www.mateusz.pl/mt/tn

KS. TOMASZ NAWRACAŁA

Pierwsze dni listopada

 

 

Pierwsze dni listopada to zwykle wielki ruch. Ludzie z wiązankami kwiatów spieszący na cmentarz, odwiedzający groby najbliższych, modlący się i kupujący. Cała cywilizacja zatrzymuje się w zadumie i refleksji. Co człowiek zabierze z tego świata? Co po nim zostanie? Kto przyjdzie na grób zapalić znicz, odmówić modlitwę, zmieść opadające jesienne liście. Kto będzie pamiętał?

Inaczej żyje się w kraju katolickim, a inaczej w kraju na wpół protestanckim i zlaicyzowanym. To prawda, którą przypominam jako wyznacznik własnych obserwacji. Kiedyś w Szwajcarii, w kantonie katolickim, miałem okazję obserwować ciekawe zjawisko. Otóż pogrzeb w wiosce stawał się wydarzeniem społecznym. Każdy czuł się zaproszony i zobowiązany do tego, aby pojawić się na mszy św. Na moje pytanie o to, jak reagują pracodawcy na takie dwugodzinne zwolnienia usłyszałem: „Z tym nie ma problemu. Każdy z nich pamięta, że pracuje na swój własny pogrzeb. Dzisiaj ktoś innym, a jutro ja”. To jest zaskakujące – przy tak wielkim szacunku dla pracy istnieje także szacunek dla wiary. Jeśli ktoś prosi i chce brać udział w ceremonii religijnej, nikt nie robi z tego problemu. Traktuje się tę prośbę jako rzecz normalną, ludzką, konieczną do spełnienia. Nie z przymusu, ale z poczucia, że i nad grobem pracodawcy przyjdzie kiedyś innym stanąć w zadumie. Śmierć i grób są przecież równe dla wszystkich.

Równość nie oznacza jednak identyczności. Każdy umiera inaczej i każda śmierć dotyka inaczej. Dziwi fakt, iż tragedie często sprowadza się tylko do podania liczby zmarłych. Przecież to nie ilość jest ważna! Każda śmierć dotyka inne osoby, jakąś konkretną rodzinę, środowisko. I nie ważne, że umarło naście czy dziesiąt osób. Dla tych poszczególnych ludzi umarł ten jeden jedyny, ukochany mąż, żona, dziecko, ojciec, matka…

Cmentarze nie są sumą tragedii. One są milczącymi świadkami indywidualnej tragedii i smutku. Każdy grób opowiada osobny rozdział z istnienia ludzkości. I dobrze jeśli jest rozumiały, czytelny, przekonywujący. Przywołam inne doświadczenie Szwajcarii. Zanim zostaną odprawione obrzędy pogrzebu, w wielu miejscach istnieje zwyczaj modlitwy przy wystawionej trumnie zmarłego. Przychodzą bliscy, znajomi, sąsiedzi. Przychodzą ludzie wierzący i niewierzący. Zastanawiałem się często co ci ostatni robią nad trumną zmarłego. Jeśli się nie modlą, jeśli nie polecają jej lub jego Bogu, to co robią? Wspominają przeszłość, rozważają ponownie chwile radosne i smutne. Ile można to robić? Jaki jest sens tych wspomnień? Sądzę, że śmierć można rozważać tylko w perspektywie wiary. Bez niej śmierć ogranicza sie tylko do przemijania: rodzimy się i z konieczności umieramy. Takie jest życie!

Życie takie nie jest. Nie jest takim dla mnie i dla każdego, kto wierzy. Śmierć nie jest przecież kresem, lecz etapem na długiej drodze ku pełni Życia. Ono zostaje nam dane, w nas zapoczątkowane i wezwaniem do codziennego pokonywania własnych ograniczeń i słabości. Życie wzywa człowieka, bo Życie słowem swej potęgi tworzy go i podtrzymuje. Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał. W ewangelii św. Mateusza błogosławieństwa pojawiają się w piątym rozdziale. Ewangelista umieszcza je zaraz na początku głoszenia ewangelii. Tuż przed tym wydarzeniem mowa jest o kuszeniu, o chrzcie, o wybraniu dwunastu i początku działalności. Tłumy ciągną do Jezusa, aby Go słuchać. Ten początek głoszenia dobrej nowiny przywołuje inny początek. Każdy naznaczony słowem Boga. Księga Rodzaju pokazuje je jako słowo sprawcze: Bóg rzekł i stało się. To, co się pojawia, jest określane mianem dobre lub bardzo dobre. W podobny sposób słowo Boga pojawia się na Synaju. Tam też Bóg wypowiada swoje słowa, by pomóc człowiekowi w uświęceniu. Góra Błogosławieństw jest miejscem słowa, które radykalniej wzywa do życia oddanego Bogu. Już nie chodzi tylko o świętość przez unikanie grzechu, ale o doskonałość w samej świętości. Taka droga nie jest dla wszystkich.

Stwierdzenie, że Jezus usiadł zanim wygłosił błogosławieństwa jest zaskakujące. Zazwyczaj mistrz stał, a uczniowie siedzieli. W ten sposób głos mógł się nieść daleko ponad głowami słuchaczy. W Kazaniu na górze ten warunek nie jest spełniany. To nie był przypadek. Błogosławieństwa nie są do przyjęcia tak, jak inne słowa Mistrza. One wymagają od człowieka wielkiego wysiłku, najbardziej zaś zasłuchania w głos Jezusa. Nie chodzi bowiem o to, aby z tych ośmiu błogosławieństw robić sobie program na życie, który uprzedzi wiarę i spotkanie z Jezusem. Słuchacze nie pójdą za Nim tylko dlatego, że powiedział piękne słowa. Droga Jezusa jest drogą dla uczniów, bo oni już przekonali się kim On jest. Błogosławieństwa nie są warunkiem spotkania z Jezusem, ale stają się pewnością na dalszą drogę. Innymi słowy Jezus nie mówi do tłumu, który Go słucha: słuchajcie tych słów, a będziecie moimi uczniami, a staniecie się chrześcijanami. Chodzi raczej o to, że już jako uczniowie, jako chrześcijanie, możecie żyć błogosławieństwami. A to już zupełnie inna perspektywa.

Kogo Jezus nazywa błogosławionym? Szczęśliwym (gr. makarios) jest ten, kto posiada wewnętrzną radość niezmąconą przez żadne okoliczności zewnętrzne. Takie szczęście osiąga się nie w świecie, ale w Bogu. I nie samotnie, lecz z Jezusem. To On staje się warunkiem szczęścia, co podkreślają dwa ostatnie zdania: Błogosławieni jesteście, gdy /ludzie/ wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie. Wcześniejsze zdania skierowane były do szerszego grona uczniów. Te ostatnie kieruje do najbliższych, do tych, których wcześniej sam wybrał. Między nimi a Jezusem rodzi się relacja, która pozwoli na przezwyciężenie trudności. Z Jego powodu pojawią się oskarżenia i prześladowania, ale nie trzeba się lękać. Jest się z Jezusem, od którego płynie szczęście. Kosztowanie zaś tego szczęścia, umacnia człowieka w pragnieniu Jezusa.

Życie nie jest byciem ku śmierci, lecz ku Życiu. Dla każdego wierzącego śmierć nie jest straszna, choć może być bolesna. Idzie się na spotkanie z tym, który kocha i pomaga, który broni i czyni się pomocnym. Człowiek nie żyje dla siebie i dla siebie nie umiera. We wszystkim bowiem należymy do Pana, błogosławionego i żyjącego na wieki.

Ks. Tomasz Nawracała

 

 

© 1996–2011 www.mateusz.pl