KTÓRĘDY DO ŚWIATŁA? •
MARIA DZIELSKA
Świetlista Ciemność
Kiedy
myślimy o ciemności w kategoriach teologicznych, kierujemy się
przede wszystkim ku wczesnobizantyńskiemu teologowi, zwanemu Pseudo-Dionizym
Areopagitą, który tworzył swoje dzieła na greckim Wschodzie, na przełomie V
i VI wieku po Chrystusie. Ten tajemniczy wizjoner świata boskich
substancji, którego tożsamości nikt dotąd nie umiał ustalić, zadziwia nas
i dzisiaj swoimi teologicznymi odpowiedziami i rodzajem przeżyć
mistycznych. Dotyczy to szczególnie jego koncepcji i doświadczenia
niepojętego Boga, który zamieszkuje w nieprzeniknionych ciemnościach.
Swoją ideę Boskiej Ciemności, zakorzenioną w Biblii i
w neoplatonizmie, wyłożył w sposób olśniewający bogactwem natchnień
w małym – ale jakże przełomowym w dziejach chrześcijańskiej
myśli – traktacie Teologia mistyczna, powtórzył w różnych
sekwencjach swoich wielkich Imion Boskich, zwięźle podsumował
w niektórych Listach.
Nam
żyjącym bardziej w „jądrze ciemności” niż w świetle, dla których
ciemność ma znaczenie pejoratywne, wydaje się, że ta forma ciemności, której
doświadczył Pseudo-Dionizy, wykracza poza krąg naszego sensu. Jak znaleźć do
niej łagodne przejście, skoro wskazuje na zupełnie inną i wyższą
rzeczywistość, a nie na mroki, właściwe naszej duchowej przestrzeni? W tej
ciemności bowiem, do której wiedzie nas Trójca Święta w swojej tajemnicy,
„w skrytości mistycznej ciszy, w najgłębszej ciemności (gnophos, skotos)
promienieje całkowicie niepoznawalne i niewidzialne to, co jest największą
Jasnością (to hyperphanestaton), nieskończenie napełniając oślepione
intelekty blaskami przekraczającymi każde piękno”. W obliczu tych świateł
„oczy” naszego intelektu tracą swoją spontaniczność, zamykają się i nic
już nie widzą, nasze inteligibilne moce osiągają swój kres. Wstępujemy w ciemny
obłok, w noc, zanurzamy się w tej niepojętej Ciemności, która dla
umysłu „jest niedostrzegalna w swej przemożnej jasności i niedostępna
w powodzi wylewów swego ponadsubstancjalnego światła” (hyperousion phos).
„Ślepniemy”, bo ta największa Jasność może dotrzeć do nas dopiero wtedy, gdy
wyzbędziemy się właściwego nam sposobu widzenia i gdy obrócimy
w nicość jakiekolwiek dostępne nam poznanie. W tej światłości może
się znaleźć tylko ten, „kto jest wart tego, by oglądać i poznawać Boga”,
to znaczy otwiera się ona dla tego, kto jest zdolny do rezygnacji, kto
prawdziwie nie widzi i nie poznaje. W Boskiej Ciemności
zacierają się bowiem różnice między światłem i mrocznością, wiedzą
i niewiedzą, widzeniem i niewidzeniem: „Modlimy się, aby wejść do tej
świetlistej Ciemności, wyższej niż światło, i przez nasz brak widzenia,
i przez naszą niewiedzę zobaczyć i poznać Tego, który znajduje się
ponad wszelkim oglądaniem i wiedzą i który sam w sobie jest
niewidzialny i niepoznawalny”. Wiedza o Tym, który jest „Przyczyną
wszystkich bytów sam będąc niczym z tego co jest (auto de ouden),
jako że w swojej najwyższej substancjalności nadsubstancjalnie przekracza
wszystko”, jest w rzeczywistości Boską niewiedzą (agnosia),
stanowiącą tę nieznaną intelektowi formę poznania Boga – owo zaklęcie
otwierające oślepłym oczom umysłów bramy mistycznej Ciemności.
Lecz
ów narzucający się nam dysonans pomiędzy niepojmowalnością a wiedzą
intelektu jest tylko pozorny, bo dzięki miarowemu zbliżaniu się do Światła
zostaje przezwyciężony. Boska Ciemność niewiedzy o Tym, który w żaden
sposób nie jest jakimkolwiek bytem, czyli – w języku
Pseudo-Dionizego – jest całkowicie niebytem (to katholou me on),
jest pełnią i światła, i wiedzy o Niestworzonym. Istnieje bowiem
jakieś inne „poznanie”, jakaś „najbardziej boska wiedza o Bogu, która
wypływa z niewiedzy, z jedności przewyższającej intelekt, kiedy umysł
wykracza poza wszystkie byty, a następnie porzuca również i siebie
i jednoczy się z promieniami najwyższej Jasności, i wtedy
i tam zostaje oświetlony przez nie dającą się zbadać głębię mądrości”.
Owa
wiedza, czy raczej jej niemożność, jest jednocześnie niezgłębionym oceanem
milczenia, bo „gdy wstępujemy od tego, co najwyższe, do tego, co jeszcze
wyższe, słowo (logos) pomniejsza się w miarę wstępowania, by
u kresu całkowicie zamilknąć (aphonos) i w pełni zjednoczyć
się z Niewysłowionym”. Wszystkie formuły słowne czy modlitewne ulegają
rozbiciu, ginie theou-logos, którego pojęcia nie oddają już natury
Boskości. Tutaj chodzi o zupełnie nową spójnię z Bogiem, o zjednoczenie
(henosis), bo to ono właśnie stanowi ostateczny cel praktyki teologii
negatywnej (apofatycznej), której Pseudo-Dionizy jest najznakomitszym mistrzem.
Ten jednak, kto chce zjednoczyć się z ową wielką, autentyczną
i czystą Jednością i „wejść w Boską Ciemność, gdzie prawdziwie
jest Ten, który jest poza wszystkim”, musi sam być czysty. Musi więc opuścić
skorupę bytów, oczyścić się od wszystkiego, co tkwi w bytach stworzonych (apokatharsis).
W tym wstępującym ruchu (anagoge) pozostawia za sobą cały świat
cieni, wszystko co czyste i nieczyste, a nawet przekracza boskie
światła i wszystkie dźwięki i słowa niebiańskie.
A więc
postępuje tak jak Mojżesz szukający Boga na wierzchołkach Synaju,
który – jak dowodzi Pseudo-Dionizy, rozwijając za swoimi
poprzednikami w teologii apofatycznej ten znany temat biblijny – najpierw
sam się oczyścił, potem odsunął się od tego wszystkiego, co nieczyste i po
wszelkiego rodzaju oczyszczeniach usłyszał dźwięk wielu trąb i zobaczył
wiele błyszczących i czystych świateł. Wtedy odłączył się od tłumu i
z wybranymi kapłanami osiągnął, jak mu się wydawało, najwyższy pułap
wznoszenia się ku Bogu. Ale to nie wystarczyło, by doświadczył Jego obecności:
„nie widział Boga – ponieważ On jest niewidzialny – a tylko
miejsce, w którym Bóg przebywa”. Oglądanie czy pojmowanie nawet
najbardziej boskich i najwznioślejszych rzeczy jest, jak pokazuje właśnie
na przykładzie Mojżesza Pseudo-Dionizy kapłanowi Tymoteuszowi, adresatowi Teologii
mistycznej, tylko „ocieraniem się” o obecność Tego, którego najświętsze
przybytki rozciągają się ponad inteligibilnymi szczytami, znacznie wyżej niż
rzeczy pojmowalne. Dlatego też Dionizy usilnie prosi swojego brata
w kapłaństwie, by w swojej kontemplacyjnej wędrówce odrzucił od
siebie „doznania zmysłów i wszystkie intelektualne energie, całość rzeczy
i postrzeganych, i pojmowanych, i wszystkie niebyty,
i wszystkie byty”. Mojżesz bowiem dopiero wtedy doświadczył blasku
Niepoznawalnego, gdy odsunął się od tych, „którzy widzą, i od tego, co jest
widziane, i wstąpił w prawdziwie zakrytą ciemność niewiedzy i
w tym zatracił wszelkie pojmowanie przez wiedzę, gdyż stał się częścią
tego, co całkowicie niepojęte i niewidzialne, należąc całkowicie do tego,
co jest poza wszystkim, a jednocześnie do niczego w ogóle, nie będąc
ani sobą, ani nikim innym, zjednoczony z tym najściślej w całkowitej
bierności niewiedzy (anenergesia), poznając ponad intelektem przez
całkowity brak poznania”.
Jednoczące światło poznania
ekstatycznego, które wymaga, by radykalnie „stanąć poza” tym wszystkim, co
dotykalne i pojmowalne (ekstasis), jest odmienne od tego światła,
które manifestuje się w bytach. W „świetle bytów” Boskość ukazuje się
nam jako Jedno, Trójca, Przyczyna, Dobro i dalej pod tymi wszystkimi
imionami, które w sposób tak nieskończenie twórczy analizuje Areopagita
w swoich Imionach Boskich. Wykłada tutaj swoją teologię afirmatywną
(katafatyczną), a więc mówi o różnych przymiotach Boga, którymi Go
wysławiamy, o tym, czym Bóg dla nas jest. W tym oświeceniu natomiast,
którego dostępujemy w ekstazie samooddzielenia się, zaprzeczamy owemu
światłu, które mówi nam o Jednym, Trójcy, Przyczynie, Dobru, Bycie, Życiu etc.
Zaprzeczamy wszystkiemu, czym Boskość jest i nie jest w Jej
najwyższym wyniesieniu (hyperoche), „postępując podobnie jak ci, którzy
wytwarzając materialny posąg, usuwają to wszystko, co przeszkadza albo zasłania
czystość oglądu tego, co zakryte, i ukazują w samym tym jednym
odrzuceniu i przez akt odrzucenia piękno samo, które było zakryte”.
Tym
radykalnym zaprzeczeniom poświęca Pseudo-Dionizy ostatni, piąty rozdział swojej
Teologii mistycznej. W nieprzerwanym ciągu przedstawionych tu
negacji pokazuje się wyższość teologii mistycznej nad metafizyką, w której
Boska Przyczyna jest tylko w swojej doskonałości prostą i ostateczną
zasadą bytów. W mistyce wygasa bowiem życiodajne napięcie między
widzialnymi i wiecznymi bytami, ten krąg transcendentnych sensów jest dla
niej za ciasny. Skupienie się na świetle znajdującym się w bytach
i rodzących się z niego konstelacjach pojęć niszczy naszą zdolność
widzenia ponadsubstancjalnej Ciemności: „Ciemność jest niewidzialna
w świetle tym bardziej, im bardziej zwiększa się ilość światła. Wiedza
przesłania niewiedzę tym dokładniej, im rozleglejsza jest wiedza. Przeto,
jeżeli ktoś oglądając Boga rozumie, co widzi, to musi też wiedzieć, że nie
ogląda Boga samego, lecz tylko jakieś byty dzięki Niemu istniejące
i dające się poznać”. Nikt nigdy nie widział i nie zobaczy Boga.
Natomiast ten, kto zatraca samego siebie
i jednoczy się z Niepoznawalnym, doznaje zarazem przebóstwienia
(theosis) – zlewa się z Tym, który „przerasta wszystko,
który jest wszystkim we wszystkim (en pasi panta) i niczym
w niczym (en oudeni ouden) i znanym wszystkim we wszystkim,
i nieznanym nikomu w niczym”. Wstąpienie w promieniejącą Ciemność
Niewysłowionego nie jest ontologiczną partycypacją stworzeń
w Bogu – na co tak poważny nacisk kładzie Pseudo-Dionizy w Imionach
Boskich – bo to rozróżnienie zakłada już jakiś związek między
bytami i Boskością. Jest byciem w Bogu, w „niczym”, w tej jedności,
która jest dana Aniołom, ale której mogą także doświadczyć pewne „intelekty
o boskim kształcie”. „Te przebóstwione umysły, zawieszając wszelkie
działanie intelektualne, dostępują jedności z ponadboską Światłością
i głoszą chwałę tego Światła w sposób najdoskonalszy, bo przez
negację wszystkich bytów”.
Tę
drogę wznoszenia się do Boga wybierali święci autorzy Pisma i prorocy. Sam
Chrystus pokazał ją swoim uczniom – Piotrowi, Jakubowi i Janowi,
gdy udał się wraz z nimi na „wysoką górę” (Tabor) i w ich obecności
złączył się z Ojcem: „Tam się przemienił wobec nich: twarz Jego zajaśniała
jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło” (Mt 17, 2).
W oślepiających światłach tej Ciemności zanurzali się wszyscy wielcy
mistycy chrześcijaństwa, o czym świadczą, tak dobrze nam znane, liczne
opisy ich kontemplatywnej Głębi. Zbliżali się do tego, co niezgłębione
ekstatycy póżnego hellenizmu, „boscy mężowie” neoplatonizmu, IV i V wieku,
bezpośredni poprzednicy Areopagity, których wiedzę o formach połączeń
z Jednym przejął on i w duchu chrześcijańskim rozwinął. Opisy ich
wędrówki do świata transcendencji znajdujemy w poświęconych im
biografiach. Czytamy w nich między innymi, że boski mąż Jamblich
z Apamei, gdy szukał zbliżenia z najwyższą Boskością, opuszczał swoich
uczniów i przyjaciół i udawał się w odosobnione miejsce. Tam
doznawał ekstazy, w której unosił się dziesięć łokci nad ziemię,
a jego ciało i ubranie promieniowały pięknym, złotym blaskiem. Inny
znów wielki filozof neoplatoński Proklos, scholarcha Akademii Platońskiej,
z drugiej połowy V wieku, sprawiał wrażenie, że jest jak gdyby żyjącą
boską światłością. Jego oczy, oblicze, całe ciało wypełnione były tak
niezwykłym światłem płynącym z duszy, oddanej nieustannym wizjom boskim (theoria),
że żaden malarz nie podjąłby się oddania jego wizerunku. To właśnie jego postać
i jego dzieła, takie jak Teologia platońska i O istnieniu
zła, stały się bezpośrednią inspiracją teologicznych pism Pseudo-Dionizego
i jego mistycznych przeżyć. O wyciszeniu aktywności władz poznawczych
w obliczu tajemnicy i zanurzeniu się w świetlistej nocy
niewiedzy mówi również mistyka muzułmańska, a także buddyjska,
w której główny nacisk kładzie się na doznanie zupełnej pustki,
nieobecności, bezosobowości. Wszelka teologia mistyczna jest – jak
pokazuje nam to już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa
Pseudo-Dionizy – wielkim doświadczeniem tej Ciemności, której światło
roztapia człowieka w Boskości.
|