SŁOWO I OBRAZ •
EWANGELIA OTWARTA (wg Jeana Vanier)
Jean Vanier
Każda osoba jest historią świętą
przełożyli Katarzyna i Piotr Wierzchosławscy
Wydawnictwo „W drodze”, Poznań 1999, ss. 287.
Każda osoba jest historią świętą Jeana Vanier towarzyszyła mi w letnich miesiącach i to nie jako wakacyjna „książka do pociągu”; była raczej niezastąpiona w tych miejscach, gdzie – w różnych okolicznościach – duszpasterzowałem. Jednocześnie pochłaniałem ją z wielkim duchowym smakiem, zapytując siebie samego: „Czyż nie płonie we mnie serce?” A wszystko za sprawą wielkiej prostoty i szczerości samego autora, opisującego swe doświadczenie i rozumienie drugiego człowieka – często upośledzonego cieleśnie, psychicznie, duchowo; w swej chorobie czy biedzie skazanego na niezrozumienie, na odrzucenie.
Książkę tę w jakiejś mierze można uznać za symbol „Ewangelii otwartej”, to znaczy Ewangelii wcielonej w historię konkretnych postaci czy wspólnot. Nie bez znaczenia jest to, że Vanier od ponad 30 lat żyje w założonej przez siebie wspólnocie Arka, jednoczącej osoby z upośledzeniem umysłowym z tak zwanymi normalnymi ludźmi. O powstaniu Arki opowiada jej założyciel: „W przytułku niedaleko Paryża spotkałem dwóch mężczyzn z upośledzeniem umysłowym [...] Kupiwszy mały, podniszczony domek w miasteczku Trosly [...], zaprosiłem Raphaëla i Philippe'a, by zamieszkali razem ze mną. [...] Wszystko robiliśmy wspólnie, wspólnie gotowaliśmy, wspólnie sprzątaliśmy, wspólnie uprawialiśmy ogród, chodziliśmy na spacery itd. Poznawaliśmy się nawzajem. Uświadamiałem sobie głębię ich cierpień, a w szczególności tego, że zawsze sądzono, iż sprawili zawód swoim rodzicom i otoczeniu i nigdy nie byli postrzegani jako wartościowi ludzie”. Uderza wrażliwość, z jaką Jean Vanier przeżywa spotkanie z tymi osobami. I za sprawą tego daru książka nabiera szczególnej wartości.
Pierwszy z jej rozdziałów ma tytuł Mury. Opowiada o murach odgradzających od siebie ludzi, czyniących ich wrogami; ale też i o murach, które dają poczucie bezpieczeństwa i wzrost – mury domu rodzinnego, łono brzemiennej kobiety. Vanier znakomicie operuje symbolem murów, wzbogaca go o coraz to nowe znaczenia, zawsze jednak odnosząc je wprost do osoby ludzkiej, do społeczności.
Rozpoczyna przejmującą opowieścią o tym, jak traktowano (i nadal częstokroć się traktuje) ludzi z upośledzeniem umysłowym: „Kiedyś, w pewnym gospodarstwie, spotkałem młodego mężczyznę związanego łańcuchami w garażu! [...] W niektórych szpitalach znajdowały się ponure sale, gdzie upychano wszystkich tych ludzi razem i traktowano jak rośliny”. Podaje przykłady rodzin, które żyją w ogromnym poczuciu winy, w rozgoryczeniu z powodu choroby umysłowej dziecka.
Vanier nie zapomina również o podziałach między bogatymi a biednymi, między słabymi i bogatymi a bezbronnymi i ubogimi, o murach (nie tylko fizycznych) wokół więzień, obozów uchodźców. Mówi o murach między narodami, rasami, ludami. Nie zapomina o murach strachu i niedopowiedzenia, wybudowanych wokół nieuchronnej śmierci. A czymże jest lęk przed innością, jeśli nie wycofaniem się za barykadę własnych opinii, stereotypów, postaw i przyzwyczajeń? Owe mury to złość i agresja, niechęć przeradzająca się w nienawiść. Owe mury to spirala gniewu, której ofiarą padają wszyscy, a w szczególności – najsłabsi. Oddaję głos Jeanowi Vanier: „Wszyscy prawdopodobnie znamy tę historię: szef przedsiębiorstwa krzyczy niesprawiedliwie na jednego ze swoich pracowników. Upokorzony i wewnętrznie zraniony pracownik boi się odezwać. Wraca do domu zbuntowany i głęboko wzburzony. Gdy okazuje się, że posiłek nie jest jeszcze gotowy, krzyczy na swoją żonę. Ona z kolei boi się odezwać, ale widząc syna podbierającego coś z lodówki, krzyczy na niego. Syn, nie odzywając się słowem, wybiega na ulicę, gdzie daje kopniaka psu. W ten oto sposób agresja przekazywana jest z osoby na osobę, z grupy na grupę, z pokolenia na pokolenie. [...] I zawsze istnieje ten ostatni, który nie może na nią odpowiedzieć. Przyjmuje on agresję innych i milknie, obolały. Taka jest bardzo często sytuacja osoby z upośledzeniem umysłowym”.
Kolejny rozdział jest opowieścią o międzyludzkiej komunii, w której człowiek staje się istotą podatną na zranienia, słabą, gdyż pozwala się dotknąć drugiemu, a jednocześnie – tworzy się między nimi piękna, silna więź. Komunia dla Vaniera „jest rzeczywistością głęboko ludzką. Stanowi ona to, co najgłębsze i najbardziej podstawowe w życiu i psychologii człowieka”. Środkiem komunikacji w komunii jest miłość.
Autor opisuje owo doświadczenie poprzez swoje spotkanie z głęboko upośledzonym Erykiem, który dwanaście lat spędził samotny w szpitalu psychiatrycznym. Jego stan („był niewidomy, głuchy, nie chodził, nie mówił i nie mógł sam jeść”) powodował całkowitą izolację, wszelkie próby nawiązania kontaktu – a cóż dopiero mówić o prawdziwej relacji! – wydawały się skazane na niepowodzenie. A jednak – opowiada Vanier – językiem zrozumiałym dla Eryka stał się dotyk pielęgnujących go rąk – język łagodności i poczucia bezpieczeństwa, język troski.
To właśnie gest, spojrzenie, ton głosu czy postawa ciała wyrażają nasze pragnienie bycia z drugim człowiekiem, bądź też – dezaprobatę wobec niego. Pokazują także nasze wewnętrzne nastawienie, które więcej znaczy niż pozory zainteresowania, akceptacji, uznania tego „innego” obok nas.
Niewykluczone, że wielu z czytelników tej książki zada sobie pytanie, dlaczego Vanier tak często posługuje się przykładami... negatywnymi. Sądzę jednak, że ogromna wrażliwość autora Historii... sprawia, że pojmuje on, iż to sam Bóg „nie ukrywa się już w blasku słońca, ale z pokorą przebywa w błocie”. Radykalizm tego stwierdzenia rzuca na nią szczególne, ewangeliczne światło; przypominają się słowa Chrystusa: „Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, lecz grzeszników” i słowa o Nim z Księgi Izajasza: „Nie złamie trzciny nadłamanej, nie zagasi tlącego się płomyka”.
Vanier opowiada też o zranieniach będących przeszkodą dla pełnego rozwoju człowieka i dla rozwoju międzyludzkiej komunii. Nie ukrywa tu trudnych, bulwersujących tematów: mówi o dzieciach, które nie zaznały rodzicielskiej miłości, na których swe piętno wyryła agresja w rodzinie, brak jednego z rodziców, czy też seksualne wykorzystywanie przez dorosłych. To rodzi strach przed miłością, przyczynia się do powstawania muru, który odgradza przed zagrażającym dziecku światem. Wraz z dojrzewaniem, wchodzeniem w dorosłość ów mur nie zostaje rozbity, rana pozostaje niezagojona.
Mnogość zranień w naszym sercu sprawia, iż „Lubimy komunikować się z ludźmi, którzy nam schlebiają, uznają nas i podziwiają nasze dary. Ale wszyscy boimy się ludzi, którzy nas nie doceniają, nie ufają nam, boją się nas, którzy osądzają nas, a nawet obwiniają, ponieważ dostrzegają nasze braki pod starannie wypracowaną maską...” Boimy się zatem samych trudności w kontaktach z innymi, często jesteśmy sztuczni wobec spotykanych ludzi, osądzamy ich surowo, gdyż i inni podobnie osądzają nas samych. Obawiamy się także ludzkich nieszczęść, tragedii, nędzy duchowej, materialnej. Lękamy się wroga, który co gorsza może mieszkać pod tym samym dachem co my, może być naszym ojcem, matką, siostrą lub... dzieckiem.
Pamiętając o tym wszystkim, Vanier przechodzi do opowieści o etapach ludzkiego życia. Nazywa dzieciństwo wiekiem zawierzenia; dojrzewanie – czasem poszukiwania, hojności, czasem ideałów; dorosłość – wiekiem zakorzenienia, płodności i odpowiedzialności; starość – etapem radości i wyrzeczenia.
Ostatnia część Historii... poświęcona jest rozwojowi człowieka. Tutaj niejako Vanier próbuje pokazać, iż pomimo wszystkich trudności możliwe jest „bycie człowiekiem”, „bycie bliźnim” i ukazuje tę rzeczywistość jako bezustannie dokonujący się proces. Człowiek bowiem jest istotą, która nieustannie wzrasta – ewoluuje, zmienia się, a w tym wszystkim uczy się swej tożsamości, otwiera się na drugiego. To wszystko dokonuje się nie przez odrzucenie przeszkód, cierpienia, strachu czy poczucia samotności, lecz przez owocne przeżycie tych doświadczeń. Jest ono możliwe, jeśli (także w cieniu zła) spostrzeżemy sens istnienia. Vanier mówi: „...odkryłem znaczenie dwóch istotnych elementów życia ludzkiego, które mogą nadać sens życiu, zarówno ludzi dobrej woli żyjących poza religią, jak i ludzi poszukujących Boga, bez względu na to, jaka jest ich religia. Być i być otwartym”.
Nie jest to książka tylko dla tych, którzy pracują z niepełnosprawnymi, więźniami, bezdomnymi. Lecz nie jest to też książka dla każdego. Jest to książka dla tych, którzy nie zamykają oczu na wagę i fenomen (częstokroć dramatyczny) własnego życia i życia człowieka obok. W każdym z nas przecież ukryty jest człowiek niepełnosprawny, każdy z nas jest po trosze więźniem własnych namiętności, nałogów czy przyzwyczajeń, każdy z nas jest po części bezdomny, samotny w tym świecie. Nie każdy jednak chce to dostrzec. I nie każdy zgodzi się, że mimo całej złożoności ludzkiego losu – możliwe jest urzeczywistnienie tego, jakże radykalnego, stwierdzenia, że każda osoba jest historią świętą, pomimo że początkiem i końcem życia – jak mówi Vanier – jest słabość, poczynając od łona matki, a kończąc na łonie ziemi. Pomiędzy tymi dwoma punktami rozpościera się przestrzeń naszego istnienia, naznaczona światłem i radością, niemocą i cierpieniem. A jednak ludzkie serce jest bramą nadziei, ku której i z której wychodzić może miłość, czyli ciche zwycięstwo nad mrokiem, którego tak często się obawiamy.
Krzysztof Wołodźko SJ
|