ŻYCIE DUCHOWE  •  LATO 2000 

DUCHOWOŚĆ I ŻYCIE •


 

Czym jest dla mnie życie duchowe?

Ankieta

 


 

 

MACIEJ BIENIASZ

 

Czym jest życie duchowe? Czy raczej: czym jest duchowy wymiar życia? Czym jest dla mnie – a jednocześnie jakie jest to moje życie?

„Jeśli mniejsze przyjmie większe – mniejsze staje się większym”. Stąd w pytaniu ankiety akcent spoczywa dla mnie na „życiu”. „Kto by je stracił z Mego powodu, ten je odnajdzie. Bo Ja jestem życiem; jestem Prawdą i drogą do Prawdy”.

Nasza kondycja jest ustawicznym czekaniem na Boga. W wydarzeniach dnia tropimy Go, w mroku bijemy głową w ścianę tajemnicy.

Skończyłem sześćdziesiątkę. To już upoważnia do pewnych podsumowań. Silne wewnętrzne napięcia w okresie studiów to z jednej strony (proszę darować mi tę odrobinę emfazy) zachwyt nad pięknem Boga, z drugiej – poczucie obcości, oddzielenia, wręcz przepaści między Nim a mną. W tym trudnym czasie spotkałem księdza, którego uważam za ziemskiego ojca mojej wiary. Poprzez modlitwę, lekturę, odpowiedzi otrzymywane w sytuacjach codziennych czy w słowach liturgii stopniowo zacząłem dostrzegać Ojca, który idzie ku mnie przekraczając tę przepaść. Później – w tajemnicy Chrystusa i sakramentów – odważyłem się uwierzyć w możliwość przekraczania jej w przeciwnym kierunku. Podkreślam: w możliwość, bo z naszej strony jest to zawsze prośba.

Czy ta świadomość jest dla mnie przekładalna na realia codzienności: pracę zawodową (jestem malarzem i pedagogiem wyższych uczelni), życie rodzinne, kontakty społeczne? To wciąż raczej program niż stan posiadania. Ale też program porządkujący, bez którego wszelka aktywność nabrałaby cech relatywizmu lub dramatycznego absurdu. Josif Brodski swoją lapidarną autobiografię kończy wersami:

Co mogę powiedzieć o życiu? Że rzecz to w sumie dość długa
Tylko nieszczęście budzi we mnie zrozumienie
Ale dopóki ust mi nie zatka gliniasta gruda
Będzie się z nich rozlegać tylko dziękczynienie.

Na samym dnie moich doświadczeń leży podobne przekonanie. „Gliniasta gruda” jest zresztą – tak wierzę – raczej doświadczeniem tych, którzy pozostają.

 

 

ADAM BONIECKI MIC

 

Pisanie o własnym życiu duchowym jest trochę jak chodzenie cienką kładką między hipokryzją a ekshibicjonizmem. Można zresztą wpaść w obie pułapki: będąc hipokrytą pisać w konwencji ekshibicjonistycznej. Bo na przykład doświadczenie grzechu i nawrócenia jest integralną częścią życia duchowego, a jak publicznie rozprawiać o swoich grzechach? Nawet Kościół spowiedzi publicznej od nas nie wymaga. Sprawa zresztą nie dotyczy jedynie grzechów.

Przyznam, że nie jestem zachwycony, kiedy ksiądz publicznie mówi o swoim życiu wewnętrznym. Tak, jak nie oczekuję, by lekarz opowiadał mi o swoich chorobach, nie oczekuję od księdza takich wyznań. Moi wielcy mistrzowie duchowości o swoim życiu wewnętrznym nie mówili wcale, lub prawie wcale. Ono w nich było, i to wystarczało.

Ten wstęp wyjaśnia, dlaczego nie piszę wszystkiego. Z drugiej strony, jeśli ktoś przez czterdzieści lat jest księdzem, czyli świadkiem duchowości, od takiego zaproszenia wykręcić się nie może.

Moje życie duchowe... Mój Boże, chyba nie mam osobnego życia duchowego obok życia intelektualnego, emocjonalnego, biologicznego... Jakże to wszystko jest przemieszane. Jakże często za stan ducha biorę to, co jest stanem psychologicznym, czy wręcz efektem stanów biologicznych. Jakże często nie wiem, czy to, co biorę za głos Pana Boga, nie jest przypadkiem projekcją mojej psyche. Jakże często wzloty (duchowe?) i upadki (ducha?) okazują się efektem wydarzeń czysto zewnętrznych. Nawet modlitewny zapał, poczucie bliskości Boga, miłość do bliźniego... jakże to wszystko jest mało klarowne dla mnie i dla tych, których proszę o radę, rozeznanie i wskazówki, a którzy – jakże często – nie umieją wyjść poza granice moich chytrze ukrytych w pytaniu sugestii.

Jednak w tej mgławicy odczuć – z którą dawno już się pogodziłem – a raczej gdzieś poza nią, niedostępna dla jednoznacznego doświadczenia, istnieje pewność, że jest On. Może u jej podstaw znajduje się przekazana mi przez Matkę (przekazana nie słowami, lecz życiem) pewność, że włos z głowy nie spadnie nam bez Jego woli... Pewność, że jestem w Jego ręku, że mnie prowadzi, że kocha, że nigdy nie zawodzi. Pewność obecności. Jej owocem jest pokój serca. Owszem, zapominałem o niej. Wtedy grunt usuwał się spod nóg, wszystko traciło sens. To też jest życie duchowe. Życie duchowe chyba może mieć na imię rozpacz. Nie rozpacz, która prowadzi do odebrania sobie życia, ale stan, w którym wszystko traci ważność.

Tak więc moje życie duchowe jest nade wszystko poruszaniem się w tej Obecności, której nie czuję, a jeśli czuję, to nie ufam owemu „czuciu”. Wiem o niej. Wszystko ma do niej odniesienie, czy raczej jest z nią połączone. Od wszystkich elementów życia wiodą tam jakieś tajemnicze przewody.

Pomoc. Zanurzone w mało uduchowioną rzeczywistość, moje mdłe, codzienne bytowanie nie sprzyja życiu duchowemu. Nie darmo mistrzowie życia duchowego przypominają o konieczności podtrzymywania go, mówią wręcz o „strawie duchowej”.

O, pilni czytelnicy owych mistrzów, jakże często obserwowałem popełniany przez was błąd: wam się wydawało, że duchowa strawa może dać życie, a nawet zastąpić życie. Przecież tych, z których życie uszło, nie zaprasza się na obiad, a tym, którym potrzebna jest reanimacja, nie podaje się witamin.

Co mnie podtrzymuje przy życiu? Msza święta. Czterdzieści lat jestem księdzem. Przez czterdzieści lat, każdego dnia, w różnym stanie ducha mogłem sprawować Mszę świętą. Wierzę, wiem, że to codzienne spotkanie podtrzymuje mnie i karmi. Każde spotkanie zostawia ślad na nas; a to, a takie... Trudno o tym pisać więcej.

Spowiedź, czy raczej spowiadanie. By to ująć najkrócej, dzięki przywilejowi sprawowania tego sakramentu wciąż jestem świadkiem cudów, świadkiem wydarzeń, których nie da się wytłumaczyć inaczej niż działaniem Boga. Mogę powiedzieć jak Frossard: Bóg istnieje, spotkałem Go. Właśnie tam.

Dzielenie się wiarą. Z kapłańskiego urzędu wynika obowiązek przepowiadania. Przez to słowo rozumiem zarówno kazania czy rekolekcje, jak rozmowy z ludźmi, którzy szukają najważniejszych odpowiedzi, którzy chcą się podzielić wiarą. Rozmowy w sytuacjach dramatycznych. Te rozmowy zmuszają do uwagi. Jakże łatwo wypłynąć na płyciznę na skutek nieuwagi! Ci, których Pan Bóg – jestem o tym przekonany – postawił i stawia na mojej drodze, zmuszają mnie do uwagi. Te rozmowy mnie budzą. Pytania zmuszają do odpowiedzenia nie tylko im, ale sobie. Więcej – od nich wielokrotnie otrzymywałem światło. Jak choćby od tych przyjaciół, którym mogłem towarzyszyć w śmiertelnej chorobie ich ukochanego synka. Byłem blisko, kiedy zmarł. Nie znalazłem wówczas słów, które mogłyby pocieszyć. Po jakimś czasie napisała do mnie Iwona: dziękuję Bogu za ten czas, w którym nasz synek był z nami. Dziękuję za dobro, które przez ten czas było naszym udziałem. Przecież i tego czasu mogło nie być.

Wśród tych rozmów na specjalne miejsce zasługują te, które były związane z przygotowaniem do Chrztu ludzi dorosłych. Nie było ich wielu. Podczas tych spotkań widziałem, jak Duch Święty działa, oświeca, kształtuje. Jestem wdzięczny tym osobom, które na zawsze pozostaną mi bliskie.

I wreszcie spotkania z wielkimi przyjaciółmi Boga. Na szczęście, Pan Bóg, znając moją kiepskość, stawia od czasu do czasu na mojej drodze ludzi świętych. Wiem, że bez nich i bez tych spotkań z moim „życiem duchowym” byłoby inaczej, to znaczy jeszcze gorzej, niż jest.

 

 

ADAM SCHAFF

 

Pytanie wydawałoby się proste, ale po namyśle, zwłaszcza gdy biorę pod uwagę, kto je zadaje, okazuje się, że bynajmniej tak nie jest. Tym bardziej, gdy uświadamiam sobie wzory myślowe, którym jestem wierny: marksizm i szkoła lwowsko-warszawska. W tym wypadku idzie w szczególności o rygory myślowe tej ostatniej, które zawsze sobie wysoko cenię: odpowiedzialność filozofa za wypowiadane przezeń słowa, w sensie ścisłości tej wypowiedzi. Właśnie w jego dziedzinie rozumowania przecież najłatwiej jest wpaść w pułapkę wieloznaczności wyrazów przezeń używanych i w rezultacie w pustosłowie. Powiedzmy więc wyraźnie, o czym chcemy tutaj mówić.

Wyrażenie „życie duchowe” jest wieloznaczne. I to w sposób zasadniczy, gdy bierzemy pod uwagę jego możliwe zaplecze ontologiczne i teoriopoznawcze. Możemy to złożone zagadnienie tutaj tylko zaznaczyć, bez wchodzenia w jego szczegóły. Ale z tej konstatacji wynika wniosek, że musimy bardzo ściśle określić zakres tego, co chcemy poruszyć w dalszych rozważaniach. Albowiem znajdujemy się w dziedzinie tak szerokiej, że przy wszystkich ograniczeniach, rozgraniczeniach i uściśleniach naszej własnej koncepcji, stosując chwyt myślowy fenomenologii Husserla, polegający na époché dzielących nas różnic, pozostaje większa lub mniejsza (w danym wypadku bardzo rozległa) dziedzina myśli wspólnej, która nas łączy niekiedy nawet ze skrajnymi przeciwnikami filozoficznymi. Wystarczy tylko ściśle zakreślić własne ramy koncepcyjne, by uniknąć niebezpieczeństwa poślizgnięć logicznych lub pozornych sprzeczności.

Idąc tym szlakiem myślowym, stwierdzam, że rozumiem w swej wypowiedzi wyrażenie „życie duchowe” w sensie tego wszystkiego, co jednostka przeżywa jako proces myślowy oraz emocjonalny w swych stosunkach wzajemnych z otaczającym ją światem, zarówno w sensie przyrodniczym, jak i społecznym.

To proste samookreślenie zawiera całe morze przesłanek i zagadnień filozoficznych, które łączą mnie z jednymi, oddzielają zaś od innych, którzy zastanawiają się nad taką samą problematyką. Można by w rezultacie pisać na ten temat całe tomy. Ale można też, pomijając owe różnice w ramach różnorakich époché, mówić po prostu i zrozumiale, jak my tę sprawę rozumiemy. A o to przecież idzie nam w tym wypadku.

Gdy się zastanawiam nad tak postawionym pytaniem o znaczeniu dla mnie życia duchowego, jako przeżycia, na podstawie jego przejawów, które docierają do mnie w rozmaity sposób i w rozmaitej postaci, to muszę stwierdzić, że idzie tutaj o esencję świadomego bytu jednostki, który w skali społecznej – węższej lub szerszej, w zależności od skali naszego odbioru tego zjawiska – przybiera postać filozoficznie bardziej skomplikowaną, a tym samym ciekawszą w procesie analizy.

W sensie jednostkowym, gdy świadomie zawieszamy spór o istotę zaplecza ontologicznego tego zjawiska, sprawa staje się wręcz niebezpiecznie prosta dla szanującego się filozofa: nie pamiętamy przecież o tym, że jesteśmy materialistami czy spirytualistami, zwolennikami obiektywistycznej czy subiektywistycznej koncepcji procesów poznawczych – świadomie uprościliśmy sobie sytuację, zawieszając spór o te sprawy i po prostu myślimy, poznajemy świat, kochamy lub nie innego człowieka – stając się na chwilę normalnymi ludźmi, wolnymi od balastu filozoficznych dylematów. I wtedy rozumiemy doskonale specyfikę tych naszych czynności, które nazywamy myśleniem o czymś w odróżnieniu od niezależnych od nas funkcji naszego organizmu, na przykład oddychania. Sprawa jest jasna tak samo dla materialisty, jak i dla spirytualisty czy idealisty poznawczego, zakładając, że nie zawsze filozofują.

Ta sprawa jest też dla mnie „żenująco” prosta i jasna: moje życie duchowe to ogół tych procesów myślowych (poznawczych), jak i emocjonalnych, które przeżywam stale. Nie warto chyba przy tym dodawać, że one właśnie składają się na moje bycie człowiekiem, co mnie łączy z innymi ludźmi w jedną klasę pojęciową, a jednocześnie pozwala mi na odróżnienie siebie od innych członków tej klasy.

Kartezjusz na tym właśnie fakcie oparł swe twierdzenie, że cogito ergo sum, przyjmowane zwykle z nabożeństwem jako prawda objawiona, choć jest – moim zdaniem – błędne, gdyż z równym powodzeniem można przecież powiedzieć amo ergo sum, nie utożsamiając bynajmniej procesu myślowego z emocjonalnym. Ale – jak się rzekło – zgodziliśmy się na stosowanie époché w tych naszych rozważaniach i dlatego możemy, nie sprzeniewierzając się prawdzie, cytować Kartezjusza jako przykład, choć się z nim nie zgadzamy. Odpowiada nam jako przykład tego, co mieliśmy na myśli, niezależnie od problemu prawdziwości jego tezy.

Łatwizna życiowa i prostota problematyki znika jednakże, gdy przekraczamy próg jej bytu jednostkowego. Jest wprawdzie rzeczą oczywistą, że dla mnie moje życie duchowe jest istotą mego bytowania jako człowieka – przecież zawsze i wszędzie jakoś myślę, jakoś przeżywam różne stany emocjonalne, bez czego nie istniałbym jako człowiek – ale dopóki nie zaczynam analizować tej sytuacji jako filozof, nie odczuwam tutaj jakichś trudności. Tak to właśnie jest: myślę, poznaję świat i na tej podstawie działam w różnoraki sposób, przeżywam emocje – i tyle. Nie muszę w związku z tym podejmować jakichś procesów myślowych w dziedzinie meta, to znaczy przypatrując się moim przeżyciom niejako z wyższego piętra, obierając je same jako przedmiot moich rozważań. Chyba że uprawiam jakąś dziedzinę nauki, która w takiej właśnie analizie się specjalizuje (jako filozof czy psycholog).

Jak już powiedzieliśmy, zupełnie inaczej się dzieje, gdy wykraczamy poza granice życia jednostkowego. Sprawy natychmiast się komplikują i „ufilozoficzniają”. A owo przekraczanie granic życia jednostkowego jest w pełni usprawiedliwione nie tylko z powodu wieloznaczności wyrażenia „życie duchowe”, lecz przede wszystkim stanu faktycznego w tym zakresie. Przecież mówimy nie tylko o życiu duchowym jednostki, lecz również społeczeństwa danej epoki lub nawet szerzej – ludzkości. I rozumiemy przez to coś bardzo konkretnego, co można również nazwać „kulturą”, choć odcienie znaczeniowe tych wyrażeń są różne. A w tym momencie, czy tego chcemy czy też nie, sypią się na nas całe góry zagadnień filozoficznych. I to bardzo skomplikowanych, a na dodatek koniecznych dla zrozumienia sprawy. Tu sytuacja jest zupełnie różna od tej, z którą mieliśmy do czynienia poprzednio.

Można powiedzieć, że przecież nas o to nikt nie pytał, prosząc o odpowiedź o rozumienie mojego życia duchowego. Ale jest tak tylko pozornie. Albowiem moje życie duchowe realizuje się nie w izolacji od życia duchowego danego społeczeństwa w danej epoce, lecz jest w pewnym sensie jego emanacją. „Robinsonady” wszelkiego typu należą już do przeszłości, co rozumie każdy szanujący się psycholog i socjolog, a w konsekwencji i filozof, jeśli nie chce uchodzić za dziwadło.

Wyłaniają się więc nowe parametry interesującego nas tutaj zagadnienia. Z ogromnym ładunkiem problematyki filozoficznej. Prostota zagadnienia w perspektywie jednostki była więc pozorna. Ale to możemy tylko zasygnalizować, biorąc pod uwagę „przestrzeń życiową” dwóch stron, które mamy do dyspozycji.

Zasygnalizowanie problemu jest nieraz ważniejsze niż jego zawsze, z konieczności, jednostronne rozwiązanie.

 

 

 

 

 

 DO GÓRY  •  NASTĘPNY