KTÓRĘDY DO ŚWIATŁA? •
Z POWROTEM DO KONTEMPLACJI
Rozmowa z profesorem Stefanem Swieżawskim
KRZYSZTOF MĄDEL SJ: Panie Profesorze, jest Pan filozofem, znawcą i miłośnikiem
Średniowiecza. Redaktor Jerzy Turowicz był przekonany, że jest Pan
najwybitniejszym intelektualistą katolickim naszych czasów. Proszę powiedzieć,
co się stało dzisiaj ze średniowiecznym uniwersalizmem? Myśl średniowieczna
obficie czerpała z dorobku Greków i Rzymian, a z drugiej strony,
była silnie zakorzeniona w Biblii i tradycji chrześcijańskiej.
Średniowiecznej humanistyce właściwe było dążenie do przedstawienia
całościowego, integralnego obrazu świata, człowieka, życia społecznego, Boga.
Ten śmiały i bardzo „optymistyczny” projekt przyniósł interesujące wyniki
na przykład w antropologii. Z tych osiągnięć korzystamy po dziś dzień.
Średniowieczna wizja człowieka opiera się na platońskim rozróżnieniu między
tym, co racjonalne, a tym, co wolitywne. Intelekt i wola to odrębne
„władze duszy”. A jednocześnie dana jest nam pamięć. To rozróżnienie da
początek rozmaitym szkołom filozoficznym. Jak to wyglądało
w Średniowieczu? Przecież Duns Szkot i Tomasz z Akwinu to dwie
odrębne tradycje myślenia...
STEFAN SWIEŻAWSKI: Szczerze powiedziawszy, chciałbym mówić o czymś zupełnie
innym, mianowicie o pewnych związkach, jakie zachodzą między teoriami
życia duchowego a filozofią i teologią. Tutaj istnieje pewna nić
pokrewieństwa. Oczywiście, wątek racjonalizmu i woluntaryzmu, a także
problem pamięci stale się pojawia w historii filozofii, jednak naprawdę
wielkim problemem filozoficznym, zagadnieniem ważnym zwłaszcza dla
historiozofii filozoficznej, jest przesunięcie akcentu z problematyki
metafizycznej na problematykę podmiotowości ludzkiej. Mówi o tym bardzo
słusznie encyklika Fides et ratio. To przesunięcie następuje już
u schyłku Średniowiecza. Dokonuje się „przełom”. Jestem przekonany, że ów
przełom bardzo mocno rzutuje także na problemy duchowości, obecny jest
w tak zwanych szkołach duchowości. Muszę powiedzieć, że moja sympatia,
moje uznanie leży po stronie filozofii metafizycznej, to znaczy tej wielkiej
filozofii, która konserwuje tradycje starożytne i jest jakby kontynuacją
starożytności, a nawet więcej – zachowuje ciągłość
z kulturą Dalekiego Wschodu (mówi się tutaj o koneksjach
z Indiami, te koneksje rzeczywiście sięgały bardzo daleko).
Otóż
ta filozofia klasyczna różni się od nowożytnej nie tym, że w nowożytnej
nie ma metafizyki, ale że metafizyka traci swoją centralną pozycję, którą
zajmowała w okresie klasycznym. Na jej miejsce wchodzi teoria poznania
i etyka. To one zastępują metafizykę. Myślę, że to ma ogromny wpływ na typ
duchowości.
Na
pewno odkrycie podmiotowości jest wielką rzeczą. Przyczyniło się ono do
pogłębienia problemu sumienia, problemu osobistej odpowiedzialności, wszystkich
uwarunkowań życia itd. Niemniej, jeżeli problemy podmiotowe stają w centrum,
zmienia to naszą postawę wobec całej rzeczywistości. Jeśli wolno mi zrobić
osobiste wyznanie – to tak jak w filozofii odpowiada mi model
klasyczny, dlatego że przynosi on skoncentrowanie na problemie bytu, problemie
istnienia, zaś wszystkie inne są w tym centralnym problemie zakotwiczone,
tak też prawdziwa duchowość musi być dla mnie duchowością skierowaną
o wiele bardziej na przedmiot niż na podmiot. Dlatego osobiście
sympatyzuję z tymi wielkimi szkołami duchowości – bardzo „prymitywnymi”,
w których duchowość jest ściśle związana z życiem sakramentalnym,
z liturgią, Mszą świętą i z całym nastawieniem nie na analizowanie
własnego „ja”, lecz na jak największe zapomnienie swego „ja” i zwrócenie
się do centrum, czyli do Boga. Jest to duchowość teocentryczna
i chrystocentryczna. Dlatego podoba mi się duchowość pierwszych Ojców,
duchowość prawosławna, wschodnia. Tam jest to wszystko bardzo mocno zachowane.
Powiedziałbym jeszcze inaczej, mnie się wydaje, że również teologia powinna
być, jak w Kościele wschodnim, związana bardzo ściśle z liturgią.
Wydaje mi się, że liturgia jest nie tylko najlepszą szkołą życia duchowego, ale
również teologii. Takie jest moje credo. Dlatego wydaje mi się, że pewne
uzupełnienia, pewne elementy, które pojawiają się w epoce nowożytnej, są
cenne, ale one nigdy nie mogą być w centrum. Jeśli one stają
w centrum, to wtedy następuje jakiś zgrzyt – i w życiu duchowym,
i w teologii, i w filozofii. Ja trochę inaczej postrzegam historię
niż Ojciec Święty w Fides et ratio. Wydaje mi się, że nie dlatego
filozofia odeszła od centralnej pozycji metafizyki, że odeszła od wiary, tylko
raczej dlatego odeszła od wiary, że zagubiła centralną pozycję metafizyki.
Filozofia zdradziła samą siebie. Stąd „kontemplacja i zdradzony świat”
w tytule moich niedawno wydanych wspomnień.
Zgodzi
się Pan zapewne, Panie Profesorze, że to przenoszenie akcentu z metafizyki
na podmiot zbiega się w czasie z tak zwanym złotym wiekiem mistyki
hiszpańskiej, którego przedstawicielami są święci Jan od Krzyża, Teresa
z Avila, ale również Ignacy Loyola. Indywidualne doświadczenia
i osobiste dylematy znacznie częściej pojawiają się w pismach tych
autorów niż na przykład u tak zwanych mistyków nadreńskich...
Niewątpliwie
ci ostatni należą do szkoły klasycznej...
A zgodzi się Pan z opinią, że to przesunięcie akcentów w myśleniu wiąże się
z pewną zmianą ludzkich doznań i zainteresowań, jaka się wtedy
dokonała? Pod koniec Średniowiecza obraz świata bardzo się zmienia. Pewien
rodzaj universum wiary, którego symbolem była idea cesarstwa rzymskiego,
powoli przestaje istnieć. Pojawiają się „protestantyzmy”...
To
wszystko się łączy. Wielkie przemiany w ogólnej wizji świata wpływają na
filozoficzną zmianę. My jesteśmy w czasie, w którym na nowo odkrywamy
filozofię i całą duchowość klasyczną. „Na nowo” – dlatego że
tutaj pewne rzeczy się zagubiły, inne zostały „wykręcone”. Oczywiście, nie
chodzi tu o to, żeby przekreślić całą nowożytność – nigdy
w życiu – tylko trzeba ją po prostu bardzo umiejętnie ująć. Tak
żeby wszystkie jej elementy odnalazły właściwe miejsce. One jakby odeszły od
swego locus naturalis, jak by powiedział Arystoteles.
Potrzeba
nam zatem jakiejś generalnej fenomenologii...
Fenomenologia
jest szukaniem, ale jest jeszcze daleka od znalezienia.
A czy w tym przejściu od zainteresowania sprawami ogólnymi i powszechnymi
do subiektywizmu nie zauważa Pan Profesor również przejścia od zagadnień
w gruncie rzeczy poznawczych do zagadnień natury agatologicznej, a to
z kolei później wydaje owoce w postaci teorii wartości? Tego typu
„przesunięcie” byłoby chyba pozytywne. Nie byłoby zresztą odejściem od
pierwotnych ideałów, bo przecież tak zwana tradycja franciszkańska
w filozofii, Bonawentura, woluntaryzm, zajmują się już
w Średniowieczu tym, czym później zajmie się Suárez, Kartezjusz,
Nietzsche, Scheler...
Tak,
tylko ja mam wrażenie, że pozytywny wkład filozofii wartości byłby bez
porównania pełniejszy, gdyby umiała wykorzystać w pełni dorobek
antropologii i filozofii klasycznej. Tu bowiem pojawia się problem, że tak
powiem „metafizycznej” antropologii i etyki, czyli problem habitusu,
cnoty itd., który nie jest takim sobie scholastycznym terminem, tylko bardzo
fundamentalną sprawą w całym wychowaniu. Nie kładzie się bowiem wtedy
nacisku na kazuistykę, lecz na etykę zupełnie innego typu. Moim zdaniem
kazuistyka jest dość typowym wynaturzeniem mentalności subiektywistycznej,
opartej na metafizyce esencjonalistycznej, to znaczy podkreślającej problem
istoty z pominięciem problematyki istnienia. Piszę o tym szczegółowo
w książce U źródeł nowożytnej etyki. Filozofia moralna
w Europie XV wieku [Kraków 1987]. Żeby to oczyścić, trzeba wrócić do
źródeł...
To prawda, ale dostęp do źródeł możliwy jest przez kontemplację, a więc przez
jakieś zjednoczenie podmiotu z przedmiotem kontemplacji. Chodzi tu może
najpierw o umiejętność rozpoznawania w universum
wagi zjawisk, później – samej podstawy tych zjawisk,
a wreszcie o dotarcie do istoty. W przeżyciu religijnym chodzi
o rozpoznanie piękna stworzeń oraz ich Stwórcy. Czy to nie kontemplacja
właśnie, jako metoda, mogłaby skierować silnie subiektywistyczne nurty ku
klasyce myślenia? W duchowości ignacjańskiej kontemplacja, będąca prostym,
niemal naiwnym „oglądaniem scen” Ewangelii, jest zarazem najdoskonalszą i,
prawdę powiedziawszy, najtrudniejszą formą modlitwy...
Może
należałoby się wpierw gruntownie zastanowić nad tym, co to jest kontemplacja.
W klasycznym rozumieniu „kontemplacja” należy do najbardziej podstawowej
działalności intelektualnej i nie tylko intelektualnej człowieka. Jest
„pierwszym działaniem” (prima operatio) intelektu, a jednocześnie
„prostym ujęciem” (simplex apprehensio). Ta kontemplacja ma dwa oblicza:
jest ujęciem zarazem „przyrodzonym” i „nadprzyrodzonym”. Przejście od
kontemplacji przyrodzonej – która jest zasadniczą funkcją mądrości,
podstawą budowania mądrości w człowieku – do kontemplacji
modlitewnej jest właściwie nieuchwytne. To przejście dokonuje się wtedy, kiedy
kontemplacja zaczyna dotyczyć samego źródła rzeczywistości – czy je
nazwiemy Bogiem, czy nie – wtedy kontemplacja staje się modlitwą.
Myślę, że może istnieć modlitwa człowieka niewierzącego, jeśli tylko on
naprawdę dąży do owego Centrum. Zrozumieć, co to jest kontemplacja...
W tym
pokoju odbyłem kiedyś wielogodzinną rozmowę z młodymi filozofami na temat
roli kontemplacji w filozofii. Zrodziła się z tego maleńka
książeczka, która ukaże się wkrótce pod tytułem O kontemplacji,
kaligrafii i innych sprawach. W tej rozmowie starałem się
wykazać, że zupełnie nie chodzi o to, żeby w filozofii likwidować
ważność logiki i racjonalizmu, nigdy w życiu, ale chodzi
o przestawienie akcentów. Logika bez kontemplowanej treści to czyste
narzędzie. Dlatego konieczny jest powrót do kontemplacji. Zresztą Maritain
zwrócił na to uwagę, pod wpływem, jak myślę, Bergsona, mówiąc o intuition
métaphysique. Konieczne jest zwrócenie uwagi na treść pojęć. Bergson chciał
się uwolnić od pojęć, ale to nie jest możliwe. Wnikanie w treści
intelektualne drogą wpatrywania się w nie, drogą coraz głębszego „wglądu”.
To nie jest ani Wesensschau Husserla i fenomenologów, ani też
Bergsonowskie odejście od pojęć. Ten bardzo ważny krok został zarysowany
w Maritainowskiej interpretacji świętego Tomasza. Myślę, że ta
kontemplacja jest czymś bardzo ważnym. Tylko że w samej kontemplacji
akcent może być położony na podmiot kontemplujący albo na przedmiot
kontemplowany, czyli na to, co jest kontemplowane.
Chrześcijańska
tradycja stworzyła rozbudowany traktat o kontemplacji. Wielu mistyków
zabrało głos na ten temat, w różny sposób podchodząc na przykład do roli
tak zwanego wewnętrznego doświadczenia zmysłowego. O ile u Platona
kontemplacja jest przede wszystkim zwróceniem się w stronę idei,
o tyle kontemplacja chrześcijańska opiera się na przekonaniu, że idea może
zapisać się w rzeczywistości historycznej, tak jak bóstwo Chrystusa
zapisało się w Jego człowieczeństwie. Jedno wydarzenie zbawcze staje się
oknem ku wieczności. Czy filozofia potrafi łatwo przejść od sytuacji
egzystencjalnej do sedna? Czy kontemplacja filozoficzna nie jest tylko teorią?
Filozofia
jest tylko jedna. Nie ma filozofii chrześcijańskiej, chyba że za taką uznamy
filozofię uprawianą przez chrześcijan. Otóż myślę, że w dobrze rozumianej
filozofii klasycznej, jeśli tylko mamy do czynienia z naprawdę uczciwym
usiłowaniem zrozumienia struktury rzeczywistości, to właśnie ono staje się
próbą dochodzenia do tego, co jest sednem owej rzeczywistości. Już sam
Arystotelesowski podział filozofii na teoretyczną i praktyczną wiele nam
mówi, dlatego że tu słowo „teoretyczny” oznacza tyle co „kontemplacyjny”. Theoria
nie jest synonimem naszej „teorii”, myśmy zmienili sens tego słowa. Dla Greka theorein
znaczyło „kontemplować”. Hermolaus Barbaro tłumaczył to rozróżnienie
Arystotelesowskie nie jako philosophia theoretica, tylko jako philosophia
contemplativa. Dlatego mnie się wydaje, że główną zasługą tak zwanego
egzystencjalnego tomizmu, czyli interpretacji podanej przez Maritaina, Gilsona,
Krąpca i innych, jest to, że właściwie nie ma tu podziału na metafizykę
ogólną i metafizykę szczegółową, teodyceę itd., bo przy kontemplacji
metafizycznej od razu się dochodzi do Boga, jeżeli tylko uwzględnimy problem
istnienia. Dlatego tak ważne są tu dokonania Awicenny, Majmonidesa, ale potem
Tomasza w rozwoju tej problematyki, która jest już zarysowana
w starożytności. Oczywiście, kontemplacja nabiera pełnego sensu dzięki
Objawieniu, ale jest to już drugi etap kontemplacji, kontemplacji wyraźnie już
religijnej, modlitewnej, kiedy to „problem Boga” zostaje wypełniony przez
chrystologię. W jednym z wywiadów przypominałem słowa Husserla: każda
filozofia muss Religionszentriet sein. Każda filozofia jest
„skoncentrowana na sednie rzeczywistości” – czy nazwiemy to sedno
Bogiem, czy nie, ona pozostaje otwarta na to sedno.
Jak
osiągnąć postawę takiej autentycznej, cierpliwej, doskonałej kontemplacji?
Starożytni byli przekonani, że jest to bardzo trudne. Platon powiadał, że
w całej Helladzie nie ma nikogo, kto mógłby być filozofem i królem.
Ale i w chrześcijaństwie kontemplacja nie udaje się zbyt często. Jest
chyba równie rzadka jak świętość. Właściwie wszystkie pomoce, jakie tu mamy, to
chyba tylko deontologia: żeby się dobrze modlić, trzeba być uczciwym
człowiekiem. A czego możemy nauczyć się od metafizyków? Czy dopracowali
się oni jakiejś własnej metody?
Myślę,
że jesteśmy w sytuacji trudnej. Właśnie te wieki, które zmieniły układ
wspomniany na początku, są konsekwencją wieków średnich, w których
nastąpiła pewna niedobra rzecz. Mimo wpływu średniowiecznych zakonów
kontemplacyjnych, nastąpiło wtedy pewne przesunięcie ważności z pierwszego
działania umysłu (czyli owej simplex apprehensio) na inne.
Z biegiem czasu, na skutek rozwoju nauki i techniki, coraz ważniejsza
wydawała się trzecia operacja, mianowicie rozumowanie. Wydawało się, że należy
tak działać, żeby jak najsprawniej rozumować. To jest oczywiście niezbędne
w naukach szczegółowych, zwłaszcza fizyko-matematycznych, ale to nie jest
najważniejsze w filozofii. W filozofii najważniejsza jest wspomniana prima
operatio. U schyłku Średniowiecza dał się we znaki esencjonalizm
i hiperracjonalizm. To, z czym tak bardzo walczyli humaniści,
a czemu oponował Luter, prawosławie, Wschód, to nie była już klasyczna
metafizyka, tylko metafizyka, filozofia i etyka całkowicie poddane
trzeciemu działaniu intelektu, czyli rozumowaniu, oraz skutkom esencjonalizmu,
czyli skoncentrowaniu się na problemie istoty. Piszę o tym więcej
w trzecim tomie Dziejów filozofii europejskiej w XV wieku
[Warszawa 1974-1980]. Rozumowanie jest ważne, ale nie jest jedyne
i najważniejsze. Zupełnie inaczej podchodzi się do wielu spraw, jeśli uzna
się, że struktura logiczna jest czymś najważniejszym. Wtedy dochodzi się do
tego, do czego doszedł ojciec Bocheński OP, który był świetnym znawcą logiki,
ale w gruncie rzeczy odrzucał całą filozofię, bo właściwie przyjmował
tylko logikę i wiarę – logikę, która, jak sam powiadał, „jest
potrzebna do czyszczenia rur”. Mam wrażenie, że to jest śmierć prawdziwej
filozofii kontemplatywnej.
Starożytność
chciała zagwarantować poprawność kontemplacji, podając bardzo praktyczne
wskazówki: człowiek jest sobą tylko wtedy, gdy pozostaje w fizycznym
spoczynku, gdy medytuje, gdy rozmawia, gdy trudni się „sztukami wyzwolonymi”,
a więc tymi, które można uprawiać z zamkniętymi oczami,
z założonymi rękami...
Przede
wszystkim chodzi o to, żeby treści były przedmiotem tego bardzo
spokojnego, dogłębnego wnikania w nie. Takiego „zatrzymania się”
i „spojrzenia” na rzeczy, które absolutnie nie wyklucza poprawności
rozumowania, przeciwnie – ono musi iść z nim w parze.
Poprawność sądu, czyli druga działalność intelektu, jest tu nie mniej ważna.
Myślę, że w szkołach duchowości wszystkie te problemy dochodzą do głosu.
Ktoś, kto jest zorientowany na rozumowanie, będzie wszystkie sprawy prowadził
w ten właśnie sposób: będzie robił rachunki sumienia niemal jak w książkach
rachunkowych... A przecież nie o to chodzi.
Czy
to wszystko nie zależy od dominującego modelu wychowania? Grecy uczyli swoich
synów kontemplacji posyłając ich do szkoły (w niektórych miastach helleńskich
dzieci wszystkich obywateli pozostawały w szkole aż do osiągnięcia
pełnoletności), ale w tej szkole ważne było wspólne dochodzenie do prawdy,
wspólna rozmowa, a nie wykład. Na dobrą sprawę, bardzo długo uczyli się
tylko mówić i rozumieć świat. Nie zdobywali wiedzy tak jak my, ucząc się
czegoś na egzamin, ale uczono ich umiejętności odnajdywania tej wiedzy
w człowieku i w świecie...
Myślę,
że od samego początku całe wychowanie rodzinne, a później wychowanie
w przedszkolu, w szkole, jest niesłychanie ważne. Trzeba, żeby
dziecku, młodemu człowiekowi zostawić jak najwięcej swobody, ale
i spokoju, ciszy. Byłem kiedyś pod wrażeniem filmu Mały Budda,
który oglądaliśmy razem z żoną. W ciekawy sposób pokazano tam życie
klasztoru tybetańskiego, który ogromnie przypomina wychowanie w wielkich
monastycznych zakonach. Chodzi mi o iluminowanie rękopisów, przepisywanie.
Czasem, z takim uśmieszkiem, mówimy: „A święty Jan Kanty przepisywał nie
wiem ile, a cóż on tam zostawił?” A tymczasem kaligrafia to rzecz
wspaniała! Oddanie całego umiłowania piękna i dokładności, sumienności
w tym małym wykonywaniu drobnych elementów pisma. Młodzi mnisi
w klasztorze tybetańskim układają przez cały dzień przepiękny dywan
z małych kamyczków, a wieczorem jednym pociągnięciem miotły mają to
„sprzątnąć”. Z jednej strony jest tu znaczenie każdego najmniejszego
czynu, piękna, wykonanego ze zrozumieniem, z oddaniem, a jednocześnie
towarzyszy temu świadomość, że to tylko przejście. I dlatego mówię,
że odpowiada mi duchowość pierwszych wieków. Pamiętam, jak jeszcze ksiądz
Korniłłowicz nam tłumaczył, że styl gotycki był już pewnym odejściem od
właściwego życia liturgicznego. To wydłużenie nawy kościoła – ołtarz daleko,
Bóg wie gdzie – było odejściem od wspólnotowości. To są rzeczy blisko związane
ze stylem.
MARIA SWIEŻAWSKA: Muszę powiedzieć, że kiedyś, po powrocie z wakacji, nasz
prawnuk, dziesięcioletni Ksawery, przyszedł do nas do kuchni i zapytał:
„Jak Agusia widzi Pana Boga, bo ja widzę taką kulę, w której jest pełno
oczu?” Starałam się troszeczkę mu wytłumaczyć, że Pana Boga się nie widzi
i dlaczego, a potem mówię: „Wiesz, idź do pradziadunia, on ci to
najlepiej powie”. I ten chłopaczek przyszedł do mego męża, siadł
naprzeciwko przy stole, wyprostowany jak struna – dzieci hałasowały, a on
w ogóle nie reagował – i stawiał pytania.
STEFAN SWIEŻAWSKI: Muszę powiedzieć, że to był najtrudniejszy wykład w moim
życiu, bo musiałem wytłumaczyć temu chłopcu, który słuchał z niezwykłym
otwarciem...
MARIA SWIEŻAWSKA: ...był zupełnie zahipnotyzowany.
STEFAN SWIEŻAWSKI: Dlaczego Boga nie widzimy? Cur Deus homo, dlaczego Bóg stał
się człowiekiem? Właśnie po to, żeby temu biednemu człowiekowi móc przybliżyć
siebie. Istnieje niezmierna wyższość teologii negatywnej nad
pozytywną – wszystko to było bardzo trudno wyjaśnić. Ale potem było
sporo radości, bo Ksawery serdecznie mnie wyściskał. A później powtórzył
wszystko dokładnie swojej matce.
MARIA SWIEŻAWSKA: Ona zatelefonowała i ja ją pytam: „Czy coś ci powiedział?”
„Wszystko mi powiedział” – mówi – ”w najdrobniejszych
szczegółach”.
Najważniejsze,
że dziecko może porozmawiać z rodzicami, z dziadkami, na każdy ważny
temat...
STEFAN SWIEŻAWSKI: Wydaje mi się, że cała pedagogia domaga się jakiejś głębokiej
korektury. To wszystko musi być inaczej postawione. Wydaje mi się, że jest
rzeczą ogromnie ważną, aby wrócić do dobrego, bardzo gruntownego nauczania
języków. Najpierw języka ojczystego, co zawsze podkreślał ojciec Woroniecki OP,
oraz tych języków, które są naszymi korzeniami, a więc łaciny
i greki. Moim zdaniem łacina powinna absolutnie wrócić do szkół średnich.
Jednym z głównych powodów, dla których studenci odchodzą od filozofii
klasycznej, pisanej w języku greckim i łacińskim, jest praktyczna
nieznajomość tych języków. Łatwiej nauczyć się francuskiego czy angielskiego
niż łaciny. Poza tym ta nauka daje pewną samodyscyplinę, która jest bardzo
ważna.
Mam
wątpliwości co do komputera. Dziś już wszyscy moi uczniowie zdołali przejść na
komputer, ale czy to nie jest jeden ze środków, które niszczą w człowieku
działanie kontemplacyjne? Bo jednak ono ułatwia pewne twórcze działania.
Przecież w pracy intelektualnej, artystycznej czy w jakiejkolwiek
pracy twórczej jest bardzo duży element kreacji – i ta kreacja
absolutnie wymaga spokoju. Tymczasem komputer to maszyna, która w pewien
sposób mnie krępuje. Pisząc swoje dzieło z historii filozofii, przy każdym
rozdziale odczuwałem konieczność, żeby wziąć taki duży kawał papieru i
z notatek zrobić „mapę” całości. Czegoś takiego nie można zrobić przy
komputerze. Dla człowieka, który wyposażony jest w wyobraźnię i pamięć
przestrzenną, zrobienie takiego schematu, który nawet jakoś artystycznie go
zadowala, jest bardzo ważne. Wtedy poznaje piękno. Jest to potrzebne także
w edukacji. Boję się, że edukacja komputerowa, bardzo ważna
i potrzebna, w samej twórczości zawodzi.
Wróćmy
może jeszcze na chwilę do tematu pamięci. Czy i jej rola nie zredukowała
się w naszych czasach? A przecież jest ona tak ważna
w doświadczeniu religijnym...
Pamięć
ma wyjątkowo wielkie znaczenie u Platona i w platonizmie.
W antropologii świętego Tomasza sprawa wygląda nieco inaczej. Pamięć nie
jest osobną władzą, lecz pewną sprawnością, należy do zmysłów wewnętrznych.
Problem antropologii filozoficznej to ciekawa rzecz. Zajmując się młodym Lutrem
zauważyłem, że on usilnie szukał pewnej całościowej wizji człowieka, totus
homo, i tej wizji nie miał. Myślę, że antropologia świętego Tomasza
jest przykładem takiego totus homo. Ważny jest tu rozdział
o zmysłach wewnętrznych, których organem jest mózg. Materialiści sądzą, że
mózg jest organem intelektu, tymczasem to nie tak – mózg jest organem
zmysłów wewnętrznych. Całe to zanalizowanie owych zmysłów wewnętrznych byłoby
sprawą bardzo ważną dla pedagogów – i poprowadzenie wychowania
w kierunku rozwinięcia wyobraźni, w kierunku rozwinięcia pamięci,
jednej i drugiej, a potem tak zwanych ratio particularis
i sensus communis, czyli uchwytywania z uświadomieniem
istnienia, które jest tak ważne. Tymczasem przy całym uznaniu dla etyki Tomasza
w różnych tomizmach, które później się rozwijały, właściwie pominięto całą
jego antropologię. Antropologia Tomasza nigdy nie weszła w krwiobieg
Kościoła, duszpasterstwa. My raczej, jak powiedział Nietzsche, żyjemy
„ochrzczonym neoplatonizmem”. Myślę, że odpowiednie postawienie antropologii,
pewnej całościowej koncepcji człowieka, wśród dyscyplin filozoficznych,
a potem w samym wychowaniu byłoby ogromnie ważne dla samego życia
duchowego. Bo jeżeli ta antropologia jest niedostatecznie rozwinięta, to na tym
traci cała etyka i pedagogika. Myślę, że ćwiczenie pamięci jest ogromnie
ważne. Miałem w dzieciństwie katechetę, który kazał nam uczyć się pewnych
cytatów z Pisma Świętego, które potem zostały mi na całe życie. Również
liturgia jest taka ważna, bo ona umacnia pamięć. Jestem zmartwiony, że Liturgia
Słowa jest tak słabo rozwijana. To chyba jeden z najsłabszych punktów
recepcji Drugiego Soboru Watykańskiego. Dobre, mądre liturgiczne wychowanie
dzieci nigdy nie prowadzi do buntu i zniechęcenia. Natomiast tak zwana
pobożność dewocyjna odstrasza.
Jak
już wspomniałem, dobrze odprawiona Liturgia Słowa może i powinna stać się
najlepszą teologią dla wszystkich, bo przecież każdy chrześcijanin powinien być
w jakimś sensie teologiem, tak jak każdy człowiek, według słów Pico della
Mirandola, musi być filozofem, jeśli chce być naprawdę człowiekiem.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Warszawa, 11 sierpnia 1999
|