KTÓRĘDY DO ŚWIATŁA? •
ŚWIATŁO W SOBIE
Rozmowa z Johannesem Messererem OFM 1
STANISŁAW OBIREK SJ: Hans, czy spotkałeś o. Hugo M. Enomiya-Lassalle'a? –
współzałożyciela waszego centrum?
JOHANNES MESSERER OFM: Nie tylko go spotkałem, ale pod jego kierunkiem odbyłem wiele tak
zwanych sessions, czyli kursów medytacji zen, odbywanych
w całkowitym milczeniu. Zwykle trwają one osiem dni. Codziennie z nim
rozmawiałem.
Poza
tym Dietfurt był dla o. Lassalle'a jego europejskim domem (od 1929 roku
mieszkał na stałe w Japonii). Gdy odbywałem tam nowicjat, na początku lat
siedemdziesiątych, spotykaliśmy się niemal codziennie. Nawiązało się między
nami coś, co nazwałbym głęboką przyjaźnią.
Jak
to się stało, że jezuita właśnie u franciszkanów znalazł swój dom?
Założycielem
naszego domu był o. Victor Loew OFM i jak wielu poszukujących zaczął
odwiedzać grafa Dürkheima, wielkiego znawcę zen, albo raczej tego, któremu
Zachód zawdzięcza znajomość zen, i właśnie tam spotkał o. Lassalle'a. Owo
spotkanie przerodziło się w przyjaźń, i o. Lassalle przyjechał do
Dietfurtu (przez cały ten czas o. Lassalle wracał do Japonii, a w Europie
przebywał kilka miesięcy w roku).
Do
czego potrzebny jest chrześcijaninowi zen?
Wydaje
mi się, że dzięki zen odkryliśmy niejako na nowo naszą tradycję medytacji.
Odpowiednikiem zen w zachodniej tradycji jest właśnie medytacja. Droga
prowadząca od małego ja do Ja pisanego dużą literą jest wspólna wszystkim
religiom. W tym sensie zen jest obecny we wszystkich religiach, choć
oczywiście znajduje on odmienny zewnętrzny wyraz. Lecz choć pojęcia są
odmienne, to jednak doświadczenie jest podobne. Ojciec Lassalle tego
doświadczył. Gdy w 1929 roku znalazł się w Japonii, chciał poznać
religię tego kraju – poznać, jak mnisi buddyjscy się modlą. Podczas
modlitwy z nimi odkrył, że dzięki zen głębiej poznał Chrystusa.
Przyjeżdżając do Europy dzielił się swym doświadczeniem, by pomóc ludziom
odkryć Chrystusa i to nie Chrystusa dogmatycznego, ale Chrystusa jako
rzeczywistość, której można doświadczyć.
Czy
w takim doświadczeniu nie kryje się niebezpieczeństwo utraty tożsamości
chrześcijańskiej?
Każda
religia ma inne ramy, swoje ryty, swoją historię, ale za każdą religią kryje
się coś wspólnego, rodzaj doświadczenia podstawowego. To doświadczenie, ta
droga jest różnie nazywana, ubranie jest różne. O tym trzeba pamiętać
i nie należy spraw mieszać. Nam chrześcijanom chodzi o to, by stać
się lepszymi chrześcijanami dzięki tym ćwiczeniom.
Wróćmy
do Dietfurtu, do Twojego centrum medytacji. Kto przyjeżdża na wasze sesje?
Głównie
chrześcijanie, katolicy, protestanci, ale też ludzie, którzy rozstali się
z Kościołem, albo ci, którzy nie odnajdują się w żadnej religii.
Rzadko przedstawiciele innych religii, choć czasem zdarzają się hindusi,
buddyści.
Rozmawiamy
u progu trzeciego tysiąclecia. Dla wielu ludzi czas, w którym żyjemy,
to czas ciemności, w którym zło, wojny, kataklizmy i zwykła ludzka
nienawiść jest doświadczeniem dominującym. Innymi słowy trudno być optymistą.
Wielu wydaje się, że nawet religia utraciła swoją zdolność przemiany człowieka,
nie potrafi go pocieszyć. Czy postać i przesłanie o. Hugo
Enomiya-Lassalle'a może być dla dzisiejszego człowieka źródłem nadziei
i światła?
To
prawda. Żyjemy w czasach gwałtownych przemian. Stare struktury są
niewystarczające, przybywa psychicznie chorych, szerzy się przemoc, do głosu
dochodzą podejrzane kulty religijne. Ojciec Lassalle to widział. Ale mówił, że
nadchodzi coś nowego, nowa świadomość, świadomość integralna. Mówiąc językiem
biblijnym, rodzi się nowy człowiek. Jak każdy proces narodzin, narodziny nowego
człowieka związane są z przełomem. On sam przez to przeszedł. On nigdy nie
mówił o czymś, czego sam by nie przeżył. Ojciec Lassalle przeszedł przez
ciemności i wytrwał. To dało mu pewność, którą się dzielił. Ludzie, którzy
przechodzą przez to doświadczenie, uzyskują emocjonalną równowagę
i pewność, które pozwalają im wytrwać w chwilach ciemności.
Pozwól,
że zadam Ci pytanie osobiste. Jakie znaczenie ma dla Ciebie, jako duchowego
spadkobiercy tradycji franciszkańskiej, doświadczenie zen?
Powiem
tak. W zakonie franciszkańskim kontemplacja jest na nowo odkrywana. Przy
różnych okazjach jest o tym mowa, jest nawet specjalna komisja, która ma
się zajmować kontemplacją i jej szerzeniem. Również w nowych
Konstytucjach jest to podkreślane. To wszystko odbywa się jednak na drodze
bardzo teoretycznej i muszę powiedzieć, że tak naprawdę wiele się tu nie
wydarzyło. O sobie mogę powiedzieć, że dzięki zen odkryłem coś, co można
nazwać istotą duchowości franciszkańskiej – mianowicie że wszyscy
ludzie, że cała natura nawet, to moi bracia i siostry. Można to też
inaczej wyrazić w kategoriach duchowości ignacjańskiej, nawiasem
mówiąc wszyscy moi duchowi nauczyciele byli jezuitami, tak jak zresztą
nauczyłem się od o. Lassalle'a (co jest podstawową zasadą
ignacjańską) znaleźć Boga we wszystkich rzeczach – tym dokładnie
jest zen.
Czy
to prawda, że o. Lassalle znalazł się w klasztorze zen „przypadkowo”? Po
zniszczeniu kościołów przez wybuch bomby atomowej wszedł do świątyni
buddyjskiej, która cudem ocalała, by po prostu się pomodlić?
To
prawda, że o. Lassalle nie szukał w buddyzmie czegoś nowego. Dla niego
podstawowym doświadczeniem było spotkanie z Bogiem, gdy miał dwadzieścia
lat. Nieoczekiwanie zobaczył, że właśnie to doświadczenie w klasztorze
buddyjskim uległo pogłębieniu.
Dziś
wiele się pisze na temat modlitwy, ale coraz głośniej słychać wołanie nie
o nowe książki, lecz o świadków, o mistrzów modlitwy. Czy o.
Lassalle był dla Ciebie świadkiem i mistrzem?
Wielkie
było w nim to, że już sama jego obecność promieniowała czymś, co nazwałbym
pojednaniem i stwarzającą pokój siłą. Wyraźnie zdałem sobie z tego
sprawę przeglądając przed rokiem swój dziennik, by przypomnieć sobie, kim był
dla mnie zmarły w 1992 roku o. Lassalle. Znalazłem tam zdania
w rodzaju: „Jestem szczęśliwy, że o. Lassalle jest znowu w domu, gdyż
na nowo żyjemy w pokoju”. Muszę dodać, że wtedy gdy byłem
w nowicjacie, życie wspólnotowe nie było wolne od napięć i konfliktów.
Ale kiedy o. Lassalle był w domu, był w nim też pokój. To było dla
mnie nadzwyczajne. Krótko mówiąc, on nie tylko prowadził sessions, nie
tylko pisał, ale dzięki niemu powstawało coś, co nazwałbym pokojem.
Czy
można powiedzieć, że Centrum Medytacji „Sankt Franziskus” żyje duchową
obecnością o. Lassalle'a?
Muszę
powiedzieć, że w tej chwili jakby na nowo odkrywamy o. Lassalle'a.
Zastanawiamy się, co tak naprawdę oznacza „nowa świadomość” i „nowy
człowiek”. Dla mnie o. Lassalle jest nie tylko pionierem, dzięki któremu Zachód
poznał zen, jest on raczej pomostem pomiędzy zen a chrześcijaństwem.
Ludziom, którzy do nas przychodzą, chcemy przekazać coś z tego, co on
uosabiał. Czujemy, że naszym obowiązkiem jest przekazanie jego dziedzictwa innym.
Ile
osób rocznie was odwiedza?
Przez
nasze sesje przewija się rocznie około dwóch tysięcy uczestników. Na każdej
sesji jest około czterdziestu osób.
Dlaczego
niektórzy ludzie boją się Wschodu, a zwłaszcza autorów chrześcijańskich
piszących o konieczności pojednania Wschodu z Zachodem?
Rzeczywiście,
lęk, o którym mówisz, jest niekiedy bardzo wyraźnie obecny. My żyjemy
religią zbiurokratyzowaną, instytucja stała się dla nas czymś najważniejszym,
a doświadczenie podstawowe, które jest u źródeł każdej religii, zostało
utracone. Dlatego tacy ludzie jak Lassalle czy de Mello budzą lęk
w biurokratach, gdyż nie mogą oni mieć nad takimi ludźmi kontroli, oni
wymykają się biurokracji. Inaczej mówiąc, hierarchia obawia się ludzi, którzy
w pewnym sensie kwestionują czysto zewnętrzne formy religijności.
Osobiście
uważam, że mamy tu do czynienia ze zjawiskiem całkowicie odmiennym. Właśnie
człowiek, który zostaje wprowadzony w owo podstawowe doświadczenie
chrześcijaństwa, na nowo odkrywa, kim jest Chrystus i czym są sakramenty.
Więcej: on odkrywa tajemnicę dogmatu. Przecież u nas dogmaty dla wielu
mają negatywne skojarzenia. Tymczasem dogmaty chronią tajemnicę i skarby
wiary. Jednakże by to odkryć, muszę wejść w doświadczenie podstawowe,
dzięki któremu mogę zawołać: – Ach! to tak wygląda! Wtedy inaczej
patrzę na sakramenty i dogmaty; wtedy dopiero to, co zewnętrzne łączy się
z wewnętrzną tajemnicą.
A czy
po powrocie do codziennych kłopotów nie ma niebezpieczeństwa „zapomnienia”
o tej „górze Przemienienia”?
To
prawda, że ludzie zwykle przeżywają religię jako system nakazów i zakazów,
dogmatów, których tak naprawdę nie rozumieją. Dzięki dniom spędzonym u nas
dotykają swego wnętrza, odkrywają, czym tak naprawdę religia ma być.
Z drugiej
strony prawdą jest, że doświadczenie intensywnej medytacji może prowadzić do
przeżyć przypominających przeżycie uczniów na górze Tabor z przemienionym
w ich obecności Jezusem.
Jedyne,
co możemy robić, to zwracać ludziom uwagę, że medytacja i codzienne życie
wzajemnie do siebie należą, jak dwie nogi, na których stoimy, i że
doświadczenie tygodniowych rekolekcji winno na powrót prowadzić do ludzi.
Ojcowie pustyni mówili o kontroli rzeczywistości – winna
wzrastać wrażliwość emocjonalna, zdolność do dojrzałych stosunków międzyludzkich
i do zdrowych zaangażowań w życiu codziennym.
Otrzymujemy
sporo listów od osób, którym udało się na nowo ułożyć życie codzienne; że
wstają o godzinę wcześniej, by medytować i by spokój płynący
z medytacji włączyć w codzienne życie. Ale to jest trudne, nie jest
łatwo połączyć jedno z drugim, owszem, istnieje tu rozziew, nawet głęboki.
Dla
niektórych doświadczenie medytacji łączy się z powstaniem nowych
problemów. Życie często jest brutalne, a przez medytację człowiek staje
się bardziej wrażliwy i przejrzysty na to, co łączy się z większą
podatnością na zranienia. Często przychodzą z tymi problemami do nas...
W każdym razie mamy nadzieję, że dzięki medytacji otwieramy przed ludźmi
nową drogę, drogę do zdobycia mocnej osobowości, a to z kolei ma też
wpływ na ich codzienność.
A Ty sam, czy widzisz siebie w tym świecie jako światło?
Och!
Ów rozziew pomiędzy medytacją i działaniem istnieje również w moim
życiu. Nie tak dawno jednemu z odprawiających rekolekcje powiedziałem, że
nie powinniśmy od siebie za dużo wymagać, i zacytowałem słowa Drugiego
Soboru Watykańskiego, że zakonnicy i zakonnice są widocznymi
(jaśniejącymi) znakami Królestwa Bożego. Ale zaraz dodałem, że ciągle
doświadczam swoich słabości i bezradności. Wydaje mi się jednak, że
doświadczenie własnych granic jest konieczne, by zdać sobie sprawę, że to nie
ja działam, lecz ktoś większy.
Muszę
przyznać, że jest to bardzo piękne doświadczenie. Wtedy czuję się zbawiony,
czuję się bezpiecznie. Nawet więcej: wtedy gdy wydaje mi się, że to już koniec,
wtedy gdy staję wobec własnych słabości – mogę najwięcej ludziom
pomóc, włączyć ich niejako w pozytywny proces wzrastania...
Serdecznie dziękuję za rozmowę.
Klasztor oo. Franciszkanów w Dettelbach, 6 VIII 1999
1 Johannes
Messerer OFM jest dyrektorem Centrum Medytacyjnego „Sankt Franziskus” w
Dietfurcie.
|