LEKTURY •
SZUKAM KSIĘDZA
Józef Tischner,
Ksiądz na manowcach,
Wydawnictwo Znak, Kraków 1999, ss. 314.
Pan Jezus najbardziej denerwował kapłanów, faryzeuszy, uczonych w Piśmie.
Denerwował też innych, ale najbardziej tych, co wiedzieli.
Józef Tischner też denerwuje. Są tacy, których irytuje nawet bardzo. Ksiądz
Profesor Józef Tischner był moim profesorem filozofii. Gdy pod koniec lat
siedemdziesiątych słuchałem jego wykładów, też mnie drażnił. Za dużo góralskich
dowcipów, zbyt lekkie odrzucanie tradycji filozoficznych, które uważałem za
porządkujące rzeczywistość (tomizm z jego substancją).
Lecz czytać Tischnera zawsze lubiłem. Ostatnio irytuje mnie coraz mniej.
Stał się mniej szyderczy, nawet mniej błyskotliwy. Ale jakoś dziwnie głęboki i
poważny. Adwentowe krajobrazy w „Tygodniku Powszechnym” przykuwały nie
tylko głębią, ale i mądrością wyrażoną w nader prostej szacie językowej, bez
fenomenologicznych udziwnień, które nigdy mnie nie pociągały.
Te zalety można dostrzec w książce Ksiądz na manowcach – z
dotychczasowych najbardziej osobistej, napisanej przez księdza, który wprawdzie
„najpierw jest człowiekiem, potem filozofem, a dopiero na trzecim miejscu
księdzem”, lecz nade wszystko napisanej przez Autora, który nie wstydzi się
tego, że jest „wnukiem Ikara”. Może właśnie w ostatnim szkicu poświęconym
książce Chantal Millon-Delsol Współczesna troska znajduje się klucz do
całości. Pisze ks. Tischner: „Nie wiem, jakie przyjęcie miała Współczesna
troska w ojczyźnie autorki. Dla mnie stała się jedną z najważniejszych
propozycji ostatnich lat. Brałem ją do ręki po to, aby z jednej strony dać się
wyprowadzić z naszego postkomunistycznego zaścianka, a z drugiej – pozwolić
wprowadzić się w krąg problemów, przed którymi stoją intelektualiści tzw.
normalnego świata. [...] Od pierwszych zdań tej książki rysuje się jednak
podobieństwo: i my, i oni znów znaleźliśmy się w labiryncie, z którego mieliśmy
się wyrwać”. No właśnie, jak wyrwać się z labiryntu?
Publikowane wcześniej teksty, głównie w „Tygodniku Powszechnym”, Józef
Tischner zaopatrzył we wstęp i pogrupował w trzy części: „Wiara nie z tego
świata, ale na tym świecie”, „Integryzm i autentyzm”, „Rozum poszukuje siebie”.
Rezenzenci zgodnie orzekli, że książkę winni przeczytać wszyscy, a zwłaszcza
księża. Posłuszny zaleceniu zabrałem się do lektury.
Już wstęp wyznacza perspektywę czytania. To książka napisana w szpitalu, a
więc przez człowieka chorego i wdzięcznego za doświadczoną dobroć: „...niech mi
będzie wolno złożyć tę książkę w ręce lekarzy, szczególnie moich lekarzy, moich
pielęgniarek, jako wyraz hołdu i wdzięczności za objawienie starej, a przecież
wciąż nowej prawdy o człowieku, który jako jedyna istota na tym świecie potrafi
zło dobrem zwyciężać”. Owa dedykacja nadaje refleksjom Tischnera rangę
szczególną. On już nie walczy z kołtunerią, ciemnotą, nie ośmiesza, nie kpi,
lecz stara się zrozumieć, dlaczego jest właśnie tak jak jest, skąd bierze się
zagubienie polskiego (ale chyba nie tylko polskiego) księdza.
Już pierwszy szkic Wiara w godzinie przełomu uzmysławia mi, że nie
spocznę, póki książki nie skończę. To nie tylko zaleta wartkiego, jak zwykle
zresztą u Tischnera, języka, istotnie władnego nazwać myśl. To ranga myśli,
odwaga nazywania radykalnie odmiennego, a przecież tak bliskiego
zdroworozsądkowemu odczuciu: „Mam takie przekonanie, iż chrześcijaństwo –
Ewangelię – mamy nie tyle za sobą, ile przed sobą. Dotychczasowe dzieje były
trudnym poszukiwaniem tożsamości Kościoła w sporze z innymi – z
judaizmem, z pogaństwem, z odszczepieńcami od ortodoksji itd. Dziś stajemy
przed okresem, w którym poszukiwanie i potwierdzanie tożsamości będzie się
dokonywać poprzez odkrywanie podobieństw”. Wielokrotnie już
wykorzystywałem ten fragment. Nie będzie to przesadą, jeśli go nazwę swoistym
„przewrotem kopernikańskim”. Tischner po prostu nazwał rzecz po imieniu.
Naprawdę już nie można inaczej. Nasze odmienne podejście do spraw ważnych, a
nade wszystko tych najważniejszych, sprawia, że coraz bardziej zbliżamy się do
Pełni. Tego uczy nas ks. Józef Tischner.
A więc czytajmy! Na spór nie mam ochoty, bo ze wszystkim krytycznie, to
znaczy rozumiejąco, się zgadzam i to tak dalece, że miałbym ochotę całe passusy
przepisywać do kajetu, jak niegdyś Gombrowicza, gdy był zakazany.
Stanisław Obirek SJ
|