę prostych, uniwersalnych rozwiązań. Inaczej przedstawia się sytuacja w małych wiejskich parafiach, inaczej w środowiskach miejskich o dużym współczynniku anonimowości, jeszcze inaczej w ośrodkach o bardzo żywej więzi z Kościołem. Stąd trudno mi wskazać np. idealny wiek dla wszystkich kandydatów. Natomiast upoważniłem kilku kapłanów, którzy w warunkach nadzwyczajnych są szafarzami sakramentu bierzmowania, np. w odniesieniu do więźniów odbywających długie wyroki czy w odniesieniu do osób przygotowujących się do przyjęcia bliskiego już sakramentu małżeństwa.

W swojej diecezji zainicjował Ksiądz Biskup rozwiązania nie praktykowane lub rzadko praktykowane w innych regionach Polski, np. wybory do rad parafialnych czy wprowadzenie świeckich szafarzy Komunii świętej. Czy te i podobne inicjatywy okazały się skuteczne?

Cieszyły mnie wyniki wyborów do rad parafialnych, bo świadczyły one w większości przypadków o zainteresowaniu problemem i o odpowiedzialności za swoją podstawową wspólnotę duszpasterstwa. Cieszyłem się, kiedy wierni świeccy przyjmowali ze zrozumieniem potrzebę świeckich szafarzy sakramentu Eucharystii. Radość sprawia mi duża liczba kandydatów świeckich podejmujących studium teologii w Instytucie Teologicznym w Tarnowie. Z radością przyjąłem zapał młodych entuzjastów, którzy zjednoczyli się w tworzeniu diecezjalnego radia "Dobra Nowina". Dzięki ich entuzjazmowi można było zorganizować 16 godzin programu na dobę, przy prawie symbolicznych kosztach produkcji, robili to bowiem gratisowo. Mógłbym wymieniać długą listę podobnych form zaangażowania, odpowiedzialności, dynamiki.

Mam wrażenie, że w polskim Kościele jest wiele dobrych cech, tylko, podobnie jak ten ewangeliczny skarb, są one ukryte, nie nagłaśnia się ich. Działają tu te same mechanizmy przekazu informacji, które obserwowaliśmy w czasach Chrystusa. Oczy świata skierowane były wówczas na Jerozolimę, na dwór Heroda, na Rzym, nie zaś na Betlejem czy Nazaret. Może właśnie dzięki temu chrześcijaństwo konstruktywnego milczenia rozwija się w duchu wierności zasadom Betlejem i Nazaretu.

Dlaczego powołał Ksiądz Biskup Diecezjalną Radę Katolików Świeckich, idąc dalej nawet niż zalecenia soborowe i prawnokanoniczne? Czy DRKŚ sprawdziła się w praktyce życia diecezji?

Członkowie Diecezjalnej Rady Świeckich traktują bardzo poważnie swoje obowiązki. Zarówno w listach do mnie, jak i podczas wspólnych spotkań sygnalizują ważne problemy swego środowiska. Jest to głos doradczy, który bardzo cenię i który zapewnia mi przepływ informacji niezależny od oficjalnych struktur.

W "Tertio millenio adveniente" 38 Jan Paweł II wezwał do poszukiwania sposobów stwierdzenia przez Kościół świętości małżonków. Zazwyczaj jednak za procesem beatyfikacyjnym i kanonizacyjnym "ktoś musi stać" -- zakony starają się o swych założycieli i członków, diecezje o swych kapłanów; kto zatroszczy się o świętych świeckich, których przecież sporo chodziło po świecie?

W pełni podzielam opinię Panów, iż sprawą kanonizacji świeckich powinny zajmować się diecezje, na których terenie dane osoby żyły. Uważam, że jest dużo dyskretnych, szlachetnych, ukrytych świętych. Przykład ich duchowości, ich życia prawdą wiary mógłby być bardzo inspirujący dla wielu osób.

Równocześnie obawiałbym się wprowadzania jakiejś polaryzacji: duchowni kontra świeccy w Kościele. Tak jak ksiądz może myśleć w kategoriach laickich, świecki może w sobie uformować mentalność klerykała. Archetypy pewnych patologii mają głębsze korzenie niż bycie duchownym czy bycie świeckim. "Funkcjonariusz kościelny" może sobie łatwo przyswoić cechy "aparatczyka partyjnego" bez względu na to, czy jest to "funkcjonariusz" duchowny czy świecki.

Dlatego refleksja nad treścią Soboru musi wyrastać z ducha modlitwy i najgłębszego odniesienia do Ewangelii. Gdyby brakło tej perspektywy nadprzyrodzonej, można by bardzo łatwo przekształcić Kościół Chrystusowy we wspólnotę pragmatyków kierujących się tak zwanym zdrowym rozsądkiem. Troska o świętość świeckich idzie w tym najgłębszym, istotnym kierunku. Kierunek ten sygnalizuje Dekret o biskupach już w pierwszym zdaniu, mówiąc o Chrystusie, który przyszedł, aby wybawić lud swój z grzechów i uświęcić wszystkich ludzi.

Rozmawiali Marek Górski i Zbigniew Nosowski

 

  • bp Józef Życiński
    ur. 1948, filozof, prof. dr hab., od listopada 1990 biskup ordynariusz diecezji tarnowskiej. Autor i redaktor wielu książek, a także artykułów naukowych i popularnonaukowych z dziedziny filozofii nauki i filozofii przyrody, profesor Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, publicysta chętnie podejmujący gorące tematy współczesności, przewodniczący Komisji Episkopatu Polski ds. Apostolstwa Świeckich, członek Kongregacji ds. Wychowania Katolickiego oraz Papieskiej Rady ds. Kultury. Ważniejsze autorskie publikacje książkowe w języku polskim: "Język i metoda", "Teizm i filozofia analityczna" (2 tomy), "Listy do Nikodema", "Głębia bytu", "Pisma z kraju UB-u", "Trzy kultury", "Medytacje sokratejskie", "Bóg Abrahama i Whiteheada", "Ułaskawianie natury", "Granice racjonalności". Mieszka w Tarnowie.

 

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
BÓG SIĘ NIE POWTARZA
Rozmowa z ks. Wacławem Hryniewiczem
LUDZIE TĘSKNIĄCY
Rozmowa z s. Małgorzatą Borkowską

początek strony
(c) 1996-1999 Mateusz