KOŚCIÓŁ GRZESZNIKÓW •
PRAWDĘ MA TYLKO BÓG
Rozmowa z Jerzym Prokopiukiem
STANISŁAW OBIREK SJ: Czy jako Główny Heretyk w Polsce (tak lubisz o sobie mówić) nie masz poczucia, że grunt usuwa Ci się spod nóg? Wielu teologów zachęca do pozytywnego spojrzenia na herezje, sam Papież przyznaje, że obrona ortodoksji to wątpliwa przysługa oddana chrześcijaństwu na przestrzeni wieków...
JERZY PROKOPIUK: Muszę zacząć od sprostowania: „głównym heretykiem w Polsce” nazywam siebie tylko między przyjaciółmi i tylko żartem. (Heretyk w ogóle raczej skłonny jest do żartowania – z ortodoksji m.in. – w przeciwieństwie do tak zwanego ortodoksa, z reguły człowieka bardzo serio.) Tak nazywają mnie inni, o dziwo, i przyjaciele, i ci, którzy widzą we mnie „wroga ortodoksji”.
Wszakże przede wszystkim ustalmy, o czym właściwie mówimy. A więc: Co uważam za herezję? W Słowniku herezji w Kościele katolickim Hervé Massona (1993) czytamy: „Słowo herezja wywodzi się z greckiego hairesis – branie dla siebie, wybór. W starożytności mianem hairesis nazywano autonomiczne szkoły myśli filozoficznej, jednakże w literaturze patrystycznej bardzo wcześnie zaczęto używać tego słowa do określenia grup chrześcijan, których poglądy i interpretacja doktryny odstępowały od ortodoksji ustalonej przez zwierzchność kościelną”. Dlatego dla mnie „herezja” łączy się nierozerwalnie z prawem wyboru.
Już samo pochodzenie terminu hairesis jest więc szlachetne: w znaczeniu „wyboru” bowiem łączy się on z jedną z dwóch czy trzech najwznioślejszych kategorii ducha ludzkiego – z wolnością (obok miłości i mądrości). Heretyk to człowiek, który domaga się dla siebie – niekiedy nawet za cenę własnego życia – wrodzonego człowieczeństwu prawa do wolności. Dlatego: „heretyk to brzmi dumnie”.
Ale to przecież tak zwana ortodoksja używa terminu „herezja” w sensie pejoratywnym – i potępia ją samą. Wszakże relacja „ortodoksja – herezja” ma charakter paradoksalny. Albowiem za ortodoksa uważa się nie tylko przedstawiciel każdej religii panującej (na przykład w danym kraju), zwłaszcza instytucjonalnej (kościelnej), ale także – horribile dictu – każdy „heretyk”. (Heretycy z reguły nie uważają się za „heretyków”.) A jeśli zważyć, że w każdym ortodoksie tkwi ziarenko herezji – choćby jako potrzeba wolności od swej ortodoksji – częściej podświadomie, rzadko świadomie, to paradoks omawianej relacji zaostrza się i pogłębia.
Co więcej, termin „ortodoksja” ma przecież także szlachetną proweniencję: „prawowierność” wskazuje przecież na wierność prawdzie. I tu dotykamy czegoś, co łączy ortodoksa i heretyka: wierny swej prawdzie jest i jeden, i drugi. Od razu jednak widać, co – przynajmniej na wejściu – ich dzieli: ortodoks jest wierny prawdzie nie stworzonej przez siebie, lecz podanej mu do wierzenia (zbiorowej czy kościelnej), na przykład przez tradycję, heretyk natomiast z reguły odkrywa własną prawdę, prawdę indywidualną. Co więcej, to raczej ortodoks niż heretyk (z wyjątkami po obu stronach barykady) neguje prawo innych do własnych indywidualnych prawd – i to raczej on niż jego przeciwnik prześladuje tych innych. (W parentezie dodajmy, że dialektyka ortodoksji i herezji jest spécialité de la maison religii monoteistycznych).
Dialektyka ortodoksji i herezji zdaje się swoistym fatum każdego człowieka (choć różnie to bywało w różnych okresach dziejów), ale także każdej grupy ludzkiej. Wiąże się to przede wszystkim z – związanym z rozwojem homo sapiens – centralistycznym i jednostronnym wykształcaniem ego-świadomości (termin Junga), to znaczy zarazem z eliminowaniem, tłumieniem i wypieraniem wielu treści psyche poza pole świadomości (tak powstaje „cień” naszego „ja”) – zarówno u jednostek, jak i w grupach ludzkich. W religiach monoteistycznych (i u ich wyznawców) łączy się to z jednostronną identyfikacją ego z intelektem (stąd za kryterium prawdy w tych religiach – im bardziej oddalają się od bezpośredniego duchowego przeżycia swoich twórców czy swoich „świętych”, głównie w formach instytucjonalnych – bierze się właśnie ortodoksyjność, czyli jedynie „słuszne” poglądy); oto skutek przejścia w tych religiach „władzy dusz” z rąk ich charyzmatyków w ręce administratorów i teologów-intelektualistów.
Dzieje tych religii wykazały, jak dotychczas, niemożność znalezienia dynamicznej równowagi ortodoksji i herezji w ich instytucjach i w duszach ich wyznawców. W każdym z nas żyje ortodoks i heretyk, niby Kain i Abel (czy Abel i Kain?). Każdy z nich może w każdej chwili przekształcić się w kata – i znaleźć sobie ofiarę. (Jakże często tak właśnie się działo...) Toteż możemy tylko marzyć o tym, żeby w każdym z nas skostniały ortodoks pokochał dynamicznego heretyka, a szalony heretyk pokochał stabilnego ortodoksa, żeby zapanowała harmonia między umysłem i sercem każdego człowieka i każdej religii.
Można tylko mieć nadzieję, że taki ideał zacznie wreszcie przyświecać wszystkim trzem Kościołom chrześcijańskim – które przecież wszystkie oskarżają się o nieprawowierność, ekumenię traktują jako ornament lub środek do nawracania „heretyków” lub wręcz ją negują. Dziś wszakże jest to jedynie ideał bardzo nielicznych. (Heretyków właśnie?)
Dlaczego akurat antropozofia Rudolfa Steinera wydaje Ci się systemem najbardziej spójnym i zaspokajającym niepokój Twego umysłu i serca?
Antropozofia Rudolfa Steinera zaspokaja bowiem wszystkie potrzeby mojego umysłu i serca – i woli. Prowadzi mnie ścieżką ku poznaniu Boga – poprzez Chrystusa Zmartwychwstałego – uczy mnie miłości do Ducha i do ludzi, i wreszcie daje mi narzędzia praktyki życiowej prowadzącej do zbawienia własnego, innych ludzi i Ziemi ze wszystkimi jej istotami. Jest pełnią ezoteryki – gnozy, mistyki i magii – to znaczy daje mi wiedzę o świecie duchowym i o mojej nieśmiertelnej jaźni. Jest szkołą inicjacyjną (adekwatną do świadomości człowieka XX i XXI wieku), światopoglądem „pełni otwartej” i spektrum budowy kultury i cywilizacji alternatywnej – opartej na zasadach duchowych.
Przez wiele lat znałem Cię jako znakomitego tłumacza Junga, jak nikt w Polsce umiałeś odsłaniać znaczenie jego psychologii głębi dla zrozumienia kondycji ludzkiej. Czy Jung pozostał Twoją fascynacją?
Z Jungiem jako myślicielem zetknąłem się w 1956 roku. Przez kilkadziesiąt lat studiowałem jego psychologię, przyswajałem ją też kulturze polskiej, tłumaczyłem jego książki. Ale Jung był dla mnie tylko – i aż – stopniem do antropozofii Steinera. Wielbię i cenię go w dalszym ciągu, ale już od kilku lat mało się nim zajmuję. Lecz innym – zwłaszcza ludziom młodym – polecam go nieustannie. Sam koncentruję się przede wszystkim na antropozofii, choć także na innych szkołach gnozy – dawnych i dzisiejszych. (Korzystam wiele m.in. z tak zwanych channelingów – Rozmów z Bogiem, A Course in Miracles i Seth Speaks).
Czy u progu Trzeciego Tysiąclecia łatwo być antropozofem?
Być antropozofem nigdy nie było łatwo. Antropozofia bowiem to wymagająca Pani. Żąda wiedzy i miłości, entuzjazmu i wytrwałości, samokrytycyzmu i zdolności podziwu, sprawnego myślenia, żywych uczuć i silnej woli. A dziś? Antropozofia jest, zapewne, zarodkiem przyszłości: albo nasza kultura ulegnie przemianie, albo runie w otchłań apokalipsy, którą sama wywołuje. W obu wypadkach antropozofia jest jedyną znaną mi szkołą duchową zwróconą w przyszłość i przyszłość budującą. Przyszłość dla człowieka stworzonego „na obraz i podobieństwo Boga”, tego, któremu Chrystus powiedział: „Bogiem jesteś”; nie dla człowieka roztapiającego się w nirwanie ani dla człowieka-maszyny, ani tym bardziej dla człowieka, który zamiast jaźni ma „czarną dziurę”. Tak, antropozofia jest dla człowieka dzisiejszego niby ucho igielne.
Twoja krytyka ortodoksji, a szczególnie Kościoła katolickiego, niekiedy sprawia na mnie wrażenie swoistej przekory. Przy bliższym poznaniu okazujesz się znacznie mniej czupurny i rogaty...
Zasadniczo rzecz biorąc, uważam wszystkie formy chrześcijaństwa kościelnego za przestarzałe i już coraz bardziej szkodliwe, choć, niestety, z różnych względów ciągle jeszcze potrzebne wielu ludziom. Ale starannie rozgraniczam moje poglądy od poglądów kościelnych chrześcijan. Ja nie mam prawa w żaden sposób narzucać im moich poglądów (mogę je tylko wypowiadać). Krytyka zresztą nie oznacza wrogości. Leben und leben lassen – oto moje przekonanie, byle też honorowano je w odniesieniu do mnie. A poza tym – krytykując poglądy innych, staram się zachować życzliwość wobec ich nosicieli. Dlatego bez trudu mogę przyjaźnić się nawet z (jakimikolwiek) ortodoksami religijnymi, byle mnie nie nawracali na swą prawdę. (Moja dla mnie jest lepsza.)
A jak patrzysz w przyszłość? Czy przyjaźń ortodoksa z heretykiem to curiosum, czy może raczej reguła również polskiego pejzażu religijnego?
Dziś przyjaźń ortodoksa z heretykiem bywa zwykłą i normalną sprawą w krajach kultury zachodniej – bardziej tolerancyjnych od naszego. W Polsce przyjaźń taka to ciągle jeszcze rzecz rzadka – na pewno nie reguła. Mam, jak wiesz, przyjaciół wśród przedstawicieli kleru prawosławnego czy katolickiego, a także wśród osób wywodzących się z Kościołów protestanckich, i są wśród nich jednostki, które podziwiam i cenię, ale też znam (i słyszę o nich) agresywnych fanatyków dyskredytujących nie tylko chrześcijaństwo, ale nawet własne Kościoły. W Polsce, z wolna, ale zdecydowanie, zmieniającej się w państwo kościelne, przyszłość przyjaźni między ortodoksami a heretykami nie wygląda różowo.
Rzecz bowiem w tym, drogi przyjacielu, że Prawdę samą w sobie ma tylko Bóg (jest On Prawdą przecież), a my, ludzie, a tym bardziej nasze instytucje, także religijne, jesteśmy niby jej promienie, na których bytujemy i po których poruszamy się ku Prawdzie Bożej. I żaden z tych promieni nie jest „lepszy” od drugiego. Co najwyżej może być bardziej lub mniej aktualny, choć każdy jest wspaniały, bo ma swe źródło w Bogu.
Serdecznie dziękuję Ci za rozmowę.
Jerzy Prokopiuk (ur. 1931) jest tłumaczem (108 wydanych książek – od Mistrza Eckharta poprzez Anioła Ślązaka, Goethego, Schillera, Hegla, Schleiermachera, Eliphasa Léviego, Steinera, Freuda, Junga, Fromma, Eliadego, po Huxleya i Drewermanna), autorem Labiryntów herezji i Ścieżek wtajemniczenia oraz 266 esejów, artykułów, wywiadów, jak również twórcą Klubu „Gnosis” i Klubu im. C.G. Junga oraz założycielem i redaktorem naczelnym pisma „Gnosis”.
|