Jezus żyje!

15 KWIETNIA 2001, NIEDZIELA ZMARTWYCHWSTANIA PAŃSKIEGO

 

 

...zobaczyła kamień odsunięty od grobu...
J 20, 1-9

Mario, co czułaś w tym momencie? Jakie myśli przychodziły Ci do głowy? Dla mnie byłoby to chyba niewyobrażalne, chociaż... może nie do końca. Momentami wydaje mi się, że Cię rozumiem. Czyż moje życie nie jest trochę podobne do Twojego? Zaraz, zaraz... ależ tak! Kiedy cofam się pamięcią przez moje życie, natrafiam na moment, kiedy również ujrzałem otwarty grób. Otwarty i ...pusty. Tym grobem było moje serce. Pamiętam, że z tej pustości jego bicie wydawało mi się tak mocne i głośne a cisza wokół mnie była wtedy tak wielka, że nie wiedziałem co mam począć z tym hałasem...

Kiedy skończyłem szkołę średnią i nie dostałem się na upragnione studia do Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie, nie załamując się wiele zacząłem realizować moje początkowe pragnienie. Jedyną możliwością ku temu był wyjazd ponad trzysta kilometrów od domu, co bez wahania uczyniłem i tak znalazłem się w Warszawie. Rozpoczęła się moja kariera w Policji. Po przejściu szkolenia zacząłem pracować na ulicy. Czułem się tam bardzo dobrze. Początkowy żal za utraconymi studiami przeszedł w radość z tego, co robiłem aktualnie. Poznawałem wielu nowych ludzi, przeżywałem całkiem dla mnie nowe sytuacje, nabywałem nowych umiejętności i doświadczeń. To było dla mnie bardzo ciekawe. Przez dwa lata wszystko było dla mnie wspaniałe. No, może nie wszystko. Wyjeżdżając z domu  obiecałem sobie, że ta radykalna zmiana miejsca pobytu pociągnie za sobą również radykalną zmianę mego życia. Jezus był w nim zawsze obecny, ale teraz chciałem, by był w nim jeszcze bardziej, kierując każdym moim krokiem. W Warszawie było to jednak trudne. Gdzieś się zagubiłem w wirze mojej pracy, po której często nic mi się nie chciało, drobnych przyjemnostek, na które sobie czasami pozwalałem, konsumpcyjnego życia szukając ciągle okazji do coraz lepszego urządzenia się w tym świecie, w którym przyszło mi żyć.

Ta obietnica radykalnej zmiany nie dawała mi spokoju. Gdzieś po dwóch latach pobytu w stolicy postanowiłem coś z tym zrobić. Był jednak mały kłopot. Doświadczenia ze szkoły podstawowej i średniej oraz pierwszych lat służby w Policji sprawiły, że byłem człowiekiem zamkniętym w sobie, zalęknionym wewnętrznie o siebie i wszystko, co było nowe i trudne zarazem. Na zewnątrz superglina, stały bywalec siłowni, twardy i mało wrażliwy służbista, dla którego liczyło się prawo i tylko prawo; w środku zaś siedziało małe przestraszone zwierzątko. Ten lęk nie przeszkodził mi jednak trafić do duszpasterstwa akademickiego przy kościele Św. Krzyża w Warszawie. Dziś wiem – Jezus mnie tam zaprowadził. On miał plan. On zawsze ma plan. Poznałem tam nowych ludzi, którym jednak nie potrafiłem zaufać, prócz jednej osoby. Spotkałem pierwszego człowieka, przed którym otwarłem moje serce – tak szeroko jak potrafiłem; nie potrafiłem za wiele, ale to wystarczyło. Od osoby tej usłyszałem o rekolekcjach ignacjańskich, które mogły mi pomóc. Nie dowierzałem temu, ale pojechałem. I tak pewnego zimnego, jesiennego dnia znalazłem się w Starej Wsi, tuż przed Bieszczadami. To mała wioska, w której znajdują się trzy klasztory. Do jednego z nich trafiłem. Pierwsze wrażenia po przekroczeniu progu domu były oszałamiające. Cisza, cisza... nic tylko cisza. I Jezus w monstrancji wystawiony całą dobę. Słowa płynące z kaset, na których były nagrane poszczególne rozważania, przenosiły mnie jakby w inny świat. To wszystko było jakby nierzeczywiste, nierealne. Pierwszy tydzień Ćwiczeń Duchownych Św. Ignacego z Loyoli – rozważania o grzechu. Tu dotknąłem po raz pierwszy tak głęboko swego serca. W tej wielkiej ciszy usłyszałem głos mego serca – brzmiał jak dzwon: dostojnie, miarowo, głośno i „zgodnie z prawem”, ale jednocześnie był to dźwięk pusty. Ten hałas był nie do zniesienia a im bardziej zbliżał się moment spowiedzi generalnej, którą wtedy postanowiłem odbyć, tym hałas w mym sercu zdawał się róść, nasilał się; zdawało mi się, że nie wytrzymam...

Grzegorz Ginter SJ

 

 

 

 

 

 

na początek strony
© 1996–2001 Mateusz