ŻYCIE DUCHOWE  •  ZIMA 2001 

DUCHOWOŚĆ I ŻYCIE •


 

THOMAS E. CLARKE SJ

Starsze pokolenie dla świata *

 


 

 

Z tego, że jestem stary – przynajmniej w oczach innych – zdałem sobie sprawę po raz pierwszy wtedy, gdy w zatłoczonym autobusie młoda kobieta ustąpiła mi miejsca. Nie przyjmując do wiadomości tego otrzeźwiającego faktu, nadal myślałem o starszych jako o ”nich”, nie o „nas”. Zdecydowana zmiana zaszła dopiero kilka lat temu w Domu Rekolekcyjnym Betania, kiedy to prowadzące go dwie starsze siostry ze Zgromadzenia Jezusa i Maryi powitały mnie w szeregach „aktywnych osiemdziesięciolatków”.

O jakich ludziach jest tutaj mowa? Seniorach, starszych, posuniętych w latach, starych? Chyba o wszystkich po trosze, ale szczególnie o tych, którzy fizycznie, emocjonalnie i intelektualnie doświadczają tego, co Pierre Teilhard de Chardin, francuski jezuita, paleontolog i filozof religii, określił jako „bierność umniejszenia”. Zgodnie ze słowami Jezusa do Piotra w ostatniej scenie Ewangelii według świętego Jana, w starszym wieku w mniejszym stopniu sami kierujemy swoim życiem, lecz bardziej jesteśmy zależni od innych. A gdzieś w zakamarkach czai się myśl o nadchodzącej śmierci i umieraniu. Czy z takich składników można ukształtować jakąś konkretną duchowość?

Kathleen Fischer zauważyła, że „często orientujemy się, iż przeszliśmy do kategorii ludzi, których społeczeństwo nazywa starszymi, dopiero wtedy, gdy zaczynamy być traktowani w inny sposób” (Autumn Gospel: Women in the Second Half of Life [Ewangelia jesieni – kobiety w drugiej połowie życia], 1995). Jej stwierdzenie przypomina mi, że my, którzy przeżywamy jesień życia, musimy być ostrożni wobec stereotypów funkcjonujących w społeczeństwie, również tych dotyczących naszej duchowości. Po pierwsze, trudno jest określić moment wejścia w podeszły wiek i częściowo zależy to od percepcji subiektywnego obserwatora. Dzieci i młodzież wydają się czasem myśleć, że starość zaczyna się po trzydziestce. Stowarzyszenia emerytów i inne organizacje zapewniające zniżki starszym osobom ustalają dolną granicę wieku na 55 lub 60 lat. [...]

Możliwości i kształt rozwoju duchowości starszych osób zależą od wielu czynników, zarówno obiektywnych jak i związanych z konkretną osobą. Można zachorować na chorobę Alzheimera w wieku 60 lat lub grywać w tenisa w wieku 80 lat. Można mieszkać z dziećmi lub wnukami, lub pędzić żywot rzadko odwiedzanego mieszkańca domu opieki. Można przez 50 lat sypiać w jednym łóżku ze współmałżonkiem lub doświadczać długiej samotności kogoś, kto nigdy nie został powołany do życia małżeńskiego ani do życia we wspólnocie religijnej. Środowisko emerytów na Florydzie lub w Arizonie, gra w golfa, uprawianie gimnastyki, napięty harmonogram gościnnych wykładów lub pobyt w domu opieki dla zakonników – w każdych warunkach można szukać Boga u schyłku swych ziemskich dni.

Czy przy takich różnicach wyznacznik wieku może określać cechy duchowości starszych ludzi? Być może należy tu dla odmiany podkreślić zarówno niepowtarzalność każdego ludzkiego powołania, jak i środowisko wspólne dla wszystkich grup wiekowych. Tylko wówczas rzeczą wartościową i cenną będzie zajęcie się, przy odpowiednich zastrzeżeniach, tym, co cechuje życie duchowe ludzi obdarzonych łaską długiego życia.

Uważam, że żywa duchowość starszego pokolenia może stać się źródłem wiedzy i metod działania dla Kościoła i kultury naszych czasów. To prawda, że urodziliśmy się w epoce powiktoriańskiej, ale, podobnie jak inni, staliśmy się obywatelami XXI wieku i nadchodzącej ery globalizacji. Bóg zadaje nam to samo pytanie co innym: Czego możemy nauczyć się od naszej epoki i co możemy do niej wnieść? Ponieważ stajemy wobec perspektywy kresu naszej ziemskiej pielgrzymki, my, ludzie starsi, wezwani jesteśmy do tego, by bardziej intensywnie zająć się kwestią spuścizny, jaką pozostawimy przyszłym pokoleniom.

Tutaj dochodzimy do sprawy zasadniczej dla duchowości starszego pokolenia. Jednym z najważniejszych punktów zwrotnych końca XX wieku było odkrycie, że Ewangelia wraz z wywodzącą się z niej duchowością nie ogranicza się do kwestii osobistych czy międzyludzkich. To, że żyjemy w świecie i w Kościele, na który składają się struktury i instytucje zarówno grzeszne, jak i pełne łaski, stało się dla poszukiwań duchowych nowym darem i zarazem nowym obowiązkiem, który przypadł w udziale ludziom starym w stopniu wcale nie mniejszym niż innym.

Nie jest to koncepcja nowa. Już prawie dwadzieścia lat temu Eugene Bianchi sugerował, że „osoby w średnim wieku są powołane do tego, by uczynić swe życie bardziej kontemplacyjnym pośród natłoku wydarzeń, jakie niesie ze sobą życie” (Aging as a Spiritual Journey [Starzenie się jako podróż duchowa], 1982). Ubolewał nad „uprzejmym odsuwaniem osób starszych od życia politycznego, ekonomicznego i obywatelskiego” oraz wnioskował, że „wyzwanie, jakie dzisiejszy świat stawia starszemu pokoleniu, to zachowanie ludzkiej godności we wrogim środowisku”. Proponował, by motto tego powołania brzmiało „Starsze pokolenie dla świata”.

Już wtedy wiele starszych osób poczuło powołanie do duchowości wspólnotowej. Owo odejście od ograniczeń prywatności (którego nie należy mylić z porzuceniem kontemplacji) nastąpiło bardzo szybko. W ruchu feministycznym, podczas wieców w obronie prawa do życia, w kampaniach przeciwko złym warunkom pracy robotników, niszczeniu zasobów Ziemi, pornografii czy karze śmierci (że wymienię tylko kilka kwestii), obecność „starców” w szeregach ludzi młodych i w średnim wieku budzi wzruszenie i dodaje sił. Moja wieloletnia znajoma ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia, która wkrótce dołączy do grona „aktywnych osiemdziesięciolatków”, po kilkudziesięciu latach pracy w szkolnictwie wyższym, a potem w poradnictwie małżeńskim i rodzinnym, ostatnio podjęła się dodatkowych obowiązków. [...] Znam też jezuitów (wielu z nich jest starszych ode mnie), którzy poprzez posługę wykładowcy, pisarza czy działacza społecznego uosabiają zaangażowanie Towarzystwa Jezusowego w sprawy wiary i sprawiedliwości. Czego uczą nas takie przykłady o stereotypach dotyczących duchowości starszego pokolenia?

Uczą chyba między innymi tego, że istnieje potrzeba rozszerzenia tradycyjnego wizerunku osoby w podeszłym wieku (przynajmniej w stosunku do tych, którym okoliczności życia sprzyjały) w taki sposób, by wizerunek ten obejmował nie tylko dar mądrości, ale także bardziej aktywny od niego dar proroczy. Pomiędzy nimi często istnieje napięcie. Mądrość mówi nam o spokojnym oświeceniu, o akceptacji wszystkiego takim, jakie jest, jako objawienia Boskiej obecności. Ale bratni dar, dar proroczy, często rodzi gniew, obawy, potępienie, złość w odniesieniu do istniejącego stanu rzeczy. „Spojrzałem na to, co mamy, i zapytałem: Dlaczego? Zobaczyłem, czego nie ma, i zapytałem: Dlaczego nie?” Czy duch proroczy, tak często objawiający się w latach młodości, musi zawsze ustąpić miejsca mądrości, która wykorzenia zapał i gniew jako objawy niedojrzałości? Wolałbym raczej myśleć, że mądrość i dar proroczy są trwałymi i uzupełniającymi się aspektami pełnej miłości postawy wobec świata takiego, jaki jest. Jest czas, by mówić „tak”, i jest czas, by mówić „nie”. Dojrzała mądrość może uchronić zmysł proroczy od bezproduktywnego zgorzknienia, zaś autentyczny duch proroczy może ochronić mądrość przed płytkością sądu i unikaniem trudności.

Zbyt często gniew i jego towarzysz strach postrzegane są jako uczucia wyłącznie niebezpieczne i destrukcyjne, które dopiero na starość można pozytywnie przełamywać. Ale kiedy uświadomimy sobie, że są one cennym darem Boga, umożliwiającym odpowiedzialną służbę, wówczas dorastanie do radzenia sobie z nimi oznacza raczej ich integrację niż przekraczanie. Świat i Kościół potrzebują dojrzałego gniewu i okiełznanych lęków starszego pokolenia. Są one niezbędne dla zaistnienia cierpliwości, odwagi i nadziei, które, uosobione w wielu świętych starcach, są błogosławieństwem świata.

Podobnym niebezpieczeństwem dla osób starszych, ich duszpasterzy i przewodników duchowych jest pozbawiona niuansów interpretacja „sakramentu chwili obecnej” jako ideału, do którego należy dążyć. Prawdą jest, że ból i cierpienie, zwłaszcza fizyczne, mogą blokować przypływy energii pochodzącej z pamięci i z wyobraźni. Prawdą jest również, że ludzie starsi często używają tych zdolności ze szkodą dla siebie, nie słuchając uważnie głosu Boga tu i teraz. [...] Gdy mądrość jest rozumiana i praktykowana w sposób prowadzący do zaniedbywania pamięci – siedliska wdzięczności i skruchy – oraz pełnej marzeń nadziei, wówczas starsze pokolenie chrześcijan pozbawione jest dwóch potężnych źródeł energii psychicznej i duchowej. Samo życie pełnią teraźniejszości jest trudniejsze wtedy, gdy nie żyje się z przeszłości w przyszłość.

Pomocą może być tu tradycyjne rozumienie sakramentu jako ucieleśnienia wiary w czasie i przestrzeni. Odkryłem, że apel Waltera Brueggemanna o „proroczą wyobraźnię” lub analiza nadziei dokonana przez Johanna Baptistę Metze*a, ukazującego ją jako odzyskiwanie „niebezpiecznych wspomnień” ludzkiego cierpienia dla celów przyszłości, pokazują, jak uchronić życie chwilą obecną od martwoty. Duszpasterze i przewodnicy duchowi osób starszych czynią zatem słusznie, włączając do swej posługi leczenie wspomnień oraz radosne oczekiwanie przyszłości.

Oczywiście pojawia się też kwestia śmierci i umierania. Nawet przy braku naturalnych skłonności do depresji „świetlana obietnica nieśmiertelności” może być dla starszych ludzi iluzoryczna i mało pocieszająca. Osoby odwiedzające domy opieki są czasami zszokowane wyraźnie odczuwalną atmosferą rozpaczy. Czuła opieka ukochanych bliskich i duszpasterzy wierzących w zmartwychwstanie i życie wieczne jest niezastąpiona. Myślę tutaj o śp. Karlu Rahnerze i jego próbie sprostowania częstego błędu myślowego, że zmarli w jakiś sposób znajdują się poza kosmosem. Według niego oni są wciąż z nami, są częścią naszego świata, nawiązują ze światem i z nami jeszcze bliższy kontakt, ponieważ czynią to bardziej świadomie i swobodnie.

Piękna książka Elizabeth Johnson, zatytułowana Friends of God and Prophets [Przyjaciele Boga i proroków] powraca do tematu obcowania z naszymi przodkami w wierze, który przez wieki – jak wykazuje autorka – ustępował niefortunnemu, „protekcjonalnemu” modelowi naszych związków ze świętymi w niebie. W jej ujęciu święci przestają być pośrednikami, którzy załatwiają za nas to, czego sami nie umiemy załatwić, ale korzystają, jak my wszyscy, z opieki samego Jezusa Chrystusa, który „zawsze żyje, aby się wstawiać” za nami (Hbr 7, 25).

Co to oznacza dla chrześcijanina stojącego przed swą ostatnią walką? Uważam, że stanowi to wezwanie do duchowości, w której najważniejsza jest modlitwa wstawiennicza oraz poczucie wspólnoty w wierze opartej na wstawiennictwie. Jeżeli cokolwiek jest zrozumiałe w naszym pozbawionym nadziei i zdesperowanym świecie, to to, że nie możemy zbawić się sami. Jasnym jest także szczególne powołanie chrześcijan do tego, by byli światłem nadziei. Wstawiennictwo nie jest terminem odnoszącym się wyłącznie do jednej z wielu form modlitwy, ale właściwą misją Kościoła w naszych czasach. W kontekście wszelkiego rodzaju posługi, włącznie z posługą niesienia pokoju i sprawiedliwości, rozbrzmiewa wspólne wołanie do Jedynego, który w naszych kruchych wysiłkach, poprzez nie, a nieraz pomimo tych wysiłków, przybliża Królestwo Boże w czasie historycznym i poza nim.

Jeżeli wstawiennictwo jest tak ważne, to sądzę, że grupą, która przede wszystkim powinna dawać przykład, jest starsze pokolenie. Kwalifikujemy się do tej roli nie dzięki naszej mądrości czy nawet naszemu darowi proroczemu, jeżeli go posiadamy, lecz dzięki szczególnemu rodzajowi ubóstwa. W kategoriach pokoleniowych to my jesteśmy anawim, ubodzy, poprzez których Bóg czyni cuda. Jakkolwiek ograniczeni w naszych możliwościach fizycznych, umysłowych czy emocjonalnych i bez względu na to, czy wciąż pracujemy, czy jesteśmy na emeryturze, możemy być przykładem wstawienniczej modlitwy, uczynków, radości i smutków, dzięki którym świat obdarzany jest łaską.

Przyznaję, że może się to wydawać zbyt ambitnym przedsięwzięciem dla starszych osób, mniej lub bardziej podupadłych na zdrowiu, ale pozwolę sobie przypomnieć tu wyrażenie świętego Ignacego Loyoli, którego użył on w swoich Konstytucjach: „każdy według łaski otrzymanej od Ducha Świętego”. Jeden z moich braci spytał mego ojca na krótko przed jego śmiercią w 96 roku życia, w jaki sposób, będąc wdowcem od kilkudziesięciu lat, zdołał on wychować szóstkę dzieci. „Joe – odpowiedział ojciec z irlandzkim akcentem, którego nigdy nie udało mu się pozbyć – robi się to, co należy zrobić”. I tak twierdzimy my wszyscy. Duchowość (mój ojciec nie wiedziałby nawet, jak napisać to słowo) jest w końcu sztuką umożliwiania niemożliwego.

 

Tłumaczyła Marta Kapera

 

* Niniejszy tekst publikujemy za łaskawą zgodą redakcji tygodnika „America”. Ukazał się on w numerze 3 (183)/2000 tego pisma. Skróty pochodzą od redakcji „ŻD”.

 

 

 

 

 DO GÓRY  •  NASTĘPNY