ŻYCIE DUCHOWE  •  WIOSNA 2000 

LEKTURY •


 

RADOSNE ROZPOZNANIE

 


 

Rabin Simon Philip De Vries Mzn.,
Obrzędy i symbole Żydów,
przekład z niderlandzkiego i opracowanie Andrzej Borowski,
Wydawnictwo WAM, Kraków 1999, ss. 428 + 56 nlb.

 

Pisząc o książce rabina Simona De Vriesa Obrzędy i symbole Żydów rada bym zacząć od wspomnień. Taki osobisty akcent jest czymś w rodzaju melancholijnego uśmiechu, który do Czytelników kieruję, spodziewając się, że doświadczenie, które zaraz opiszę, wielu z nich okaże się bliskie.

Otóż, kiedy kończąc studia teatrologiczne, poruszona przypadkową (czy aby?!) rozmową, zdecydowałam się napisać pracę magisterską o Dybuku (Dybuk i Kabała, „Dialog” 4/1988), dramacie Sz. An-skiego z 1922 roku, nie spodziewałam się, że wchodząc w świat żydowskich pojęć i obrazów, poczuję się tak swojsko, że tak dalece rozpoznam siebie, korzenie swojej codzienności – obyczajów, modlitwy, pojęć właśnie. Ale – zapyta ktoś – skąd tu melancholia, skoro mowa jest raczej o radosnym rozpoznaniu? Ano stąd, że ta świadomość bliskości, owego genetycznego związku chrześcijańskiego życia duchowego – poniekąd też i kulturalnego – z judaizmem, mogłaby przecież być częścią naszej elementarnej, nawet domowej, edukacji. A nie jest. Dla mnie, wychowanej w środowisku wcale nie jakoś szczególnie antysemickim, świadomość żydowskiej odrębności pojawiała się wyłącznie w zdawkowych napomknieniach, akcentujących jej obcość, dystans, nieobecność. Na kulturę Żydów, ich doświadczenie religijne czy historyczne – ten mój świat był całkowicie zamknięty. Dopiero studia nad Dybukiem, zawierającym przecież zapis głównych tradycji Żydów wschodnioeuropejskich, szczególnie pogłębione nieocenionym esejem Abrahama J. Heschela Pańska jest ziemia, dokonały odsłonięcia, ujawnienia tej ogromnej bliskości.

Czytając książkę rabina De Vriesa, bez trudu odnajduję tamten klimat zachwycenia zapoznanym dziedzictwem obyczaju i religii żydowskiej, zapisanym w chrześcijaństwie niejako „podprogowo”; tak głęboko, że nawet lektura Biblii właściwie abstrahuje od tego dziedzictwa.

A odnaleźć je można na różnych poziomach: poczynając od samej istoty, sedna pojęć – po familiarne, miłe zwyczaje, pielęgnowane w domach, nierzadko w oderwaniu od wszelkiej intencji religijnej.

Oto od razu na początku tomu trafiamy na słowa, które opisując modlitwę synagogalną, znakomicie komentują także podstawowe wydarzenie życia chrześcijańskiego – liturgię Mszy świętej: „Wspólne odmawianie wszystkich tych psalmów, hymnów, rozdziałów Biblii, błogosławieństw i wyznań ułożonych przecież przez wielu rozmaitych ludzi – czemu to wszystko właściwie ma służyć? [...] Idzie tu o [...] odtworzenie kontaktu, więzi z Bogiem. Regularne praktykowanie liturgii jest w takim ujęciu czynnością, która zastępuje ofiarę. Jest rzeczywistym i pełnym wymowy sprawowaniem obrzędu. Także bowiem i sama ofiara nie ma w istocie żadnego innego celu. Po hebrajsku określa się ją wyrazem korban, który oznacza środek służący do zbliżenia, do nawiązania kontaktu” (s. 28-29). Czyż takie rozumienie liturgii nie jest nam szczególnie bliskie dziś, gdy pojęcie ofiary przebłagalnej, choć wciąż obecne, wydaje się schodzić na dalszy plan, a palącą potrzebą zachodniego świata staje się właśnie „odtworzenie więzi”?

Religia i obrzędowość żydowska, jak je opisuje De Vries, w pewnym sensie przypominają antyczny język grecki. Nie znał on, poniekąd nie potrzebował, wyrażeń abstrakcyjnych. Nazywając rzeczy i zjawiska po imieniu, okazywał tak silną z nimi łączność, że dziś, gdy szukamy twardego jądra takich wyrażeń, sięgamy do greki – i odnajdujemy tam ślad owego mozolnego wiązania rzeczy, spraw i nazw w przejrzystą sieć Logosu.

Podobnie fundamentalny jest dla nas judaizm. W swoim obyczaju i symbolach przechowuje niejako pamięć początków Historii Zbawienia, pierwszych tchnień miłości między Bogiem a Jego ludem.

Kiedy czytamy o tym, jak powstaje święty zwój, na którym może być spisana Tora – Prawo, jak ma być przygotowany pergamin i atrament, jak wielka jest odpowiedzialność piszącego – nie sposób oprzeć się wrażeniu, że oto stajemy wobec świadectwa samego początku, wyłaniania się świętości i najpierwszych jej doświadczeń; że te przepisy – i bodaj wszystkie, które w judaizmie regulują sprawy modlitwy i życia – podtrzymują pamięć owych początków i z nimi wiążą każdy moment dziejów.

Piszę te słowa w dniach Bożego Narodzenia, kiedy to jasne wskazania tradycji wciąż jeszcze podpowiadają rodzinom, jak ten czas spędzić, ale właściwie nie tłumaczą – albo dzieje się to sporadycznie – dlaczego tak, a nie inaczej. To właśnie sprawa pamięci, zapisanej w gestach, w najdrobniejszych znakach. Sprawiają one, że istnieje więź między naszą Wigilią i Świętami, czczącymi Narodzenie Syna Bożego, nowy początek czasu – a żydowskim Szabatem, świętem początku wszystkich czasów. Modlitwa i łamanie się chlebem – opłatkiem, samo rozpoczęcie święta w poprzedzający je wieczór, wspólna rodzinna wieczerza i śpiew, a także tradycja świątecznego śniadania – wszystkie te elementy odnajdujemy w tradycji szabatu. W niej zapisane jest wskazanie, gdzie szukać źródeł święta – i jak szukać: „...oderwijcie swoje ręce i swoje umysły od Stworzenia i złóżcie je na powrót [...] u stóp Stwórcy. Wiedzcie bowiem sami i okażcie tę wiedzę wobec innych, iż nie jesteście stwórcami. Bóg jest Stwórcą. On tylko jedyny. Kiedyś raz jeden On to właśnie stworzył wszystko” (s. 99-100).

Nie jestem teologiem i moje wynurzenia nie są obciążone ambicją ustanawiania protokołu zbieżności. Dzielę się raczej swoim zdumieniem dyletanta, zwykłego uczestnika katolickiej liturgii i obyczaju, który w swoim pomieszaniu i bałaganiarstwie nie dowiedział się, nie dosłyszał (bo przecież ktoś gdzieś o tym naucza?! – piszę w ten sposób, bo nie wydaje mi się, żeby założenia Nostra aetate Jana Pawła II stały się już elementem powszechnej edukacji religijnej. Mojej, w każdym razie, nie były), że oto od braci naszych, Żydów, uczyliśmy się świętości, krok po kroku.

Odczytanie książki rabina De Vriesa jako wtajemniczenia we własną, chrześcijańską tożsamość nie wydaje się sprzeczne z intencją autora, który wszakże skomponował ją z cyklu artykułów do niderlandzkiej gazety „Haarlemsche Courant”, czytywanej zarówno przez chrześcijan i zasymilowanych Żydów, jak i przez ludzi oddalonych od wszelkich form życia religijnego. Narracja tych tekstów, która niekiedy pnie się wzwyż krótkimi, pełnymi emocji zdaniami, czasem przemawia jakby przyciszonym głosem, czasem ze świąteczną radością – a przepełniona żarliwą miłością do żydowskiej tradycji – służyć ma właśnie Bogu Jedynemu, Panu narodów i dziejów.

W pięknym eseju Andrzeja Borowskiego Rozpoznając twarz Ojca („Znak” 12/1999), stanowiącym świadectwo zarówno niezwykle serdecznej reakcji między tłumaczem a dziełem, jak i podzielanego przeze mnie zaskoczenia bliskością tradycji i wątków, znajdujemy taki oto obraz, komentujący jakże znajome brzmienie modlitwy Kadisz, który może stać się dla nas najtrafniejszym tej kwestii komentarzem: „Ów czytelnik powinien [...] doznać wrażenia podobnego do tego, kiedy nagle w twarzy kogoś nieznajomego, spotkanego przypadkowo na ulicy, rozpozna się rysy bliskie, rysy twarzy matki czy ojca... W owych słowach, powtarzanych przez pokolenia pobożnych Żydów [...] wyznawcy różnych religii mogą rozpoznać twarz Ojca”.

Trudno więc zgodzić się z Mikołajem Szymańskim (Na niderlandzkim kazaniu, „Midrasz” lipiec-sierpień 1999), który nazywa Obrzędy i symbole Żydów „wykładami judaizmu dla zaawansowanych”. Wszak „niezaawansowani” znajdą w tej książce urzekające pięknem, dogłębnie opisane ślady owego najdawniejszego powołania narodu przez Boga; narodzin, czy też pierwotnego rozpoznania świętości, będącej największym skarbem europejskiej kultury, przechowane w niezliczonych znakach, symbolach i obrzędach judaizmu.

Czy oznacza to, że od pierwszej strony do ostatniej będziemy się w książce rabina De Vriesa czuli tak swojsko, jak w znajomej kruchcie? Po stokroć – nie!

Świat religii żydowskiej, co w pewnej mierze jest możliwe do odczytania z kart Biblii, stanowi przebogatą, niesłychanie złożoną budowlę, w której nie sposób nie zbłądzić, jeśli nie jest się prowadzonym za rękę przez gospodarza. Ukradkowe spojrzenia, rzucane z zewnątrz na obyczaje żydowskie, dostarczały nieraz informacji tak mylnych, opacznych czy kłamliwych, że słusznie chyba w nich właśnie dopatrywać się można wielu szkodliwych stereotypów.

Natomiast czytelnik dzieła De Vriesa, od pierwszych stron oszołomiony złożonością znaków i bogactwem tradycji, staje się upragnionym gościem w synagodze, której każdy element wyposażenia i każda część liturgii jest nazwana i w niezwykle głęboki, źródłowy sposób zinterpretowana. Przychodzi do żydowskiego domu w piątkowy wieczór, nieomal dotyka i poznaje sens kultywowanych tam znaków łączności z Bogiem, zarazem na poły uczestnicząc w coraz żarliwszym pulsie szabatowej modlitwy w świątyni. Poznaje żydowskie święta, ich teologiczne znaczenie i historyczną treść, a także towarzyszące im zwyczaje, gesty, potrawy.

Właśnie – potrawy!

Jakże wyrazistą granicę w tej materii rysuje żydowskie poczucie sacrum. W tej dziedzinie widać najwyraźniej, że to właśnie Żydzi są pierwszymi depozytariuszami Księgi, że to ich wybrał Pan, by stali się Jego ludem, świadcząc o tym skupionym spojrzeniem, które bada każdą cząstkę przeznaczoną do spożycia – czy zgodna jest z Jego wolą i nakazem, wyrażonym u początku czasów. Można powiedzieć, że kaszer jest brzemieniem pamięci pierwszych spotkań z Bogiem, które niosą Żydzi jako ich bezpośredni uczestnicy. Chrześcijanie – „późne wnuki” Mojżesza – zwolnieni od tego ciężaru przez nadejście Jezusa Chrystusa, właściwie powinni modlitwą wspierać ich w zachowywaniu owych przepisów, gdyż dziedzictwo to niosą oni w pewnym sensie za nas.

„Pytacie niekiedy, czy wszystkie te sprawy, skoro są Bożymi sprawami, nie powinny obowiązywać każdego narodu, każdego wyznania i rasy? [...] Każda indywidualność składa się w jakiś sposób na całość budowli, ma jakiś udział w rozrastaniu się całości. Każdy wedle swoich uzdolnień, wedle swoich możliwości” (s. 247) – powiada rabin De Vries. Właśnie tak należałoby spojrzeć na opis żywota żydowskiego everymana, zawarty w części „Od kolebki do grobu”. „Żyd – czytamy – nie jest lepszy ani gorszy aniżeli ktokolwiek. On jest inny”. Ta „inność”, zapisana w rytuale życia, obyczaju, przepisach religijnych, sprowadza się do uniwersalnego wskazania celu, którym jest uświęcenie: „To znaczy: pochwycić życie, podjąć, używać. Ale poświęcać je. Cały jego urok i ból, wszystkie jego troski i dobrodziejstwa, wszelką trwogę i szczęśliwość [...] Uświęcać wszystkie uczynki i działania, wszystkie uzdolnienia i rozkosze. Małe i duże, wielkie i drobne. Bezustannie” (s. 253). Życie konsekrowane jest więc powołaniem i powinnością każdego Żyda, ponieważ każdy jest spadkobiercą Przymierza – Brit-Awraham. Stanowi ono podwaliny historii judaizmu i pieczęć indywidualnego istnienia członków narodu wybranego. Znów stajemy wobec paradygmatu bezpośredniego dziedzictwa, tego fascynującego związku wszystkich czasów z ich początkiem, kiedy to „właśnie on, Abraham, znalazł Boga” (s. 252), związku odzwierciedlonego w życiu, obyczajach i znakach.

Z pewnością opowieść rabina De Vriesa wydawać się może dzisiejszym uczestnikom żydowskiej wspólnoty nieco archaiczna. Dzieje się tak nie tylko za sprawą jego źródłowego spojrzenia na sprawy religii, ale jest też świadectwem duchowości diaspory europejskiej sprzed Holocaustu. Ta straszliwa granica dziejów sprawia, że na dziedzictwo judaizmu patrzymy dziś z tęsknotą, której dać możemy upust, wpatrując się w przekazany tak wiernie w owej książce obraz.

 

Anna Madeyska-Pilchowa

 

 

 

 

 DO GÓRY  •  NASTĘPNY