DUCHOWOŚĆ I ŻYCIE •
Czym jest dla mnie życie duchowe?
Ankieta
TADEUSZ CHRZANOWSKI
Pytanie postawione mi
przez redaktora naczelnego – ojca Stanisława
Obirka – przyjąłem jako swego rodzaju gwałt. Metafizyczny oczywiście,
ale jednak. Własne bowiem moje życie duchowe traktowałem zawsze jako coś bardzo
osobistego i nie „na wynos”. Jeśli więc zabieram się do odpowiedzi, to
czynię tak z uwagi na rolę krakowskiego kwartalnika Ojców Jezuitów. Ale
najpierw jedno podstawowe wyznanie. Otóż życie duchowe jest, słowami
Kochanowskiego, „barzo nierówno pany przydzielone” i ja należę do tych,
którzy nie zostali suto obdarowani. A więc jestem jako
ci – wedle słów Miłosza –
...biedni astronomowie,
którzy z butelką siedzą na piasku,
a kiedy w nieba obszar granatowy
spojrzą, to wielka ogarnia ich trwoga
i zaraz nisko pochylają głowy,
bo za wysoka dla nich ta budowla.
I jedno
podstawowe wyjaśnienie: dla mnie życie duchowe to nie tylko materia
transcendentnej refleksji, ale wszystko, co wynosi się ponad obszar
przedmiotowy, ponad dosłowną reakcję na doczesność, po to bowiem zostaliśmy wyniesieni
przez Boga ponad zwierzęcość, że nauczyliśmy się myśleć abstrakcyjnie, niejako
ponad i poza konkretem ziemskiej egzystencji. I tu pojawia się
pierwsza podstawowa trudność, a zarazem zróżnicowanie osobistego życia
duchowego w kontekście tych, którzy tak
właśnie – abstrakcyjnie – rozumować potrafią. Otóż nasza
psychiczna egzystencja to ów Joyce'owski „strumień świadomości”, który
przybiera bardzo rozmaity charakter: raz jest rwącym i niekontrolowanym
strumieniem, a raz rzeką o ustabilizowanym nurcie. Duchowni mają
w swe reguły włożony obowiązek medytacji i kontemplacji,
a chociażby przez nakaz czytanie brewiarza. A tu mamy wyborne dzieło
podstawowe, jakim jest wydany w 1986 roku (w Krakowie, przez Wydawnictwo
Znak) tom profesora Karola Górskiego Zarys dziejów duchowości w Polsce.
A my – ”cywile”?
Wszystko tu zależy od uwarunkowań zewnętrznych (kwestia, ile czasu poświęcamy
sprawom naszej doczesności) oraz od umiejętności koncentracji i selekcji.
„Szpary” dla naszego życia duchowego to jakaś podróż, spacer po lesie, chwila
domowego odosobnienia... I wszystko polega na tym, aby te „szpary” umieć
odpowiednio zagospodarować. Mnie na przykład bardzo dolega nieumiejętność
koncentracji i zamiłowanie do przetwarzania problemów w sytuacje, a więc
do swoistej konfabulacji materii rozmyślań.
Ale nawet przy owych
niedostatkach z biegiem czasu zbiera się pewien zasób psychicznego
doświadczenia i buduje kanony, które dodajemy często do tego, co
wynieśliśmy z domu czy szkoły. I wówczas powstają w nas nasze
własne fundamenty życia duchowego, które może regulować kierunek, wymiar
i charakter prądu naszych prywatnych „strumieni świadomości”. Ja ich nie
będę tu prezentował, a jeszcze czego, ojcze redaktorze! – ja
tylko chcę zakończyć moją „spowiedź dziecięcia wieku” słowami pewnej piosenki
Edith Piaf: „Nie, nic a nic, nie żałuję niczego, ani tego dobrego co mi
uczyniono, ani złego...!
Kraków, lipiec 1999
DORIS DONNELLY
Istnieje
urocza historia o małym chłopcu, który obudzony przez sny
o przerażających stworach wybiegł z sypialni i popędził do
pokoju rodziców. Ojciec troskliwie objął syna i prowadząc go delikatnie za
rękę na powrót do sypialni zapewniał dziecko: „Nie masz się czego obawiać. Bóg
i twój anioł stróż są tutaj i czuwają nad tobą. Oni nie pozwolą, by
spotkało cię coś złego”. Jednakże chłopiec był niepocieszony. „Czułbym się
znacznie pewniej – odpowiedział – gdyby był tutaj ktoś, kogo
mógłbym dotknąć”.
Podobnie
jak mały chłopiec w tej historii, zawsze odczuwałam potrzebę obecności
Boga, którego mogłabym dotknąć. Jest tak zapewne dlatego, że żyję
w świecie doświadczając go zmysłami – odczuwam smaki, zapachy,
słyszę, widzę i dotykam. Moje zmysły są moim sposobem bycia, poznawania,
nawiązywania kontaktów, doświadczania i mojego sposobu kochania. Również
w ten sposób spotykam Boga.
Inaczej
mówiąc moja duchowość opiera się na tajemnicy Wcielenia. Dla mnie z faktu,
że Jezus stał się jednym z nas, wynika, że Bóg ma ciało i krew
i że można Go dotknąć. Wiemy z Pisma Świętego, że On płakał
i śmiał się, że niekiedy odczuwał głód i zmęczenie, ciepło
i zimno, pocił się, brudził, mył. Wiemy również, jaką rolą w życiu
Jezusa odgrywały emocje; wiemy, że spotykały Go niepowodzenia, że odczuwał lęk,
samotność, obdarowywał przyjaźnią, denerwował się, było Mu przykro, czuł się
zdradzony, cieszył się też z wierności. Wiedząc o tym wszystkim
łatwiej mi się modlić, niezależnie od moich nastrojów czy okoliczności, gdyż
wiem, że zostanę zrozumiana i zaakceptowana taką, jaką jestem.
Przyjęcie
tajemnicy Wcielenia nie było dla mnie proste. W pewnym sensie łatwiej mi
było zaakceptować dogmat na poziomie intelektualnym niż docenić jego
konsekwencje w życiu i praktyce. Przede wszystkim Wcielenie oznaczało
odrzucenie w moim życiu dualizmu, który nieświadomie odziedziczyłam po
wielowiekowej historii chrześcijaństwa, które postrzegało ciało jako posłuszny
i pozbawiony wartości pojemnik dla duszy. Dla mnie myślenie o ciele
w innych kategoriach, na przykład jako o łasce i możliwym
uświęceniu, stało się w dużym stopniu możliwe dzięki doświadczeniu bycia matką
i konieczności troszczenia się o moje dzieci, chronienia ich przed
różnymi niebezpieczeństwami – zarówno fizycznymi, jak
i duchowymi. Dualizm ciała i ducha przestawał istnieć w każdym
momencie matczynej troski.
Z drugiej
strony przyjęcie tajemnicy Wcielenia oznaczało dla mnie konieczność ponownego
przemyślenia mojego obrazu Boga. Jako teolog byłam oswojona z takimi
obrazami Boga jak Nieporuszony Poruszyciel, Pierwsza Przyczyna, Duch,
Transcendencja, Jedyny Święty ponad wszystkim, którego nie dotykają brudy
życia. Lecz myślenie o Bogu jako o moim bracie radykalnie to
zmieniło. Na początku było to przeżycie bliskości, które mnie zarówno
fascynowało jak i przerażało. W każdym razie fascynacja okazała się
mocniejsza, a lęk rozwiał się i nie mogę wyobrazić sobie kontaktu
z Bogiem inaczej jak tylko jako związku z kimś, kto nie tylko dotykał
tej samej planety, ale również stawał się gruboskórny pod koniec długiego dnia,
gdy wypadło mu czekać w kolejce albo gdy szedł do domu – właśnie
tak jak to ze mną bywa.
Wcielenie
Jezusa oznacza również konieczność ponownego przemyślenia świata i moich
związków z ludźmi. To właśnie tutaj zmiany dotknęły mnie najbardziej.
Jestem coraz bardziej świadoma, na najgłębszym poziomie mojego istnienia,
prawdy, iż ludzie poszkodowani, potrzebujący, niechciani i znajdujący się
na marginesie, którzy żyją pośród nas, są naprawdę moimi siostrami
i braćmi. W pewnym sensie – czego sama do końca nie
rozumiem – czuję się szczególnie złączona z ciałem i krwią
dzieci, które są głodne, pozbawione domów i opieki lekarskiej, które żyją
na ulicach i są ofiarą złoczyńców – i to nie tylko
w odległych miejscach, ale również w moim własnym kraju. To wszystko
martwi mnie nie tylko dlatego, że ich dusze narażone są na niebezpieczeństwo,
ale również ze względu na cierpienie ich ciał. Bóg, który jest odległy, mógłby
sprawić, bym modliła się za te dzieci, a Bóg, którego mogę dotknąć, który
dzieli moje (i ich) człowieczeństwo, wzywa mnie, bym uczyniła coś
więcej – bym włączyła się w ich życie, bym stała się oczyma
Boga, Jego rękoma. By mogły mnie dotknąć, bym kontynuowała dzieło Boga
rozpoczęte w Jezusie. By w ten sposób można było zaznać Królestwa
Bożej sprawiedliwości już tu na ziemi.
Żyję
również w Kościele, którego sakramenty także dotykają zmysłów –
w którym ludzie zostają zanurzeni w wodzie i wyłaniają się
z niej na nowo narodzeni, w którym jeden chleb i jeden kielich
dzielony jest przez wielu i w ten sposób budowana jest wspólnota;
w którym ludzkie ręce namaszczają ludzkie ciała olejem, by je wzmocnić,
w którym słowa przebaczenia są wypowiadane przez ludzkie usta i są
słyszane przez ludzkie uszy, umożliwiając nowy początek. Chciałabym, by
liturgiści byli bardziej wrażliwi na wytyczne Drugiego Soboru Watykańskiego, by
w znakach sakramentalnych można było łatwiej dojrzeć ukrytą w nich
rzeczywistość, dlatego właśnie czuję się bardziej u siebie
w Kościele, który pozwala, by dary ziemi i owoce ludzkich rąk
odsłaniały przed moimi oczyma tajemnice świętości.
Moje
życie duchowe, jak każdy inny wymiar mego życia, jest nieregularne,
niedoskonałe, zranione i pełne sprzeczności. Ale podobnie jak mały
chłopiec, o którym mówiłam na początku, zawierzyłam Bogu, którego mogę
dotknąć i Jezusowi, cierpliwemu przyjacielowi opatrującemu moje rany,
potwierdzającemu prawdę moich zmysłów i zapraszającemu mnie do wolności,
która jest zawsze, naprawdę zawsze, wierna mojemu człowieczeństwu.
Z angielskiego tłumaczył Stanisław Obirek SJ
JANUSZ MARCINIAK
Erichowi Dauzenrothowi
Nie zdołałem ocalić
ani jednego życia
nie umiałem zatrzymać
ani jednej kuli
więc krążę po cmentarzach
których nie ma
szukam słów
których nie ma
biegnę
na pomoc nie wołaną
na spóźniony ratunek
chcę zdążyć
choćby poniewczasie.
Ten piękny wiersz Jerzego Ficowskiego 1
to moja odpowiedź na pytanie: „Czym jest dla mnie życie duchowe?” Jest empatią.
Jest dobrocią, współczuciem, współodczuwaniem, wrażliwością na piękno
estetyczne i moralne. Empatia to słowo pochodzenia greckiego, co nie może
być przypadkowe i zapewne ma związek z tym rozumieniem losu
ludzkiego, które doprowadziło do powstania filozofii, sztuki, poezji
i również... demokracji. Chrześcijańskim wzorem empatii stał się Bóg,
który wcielił się w człowieka. Życie duchowe jako empatia wyraża się
miłością życia w ogóle, pamięcią powinności wobec innych istot.
Inni.
Można powiedzieć, trawestując Sartre'a, że życie duchowe to inni. Inni są
żywym, nieraz bolesnym przypomnieniem moich relacji ze światem. Inni mogą być
źródłem poczucia winy i smutku, ale także wdzięczności, szczęścia,
radości. Vincent van Gogh, który był głęboko religijny i chciał zostać
kaznodzieją, zatytułował jedno ze swoich kazań Sorrow is better then
laughter. Uważał, że smutek jest lepszy od śmiechu. Był w jego życiu
okres, kiedy rozdał wszystkie ubrania biednym. Janusz Korczak, który jest może
największym współczesnym świętym, ofiarował siebie, swoje myśli, uczucia, pracę
„młodszym braciom”. W Pieśni o zamordowanym żydowskim narodzie Icchaka
Kacenelsona (przekład J. Ficowskiego) jest taki fragment, który często cytuję,
ponieważ mówi o empatii absolutnej:
„Odeszli razem, jak Janusz Korczak i jak Wilczyńska, strzegąc swych dzieci,
Gdzie by nie chcieli nawet rodzice... Sterta papierów została po nich”.
Chodzi o to: „Gdzie by nie chcieli nawet rodzice...” Jeśli poczucie obowiązku
urasta do takiej odpowiedzialności i staje się świadectwem tak
bezinteresownej miłości, to jest to przejaw świętości. Rozważania o życiu
duchowym bez odwołania się do przykładów największego poświęcenia nie mają
sensu. Tylko przykłady zmuszają do pogłębiania refleksji i kierują myśli
od tego, co skończone, do tego, co nieskończone.
Nieskończoność.
„Nie obejmuję jej i objąć nie mogę. Ale Nieskończoność mnie dotyczy
i mnie otacza, mówiąc do mnie przez moje własne usta. Czyste świadectwo
może być tylko świadectwem Nieskończoności. Nie jest to żaden cud
psychologiczny, ale sposób, w jaki Nieskończoność się dzieje, znacząc
przez tego, dla kogo znaczy, rozumiana o tyle, o ile, przed podjęciem
jakiegokolwiek zobowiązania, odpowiadam za Innego” 2.
Nieskończoność, pisze Lévinas, nie jest „przede” mną. „Ja sam ją wyrażam, ale
o tyle tylko, o ile daję znak dawania znaku «dla-Innego»,
w którym staję się bez-interesowny: me voici – oto
jestem, ale w bierniku. Cudowny biernik: oto mnie widzisz, oto masz mnie
przed sobą jako twojego dłużnika i sługę. W imię Boga. Bez
tematyzacji! Zdaniem, w którego słowach słychać samego Boga, nie jest
«wierzę w Boga». Język religijny, który poprzedza wszelką religijną
wypowiedź, nie jest dialogiem. Ten język to «oto jestem» (me voici),
które mówię bliźniemu, oddając mu się, zwiastując mu pokój, to znaczy moją za
niego odpowiedzialność. «Stwarzając owoc na ich wargach w postaci słów:
Pokój! Pokój dalekim i bliskim – mówi Jahwe» [Iz 57, 19]”.
Lévinas tłumaczy imperatyw biblijny „Kochaj bliźniego jak siebie samego”
najpierw, jak Buber i Rosenzweig, powtarzając: „Kochaj bliźniego twego,
jest taki jak ty”. Potem: „Kochaj bliźniego twego; to ty sam”. I dochodzi
do stwierdzenia, które oznacza, że jeśli kierujemy się empatią, to jesteśmy
bytami duchowymi, bo: „miłość bliźniego jest tobą samym”. Lévinas przypomina,
że „w Biblii jako całości Inny ma zawsze pierwszeństwo w stosunku do mnie.
Takie jest ogólne przesłanie biblijne. [...] «Kochaj bliźniego twego; tym
wszystkim jesteś ty sam; ten uczynek jest tobą samym; ta miłość jest tobą
samym». [...] Biblia to prymat Innego nade mną. To w Innym widzę zawsze
wdowę i sierotę”. W „widzę zawsze wdowę i sierotę” przejawia się
„niesymetryczność relacji międzyludzkiej”. „Jeśli tego nie ma, nie ostoi się
żadna napisana przeze mnie linijka tekstu. I na tym polega bezbronność.
Tylko bezbronne ja może kochać swojego bliźniego” 3.
Ta zasada empatii przenika Stary Testament i jednocześnie kojarzy się
z mową pożegnalną Chrystusa. „Przykazanie nowe daję wam, abyście się
wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się
miłowali wzajemnie” (J 13, 34). Na empatię nie można mieć monopolu. Empatia
zobowiązuje chrześcijaństwo do dialogu z wszystkimi religiami
uniwersalistycznymi i ateizmem. Dlatego ogromne znaczenie ma etyka, która
jest jakby świecką teologią życia duchowego. Etyka to przede wszystkim dobry
przykład – osobiste świadectwo. Przykład, powtórzmy, zmusza do
autorefleksji i nadaje wartość słowu.
Słowa.
Przekonują mnie tylko te, w których dostrzegam zobowiązanie, „kompleks”
etyczny, jakiś „dług” wobec innych. Poczucie „zadłużenia”, o jakim myślę,
jest, na przykład, u Norwida i Brzozowskiego. Jest u Józefa
Czapskiego i Jerzego Ficowskiego, u Henryka Grynberga i Rafaela
Scharfa. Przejawia się także u osób, które nie są szerzej znane. Może to
dziwne, ale moją pierwszą reakcją na pytanie ankiety „Czym jest dla mnie życie
duchowe?” było przypomnienie sobie tych znanych i nieznanych, lecz
bliskich mi osób. Janina
Haubenstock, Erich Dauzenroth, ks. Witold Broniewski,
Tadeusz Jackowski. Trudno wymienić wszystkich. Wśród
nich – wyjątkowość okazji usprawiedliwia osobiste
wyznanie – wzorem empatii jest dla mnie Jacek Waltoś. Moim
największym „wierzycielem” w empatii jest moja żona – Maria.
Relacje między „dłużnikami” i „wierzycielami” sprawiają, że życie duchowe
nie zamienia się w abstrakcję, że jego treści mogą się urzeczywistnić.
Urzeczywistniania miłości uczymy się od innych i przez całe życie.
W swoich wspomnieniach Józef Czapski przytacza legendę, którą usłyszał
w młodości od Dymitra Mereżkowskiego:
„Szedł
do nieba pielgrzym szerokim traktem pełnym gęstego błota. Szedł zboczem drogi,
by swej śnieżnej szaty nie zbrukać. W tym samym czasie środkiem traktu
chłop wiózł na wózku swój dobytek, aż w głębokim błocie złamało mu się koło.
Zawołał pielgrzyma, by mu przyszedł z pomocą, ale ten odpowiedział, że mu
pomóc nie może, bo powalałby swą śnieżną szatę. Za nim szedł drugi pielgrzym,
który zobaczywszy rozbity wóz i chłopa w nieszczęściu, zapomniał
o swych śnieżnych szatach, wszedł w błoto po pas i chłopa
z wozem uratował. Obaj pielgrzymi dotarli do wrót niebieskich. Święty
Piotr-odźwierny pierwszego pielgrzyma bez trudu wpuścił, bo szaty miał
śnieżnobiałe, ale drugiego jakże miał wpuścić, ubłoconego po pas?
Na
sąd poprowadził go do Boga. Bóg spojrzał na obu pielgrzymów i obu kazał
wpuścić do nieba; pierwszego wpuścił dlatego, że szaty miał śnieżne,
mówiąc: – «Niech będzie jego imię święcone co cztery lata w dniu
przestępnym». Potem spojrzał na pielgrzyma w zabłoconej szacie
i rzekł: «Ty także pójdziesz do nieba, dlatego, że w chwili gdy
zobaczyłeś człowieka w potrzebie, zapomniałeś o swych białych
szatach. Otóż za to jesteś świętym i Kościół mój obchodzić będzie ciebie
trzy razy do roku»„. Czapski dodaje: „Pewno, że miłość wszechludzka jest
najtrudniejsza, ale i ona może być zasłoną złości, tylko myślą utkaną
z marzeń. Realna miłość jest zawsze miłością aktywną i w czynie
nieugiętą, tą, którą w okrutnym świecie musimy uprawiać. I poprzez tę
nieustanną walkę dotrzeć musimy do wszechobejmującej miłości, która ogarnia
i wrogów. Ratując tym i siebie, i tych których może od nich
samych uratować możemy” 4.
Święci
i święta. Oprócz tego, że są przypomnieniem i pamiątką kogoś lub
czegoś określonego, stanowią wyraz empatii wobec czasu, wyraz współczucia dla
siły, która tak się trudzi, żeby wszystko przeminęło. Wskazują na sens
przemijania. „To, że jesteśmy śmiertelni, odsłania nam samą istotę miłości. Bez
śmierci miłość nie byłaby tym, czym jest – niepowtarzalnością: «Może tylko
teraz i nigdy więcej». Gdybyśmy nie byli śmiertelni, odpowiedź miłości
zawsze można by było odłożyć na później. Śmierć nadaje miłości
niepowtarzalność, wyjątkowość i bezwarunkowość właśnie ze względu na to
«może tylko teraz i nigdy więcej». Tak naprawdę dopiero śmierć uczy więc
kochać” 5.
Starotestamentowe
pielgrzymie Święto Tygodni, które leży u podłoża Zielonych
Świąt – Zesłania Ducha Świętego, łączy ofiarę z pierwszych
dojrzałych owoców ziemi z przypomnieniem dnia, w którym Mojżesz
otrzymał Torę na górze Synaj. W tym przypomnieniu znalazło się miejsce na
żałobę i prośby (marzenia), na studia Tory i Talmudu, na czytanie
Dziesięciorga Przykazań i Księgi Rut (perspektywa uniwersalistyczna).
Kiedy w Betlejem rodzi się Bóg, są już słowa, którymi będzie mógł zostać
wyrażony nowy plan dziejów zbawienia. Te słowa, jeśli zatrzymamy się przy
Kazaniu na Górze i Ośmiu Błogosławieństwach, uderzają prostotą.
„Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo
niebieskie” (Mt 5, 3). „Ten jest ubogi duchem, kto gotów ze swego bogactwa
szczodrze świadczyć potrzebującym” – mówił niedawno Jan
Paweł II 6.
Uniwersalizm Bożego przesłania staje się chyba najwyraźniejszy podczas święta
Zesłania Ducha Świętego. Chrystus przynosi owoc ofiary paschalnej dla
wszystkich. Empatia pragnie przeniknąć wszystko. Empatia chce „zdążyć choćby
poniewczasie”.
1 Jerzy
Ficowski, Odczytanie popiołów, Wydawnictwo Browarna, 1973, s. 7.
2 Emmanuel
Lévinas, O Bogu, który nawiedza myśl, przeł. Małgorzata Kowalska,
Wydawnictwo Znak, Kraków 1994, s. 139 i s. 158-159. Tłumaczka zwraca uwagę na nieprzekładalność tej
gramatycznej osobliwości (me voici) na język polski.
3 Mówiąc
o bezbronności, dotykamy tajemnicy sztuki, poezji i muzyki, które są bronią
bezbronnych, ważnymi strefami życia duchowego i formą profetyzmu. Dotykamy
tajemnicy wolności i jej przeznaczenia: wolność nie jest celem, ale warunkiem
twórczości artystycznej.
4 Józef
Czapski, Patrząc, Wydawnictwo Znak, Kraków 1996, s. 443.
5 Ks.
Tadeusz Gadacz, Miłość i śmierć, „Znak”, nr 11/1995, s. 74.
6 „Krzyk
biednych”. Homilia Jana Pawła II podczas Mszy św. w Ełku, „Tygodnik
Powszechny”, nr 25/1999, s. 9.
RABIN BYRON L. SHERWIN
Pewnego razu wnuk
rabbiego Barucha z Międzyborza bawił się z przyjacielem
w chowanego. Chłopiec ukrył się starannie, przekonany, że kolega będzie go
szukać. Tymczasem po długim oczekiwaniu zdał sobie sprawę, że przyjaciel
zrezygnował z zabawy. Rozczarowany jego postawą chłopiec wpadł do pokoju
swego dziadka skarżąc się na swego przyjaciela, płacząc, iż na darmo się
chował. Słuchając tej historii rabbi Baruch sam się rozpłakał. „Dziadku,
dlaczego płaczesz?” – zapytał chłopiec.
„Płaczę – odpowiedział rabbi Baruch – albowiem tak mówi też
Bóg: ukrywam się, ale nikt mnie nie szuka”.
Obecność Boga jest
ukryta w naszym życiu i w naszym świecie. Bóg pragnie, byśmy Go
szukali i znaleźli. Życie duchowe – moje życie
duchowe – jest szukaniem Boga, pragnieniem odkrycia Jego obecności
w codziennym życiu. Gdzie szukam Boga i jak pragnę Go znaleźć? Jakie
są możliwości spotkania Boga? Oto kilka przykładów.
Święty Paweł powiada:
„Starajcie się posiąść miłość” (1 Kor 14, 1). Moja miłość do tych, których
kocham, jak też miłość tych, którzy mnie kochają, pochodzi od Boga, który kocha
i który jest miłością. Tak więc kochając innych – moją żonę,
moje dziecko, moją rodzinę, moich przyjaciół, jak też przyjmując miłość innych,
spotykam Boga, który jest miłością.
Każdego dnia, gdy
widzę mojego syna, moje serce napełnia się miłością i wdzięcznością. Lecz
cóż jest źródłem tej radości? „Oto synowie są darem Boga” (Ps 127, 3). Tak więc
gdy widzę mojego syna, spotykam Obecność i łaskę Boga. Zdaję sobie sprawą,
że całe życie, również jego życie jak i moje własne, jest darem Boga.
Odczuwając wdzięczność za ten dar, spotykam boskiego dawcę owego daru życia.
Jestem świadkiem
piękna natury: ciepła słońca, ogromu nieba, potęgi morza, zapachu kwiatu,
majestatu lecącego orła, różnorodności zwierząt dzielących z nami ten
świat. Wtedy myślę o Stwórcy tego wszystkiego: „Jak liczne są dzieła
Twoje, Panie! Ty wszystko mądrze uczyniłeś: ziemia jest pełna Twych stworzeń”
(Ps 104, 24). Podziwiając cuda świata mogę spotkać Boga, Stwórcę wszystkiego,
co istnieje.
Biorę kawałek chleba,
by go spożyć. Lecz wcześniej wypowiadam słowa żydowskiego błogosławieństwa:
„Błogosławiony jesteś Boże, Panie wszechświata, który dajesz nam chleb, owoc
ziemi”. Cokolwiek spożywam, cokolwiek posiadam, jest darem Boga. Spotykam Boga,
gdy jem kawałek chleba, gdy oddycham, gdy podziwiam tęczę – znak
przymierza z ludźmi (Rdz 9, 13). W każdym działaniu, w każdej
rzeczy, w każdym momencie, i to niezależnie od tego, jak dalece jest
on światowy, zrutynizowany czy fizyczny, mam możliwość spotkania Boga.
W moich
modlitwach spotykam Boga w słowie. Słowa mojej modlitwy są jak lina: Bóg
trzyma ją z jednej strony, a ja z drugiej. Słowa modlitwy są
łącznikiem między Bogiem a mną samym, są drzwiami, które otwierają moje
serce na obecność Boga. I kiedy zgłębiam święte słowa Boga w Biblii i
w pismach świątobliwych rabinów dawnych pokoleń, słyszę głos Boga
w tych słowach. W tych słowach spotykam Boga. Jak powiada jedno
z żydowskich przysłów: Kiedy się modlę, mówię do Boga; kiedy zgłębiam Torę
(święte nauczanie), Bóg mówi do mnie.
Oto kilka przykładów,
gdzie szukam Boga. Bóg jest obecny i czeka, by być odnalezionym:
w naszych sercach, w naszym życiu, w naszych domach i
w naszym świecie – On czeka na nas i pragnie, byśmy Go
szukali i znaleźli. Owo szukanie i owo znajdowanie jest istotą
życia duchowego. To właśnie określa moje życie duchowe.
Mówi się o rabbim
Icchaku Meir z Góry Kalwarii, że gdy był trzyletnim chłopcem, ktoś go zagadnął:
„Dam ci złotą monetę, jeśli mi powiesz, gdzie mieszka Bóg”. Na to chłopiec
odpowiedział: „Dam ci dwie złote monety, jeśli mi powiesz, gdzie Bóg nie
mieszka, gdyż jak mówi prorok Izajasz: Cała ziemia pełna jest Jego chwały (Iz
6, 3)”.
Z angielskiego tłumaczył Stanisław Obirek SJ
Rabin Byron L. Sherwin jest wicedyrektorem i profesorem Spertus
Institute of Jewish Studies w Chicago. Jest autorem ponad 20
książek, z których jedna – Duchowe dziedzictwo Żydów
ukazała się w Polsce (wydawnictwo Vocatio, Warszawa 1995). Obecnie
w Wydawnictwie WAM jest przygotowywane tłumaczenie jego najnowszej
książki: Jan Paweł II i dialog międzyreligijny. Jest jednym
z pionierów dialogu polsko-żydowskiego zarówno w USA jak i
w Polsce, był pierwszym rabinem, który na zaproszenie polskiego Episkopatu
wykładał w katolickich seminariach w Polsce. W roku 1995
otrzymał z rąk prezydenta Lecha Wałęsy Krzyż Oficerski Orderu Zasługi
Rzeczypospolitej Polskiej.
LUDWIK STOMMA
Czym jest dla mnie
życie duchowe? Rozumiem, że nie chodzi o to, bym się mądrzył definicyjnie,
lecz odpowiedział, jakie jest to moje, prywatne życie duchowe. W tym
momencie pytanie staje się trochę bezczelne, gdyż zmuszające do
ekshibicjonizmu. Odpowiem jednak. Jestem epikurejczykiem i kiedy przy goleniu
muszę patrzeć na swoją gębę, myślę, że wręcz do śmieszności epikurejczykiem.
Nie w potocznym, ale właśnie filozoficznym słowa rozumieniu. Tak, życie
jest dobre, chociaż krótkotrwałe, i jest chyba tym wszystkim, co nam dano
(czy jest życie pozagrobowe – nie wiem). Trzeba w nim odnaleźć
maksimum radości: etycznych, estetycznych, intelektualnych, fizjologicznych.
Nie buduję hierarchii tych radości. Czasami wystarczy do niej kieliszek
świetnego białego wina, innym razem jeszcze piękny wiersz. Lecz tak naprawdę moją
radość opieram przede wszystkim na rodzinie, zabawie umysłowej, przyjaźni
i ogrodzie. Czy patrząc szczęśliwy w oczy mojej żony Basi lub na
zakwitającą czereśnię czuję na nich odcisk wielkiej ręki
Bożej? – Tak, czuję. I jestem Mu nieskończenie wdzięczny. Każdy artysta,
gdy widzi zachwyt nad swoim dziełem, cieszy się choć trochę. Dlatego myślę, że
On musi mnie dość często lubić, gdyż cieszę się jego dziełem na okrągło i
w detalach: liściem, ptakiem, zachodem, białym serem... Ale oczywiście
jest i ta druga strona. Kiedy patrzę na ludzkie niezawinione cierpienie,
wtedy mówię sobie: o nie, Wielki Twórco – spaprałeś dzieło. Tym
razem nie jesteś Mistrzem. Cierpienie jest dla mnie złem samym
w sobie – nie umiem w nim znaleźć, a zresztą
i nie chcę, żadnego sensu. Kiedy więc cierpienie przychodzi, staram się je
oszukać – zagłuszyć przyjemnością, nawet uciechą. Byle tylko się
w nim nie rozpamiętywać, nie przyznać mu racji bytu. Mam w domu parę
tysięcy książek. Jednego klasyka jednak u mnie nie ma i nie będzie,
bo brzydzę się nim wręcz fizycznie i nie zniósłbym obecności nawet jego
książki w pobliżu: Dostojewskiego. Czy boję się śmierci? Boję się
przeraźliwie śmierci najbliższych mi osób. Swojej własnej mniej. W jakiś
sposób powiedziałbym paradoksalnie, że nie mogę się jej doczekać. Bo ja
w ogóle nie umiem czekać. Nie znoszę niepunktualności. Co więcej, śmierci
nie rozumiem. Więc siłą rzeczy rodzą się takie pokusy: mieć ją z głowy,
i druga – poznać. Choć z tym poznawaniem to rzecz
skomplikowana. W moim środowisku naukowym mam etykietkę „postmodernisty”.
Jeżeli oznacza ona, że wierzę tylko w mikroskopijne zbliżanie się do
wyjaśnień, nie zaś poznawanie prawd, to słusznie. Moje życie duchowe polega
więc na codziennym stawianiu sobie i Mistrzowi pytań, z założeniem
jednak, że „dziad przemawiał do obrazu”. Byłbym głupcem, gdybym pytań nie
stawiał, większym nieskończenie, gdybym uważał, że znam odpowiedzi. „Teraz
widzimy jakby w zwierciadle, niejasno”. Czy „zobaczymy twarzą
w twarz” – nie wiem. Zazdroszczę świętemu Pawłowi tej pewności.
Myślę, co już powiedziałem, że cieszenie się życiem ze wszystkimi nawet tej
radości ekscesami, jaskrawościami, nadużyciami, hałasami
i „amoralnościami”, dopóki nie krzywdzi się bliźnich, jest jakąś formą
wychwalania Mistrza. Tą przynajmniej, która jest moja.
KRZYSZTOF ZANUSSI
Każdy temat podniosły
wyzwala myśli prześmiewcze. Co to jest życie duchowe? Jeden z moich filmów
nazwałem Życie rodzinne, mówimy o życiu towarzyskim, społecznym,
politycznym. Jest życie intymne (może raczej pożycie czy współżycie)
i pewnie życie duchowe jest tym wszystkim, co pozostaje po odliczeniu
innych odmian życia. Definicja poprzez zaprzeczenie. Co nie jest życiem
duchowym? To wszystko, co się przekłada na świat nie-duchowy, a więc
materialny – życie w relacji do innych, do wszelkich podmiotów
poza Panem Bogiem.
Życie duchowe nie
wydaje mi się wyłączną domeną ludzi wierzących. Przeciwnie. To wierzącym można
często wypominać różne niedostatki duchowości, za to u niewierzących
(nawet i zdeklarowanych ateistów, a więc tych, którzy mocno wierzą,
że Pana Boga nie ma) istnieje przestrzeń transcendencji, czyli wychodzenia poza
siebie, i w niej rozgrywa się duchowość. Rewolucjonista, który poświęca
coś dla dobra słusznej sprawy, osiąga jakąś wartość natury duchowej;
sportowiec, który w wysiłku przezwycięża siebie; naukowiec, który coś
poświęca tylko po to, aby bezinteresownie przybliżyć się do prawdy, wszyscy oni
odnoszą się do sfery ducha i przez to właśnie wydają mi się bliscy.
Wyznacznikiem
wszelkiej duchowości wydaje mi się bezinteresowność. Wiem, że trudno ją będzie
zdefiniować i zaraz wpadnę w pułapkę taką samą, jaką filozofia stawia
altruistom – robisz coś dla drugiego, ale czerpiesz z tego
satysfakcję, a więc w gruncie rzeczy robisz to także dla siebie.
Poznajesz prawdę czy piękno i przezwyciężasz siebie, ale w gruncie
rzeczy nie pozostajesz bez nagrody. Czy można nazwać takie działanie
bezinteresownym? Umówmy się, że można, a wtedy to, co mówimy, stanie się
trochę prostsze.
Obok prawdy
i dobra, dla których warto poświęcić wiele wygód i dóbr materialnych,
jest jeszcze trzeci z ideałów: piękno. W sztuce – po to, by
przybliżyć się do tego ideału – poświęcamy często wszystko inne, nawet
przekraczamy czasem własne „ja”, czyli wpisujemy się także w tę definicję
transcendencji, którą chcę wiązać z elementem bezinteresowności. Dla samej
radości obcowania z pięknem, odkrywania go czy pomnażania gotowi jesteśmy
ponosić trudy i cierpienia, rozterki i niewygody. Jeśli liczymy na
zapłatę w postaci uznania i sławy, jesteśmy w działaniach skażeni,
ale wszystko, co człowiek podejmuje, jest zawsze niedoskonałe. Prawdziwego
artystę poznajemy po tym, że piękno jest dla niego czymś nadrzędnym, tak jak
prawda dla naukowca. Czy sportowiec w rywalizacji pokonuje przeciwnika,
czy bardziej samego siebie? Czy rekord, o którym nikt nic nie wie poza
tym, co go pobił, ma wartość? W duchowym wymiarze – bez
wątpienia. Jaki sens ma samotna wspinaczka, często zakończona śmiercią, bez
żadnej widowni? – Myślę, że jest nim tylko transcendencja,
a więc coś w wymiarze duchowym.
Duchowość może się
wiązać z wiarą, lecz nie musi. Co gorsza, są także znane postaci wiary,
w których duchowość jest śladowa. Wiara obrzędowa, przestrzeganie
religijnych przyzwyczajeń, a przy tym religijność odwetowa to dziedzictwo
faryzeuszy, które pozwala mówić: Panie, dzięki Ci, że nie jesteśmy jak oni,
którzy nie wierzą czy nie przestrzegają przykazań, którzy nie są z naszego
klanu i których należy zwalczać jako zakałę, bo niby nasi, a nie
nasi, wilki w owczej skórze. Mam w uszach wyznanie dewotki, która się
zwierza, że lubi tylko puste kościoły, gdzie ona sama towarzyszy opuszczonemu
Bogu i przez to jest wyróżniona, pełni misję i nie przypomina tej
hołoty, która czci Boga w stadzie. Rozróżnienie stada i wspólnoty
jest czymś, co w wymiarze duchowym sprawia trudność dzisiejszemu światu.
Nawet umysł tak wielki, jak ten, który należy do pisarza
Herlinga-Grudzińskiego, określa mianem bzika nasze gromadne spotkania
z okazji wizyt Papieża. Tak trudno z perspektywy współczesnej
zachodniej Europy dopuścić, że to co „gromadne” może nie być „stadne”, lecz
wspólnotowe. Koncerty rockowe są przeżyciem stada, choć mimo ogromnej
temperatury przeżycia trudno w nich o wymiar duchowy. Czy mogą mieć
wymiar duchowy liturgie odprawiane dla milionowych tłumów? Świadectwo tych,
którzy to przeżyli, mówi, że mogą. Inni nie mogą sobie tego wyobrazić.
Próbą wymiaru
duchowego jest zawsze samotność i cisza. To, co przeżywamy wobec świata
jest gatunkowo inne od tego, co możemy przeżyć w głębi duszy. Nie na
powierzchni, lecz w głębi. Człowiek wyrwany z otoczenia tak jak
człowiek samotny w tłumie odnajduje swoją jedyność i jest to odkrycie
duchowe. Towarzyszy mu lęk i groza, kiedy jesteśmy jedyni wobec kosmicznej
pustki, albo towarzyszy mu miłość, jeśli w największej samotności odczuwamy,
że jest Ktoś poza nami, który jest wiecznie i wszędzie. Tragiczna
duchowość Camusa i pełna wiary duchowość Bernanosa są podobne w swoim
dramatyzmie, lecz odmienne w najgłębszej diagnozie przyrodzonej kondycji
człowieka.
Jest jeszcze brak
duchowości. Człowiek skupiony na tym, co namacalne, czego można dotknąć,
uchwycić dłonią, zjeść, wypić, wykorzystać – człowiek pozbawiony
wolności, a raczej ten, kto się jej wyrzeka, stając się zakładnikiem swego
pożądania, funkcją swych uwarunkowań. Człowiek, który chcąc „mieć” przestaje
„być”, bo „być” to właśnie uczestniczyć w życiu duchowym.
JOLANTA ŻYCZKOWSKA
(stała czytelniczka)
Życie duchowe to
rodząca się świadomość, nowa świadomość, wynikająca z całego zmieszania
ciała i ducha. To wyodrębnienie owej nadrzędnej rzeczywistości, która
zaczyna być we mnie dominująca. Coraz szybciej rozwijająca się nić
życia – jakby nagle, w pewnym przedziale czasu, rozdwaja się.
Czuję, że idąc równolegle zaczyna podporządkowywać życie
ciałem – życiu ducha. Im bardziej umieram dla ciała i spraw tego
świata, tym bardziej duch mój wychyla się poza granice śmierci. Żyć Bożym
Duchem to nie zauważać i nie odczuwać tak dramatycznie tego przekraczania
„śmierci” na co dzień, aby przygotować się do ostatniego Przejścia. Wiedzie to
do tego, aby życie po śmierci było dalej tym samym życiem. Chodzi o to,
aby powiększać świadomość, że „nośną” jest duch, a wszystko co przeżywamy
jest tłem zaledwie. Już tu, przekroczywszy barierę lęku, w ufnej miłości
mogę kosztować nieśmiertelności. Mogę być ponad śmiercią, ale tylko
w Objęciach Boga, który niezauważenie, delikatnie przeniesie mnie poza tę
granicę. Oddanie się Bogu-Ojcu w Jego Objęcia – to życie duchowe.
On poniesie, utuli,
uciszy serca i ogarnie nasze rozstania i jak w cudownym śnie
włączy wszystko to co ukochaliśmy w Chrystusie – w TRWANIE.
|