SŁOWO I OBRAZ •
SZUKAJMY DALEJ
Gustave Martelet
Odnalezione życie wieczne
przekład Maria Magdalena Krzeptowska
Seria Myśl Teologiczna, Wydawnictwo WAM, Kraków 2000, ss. 128.
Jeden z moich znajomych często opowiada o napisie, który widział gdzieś na murze: „Bóg umarł. Podpis: Nietzsche”. Pod tym ktoś dopisał: „Nietzsche umarł. Podpis: Bóg”. Nietzsche umarł i tylu innych. Śmierć to jedyna rzecz, która jest absolutnie pewna w odniesieniu do wszystkich; to coś, co cieniem kładzie się na samym życiu i je determinuje. Jednocześnie człowiek nie przestaje pytać, czy śmierć jest jego absolutnym końcem, czy istnieje coś „po drugiej stronie”. Odpowiedzi bywają rozmaite, próbuje je dawać medycyna, filozofia, teologia.
Książka Gustave'a Marteleta, francuskiego jezuity, wyróżnia się swą, odwagą stawiania pytań i intelektualną bezkompromisowością. Dzieło, napisane barwnym językiem, z francuską lekkością i ogromną erudycją, jest nie tylko ważną lekturą teologiczną – w pełni zasługującą na obecność w serii Myśl Teologiczna – ale też duchową strawą, prowadzącą do autentycznego nawrócenia.
Punkt wyjścia autora w rozważaniach na temat śmierci jest osobisty i egzystencjalny. Podczas wojny stracił on w ciągu 15 dni dwóch braci, a sam urodził się po śmierci swego ojca. Śmierć według Marteleta to nie „odlatywanie” lub proste „przechodzenie” do życia wiecznego, jak czasem naiwnie głoszą estetyzujący chrześcijanie, lecz absolutny dramat, który niszczy historyczną egzystencję człowieka u samych jej korzeni. „Śmierć jest rozdarciem, całkowitą zmianą, jest przekreśleniem siebie, doświadczeniem próżni i najwyższego opuszczenia; jest ona zniknięciem świata i siebie samego. Odebrane są nam wszystkie nasze władze i możliwości; pozostaje nam tylko stopniowe zanikanie i opuszczenie”. Śmierć jest skrajnym ogołoceniem, w którym wszystkie więzy łączące nas ze światem zostają przecięte.
Będąc katastrofą człowieka, śmierć jest jednocześnie oskarżeniem Boga. Możemy bowiem słusznie pytać, czy Bóg nas naprawdę kocha, skoro umieramy. „Dręczy nas myśl – pisze Martelet – że Bóg mógłby stworzyć człowieka innego, nie zaś ograniczonego i śmiertelnego, i że będąc sam w sobie doskonały powinien uczynić człowieka równie doskonałego jak On”.
Skąd się zatem bierze śmierć? Chrześcijańską odpowiedzią na dramat śmierci jest przypowieść o ziarnie pszenicznym. Wrzucone w ziemię, obumiera ono, aby nie pozostać samo. „Umiera z konieczności rośnięcia i przemiany; umiera, ponieważ nie można być jednocześnie ziarnem i kłosem, i trzeba właśnie przejść, a nawet umrzeć z jednego w drugie”. Śmierć istnieje dlatego, że coś w człowieczeństwie, czego nie powinno być, musi zniknąć i zostać w całości unicestwione. Tym czymś jest grzech.
Grzech polega przede wszystkim na chęci samostanowienia, decydowania o sobie, o swoim losie, a nawet o wiecznym zbawieniu. Tymczasem chrześcijaństwo głosi od początku „konieczność przejścia przez Kogoś innego niż my sami, aby stać się sobą samym”.
Tym Kimś jest Jezus Chrystus. Od Jego czasów śmierć przestaje być anonimowym znikaniem. Choć jest ona dla nas historycznym wygaśnięciem, to jednocześnie jest stanięciem twarzą w twarz z Jezusem. Paradygmatem tego wydarzenia jest spotkanie ze Zmartwychwstałym, jakie przeżył Paweł pod Damaszkiem. W jego historii streszcza się nasza historia. Szaweł niszczy Kościół dlatego, „iż czuje się zdolny, aby o własnych siłach stać się kochanym przez Boga, także i dlatego, że czuje wstręt do tej drogi zbawienia, na którą mogą wedrzeć się wszyscy niedbali, którzy są grzesznikami. Lecz marząc, że w ten sposób zbliży się do Boga, zniekształca Jego tajemnicę. Bóg bowiem nie jest nigdy ludzką zdobyczą. Do Jego Królestwa można zacząć wchodzić tylko rezygnując ze wszystkich form posiadania, zdobyczy czy łupu, które miałyby zmusić Boga do wpadnięcia w nasze sieci jako zdobycz połowu lub do naszych koszy jako owoc winobrania”.
Jezus, którego spotyka Szaweł, jest pierwszym, który wypowiedział bezwarunkowe „tak” „Bogu, który ożywia umarłych i to, co nie istnieje, powołuje do istnienia (Rz 4, 17). Stał się w ten sposób wyłomem nie do naprawienia w murze śmierci, przejściem, którego nic nie zamknie, jednym słowem, prawdziwą «Bramą» (J 10, 9) do życia”.
Tutaj mała dygresja. Martelet utrzymuje, iż Jezus wiedział, że przez swoją śmierć przemieni duchową sytuację Izraela, historii i całego stworzenia. Pozostawiając na boku skomplikowany problem świadomości Jezusa rodzi się pytanie, czy Jezusowe „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego” byłoby rzeczywiście niepowtarzalne i radykalne, gdyby wiedział On, że Jego śmierć przyniesie tyle dobrych skutków. Czy śmierć ta nie byłaby wtedy pozbawiona owej aury beznadziei i bezsensu? Czy okrzyk Jezusa byłby dostatecznie dramatyczny, aby otworzyć drogę do Boga każdej śmierci?
Druga część książki – bardziej poetycka niż teologiczna – opisująca życie po śmierci jest znacznie słabsza i dlatego właściwie można by w tym momencie przerwać lekturę. Autor, wychodząc od słów Pisma Świętego: „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, co Bóg przygotował...”, stara się ową rzeczywistość opisać przy pomocy ekstrapolacji takich „ziemskich” doświadczeń jak jedność, wspólnota, doskonała komunikacja, miłość itd.
Mówiąc o rzeczach przyszłych, przekonywająco tłumaczy na przykład problem czyśćca, który jest procesem oczyszczenia przez miłość Boga: „Każdy człowiek staje się wówczas nowym świętym Franciszkiem, spalanym przez skruchę, pożeranym przez żal, świadomym szaleństwa, które najczęściej czyni z nas szyderczego wroga nieskończonej Miłości”.
W odniesieniu do Sądu Ostatecznego trafnie zauważa, że sąd ten to bezlitosny podział między tym, co było Chrystusowe, a tym, co było „bez” Niego lub nawet przeciwko Niemu. Ten rozdzierający podział będzie miał miejsce w nas, a nie między nami.
Problematyczne są natomiast rozważania na temat piekła. Najpierw autor słusznie odcina się od modnej ongiś tezy Borosa, który twierdził, że dopiero śmierć jest pierwszym w pełni osobowym aktem człowieka, bo jest uwolnieniem z ograniczeń ciała: dopiero w momencie śmierci człowiek jest w stanie opowiedzieć się za Bogiem lub przeciw Niemu. Taka teoria, powstała niewątpliwie pod wpływem manicheizmu, który deprecjonował ciało, zdawała się zapominać, że Bóg chce, aby człowiek kochał Go z całego (ludzkiego!) serca, z całej (ludzkiej!) duszy i ze wszystkich (ludzkich!) sił. Martelet czyni inny zabieg i zamienia piekło w czyściec. Wątpliwy staje się w tym kontekście radykalizm ludzkiej wolności, zdolnej przecież powiedzieć Bogu „nie”. Autor twierdzi, że Bóg jakoś sobie z owym „nie” poradzi, ale nie tłumaczy, jak. Takie przekonanie może oczywiście – i powinno – być przedmiotem naszej nadziei, ale próba tworzenia z niego wypowiedzi teologicznej jest swoistą kapitulacją myślenia. Pismo Święte wcale nie „wydaje się mówić o «piekle»„ – jak sugeruje autor – lecz rzeczywiście o nim mówi. To prawda, że nowotestamentowe wypowiedzi o piekle mają przede wszystkim funkcję pedagogiczną, w tym przypadku ostrzegającą: „oto, co za żadną cenę nie może się wam przytrafić”. Rodzi się jednak pytanie, czy jest to tylko zwykłe straszenie, czy też mówienie o realnej możliwości całkowitego zamknięcia się na Boga. Nie można się oprzeć przekonaniu, że autor podchodzi do zagadnienia piekła powierzchownie i ponieważ nie potrafi go pogodzić z nieskończonym Bożym miłosierdziem, piekło po prostu – jak wielu współczesnych autorów – likwiduje.
Polski przekład dzieła jest dobry i przyjemny w czytaniu. Tym bardziej zaskakuje ostatni rozdział, który – czy to ze względu na niespójność logiczną samego autora, czy jego niezrozumienie przez tłumaczkę – przeradza się chwilami w bełkot. Najlepiej zatem do niego nie zaglądać, żeby nie psuć sobie ogólnego pozytywnego wrażenia.
Reasumując, trzeba powiedzieć, że pierwsza część książki, opisująca fenomen śmierci, jest naprawdę znakomita, druga, traktująca o życiu wiecznym, służy głównie do uporządkowania pytań i zachęca do dalszych poszukiwań. Choć lektura pozostawia pewien niedosyt – jest cennym drogowskazem w teologicznym myśleniu na temat rzeczy ostatecznych.
Jerzy Kochanowicz SJ
|