DUCHOWOŚĆ I ŻYCIE •
PAWEŁ TARANCZEWSKI
Malarz, obraz, sumienie
Zafascynowało mnie kiedyś zdanie, które Friedrich Nietzsche napisał we wstępie do Narodzin tragedii. Mówi on, że pisząc tę książkę, po raz pierwszy ważył się spojrzeć na naukę przyjmując optykę artysty, że śmiał spojrzeć na naukę z punktu widzenia artysty! Nietzsche uświadomił mi, że mój punkt widzenia malarza jest co najmniej równie uprawniony jak punkt widzenia uczonego, że jako malarz mogę dotknąć etyki.
Sumienie, jakiego zazwyczaj doświadczam, mówi i poucza, czym są dobra prawdziwe, a czym fałszywe; za którymi mam iść, a których unikać. Jest to i głos, i wiedza wewnętrzna interweniująca w konkretnych przypadkach, nie dająca się zepchnąć na bok, wyeliminować, która pojawia się przed, trwa w trakcie i nie cichnie po dopełnieniu czynu. Ale nie tylko; wiąże się także z przyjęciem postawy, z samym tylko uznaniem czegoś za słuszne. Doświadczenie sumienia to dla mnie doświadczenie wewnętrznego głosu tu i teraz, ale i wiedzy, doświadczenie mające moc wywierania wpływu na wybór woli.
Malując też słyszę głos sumienia, tego samego sumienia, które uprzedza czyny i sądzi je. Sumienie malarza nie jest osobnym sumieniem. Odzywając się w sprawach malarstwa odkrywa tylko inne oblicze.
Można temu przeciwstawić pogląd inny. „Zdarza się, że wielkość talentu nie idzie w parze z wielkością charakteru. Niekiedy wydaje się, że wielki talent, a nawet geniusz, jakby celowo wybrał sobie siedlisko w człowieku nie wyróżniającym się wybitną osobowością” – napisał Władysław Stróżewski w rozprawce O wielkości. Wystarczy przyjrzeć się żywotom malarzy. Było i jest wielu takich, których postępowanie z punktu widzenia etyki pozostawiało i pozostawia wiele do życzenia, a którzy jednak byli i są znakomitymi malarzami. Wygląda więc na to, że malarz dokonujący niewłaściwych wyborów moralnych może trafnie wybierać malując.
I rzeczywiście. Stając przed niezamalowanym płótnem – niezależnie od mego stanu moralnego – mam wybór tego, co i jak zacząć, i słyszę głos wewnętrzny, który mi podpowiada właściwe rozwiązanie, głos bezwzględny, bo jeżeli dam się uwieść jakimś czynnikom poza mną, głosom obcym (ambicji, mody, pragnienia akceptacji przez środowisko), mój pierwszy krok na płótnie będzie zawsze fałszywy, o czym poucza mnie sumienie. Sumienie to jednak szczególne, bo nie rości sobie pretensji do głoszenia zasad powszechnie obowiązujących, nie mówi: „zawsze każdy malarz powinien tak a nie inaczej malować”. Pracą malarską rządzi swoista „etyka sytuacyjna”, trafny wybór czy trafne rozstrzygnięcie na jednym płótnie mogą okazać się chybione na innym.
Wybór dokonany na początku i wybory dokonywane podczas pracy nie są kierowane sumieniem moralnym. Mogą być trafne, mimo że jestem jednocześnie człowiekiem grzesznym, mogą być nietrafne nawet gdy jestem doskonały, bo rozpoczynając obraz na kolanach mogę usłyszeć to, co Styka, do którego Jezus przemówił z obrazu: „Styka, ty mnie nie maluj na kolanach, ty mnie maluj dobrze”. Na kolanach czy nie na kolanach, malując Jezusa czy cokolwiek innego, artysta ma za towarzysza sumienie, głos podpowiadający mu, jak postępować. Zakładam oczywiście, że malarz jest autentyczny i postępuje konsekwentnie, jest swej autentyczności wierny. Rozstrzyga początek. Obrazuje to niemiecki wierszyk, który powtarzał pono chętnie Władysław Tatarkiewicz: „Beim ersten Wort hat man die Wahl, beim zweiten die Qual”, co w wolnym czy wręcz dowolnym przekładzie znaczy: „Wypowiadając pierwsze słowo, mam wybór, z drugim wiąże się już tylko męka”.
Najważniejsze jest więc sumienie towarzyszące początkowej decyzji, określeniu tego, co mam malować i jak, potem może się to zmienić. Sumienie malarskie podpowiada, akceptuje lub odrzuca każdą malarską decyzję, nawet jeśli moje wybory życiowe, moralne są nietrafne czy też grzeszne.
A jednak wybór tego, co i jak mam malować, nie jest pierwotny! Początkową decyzję prześwietla pierwotna opcja, duch, z jakim przystępuję do malowania. Stoją tu przede mną dwie możliwości, które chyba nigdy nie występują w absolutnie czystej postaci: (a) akceptacja świata widzianego, jego afirmacja, miłość do niego – płynący z niej zachwyt i entuzjazm, albo (b) odrzucenie świata, bunt, nienawiść do niego i płynąca z niej chęć zniszczenia, a w słabszej formie – parodii i wykrzywiania się wszystkiemu, na co patrzę.
Obie te postawy mogą wydać dzieła sztuki, i to znakomite dzieła sztuki. Myślę, że jest tak dlatego, iż wartości estetyczne nie są tożsame z etycznymi, a prawybór artysty jest prawyborem etycznym i artystycznym. Prawybór nie ma w zasadzie nic wspólnego z tak zwanym prowadzeniem się malarza, tu nie chodzi o wzloty czy upadki, tu chodzi o naznaczenie całej swej twórczości znakiem „tak” lub znakiem „nie”. W dalszym ciągu możliwe jest już perfekcyjne operowanie wartościami estetycznymi, włącznie z pięknem pojętym jako estetyczna wartość, które jednak gdy pojawia się w dziele zrodzonym z nienawiści, jest pięknem demonicznym.
Wartości obecne w obrazie zrodzonym z ducha afirmacji są opatrzone znakiem „tak”. „Tak” przenika go na wskroś.
Co się jednak dzieje, gdy pierwotny wybór, wybór i moralny, i artystyczny, nie jest afirmacją, lecz negacją, nienawiścią? Na głos miłości mówiący doń szeptem z kwiatu, liścia, drzewa, chmur, domów, ludzi malarz odpowiada „nie”. Czy dziełem powstającym z takiego ducha nadal kieruje sumienie? Myślę, że wówczas następuje złamanie pierwotnego sumienia, które jednak nie pozbawia go zdolności „operacyjnych”. Nastąpiła zmiana znaku, a umiejętności i fachowość zostały. Malarz poczynający obraz z ducha nienawiści może go wykonać znakomicie.
Taka zmiana znaku możliwa jest jednak tylko wtedy, jeżeli malarstwu dostępne są jedynie wartości estetyczne, jeśli jednak wcielać ono może wartości wyższe, wówczas zmiana znaku powoduje, że dzieło poczęte z ducha nienawiści, tam gdzie sumienie – łamiąc samo siebie – dokonało pierwotnego wyboru negacji i buntu, nie ma dostępu do tych wartości.
|