KOŚCIÓŁ GRZESZNIKÓW •
ODRÓŻNIĆ SKRZYDŁA OD GARBÓW
Rozmowa z księdzem profesorem Janem Kracikiem
STANISŁAW OBIREK SJ: W swojej książce „Święty Kościół grzesznych ludzi” Ksiądz Profesor wyraźnie zachęca do rozdzielania dwu rzeczywistości – Kościoła jako duchowej rzeczywistości powołanej do życia przez samego Jezusa Chrystusa, i Kościoła jako instytucji tworzonej przez ludzi dotkniętych dziedzictwem Adamowym. Czy zawsze się to udawało?
KS. JAN KRACIK: Oczywiście, że nie zawsze, że z trudem, że w większym czy mniejszym stopniu. Jak w życiu poszczególnych chrześcijan. Jeśli znaczna ich część kieruje się bardziej dziedzictwem Adama niż powołaniem Chrystusowym, to i skąd Kościół złożony z takich przeważnie istot miałby być w lepszej od nich kondycji? Tego prostego pytania nie lubią sobie zadawać eklezjologowie piętrzący słowa o świętym Kościele, złożonym z grzesznych przeważnie ludzi.
To rozróżnienie dwu aspektów jednego Kościoła (w książce nie wychodzę poza takie ujęcie) zbliżało się do ewangelicznej równowagi, ale i bywało też nieraz zbyt słabe albo nazbyt intensywne. To ostatnie prowadziło czasem aż do heterodoksyjnego przeciwstawiania grzesznego, widzialnego Kościoła Kościołowi idealnemu, niewidzialnemu, złożonemu z doskonałych lub przeznaczonych do zbawienia.
Tak radykalne ujęcia pojawiały się przecież nie bez związku ze zbyt daleko idącym mieszaniem obu wymiarów Kościoła, w którym ludzkie, nawet gdy prezentowało się dość nieludzko, chciało uchodzić za prawie boskie. Myślę tu o nazbyt skorym przypisywaniu woli Boga nawet mniej udanych decyzji kościelnych przełożonych. I o daleko idącym „reglamentowaniu” prawa boskiego przez kościelne, w rodzaju pogregoriańskiej teokracji, gdzie uzależnienie władzy świeckiej od duchownej miało służyć umoralnieniu tej pierwszej, a skończyło się rywalizowaniem z nią na jej polu i jej metodami, łącznie z uznaniem przemocy w szerzeniu i obronie wiary, prowadzeniem wojen przez papiestwo, z jego fiskalizmem i przepychem. Także klerykalizm, jako ograniczanie uprawnień królewskiego kapłaństwa powszechnego na rzecz wyświęconych; również taki przerost struktur, który bardziej tłamsił ducha niż mu służył, legalistyczna teologia moralna, w której kościelny paragraf sprzyjał czasem raczej oddalaniu niż zbliżaniu do Ewangelii. Dalej, sakralizowanie kościelnego stanu posiadania, którego świętej nienaruszalności broniły ekskomuniki, których jakoś nie używano jako tarczy osłaniającej własność biedaków.
Tego wszystkiego, a więc i buntowania się przeciw temu, mogłoby być w historii mniej, gdyby częściej pamiętano i mówiono wprost, co ludzkie, a więc niepełne, tymczasowe, ważne do pewnych tylko granic, wyznaczonych Dekalogiem i sumieniem. Gdyby przerywając nieustanny dyskurs o następcach Apostołów rozglądano się czasem i za następcami proroków, by posłuchać ich wołania o reformę Kościoła.
„Mea culpa” Ojca Świętego i kardynałów stojących na czele najważniejszych kongregacji watykańskich to – zdaniem wielu komentatorów – prawdziwa rewolucja. A przecież świadomość konieczności ciągłego oczyszczenia chyba zawsze była obecna w Kościele. Skąd to zaskoczenie?
Bo przepraszać zaczęli ci, którzy tego dotąd nie zwykli czynić i nazwali po imieniu zło, o które dawniej obwiniano głównie innych, minimalizując odpowiedzialność Kościoła. Przepraszający publicznie papież to nowość, chociaż ani nie rozciąga on osobistej odpowiedzialności dawnych grzeszników na współczesnych wiernych, ani nie ustanawia kategorii odpowiedzialności zbiorowej, a modlitwa o to, by Bóg darował innym winy, należy do odwiecznej praktyki chrześcijańskiej. Zawsze jednak istniał problem współwiny – przez tolerowanie zła, słabe przeciwdziałanie, a zwłaszcza przez uznawanie go za dobro. Skoro dziś w wielu krajach brak rozliczenia się ze złą przeszłością kładzie się cieniem na społeczną atmosferę moralną, to papieskie słowo o ekumenicznej potrzebie oczyszczenia pamięci – nie w sensie zapominania, lecz uznania, wyznania, oderwania się – spotyka się przeważnie z uznaniem. Dla wielu straci rację bytu niesłuszne porównywanie Kościoła z partiami, które o wszystko oskarżają przeciwników, a sobie przypisują jeno uszczęśliwiające ogół zasługi.
To przejście od „przebacz, Panie, tamtym grzesznikom” do „przebacz Kościołowi” jest tylko – czy aż – konsekwencją: skoro cały Kościół czuje się ozdobiony dokonaniami swoich świętych, to musi się też czuć zeszpecony wyczynami swoich grzeszników. Czy zatem jest to już uznanie, że Kościół jest grzeszny, jak pisał Karl Rahner, czy tylko nowe sformułowanie dawnego przekonania, że Kościół miewał też wielce grzeszne dzieci, trzeba więc, by na koniec tysiąclecia „bardziej świadomie wziął na siebie ciężar grzechu” tychże – jak czytamy w Tertio millennio adveniente? Konkretne papieskie wypowiedzi niejednokrotnie przekraczają ten tradycyjny program nie tylko ilościowo, ale i jakościowo, gdy owo „bardziej świadomie” staje się rachunkiem sumienia z win i zaniedbań, w jakie uwikłane było mnóstwo ludzi Kościoła, łącznie z jego zwierzchnikami.
Wizyta Jana Pawła II w Yad Vashem, modlitwa o przebaczenie za grzech antysemityzmu wetknięta w szczelinę Ściany Płaczu – najświętszego miejsca judaizmu... Jakie znaczenie ma ten gest dla katolików polskich?
Zapewne mniejsze niż na to zasługuje. Nawiedzenie bowiem przez Jana Pawła II najbardziej świętego dla Żydów miejsca i zamanifestowanie wedle ich pobożnego zwyczaju prośby o wysłuchanie papieskiej modlitwy o przebaczenie przez Boga krzywd wyrządzonych Izraelitom przez katolików to niezwykle nośny symbol, wart przywoływania i refleksji. Tego rodzaju gesty, a zwłaszcza towarzyszące im słowa na temat stosunku chrześcijan do swych starszych braci w wierze, jakie Papież wygłaszał wielokrotnie, wywarły wpływ i na katolików polskich. Nie na wszystkich przecież spośród oklaskujących Jana Pawła II, jak wykazały choćby postawy obrońców krzyży na oświęcimskim żwirowisku, czy wielkość kręgu czytelników antysemickich publikacji. Dlatego i ten papieski gest przekonywać będzie przekonanych i chyba nie trafi do tych, którzy najbardziej powinni się nad nim zastanowić.
Ostatnio ks. dr hab. Grzegorz Ryś – uczeń Księdza Profesora – wydał książkę „Jan Hus wobec kryzysu Kościoła doby wielkiej schizmy”, a więc poświęconą wielkiemu ongiś heretykowi, dziś postrzeganemu jako wielka postać Kościoła powszechnego. Czy podobne publikacje poświęcone na przykład Marcinowi Lutrowi, Janowi Kalwinowi czy Janowi Łaskiemu zmieniłyby nasze widzenie okresu wojen religijnych?
Istnieje wszak po polsku kilka dobrych książek o Lutrze i Kalwinie, a ostatnio i o Łaskim. Kto po nie sięgnie, zyska pełniejsze spojrzenie także na okres wojen religijnych, mających zresztą i własną literaturę.
A jednak „historia magistra vitae”! Czy Ksiądz Profesor wierzy, że poznawanie historii czyni nas mądrzejszymi?
Powiedzenie działa w dwie strony, bo i vita magistra historiae. Oderwanie od refleksji nad teraźniejszością wyjaławia także poznawanie przeszłości. Ta zaś, dając dystans, pozwala na pełniejszą ocenę bieżących nurtów życia, będących ciągle w stosunku do historii wypadkową kontynuowania jej i zrywania z nią.
W przypadku Kościoła ideałem nie jest tu jedno lub drugie, ale rozróżnienie tego, która część tradycji dobrze służy wierze i miłości, a która jest już tylko ich atrapą, czyli rozeznanie – gdzie skrzydła, a gdzie garby, co warte ciągu dalszego, a co wymaga wymiany. A potem – konsekwentna realizacja jednego i drugiego. I to w sumie jest chyba ten rodzaj mądrości, której brak powoduje albo oderwanie od korzeni, albo uwięzienie w muzeum. Jest to oczywiście sztuka wymagająca ciągłych ćwiczeń, zwłaszcza w powtarzających się sytuacjach, w których Kościół ponownie ulegał starym pokusom kolejnych królestw tego świata. Od czasu Vaticanum II po dziś dzień – nie bez znaczącego udziału Jana Pawła II – Kościół znacznie przyspieszył proces uczenia się na własnej przeszłości. Daje tym przykład tak zwanemu światu, ale i uczy się odeń sporo. Szansa na mądre korzystanie z doświadczeń historii rośnie, co jest optymistyczne. Będzie zaś realistyczne, jeśli ludzie zechcą z tego poznania korzystać.
Serdecznie dziękuję za rozmowę.
Ks. Jan Kracik jest profesorem Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, historykiem Kościoła, autorem książek: Święty Kościół grzesznych ludzi, Trwogi i nadzieje końca wieków.
|