mateusz.pl / Ewa Rozkrut

Ewa Rozkrut

Niektóre błędy rodziców

 

 

Zazwyczaj rodzice starają się podołać wyzwaniu wychowywania dzieci, mimo to nie można obyć się bez popełniania błędów. Trzeba zdawać sobie z tego sprawę. Chcę zwrócić uwagę na niektóre uchybienia. Proszę rozważyć, jak często mają one miejsce oraz czy można przynajmniej w jakiś stopniu ich uniknąć. Zatrzymam się na relacjach z dziećmi w wieku szkolnym, gdyż jest to okres drażliwy dla dorosłych i dzieci. Następuje przesunięcie autorytetu z rodziców na grupę rówieśniczą, więc łatwo o konflikty i nieporozumienia. Ponadto z czasem uwaga rodziców skupia się na efektach nauczania, zajęciach dodatkowych, wyborze szkoły, lub na środowisku w jakim przebywa dorastająca pociecha. Natomiast brakuje czasu na poznanie duszy, marzeń, problemów, na wysłuchanie siebie nawzajem. A może po prostu nie docenia się tej sfery życia. Przedstawię kilka błędów wychowawczych, jeśli udałoby się co jakiś czas ich uniknąć, to z pewnością życie stanie się spokojniejsze.

Sposób komunikowania się

Czy kontrolujemy, w jaki sposób prowadzimy rozmowę, jak zwracamy się do siebie nawzajem? Rodzicom często zdarza się używać trybu rozkazującego wobec dzieci. Może dlatego, iż kojarzy się on ze skutecznością a na pewno na początku przynosi pożądane rezultaty, jednak później dzieci uodporniają się i przestają słyszeć kierowane do nich słowa. Niejednokrotnie padają niepotwierdzone oskarżenia, obwinianie, groźby, publiczne zawstydzanie, przerywanie wypowiedzi, poniżanie, przekupywanie… A to już cały arsenał, nieprawdaż? Na co dzień nie wsłuchujemy się we własne słowa, raczej koncentrujemy się na ich skuteczności. Bardziej zależy nam na przekazaniu informacji, aniżeli na sposobie w jaki to robimy. Proponuję, by zacząć słuchać jak rozmawiamy ze sobą w domu, jakich słów używamy. Jeśli zauważymy choćby elementy wymienione właśnie przeze mnie, to najpierw postarajmy się odwrócić sytuację i wyobrazić sobie siebie jako odbiorcę podobnego komunikatu. Gwarantuję, że wcale nie będzie to przyjemne a w konsekwencji zupełnie nieskuteczne. Z różnych powodów nie będziemy chcieli pozytywnie na niego odpowiedzieć. Takie odczucia powinny pomóc nam zweryfikować manierę jaką porozumiewamy się z bliskimi. I to na pewno należy zmienić. Następnie można rozpocząć poszukiwania innych rozwiązań. Zmiana przyzwyczajeń nie nastąpi łatwo, ale zapewniam, iż w konsekwencji przyniesie wiele pożytku, wprowadzi harmonię i poczucie bezpieczeństwa. Dla lepszego zrozumienia, przedstawię jedną w wielu codziennych sytuacji:

Kobieta po pracy wraca do domu a syn gra na komputerze, w zlewie są niepozmywane naczynia, na dywanie leżą porozrzucane różne przedmioty, plecak jest w przedpokoju a zeszyty znajdują się na podłodze w salonie. Nie muszę dodawać, że taki stan trwa już od dłuższego czasu, więc jej powrót może wyglądać tak: Mama stojąc w drzwiach krzyczy „Dlaczego nie posprzątałeś? Jesteś bałaganiarzem, masz chlew w swoim pokoju i nabrudziłeś w salonie, miałeś pozmywać! Znowu to samo, jesteś leniwy i nie chce ci się uczyć! Ja w twoim wieku nie miałam takich rozrywek, czytałam książki i pomagałam rodzicom. Gdy wracali do domu, mieli ugotowany obiad. Dzieci mojej koleżanki uczą się angielskiego, sprzątają a ty?! Następnym razem dam ci szlaban na granie na komputerze przez tydzień!”

Opisana sytuacja, może wydawać się szokująca. Przedstawiana mama wydaje się niekonsekwentna, gderliwa, histeryczna. Jednak każdy mógłby się w końcu zdenerwować na jej miejscu. Jej reakcja spowodowana została tym, że nie wsłuchiwała się w swoje słowa i nie wyciągnęła wniosków z wcześniejszych swoich oddziaływań wychowawczych. Nie zapytała: co się stało i dlaczego? Nie dowiedziała się, o której godzinie syn wrócił? Mogła zadać jeszcze wiele innych pytań.

A teraz odwróćmy sytuację, wyobraźmy sobie, że podobne zarzuty sformułowane w ostry sposób, może w obecności innych w miejscu pracy, albo w domu; gdy nikogo nie interesuje, że po całym dniu nie mamy siły posprzątać i doklejają nam etykietkę brudasa. Przypomnijmy sobie ból, upokorzenie, wstyd, brak możliwości jasnego wytłumaczenia się.

Poza tym nic nie zmienia na lepsze taki atak furii, raczej włącza mechanizmy obronne, powoduje zamykanie się na innych, a może wręcz oddalenie od tego człowieka, czasem przybliża do depresji, lub alkoholu. Ludzie mają szerokie możliwości.

Dzieci również bolą nasze oskarżenia, w końcu padają one z ust osób, które najbardziej kochają na świecie. Kiedyś słyszałam, jak dziesięciolatek zaatakowany przez dorosłych, nie mający szansy na wyjaśnienia, ukryty w kącie pokoju żalił się swojej trzyletniej siostrze: dziękuję, że do mnie przyszłaś, tylko ty mnie rozumiesz i wiesz, że nie jestem zły. A siostra mu przytakiwała, przytuliła się i uspokoiła brata. O to właśnie chodzi, o zrozumienie, żeby dotrzeć do czyjegoś serca, trzeba bardzo się starać.

Rozwiązywanie problemów

Problemy towarzyszą człowiekowi przez całe życie. Radzenie sobie z ich rozwiązywaniem, wydaje się konieczne. Jednak tej umiejętności nie otrzymujemy wraz z mlekiem matki, trzeba uczyć się sprawnie reagować i nie poddawać się w trudnych sytuacjach. Niestety niektórzy wolą kłopotów nie zauważać, inni je omijają, a jeszcze inni upadają pod ich ciężarem. Niektórzy rozwiązują a przynajmniej starają się stawiać im czoła. Ten ostatni sposób wydaje się najlepszy, bowiem hartuje, buduje charakter, uczy wytrwałości. Rodzice mają zatem trudny orzech do zgryzienia. Często próbują przyspieszać rozwiązywanie problemów swoich pociech, podając gotową receptę, minimalizując ich rangę, albo odsuwają na później. Zdarza się też pozostawienie dziecka samemu sobie z sentencją, że „życie jest ciężkie i nie ma na to rady”. Nie są to dobre metody. Proponuję przemyślenie innej, którą można zastosować w sytuacji, gdy dziecko przychodzi do domu i ma kłopot. Dla niego jest to sprawa trudna i ważna. Nie wolno jej bagatelizować. Naprawdę warto postawić na spokojną rozmowę a na to potrzebny jest czas. Lepiej nie podejmować ważnych decyzji, gdy dziecko jest podekscytowane, lub wzburzone. I tak nie wysłucha tego, co chcielibyśmy powiedzieć. Zdecydowanie lepiej przesunąć nieco rozmowę, zaproponować konkretny, nieodległy termin. Dobrze jest zadbać o dobrą atmosferę oraz coś dobrego dojedzenia, żeby zmniejszyć napięcie. Natomiast jeśli sprawa jest niecierpiąca zwłoki, to należy wszystko odłożyć na bok i skoncentrować się na problemie. Dziecko powinno umieć opowiedzieć o swoim kłopocie. Kiedy jednoznacznie go określi, to łatwiej „złapie byka za rogi”. Wielokrotnie przekonałam się, że gdy przerywałam, nerwowym „ już to mówiłeś”, to dziecko zamykało się. Nie tylko nie udało mi się pomóc, ale dodatkowo je raniłam. Zdecydowanie lepiej je przytulić i wspólnie zastanowić się, co można zrobić. Ale raczej zachęcam do szukania rozwiązań, niż je podsuwam, choć to wcale nie jest łatwe. Można włączyć rodzeństwo, oczywiście za zgodą dziecka potrzebującego pomocy. Im więcej pomysłów, tym lepiej, będzie z czego wybrać. Warto poznać, jak ono zamierza wprowadzić w życie swoje zamiary.

Na początku taki styl wychowania nie jest łatwy ani dla dzieci, ani dla rodziców, z pewnością wymaga zmiany przyzwyczajeń, inwencji i wysiłku. Niemniej jednak ucieczka przed problemami w konsekwencji może doprowadzić np. do uzależnienia się od różnych wspomagaczy: alkoholu, narkotyków, pornografii, itp. Problemy towarzyszą człowiekowi przez całe życie, poniekąd nadają mu smak, nie można przed nimi się schować.

Wszelkie lęki i obawy

Każdy rodzic pragnie dla swoich dzieci bezpieczeństwa, to naturalne. Jednak często różnego rodzaju obawy stają się zmorą. Zaczyna się od tego, iż przekazujemy swoje lęki pociechom. Od najwcześniejszych lat mówimy im o różnych zagrożeniach, opowiadamy o swoich złych doświadczeniach i młodzi ludzie dorastają w przekonaniu, iż wszędzie czyha na nich wróg. Jeśli mama miała złe relacje z koleżankami, to mówi swojej córce, że na dziewczynki nie należy liczyć, bo są zawistne i zdradzą ją przy najbliższej okazji. Ta przestroga zostaje w sercu i córka może nigdy nie znaleźć przyjaciółki. A przecież tego typu złe doświadczenia nie muszą jej dotyczyć.

Innym zagrożeniem, którego boją się rodzice są wszelkiego rodzaju uzależnienia. W dzisiejszych czasach wiele mówi się o negatywnym wpływie komputera na młodych ludzi, gdyż kojarzy się on z przemocą, pornografią, uzależnieniem, marnowaniem czasu. Zatem niejednokrotnie dobrym zabezpieczeniem wydaje się zakładanie blokad, haseł, kontrolowania wszystkich stron, które dziecko przegląda, albo prowadzenie długich wykładów na temat złego wpływu internetu i gier na rozwój młodych umysłów. Taka postawa jest niebezpieczna, dzieci mogą uciekać się do oszukiwania rodziców, nie przyznają się gdzie serfują po internecie a mają wiele możliwości, choćby lekcje informatyki, kawiarenki internetowe, u kolegi. Zdecydowanie lepiej spokojnie porozmawiać o tym, dlaczego należy ostrożnie zawierać znajomości w sieci i nie udostępniać swojego adresu, czemu strony pornograficzne nie są dobre a gry z przemocą źle wpływają na psychikę i dowiedzieć się jakie jest ich zdanie na ten temat. Przypomina mi się pewna prawidłowość, od lat straszy się dzieci niebezpiecznymi znajomościami. W moim dzieciństwie taką rolę pełniły jeżdżące ulicami czarne wołgi. Nie wolno było mi oraz moim rówieśnikom zbliżać się do zatrzymującego się czarnego auta. Jako mała dziewczynka ani ja, ani moje koleżanki nie odróżniałyśmy marek samochodów, więc stroniłyśmy od wszystkich czarnych aut; inne samochody były bezpieczne. Dziś zastanawiam się, dlaczego właśnie czarna wołga pełniła rolę straszaka? Oczywiście dorośli z tamtych lat, też mieli dobre intencje, być może nasze dzieci również za trzydzieści lat zastanowią się, dlaczego rodzice straszyli internetem. Wydaje mi się, że najlepszym rozwiązaniem będzie dobry kontakt ze swoim dzieckiem, okazanie mu zaufania i co jakiś czas spędzanie z nim trochę czasu przed monitorem komputera. Pozostawienie samemu sobie młodego człowieka wcale nie jest dobre, grozić może uzależnieniem, utratą kontaktu z bliskimi. Trzeba dopilnować by miało różne obowiązki, inne zainteresowania, czas na odpoczynek czynny, sen. Można wprowadzić zasadę: ile godzin przed komputerem tyle czasu na boisku. Wówczas nie trzeba będzie martwić się o skrzywienia kręgosłupa, jednostronny rozwój, albo brak kontaktu z realnym światem. Dopóki mamy wpływ na zajęcia naszych synów i córek, to należy je przyzwyczaić, że świat nie kończy się na wirtualnej rzeczywistości, ale też wokół jest mnóstwo wspaniałości.

Lęki są problemem dorosłych, mogą utrudnić życie i negatywnie wpływać na relacje z innymi. Zanim zaczniemy straszyć, albo choćby przestrzegać dzieci przed czymś, to najpierw zastanówmy się na ile zagrożeni e jest realne a na ile mieści się wyłącznie w naszej psychice.

Zapomniał wół…

Ta stara prawda jest ciągle aktualna. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak często nasze postępowanie ją potwierdza. Ostatnio słyszałam narzekanie pewnego zatroskanego ojca, który opowiadał o bójkach między synami, o tym, iż biją się o głupstwa. Gdy zapytałam, czy on bił się w dzieciństwie ze swoim bratem, odpowiedział, że owszem, ale oni mieli ważne powody. Zaproponowałam, by zapytał rodziców, czy też tak uważają? Kiedyś powszechnym było stwierdzenie „ach ta dzisiejsza młodzież”. Proponuję, by zanim zaczniemy narzekać na młodsze pokolenie, jego beztroskę, nieodpowiedzialność, złe zachowanie itd., to wpierw odbądźmy podróż sentymentalną do czasów szkolnych i przypomnijmy sobie choćby niektóre występki. To naprawdę pomaga. Przede wszystkim uspokaja, że z tego się wyrasta. Z pewnością pomoże odnaleźć najodpowiedniejsze wyjście z sytuacji.

Jednak chcę zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. Dotyczy on rodziców, dla których wiara i zaangażowanie w Kościele jest nadzwyczaj ważne. Niepokoi ich błądzenie po drogach wiary, nieprzykładanie odpowiedniej wagi do spraw Kościoła, tradycji chrześcijańskich. Bóg wydaje się dla nich niezrozumiały i daleki. Wzbudza to szczerą troskę o życie dzieci w bliskości Ojca. Dorośli niejednokrotnie namawiają, mają pretensje, albo łzy w oczach. Niestety nic w ten sposób się nie wymusi na dziecku, czy nastolatku. Raczej wywoła odwrotny skutek. Raczej trzeba zacząć od przypomnienia sobie momentu, kiedy Bóg stał się najważniejszy w naszym życiu, albo czy na pewno ma taki status. Z pewnością ów moment nie nastąpił w szkole. Świadomość religijną zdobywa się przez lata, również długo odkrywa się miłość Boga, poznaje Go, zachwyca a przy okazji niekiedy zapomina o własnym kroczeniu po bezdrożach. Niestety często chcąc przyspieszyć wzrost wiary własnych dzieci, nie pozwalamy upadać a wręcz zmuszamy do pewnych praktyk religijnych. Taka droga na skróty może się źle skończyć, przynieść odwrotny skutek do zamierzonego. Młody człowiek nie może reagować i rozumować w taki sam sposób, jak jego rodzicie, bowiem zdobył znacznie mniej doświadczeń. Powierzajmy dzieci Bogu, otaczajmy modlitwą i miłością.

Na zakończenie

Oczywiście są to tylko niektóre błędy i uchybienia, nie zamierzałam ich mnożyć, ale raczej zwrócić na nie uwagę. Trud wychowywania dzieci można przyrównać do ćwiczeń. Żeby udoskonalić potrzebne umiejętności wykonuje się dużo powtórzeń, by znów zrobić to samo. Takie nastawienie pomaga rozpoczynać wciąż od nowa.

Ewa Rozkrut

Zapraszam na stronę elipsa.edu.pl oraz mój fanpage facebook/elipsa.ewa.rozkrut