ŻYCIE DUCHOWE  •  ZIMA 2001 

DUCHOWOŚĆ I ŻYCIE •


 

JANUSZ PONIEWIERSKI

Moje bilanse kwartalne
Lato – Jesień 2000

 


 

 

Lato 2000

31 sierpnia 2000. Dwudziesta rocznica „Solidarności”. Czytam Tischnera. „Sens tego słowa [solidarność] określa Chrystus: «Jeden drugiego ciężary noście». Cóż znaczy być solidarnym? Znaczy nieść ciężar drugiego człowieka” (1980). I dalej (w 1992): „Chwila, w której zapomnielibyśmy o tym, byłaby chwilą naszego samobójstwa”. I jeszcze dalej (1996): „Heroizm jest istotnym wymiarem ludzkiej egzystencji. Jest on również wymiarem etyki solidarności. Ile razy trzeba przekraczać granice solidarności frakcyjnej, tyle razy potrzebna jest odwaga. Najpierw i przede wszystkim jest to odwaga myślenia”.

 

W Gdańsku przyjęto Kartę Powinności Człowieka. Kto wie, może to właśnie ona – oprócz nauczania Jana Pawła II na temat solidarności (i wkładu wniesionego w obalenie totalitaryzmu) – okaże się najważniejszym i najbardziej uniwersalnym owocem Sierpnia 80? „Gdy powstała idea praw człowieka, toczono o nie wojny – przypomina w „Więzi” Tomasz Wiścicki. – Dziś idea powinności człowieka wywoła raczej (zgodnie z duchem naszej epoki) krytykę, lekceważenie, drwiny. Oby tylko nie skończyło się na efektownej uroczystości w gdańskim Dworze Artusa. Jeśli idea okaże się nośna, a jej promotorzy nie dadzą się zniechęcić, może nie trzeba będzie czekać aż dwieście lat na jej powszechną akceptację”.

 

Nie rozumiem powodów, dla których mój Kościół dokonał beatyfikacji papieża Piusa IX. Skoro taki akt – jak dotychczas myślałem – oznacza zapalenie nowego światła, postawienie nowego drogowskazu w naszej wędrówce ku Bogu, jakimże światłem i drogowskazem dla świata i Kościoła przełomu wieków może być papież tak bardzo uwięziony w realiach swojego czasu? Wzorem pobożności? No cóż, dla mnie osobiście wystarczającą „lampą pobożności” jest współczesna Piusowi IX karmelitanka z Lisieux. A więc...?

Proponuję spojrzeć na problem z innej strony: wbrew krytykom dostrzegam wielką mądrość w papieskiej „polityce” kanonizacyjnej. Po pierwsze, mówi Jan Paweł II, każdy może być święty: i syn marnotrawny, i jego starszy brat. Po drugie, świętość nie oznacza wolności od błędu (warto tu przypomnieć przedwojenne poglądy o. Kolbego, które, jako żywo, nie zostały kanonizowane) – ”świętość żyje w historii, a żaden święty nie jest wolny od wolności i uwarunkowań swojego człowieczeństwa”. Po trzecie, beatyfikacja – która tym między innymi różni się od kanonizacji – nie jest darem dla całego Kościoła powszechnego, lecz tylko dla konkretnej grupy wiernych, którzy o to proszą (na przykład tylko dla Polaków albo dla członków jakiegoś zgromadzenia zakonnego). Łatwo sobie wyobrazić grupę wiernych szczególnie związanych z Piusową wizją wiary katolickiej i Kościoła. To im przede wszystkim dany jest błogosławiony Pius IX. Ja nie czuję potrzeby, żeby się do niego modlić – inaczej niż w przypadku Dobrego Papieża Jana (XXIII), którego imię wpisałem już do swojej prywatnej Litanii do Wszystkich Świętych.

 

Lektura Dziennika duszy Jana XXIII: „Wystrzegać się samochwalstwa i pragnienia, by nas ceniono więcej lub na równi z innymi” (1895 r.). „Świętość polega na radowaniu się, gdy nam się sprzeciwiają i nas upokarzają słusznie czy niesłusznie; na chętnym posłuszeństwie, na umiejętności cierpliwego czekania, na przyjmowaniu z obojętnością wszystkiego tego, co podoba się przełożonym, wyrzekając się własnej woli; na wielkiej wdzięczności i szacunku okazywanym innym [...]; na szczerej miłości, pokoju wewnętrznym, poddaniu się Bogu, słodyczy, pragnieniu, by wszystkim dobrze czynić, wreszcie na gorliwości w pracy” (cytat z Rosminiego, myśliciela, którego tezy potępiło Święte Oficjum. Jan XXIII sporządził tę notatkę w roku 1961). Blisko 70 lat borykania się z pychą i pragnieniem znaczenia.

 

Pokusa końca wieku (a może pokusa każdego czasu?): być kimś ważnym, mieć coś do powiedzenia, o czymś decydować, być na ustach innych, odnieść sukces. Minuta w telewizji i... ludzie dzwonią z gratulacjami. Jak to było w Księdze Genesis? „...owoce dobre do jedzenia i rozkosz dla oczu”. A w rzeczywistości: dym i bańki mydlane.

Wielka lekcja Ewangelii: „On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi...” (Flp 2, 6-7).

 

Wszyscy zauważają – i komentują – beatyfikację Piusa IX (czy, w przeszłości, ks. Escrivy de Balaguera – założyciela Opus Dei, katolickiej organizacji nastawionej głównie na ewangelizację elit), a prawie nikt nie dostrzegł beatyfikacji Dom Kolumby Marmiona (świetnego pisarza duchowego, którego oddziaływanie w I połowie XX wieku można by chyba porównywać z popularnością Thomasa Mertona) czy kanonizacji (!) Józefiny Bakhity, sudańskiej niewolnicy (nawiasem mówiąc, osiem lat temu beatyfikowanej razem ze wspomnianym ks. Escrivą). Teraz to właśnie ona jest dana całemu Kościołowi za przykład do naśladowania. Czy to nie czytelny znak „preferencyjnej opcji” na rzecz Kościoła ubogiego?

 

Szum medialny wokół deklaracji Dominus Iesus. Czytam ten dokument i... czegoś nie rozumiem. Albowiem, po pierwsze, w deklaracji nie ma niczego, czego nie byłoby we wcześniejszym (ale już posoborowym) nauczaniu Kościoła. Może tylko język jest inny, ale i to bez przesady... Po drugie, deklaracja jest dokumentem bardzo trudnym – dlaczego zatem zaadresowano go do „wszystkich wiernych katolickich”, a nie tylko do biskupów i teologów? Zaadresowano – to za mało powiedziane. Dlaczego nadano mu znaczenie nieproporcjonalne do jego rangi (to przecież tylko dokument jednej z kongregacji), bezzwłocznie opublikowano w Internecie etc.? Czy nie wystarczyłoby tu wyznanie wiary i przypomnienie – światu oraz religiom – że Jezus jest Panem i Zbawicielem całego Wszechświata?

Po lekturze deklaracji Dominus Iesus miałem sen. Śniło mi się wiele dróg – niektóre były wygodne i wyraźnie oznakowane, inne wyglądały mi raczej na bezdroża, prawie wszystkie jednak prowadziły ku „Bramie, którą jest Chrystus”. Tak jak u czytanego wcześniej Włodzimierza Sołowjowa: „Tymczasem Żydzi uciekali do Jerozolimy, z lękiem i drżeniem prosząc o ratunek Boga Izraela. Kiedy święte miasto ukazało się już ich oczom, wielka błyskawica rozdarła niebo od wschodu do zachodu i ujrzeli Chrystusa zstępującego ku nim w królewskiej szacie i z ranami od gwoździ na rozpostartych rękach. W tym samym czasie [...] zmierzał ku Syjonowi tłum chrześcijan, na którego czele szli Piotr, Jan i Paweł, a z różnych stron nadchodziły jeszcze inne rozradowane tłumy...” (Krótka opowieść o Antychryście).

Jesień 2000

Polska: „kraj – gdzie każdy – czyn za wcześnie wschodzi, ale książka-każda... za późno!” (Norwid, 1867 r.). Nie wiem, jak to jest dziś z polskim czynem, ale książki wcale nie pojawiają się tu za późno. Niektóre wręcz przeciwnie – i potem leżą na półkach przez nikogo niezauważone, a w końcu trafiają do „taniej jatki”. Książki, które mają w sobie dynamit: Brat Johanan Chrześcijanie i antysemityzm, Thomas Merton W domu na całym świecie (listy do Rosemary R. Ruether), Walbert Bühlmann Kościół powszechny, Abbé Pierre Testament...

 

Sprawa kaliska. Wybory prezydenckie. Zwycięstwo – w I turze – Aleksandra Kwaśniewskiego. I komentarz filozofa: „O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć” (Wittgenstein).

 

Media interesują się głównie kryzysem w Akcji Wyborczej Solidarność. W zalewie informacji przepada gdzieś wiadomość o 1360 tonach darów przekazanych przez rolników opolskich poszkodowanym z powodu suszy rolnikom z Podlasia. Opolszczyzna – trzy lata temu dotknięta przez powódź – zareagowała w ten sposób na apel abpa Nossola. „Jeden drugiego brzemiona noście...”

Wielkie odliczanie przed końcem tysiąclecia. I nieustające pytania o nowy wiek. I niepokój. Bo perspektywa klonowania człowieka (oczywiście, „dla jego dobra” – ostatnio brytyjski parlament zezwolił na klonowanie ludzkich embrionów w celach terapeutycznych), bo coraz głośniejsze żądanie równouprawnienia małżeństw homoseksualnych, bo wizja eutanazji jako „dobrej śmierci”, bo...

Dramat rodziców Mary i Jodie, sióstr syjamskich mających wspólne serce, wątrobę i płuca. Nierozdzielone – obie wkrótce umrą, zatem – podpowiada logika – trzeba je rozdzielić (i wydać wyrok śmierci na Mary), aby ocalić Jodie. Na pozór słuszna to i bezdyskusyjna argumentacja. Na pozór... Albowiem – jak pisze w ”Znaku” s. Barbara Chyrowicz, filozof – ”niebezpieczeństwo uproszczenia polega na tym, że dramatyczny kontekst przesłania nam fakt, któremu zaprzeczyć tu nie sposób: zabijamy człowieka. Żaden kontekst nie jest w stanie zmienić tego faktu. Przecież nie zgodzilibyśmy się na zabicie Mary dla uratowania Jodie, gdyby dziewczynki nie były syjamskimi bliźniętami. A powód mógłby się znaleźć, na przykład potrzeba przeszczepu serca dla Jodie przy braku dobrych rokowań dla Mary. Czyżby zatem bliźnięta syjamskie były mniej «dwoma» od normalnych bliźniąt?”

Rodzice Mary i Jodie, obserwowani (ciekawe, czy również „omodleni”) przez cały świat, zrobili wszystko, by... No właśnie: żeby co? Bezdusznie patrzeć na śmierć obu córek czy uratować – ich obu! – ludzką godność? I znowu siostra Chyrowicz (która mówi przede wszystkim o lekarzu, ale jej słowa można chyba odnieść także do rodziców Mary i Jodie): „Lekarz, który zrezygnowałby dzisiaj z rozdzielenia bliźniąt, nie jest bezdusznym tyranem, który nie wie, że liczba dwa jest większa od liczby jeden. Wie natomiast, że wartość ludzkiego życia nie podlega matematycznym rachunkom. Na pewno chciałby, żeby przeżyły obie dziewczynki, ale nie wybierając dłuższego życia Jodie, nie wybiera też śmierci Mary. Przeżywa trudny do opisania dramat dodatkowo potęgowany społecznym napiętnowaniem. [...] Nie ma zatem wyboru, ale nie dokonując go, też wybiera – wbrew pozorom życie, a nie śmierć. Bezradność tego wyboru jest przytłaczająca, niełatwo też się o niej pisze, ale może ona właśnie może nas czegoś nauczyć...”

Z prasy: W Manchesterze rozdzielono syjamskie bliźniaczki z Malty. W wyniku zabiegu zmarła Mary... Stan Jodie jest poważny, ale ma ona szanse przeżycia.

 

Wielkie odliczanie przed końcem tysiąclecia. I nieustające pytania o nowy wiek. I niepokój. I potrzeba modlitwy. Na przykład takiej:

„Ojcze, oddaję się Tobie. Uczyń ze mną, co zechcesz. Dziękuję Ci za wszystko, cokolwiek ze mną uczynisz. Jestem gotów na wszystko, przyjmuję wszystko.

Niech Twoja wola spełnia się we mnie i we wszystkich Twoich stworzeniach. Nie pragnę niczego innego, mój Boże. Składam moją duszę w Twoje ręce. Oddaję Ci ją, Boże, z całą miłością mojego serca.

Kocham Cię – i to jest potrzebą mojej miłości, żeby się dawać, oddawać się w Twoje ręce bez ograniczeń, z nieskończoną ufnością, bo Ty jesteś moim Ojcem” (brat Karol de Foucauld).

 

 

 

 

 DO GÓRY  •  NASTĘPNY