DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ
„W owe dni, po tym ucisku, słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. Gwiazdy będą padać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte. Wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłokach z wielką mocą i chwałą. Wtedy pośle On aniołów i zbierze swoich wybranych z czterech stron świata, od krańca ziemi aż do szczytu nieba. A od drzewa figowego uczcie się przez podobieństwo! Kiedy już jego gałąź nabiera soków i wypuszcza liście, poznajecie, że blisko jest lato. Tak i wy, gdy ujrzycie, że to się dzieje, wiedzcie, że blisko jest, we drzwiach. Zaprawdę, powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie. Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą. Lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec” (Mk 13, 24-32).
Na co my dzisiaj czekamy? Na podwyżkę, lepszą pracę, dyplom magistra, na święta? Czy w naszym życiu jest jeszcze miejsce na nieprzewidywalność? A może myślimy, że wszystko da się zaplanować i zabezpieczyć? Czy na co dzień z utęsknieniem wypatrujemy przyjścia Chrystusa? Jakie uczucia budzi w nas myśl o naszej śmierci? Czy rodzi w nas tęsknotę za Bogiem?
O końcu świata raczej nie dyskutuje się dzisiaj w talk show. Dawniej wykorzystywano go do straszenia Bożym gniewem i sądem – jakby w chrześcijaństwie chodziło jedynie o moralność. Dzisiaj temat ten spowija milczenie. A Jezus wyraźnie mówi, że taki dzień na pewno nastąpi. No właśnie, czy chodzi tutaj jedynie o jakiś dzień?
Zwróćmy najpierw uwagę, że zdaniem Jezusa koniec nie nadejdzie w momencie, kiedy ludzkość osiągnie dojrzałość. Będzie dokładnie na odwrót. Chaos, rozpad, gwałtowne zmiany w kosmosie, wojny, kataklizmy, prześladowania. Bóg zbliża się ku nam właśnie wtedy, kiedy wszystko się wali.
Ale rzecz dziwna. Przecież te straszne rzeczy dzieją się już od przeszło 2000 tysięcy lat, a Chrystus nie przyszedł na ziemię. O jaki więc koniec może tutaj chodzić? Te znaki wskazują raczej na niezmienny stan świata. Ten chaos przywołuje Boga – Jego stwórczą moc. Świat i człowiek domaga się Bożej interwencji, bo sam z siebie nie może się uporządkować. Na nasze szczęście Bóg przychodzi, aby stwarzać i odnawiać. I to jest pierwsza radosna nowina z dzisiejszych czytań. Skoro te znaki są w historii obecne niemal na okrągło, a nie znamy daty końca świata, to musimy czuwać nieustannie.
Ponadto Ewangelia mówi, że w „owym dniu” Jezus zgromadzi wokół siebie wybranych, czyli przyciągnie do siebie tych, którzy szli Jego śladami. Na końcu świata nastąpi upublicznienie dobra. Opadnie zasłona, które nam je przesłaniała. Wówczas ujawni się to, czego nie zauważaliśmy, całe dobro, owoc Bożego działania w ludzkich sercach, które dzieje się teraz. A to znaczy, że Jego uczniowie musieli wcześniej doświadczyć przemieniającego działania Boga.
Śledząc wiadomości w mediach można odnieść inne wrażenie. Czy nie narzuca nam się raczej to, co złe, chore, obolałe, grzeszne? Jeśli trup się nie ściele, to żadna wiadomość. Ale czy to oznacza, że nic dobrego się nie wydarza? Czy dziennie miliony ludzi nie pomagają innym milionom? Czy ludzie sobie nie przebaczają? Czy ojcowie i matki nie przytulają swoich dzieci? Dlaczego tak trudno to zauważyć? Dlaczego zło wydaje się atrakcyjniejsze?. Zło szuka rozgłosu, bo tylko dzięki temu może panoszyć się na tym świecie. Nie ma nic innego do zaoferowania. Dobro jest ukryte.
W najstarszych Ewangeliach św. Marka i Mateusza Jezus mówi o swoim bliskim przyjściu. Chce przez to powiedzieć, że Bóg działa teraz, że trzeba się zdecydować, zająć stanowisko. Perspektywa odległego końca paradoksalnie może nas usypiać, zwalniać od odpowiedzialności. Dlatego w najmłodszej Ewangelii św. Jana nie ma już ani słowa na temat końca świata. Jan pisze, że sąd dokonuje się już teraz, życie wieczne już jest naszym udziałem, już się rozstrzyga nasza przyszłość. W tym sensie koniec świata to nie będzie coś zupełnie nowego. Jego istotą będzie dopełnienie tego, czego Bóg w nas dokonuje, przy naszej współpracy.
Tak naprawdę koniec świata już się rozpoczął z chwilą śmierci i zmartwychwstania Chrystusa i trwa do dzisiaj. Bóg teraz „czyni wszystko nowe”, chociaż tego nie widzimy. Przychodzi do nas i działa nieustannie.
Koniec jest zawsze początkiem. Żeby powstało coś nowego, stare musi zostać zniszczone lub przeobrażone. Rozwój w życiu to przeplatanie się końca i początku.
Dla wierzącego prawdziwym końcem świata i początkiem nowego jest chrzest. Bóg przyszedł do nas zagubionych, pogrążonych w chaosie, aby nas odnowić. Nie przyszedł do doskonałych. W chrzcie rodzimy się na nowo. Dlatego chrześcijanin może wypowiedzieć szokujące zdanie: „Teraz zaś już nie ja żyję, żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Od tego momentu Chrystus kształtuje człowieka: jego istotę, ciało, duszę, jego myśli, uczucia, jego miłość, siły i zdolności. Stary człowiek obumiera, podczas gdy nowy wzrasta. Ale ten nowy człowiek jest „niewidzialny” jak pisze św. Paweł, a jego odnowa nie dokonuje się automatycznie, za kiwnięciem palca. Chrzest to nie jest hokus pokus. Nasze dojrzewanie do nieba trwa całe życie. Ale jak ono wygląda?
Zapytajmy się, czy w naszym codziennym życiu, pracy, relacjach, psychice nie przeżywamy różnego rodzaju kataklizmów, wojen, konfliktów, wstrząsów? Czy nie czujemy się czasem zdruzgotani, kiedy cały nasz świat wewnętrzny, to, w co wierzyliśmy, rozsypuje nam się w drobny pył? Czy nie prześladują nas różne lęki, opory, kompleksy, nieżyczliwi ludzie? Nasze życiowe „kataklizmy” to jest ów „ucisk”, który może być okazją do wzrostu, chociaż nam się wydaje, że wszystko się rozpada. Bóg przychodzi w sposób niewidzialny zwłaszcza wtedy, gdy jest nam źle. Można powiedzieć, że dopiero wtedy może swobodniej przeprowadzić operację naszego wnętrza. W taki sposób doświadczamy końca świata, który trwa do naszej śmierci.
Kazimierz Dąbrowski, zmarły przed laty psycholog, pisał, że człowiek nie rodzi się w gotowej postaci, musi być tworzony przez całe życie. Zasłynął on z teorii tzw. dezintegracji pozytywnej. W skrócie mówiąc, oznacza ona pewien proces przechodzenia od jednego etapu rozwoju do kolejnego. Aby przejść z dzieciństwa do dorosłości musi się w nas rozpaść pewna psychiczna struktura, sposoby reagowania i postępowania. Dorosłość przechodzi podobne fazy.
Zazwyczaj nie jest to coś przyjemnego. Symptomem tych przemian mogą być wewnętrzne załamania, kryzysy, nerwice, depresje, konflikty, niezadowolenie z siebie, poczucie winy, wstydu i niższości w stosunku do samego siebie, poszukiwanie sensu życia i podejmowanie ciągłych aktów wyboru. Nie wszystko więc, co jawi nam się jako coś negatywnego, jest takim w rzeczywistości. Bo jak stać się dorosłym bez bólu, jeśli ktoś za bardzo przywiązał się do mamy i taty? Albo jak być wrażliwym oraz twórczym człowiekiem i zarazem nie przeżywać czasem stanów depresyjnych właśnie z powodu owej wrażliwości? Jak przezwyciężyć w sobie lęk przed byciem ocenionym bez narażenia się na czyjąś krytykę i opinię? Takie momenty to szansa od Boga, by poprowadzić nas dalej
Bóg nie działa abstrakcyjnie, lecz w naszym duchu, psychice i ciele. Zmieniamy się Jego mocą, którą otrzymujemy w sakramentach świętych, jego Słowie, w ludzkiej miłości. Niektórzy święci przeżywali wewnętrzne katusze, poczucie opuszczenia, największe wątpliwości. I właśnie wtedy Bóg był najbliżej ich. Właśnie wtedy ich przemieniał. Ale czy my tego chcemy? Może wolimy odsunąć nasz koniec świata na koniec świata? Jeśli tak, to co się odsłoni z naszego życia przed Bogiem, przed którym staniemy?
Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl
Dariusz Piórkowski SJ, obecnie pracuje jako duszpasterz akademicki w DA „Xaverianum” w Opolu
© 1996–2006 www.mateusz.pl