PAWEŁ SZPYRKA SJ
Tekst pochodzi z miesięcznika Posłaniec Serca Jezusowego, sierpień 2005 |
Św. Dominik umierał otoczony wianuszkiem współbraci. Zachęcał ich, aby nie opłakiwali jego śmierci, ale raczej jeszcze gorliwiej oddali się służbie głoszenia słowa. Wskazał na cztery ważne elementy tej służby: na wspólnotę, świadectwo, poszukiwanie mądrości i troskę o każdą duszę.
Jakub de Voragine, dominikanin w Złotej legendzie pisze o pewnym widzeniu: Pewnego razu św. Dominik modlił się w kościele św. Piotra w Rzymie o rozszerzenie swego zakonu. Wtedy ujrzał książąt apostołów Piotra i Pawła, którzy w chwale przybyli do niego i dając mu: Piotr laskę, a Paweł księgę – rzekli: Idź i nauczaj, bo do tej służby wybrany zostałeś przez Boga. W chwilę później wydało mu się, że widzi synów swego zakonu rozproszonych po całym świecie, idących po dwóch. Wrócił wtedy do Tuluzy i rozesłał swoich braci: jednych do Hiszpanii, drugich do Paryża, innych wreszcie do Bolonii. Sam natomiast powrócił do Rzymu. Za jego życia powstało ponad trzydzieści klasztorów w Hiszpanii, Francji, w Niemczech, w Italii, na Węgrzech, w Anglii, Szwecji i Danii.
Synowie Dominika nie chcieli wycofać się za bezpieczny i wysoki klasztorny mur, by z dala od hałasu świata ocalić swoją duszę i kształtować charakter zgodnie ze wzniosłymi zasadami cnoty i pobożności. Chcieli realizować swe ideały nie przez odejście od ludzi, ale przez ich wytrwałe szukanie. Humbert z Romans tak ujął to w komentarzu do Reguły św. Dominika: Nasz zakon został założony dla głoszenia kazań i zbawienia naszych bliźnich. Nasze studia powinny z zasadniczych powodów zmierzać przede wszystkim żarliwie ku temu, byśmy byli pożyteczni dla dusz. Pierwsi dominikanie mieli do dyspozycji nie tylko zgrabnie ułożoną zakonną Regułę. Może nawet ważniejszy był przykład samego założyciela, najdoskonalszy komentarz do tej Reguły. Czytali go chętnie.
Wybór następcy zmarłego założyciela był zdumiewający. Został nim Jordan z Saksonii (+1237), choć miał liczne braki: był za młody, zbyt krótko przebywał w zakonie, był dopiero neoprezbiterem; i miał tylko jeden atut: wskazał go sam Dominik. Jordan wspomina: W Roku Pańskim 1220 odbyła się w Bolonii pierwsza kapituła generalna Zakonu. Uczestniczyłem w niej także, wysłany z Paryża wraz z trzema innymi braćmi, ponieważ Mistrz Dominik polecił listownie, aby z domu paryskiego posłano czterech braci do Bolonii. Ja, kiedy mnie wysłano, nie byłem w Zakonie nawet dwóch miesięcy. Na tej właśnie kapitule, za zgodą wszystkich braci, postanowiono na przyszłość odbywać kapitułę generalną jednego roku w Bolonii, drugiego zaś w Paryżu, z tym jednak, że najbliższa kapituła w przyszłym roku odbędzie się w Bolonii. Roku Pańskiego1221 na kapitule generalnej w Bolonii wydało się braciom słuszne nałożyć na mnie obowiązek przełożonego Prowincji Lombardzkiej, chociaż upłynął zaledwie rok mojego życia w zakonie i nie zapuściłem w nim jeszcze korzeni tak głęboko, jakby należało. Tak więc zostałem ustanowiony, aby rządzić innymi, zanim jeszcze sam nauczyłem się kierować własną niedoskonałością. Mój udział w tej kapitule był zresztą niewielki.
Z reguły rodziny zakonne po śmierci założyciela przeżywają kryzys wspólnoty. Oczywistym jest, że ten, który ich zgromadził, posiada pozycję zupełnie wyjątkową. Dopiero następca niejako wypracowuje model przełożonego generalnego, oparty o ideał i przykład założyciela. Gdy Jordan zastanawiał się nad swoim nowym zadaniem, niewątpliwie przywoływał na pamięć postać św. Dominika. Zwrócił szczególną uwagę na rolę wspólnoty jako oparcia dla posługi przepowiadania. Pozostawił dwa ważne źródła, w których nakreślił strategię wyuczoną w dominikańskiej szkole.
Pierwszym jest Libellus, w którym zarysował początki Zakonu Kaznodziejskiego. Nie chodziło mu o odmalowanie historycznych początków, raczej o przekazanie ducha pierwszej wspólnoty, aby móc naśladować miłość pierwotną. Pisze nie tylko o Magistrze Dominiku, pisze także o swoim przyjacielu Henryku z Kolonii, z którym nie chciał się nigdy rozstawać, a z którym nie dane mu było nigdy zamieszkać… Pisze o przyjaźni między braćmi, która stwarzała wyjątkową przestrzeń do modlitwy i dawała pewne wsparcie w misji.
Drugim świadectwem pozostaje korespondencja z Dianą d’Andalo, dominikanką. Oboje dzielą się swoim bogatym życiem duchowym. Udzielają sobie pobożnych napomnień i rad. Cieszą się dynamicznym rozwojem nowego zakonu. Jordan ceni wysoko kontakt z siostrami. Widzi w nich uczestniczki kaznodziejskiego posługiwania braci, ponieważ upraszają nieustannie Bożą opiekę. W jednym z listów przyznaje: Nie modlę się często: oto dlaczego trzeba, byś nakłaniała siostry do zastępowania mnie w modlitwie. Bardzo ciekawy motyw pojawia się w tej korespondencji. Wybitny kaznodzieja, doświadczony kierownik duchowy, niezwykle zajęty sprawami zakonu pisze do swojej duchowej siostry: Czas, którym obecnie dysponuję, jest zbyt krótki, bym mógł napisać, jak byłoby mi to miłym, jeden z takich listów, jakie lubisz. Jednak piszę do ciebie i przesyłam ci skrót Słowa, które uczynione maleńkim w żłobie, wcieliło się dla nas: Słowa zbawienia i łaski, Słowa słodyczy i chwały, Słowa, które jest bardzo dobre – najmilszego Jezusa Chrystusa i to ukrzyżowanego, okrytego chwałą na krzyżu i podniesionego na prawicę Ojca, ku Któremu i przez Którego wznosisz swą duszę: niechaj w Nim spoczywa ona w pokoju bez końca na wieki wieków. Jordan zginął w katastrofie morskiej, płynąc z Ziemi Świętej, gdzie wizytował tamtejsze wspólnoty…
Piotr z Werony (+1252) także odczytał postać Dominika. To, że znalazł się w zakonie, było niezwykłe. Urodził się z rodziców katarów! Tych samych heretyków, dla których Dominik podjął się posługi słowa. Mógł poznać św. Dominika, bo wstąpił do zakonu na kilka miesięcy przed jego śmiercią w 1221 r. Praca, jaką mu wyznaczył papież Grzegorz IX, nie była łatwa. Został mianowany inkwizytorem w północnej Italii. Piotr podjął się zadania z dużą gorliwością. Odważnie występował w dysputach z manichejczykami. Nie trwożyła go popularność ich nauczania. Nie chciał się odwoływać do łatwych metod walki. Słowo, które rodzi się w ciszy medytacji, zawsze zwycięży głośno propagowane chwytliwe hasła. Zdawał sobie doskonale sprawę, że Prawa przysługują tylko prawdzie, a nie błędowi, ale osobie ludzkiej przysługują prawa jeszcze bardziej fundamentalne. Nie chciał dostrzegać w heretykach ludzi wyjętych spod prawa, raczej zagubionych, którym należy podać pomocną dłoń. Nie odniósł właściwie żadnych spektakularnych sukcesów. Pokazał jednak drogę, na której był już jego duchowy Ojciec: przekonywać łagodnie, rozmawiać, dać czas na działanie Bożej łaski. Nie podobało się to ani manichejczykom, ani katolikom.
Roderyk z Atencji w liście do św. Rajmunda z Penyafort w maju 1252 r. pisał: Wkrótce znaleźli się na pewnym wzgórzu oddalonym od miasteczka o dwie mile, gdzie w ukryciu siedzieli dwaj najemnicy, słudzy szatana. Gdy z daleka ujrzeli braci, postanowili, że ich zabiją. Lecz jeden z nich pod wpływem skruchy, przerażony uczestnictwem w tak wielkiej zbrodni, opuścił drugiego i szybko pobiegł do miasteczka. Kiedy zaś zobaczył przed sobą dwóch innych braci, ze łzami wyjawił ich cały podstępny zamiar. Wówczas bracia zaczęli biec z całych sił na ratunek bratu Piotrowi, jednak zanim przybiegli, drugi sługa szatana ostrym narzędziem w okrutny sposób zadał pięć ran bratu Piotrowi. On zaś – jak zaświadczył jego towarzysz, który żył jeszcze przez sześć następnych dni – gdy go zabijano, na wzór Zbawiciela, nie narzekał, nie bronił się, nie uciekał, lecz wszystko wytrzymał i łaskawie przebaczył krzywdę zabójcy, a modląc się za niego, wzniósł ręce do nieba i głośno zawołał: W ręce Twoje, Panie, powierzam ducha mojego. Posługa Słowa wymaga niekiedy świadectwa krwi…
Tomasz z Akwinu (+1274) nie uosabia jedynie ideału poszukiwania mądrości. Zwraca także uwagę na pewien ważki aspekt owych poszukiwań: ubóstwo. Syn hrabiego Aquino, możnego pana dumnej neapolitańskiej szlachty, miał zostać benedyktynem na Monte Cassino i w spokoju zakonnej celi oddać się intelektualnemu próżniactwu. Gorszący dla rodziców był wybór, jakiego dokonał ich syn, przyłączając się do grona nikomu nie znanych zakonników z Bolonii. Gdy Jordan z Saksonii zabrał go z sobą do Bolonii, jego bracia porwali go w drodze i więzili przez rok w zamku w Aquino. Młodzieniec był jednak uparty. Później bracia nazywali go pieszczotliwie niemym wołem z powodu jego wytrwałości w studium i modlitwie, małomówności i sporej tuszy. Od Dominika nauczył się Tomasz umiłowania pokory i pracowitości. Opat Mikołaj, cysters z Fassanova, gdzie Tomasz zmarł w drodze na Sobór Laterański II, wystawił mu takie świadectwo: Brat Tomasz był człowiekiem o wielkiej prawości żywota, wielkiej czystości i wielkiej świętości. Kiedy był zdrowy, każdego dnia odprawiał świętą Ofiarę i bez ustanku zajmował się pracą naukową i modlitwą. Wilhelm z Tocco, biograf Tomasza, dodaje: Miał świadomość, że otrzymał swą wiedzę od Boga; dlatego też żadne poruszenie próżnej chwały nie mogło nigdy zaszkodzić jego duszy, wiedział bowiem, że każdego dnia otrzymuje światło Boże. Pokora jego sposobu życia jest oznaką jego cnoty; poucza ona, czym wewnątrz była jego dusza. Nie ustawał w poszukiwaniu prawdy. Nie zadawalał się prostymi rozwiązaniami. Stawiał trudne pytania. Gdy tylko napotkał jakąś trudność, (…) zatapiał się w modlitwie i w sposób cudowny znajdował rozwiązanie swoich wątpliwości.
Kontemplować i przekazywać innym owoce kontemplacji – dewiza Zakonu Kaznodziejskiego była realizowana nie tylko podczas uczonych dysput i wykładów, ale przede wszystkim podczas kazań, praktyki duszpasterskiej dawno zarzuconej w Kościele, odkurzonej i zastosowanej przez nowy zakon. Trudno to sobie wyobrazić, ale uczestnictwo wiernych w Eucharystii, w Europie średniowiecznej do XIII w. przeważnie ograniczone było do swoistego oglądactwa. Wierni gromadzili się nierzadko w otoczeniu kościoła, na rynku, gdzie załatwiali swoje sprawy codzienne. Do wnętrza kościoła wchodzili jedynie na znak dzwonka zwiastującego Przeistoczenie. Postali, popatrzyli i wychodzili. Moment ten nawet zaczęto przedłużać, wprowadzając zwyczaj adoracji konsekrowanej Hostii. Wielką zasługą Braci Kaznodziejów było zainteresowanie wiernych prawdziwym i czynnym udziałem w świętych Tajemnicach.
Jakub de Voragine (+1293) zasłynął przede wszystkim jako autor Złotej legendy, gdzie zebrał żywoty wielu najpopularniejszych świętych. Dzieło o niezwykłej poczytności, tłumaczone na wiele języków i stale uzupełniane, stanowiło pokarm dla zakonnych wspólnot i materiał homiletyczny dla kaznodziejów. Tych historii słuchało się wybornie. Zgodnie ze średniowiecznymi kanonami literackimi ich warstwa historyczna zdecydowanie przysłonięta była warstwą anegdotyczną. Trafiała jednak do serc i umysłów wielu i pomagała kształtować życie według wskazań Ewangelii bardziej pewnie niż uczone rozprawy współczesnych teologów, powstające w zaciszu gabinetów z dala od wspólnoty, bez potrzeby żywego świadectwa życia (nie wspominając o świadectwie krwi).
Celem Zakonu Dominikańskiego było i jest przekazywanie w kazaniach i wykładach owoców, które przez modlitwę i studium wypływały z pełni życia kontemplacyjnego, i nieustanne poszukiwanie mądrości w trosce o dusze. Na szczęście św. Dominik nadal żyje w wielu swoich współbraciach…
Paweł Szpyrka SJ
Tekst pochodzi z miesięcznika Posłaniec Serca Jezusowego, sierpień 2005
© 1996–2005 www.mateusz.pl